Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2012, 21:20   #125
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gryfie Gniazdo

2 Ches(Marzec)
popołudnie

"Grupa wschodnia"

Uczta, na którą wkroczył Raetar, mimo iż prymitywna, była wydana z pompą. Stoły uginały się od jadła i trunków, sala została nieco przystrojona kwiatami, a w rogu rzępoliło kilku grajków.


Dziczyzna, jagnina, a nawet prosiak z jabłkiem w ryjku, szynki, kiełbasy, kasze, sery, pasztety, placki, sporo warzyw, a do tego wino i piwo w iście masowych ilościach, wszystko to pachniało całkiem dobrze, zachęcając do zakosztowania miejscowych wyrobów. Jak więc było widać, mimo iż ponoć nie tak wielce cywilizowani i znający dworskie maniery jedynie z racji używania noży przy stole, Uthgardcy barbarzyńcy potrafili zachowywać się całkiem jak przystało.

"Samotnik" zasiadł przy stole tuż obok czekającej już na niego Zinnaelli, którą to ledwie co poznał, kobieta miała bowiem na sobie miejscowy strój. Najwyraźniej odstawiła się całkiem pokaźnie na tą okazję, Raetar zaś miał dziwne wrażenie, że Kapłanka zrobiła to w dużej mierze dla niego...


Sam Kralgar nie zasiadywał wraz z pozostałymi czterema tuzinami przy biegnących poprzez salę stołach ustawionych w kształcie litery "U", lecz wciąż przesiadywał na swym tronie, siedząc na piedestale ponad wszystkimi ucztującymi. Co ciekawe, tron tuż obok niego pozostawał pusty.

- Wojacy, bracia, towarzysze! - Ryknął w końcu wódz, wstając ze swojego miejsca - Zebraliśmy się tu dziś, by świętować!. Świętować pakt z Silverymoon!. Dziś ucztujemy, jutro wyruszamy na wojnę!.

Mężczyźni na sali ryknęli z aprobatą.

- Jaśnie wielmożne czarodzieje Silverymoon("buuuu") proszą mnie, Kralgara "Łamacza Kości" o pomoc!. Problemy z Orkami, psia ich mać, mają!. Pomocy naszej potrzebują!. Sami rozgromić ich nie umieją, to podkulili ogon i do nas z prośbami przybyli!. My jednak wyruszymy, pokażemy im wszystkim z jakiego my kamienia ociosani!.

Znowu zaryczano radośnie, aż Raetarowi ciarki przeszły.

- Jutro będzie wielki dzień!. Jutro zwyciężymy w kolejnej bitwie!. Jednak bitwie jakiej jeszcze wielu z was nie przeżyło! - Kralgar wzniósł swój puchar, a ucztujący unieśli rogi pitne - Śmierć wrogom, chwała zwycięzcom!!.

I kolejny raz ryczano w euforii...

- Nie pić na umór - Dodał Kralgar, po czym opróżnił swój kielich.
Wypito wino, wódz zasiadł na swym tronie, nagle jednak poderwał się, podnosząc rękę w górę, by uciszyć biesiadników.
- Byłbym zapomniał! - Powiedział - Zdrowie Raetara i jego wybranki, przystępujących do ożenku!.
- Zdrowie
- Odpowiedzieli, choć już nieco niemrawo.

A Raetar omal nie zakrztusił się pitym właśnie winem. Gdy spojrzał wymownie na Kapłankę, ta zamrugała jedynie wyjątkowo niewinnie oczkami.
- Do dna! - Wrzasnął siedzący na wprost "Samotnika" barczysty jegomość, unosząc róg w jego kierunku.
- Grać i tańczyć! - Wydarł się inny.

Muzykanci (od siedmiu boleści), zaczęli więc przygrywać, wyjątkowo skąpo odziane kobiety tańcować, a mężczyźni zabrali się za obżarstwo i chlanie...


Raetar z kolei po raz kolejny doszedł do wniosku, iż w Gryfim Gnieździe kobiety miały niewiele do powiedzenia. Przy stołach bowiem jedynie obsługiwały swych obwiesiów, lub dawały się niemal na nich bałamucić, czy też i zostały zdegradowane do roli półnagich tancerek... no cóż, co kraina to obyczaj, czy jakoś tak.

- Te, a może się posiłujemy?? - Zagadnął "Samotnika" nagle jakiś kwadratoszczęki, żylasty typek, waląc już swym łokciem w stół, przygotowując się do siłowania na rękę z Raetarem. Kilku sąsiadów z zaciekawieniem obserwowało reakcję "dyplomaty", a sama Zinn z przemilusi uśmiechem lekko trąciła go stopą pod stołem.
- "Mogę cię wesprzeć magią i będziesz silniejszy" - Usłyszał nagle w swym umyśle jej głos Raetar.








Silverymoon

2 Ches(Marzec)
popołudnie

Wulfram opuścił Wysoki Pałac, kierując się w stronę rzeki. Złorzecząc pod nosem, sam musiał, po prostu musiał, rzucić okiem na sytuację panującą w tamtym miejscu. Mężczyzna bowiem uważał, iż obrońcy popełniają tak wiele błędów, że szkoda było czasu na ich wyliczanie. Sam fakt zatrzymania się Orków na rzece Rauvin był naprawdę niezwykłym zjawiskiem. Gdyby bowiem to on dowodził atakującymi...

Obrońcy wbrew pozorom byli przygotowani całkiem porządnie. Mury przystani wzmocniono czym tylko się dało, byleby zapewnić sobie obronę, a oręża żołnierze mieli pod dostatkiem. Wojna, jak to wojna, rządziła się własnymi prawami, i widoki, jakie prezentowała, były często wyjątkowo brutalne, jednooki jednak do nich już przywykł. Nie zrobiły na nim wrażenia rzędy martwych Silverymoończyków ułożonych pod ścianami pobliskich domostw, ani krew często płynąca środkami uliczek. Smród towarzyszący potyczkom, swąd spalenizny, jęki rannych, okrzyki zdesperowanych... był już na to wszystko uodporniony, zimno kalkulując wszelkie dostępne w obecnej sytuacji opcje.


Obleganie Silverymoon przybrało po raz kolejny ospały tryb, i jedynie pojawiające się co pewien czas salwy strzał i bełtów przerywały chwilowy spokój. Obie strony, oddzielone rzeką, miały chwilę odpoczynku i czas na przegrupowanie, uzupełnienie zapasów, i środków prowadzących do wyrządzenia krzywdy przeciwnikowi. Wulfram przesuwając się wzdłuż linii obrońców, i przeprowadzając coś na kształt prywatnej inspekcji, zauważył również zwykłych mieszczan, czy też i religijnych akolitów, zaopatrujących oddziały w wodę, żywność, i opatrujący ich rany. Często byli to całkiem zwyczajni, co bardziej odważni mieszkańcy, wszyscy jednak teraz jechali na przysłowiowym jednym wozie, i wielu pomagało jak potrafiło.

Wojak dotarł wkrótce do okolic własnej gospody.

I tu właśnie trafił go przysłowiowy szlag. Jego karczma, dom, dorobek życia, schronienie dla Wulframa i jego rodziny, ostoja od problemów świata, był w chwili obecnej jedynie spalonymi zgliszczami. Co prawda Wandahana, Ravalove i Neriss przebywały w Wysokim Pałacu, nie doszło więc do kompletnej tragedii, a nagrodę za wykonane zadanie Wulfram miał zamiar przeznaczyć na coś całkiem innego, a teraz...


Budynek znajdował się zbyt blisko rzeki, która oddzielała od siebie wrogo nastawione oddziały, i miał pecha znaleźć się w bezpośrednim zasięgu Orczego ostrzału. To wszystko i tak było już stanowczo ponad cierpliwość jednookiego. W obecnej chwili, wyraz jego twarzy mógłby przestraszyć i niejednego Demona. Z furii jaka w nim nastąpiła, wyrwały go krzyki pobliskich żołnierzy, tłukących bez litość Orczego jeńca. Najwyraźniej zielonoskóry obwieś miał niefart być jednym z tych, którym udało się dotrzeć na drugi brzeg podczas jednego z ataków, a jedynym, który przeżył.


~


Tarin przemierzał praktycznie pustymi ulicami Silverymoon w zachodnim kierunku, udając się do - jego zdaniem - najbardziej zagrożonej części miasta. Tam w końcu bowiem miały miejsce najbardziej ciężkie ataki Orczych sił. Same ulice były praktycznie puste, nie licząc tych, którzy naprawdę musieli nimi się poruszać. Kto miał bowiem nieco oleju w głowie, i taką możliwość, już dawno zabarykadował się we własnym domostwie lub piwnicy, czy też udał się do Wysokiego Pałacu, szukając tam schronienia w naprawdę rozległych podziemiach.

Między budynkami przemykały więc jedynie pojedyncze osoby, czy też i czasem pędził jakiś wóz, pomagający jednak biernie w obronie miasta. Transportowano na mury żywność i broń, zwożono stamtąd ciężko rannych do świątyń... w gruncie rzeczy w Silverymoon panowała cisza, przerywana jedynie odległymi odgłosami dochodzącymi z miastowych murów i terenów poza nim. Do złowieszczego bębnienia zielonoskórych oblegających miasto było jednak ciężko się jakoś przyzwyczaić.


Mag, pokonawszy już połowę drogi, zauważył dosyć dziwną sytuację, rozgrywającą się za kolejnym budynkiem. Pojawił się tam bowiem zwyczajowy, samotny strażnik miejski, dziwnie jednak się poruszając. Zdawało się bowiem, iż jegomość się skrada, uważnie obserwując okolicę? Tarin postanowił na wszelki wypadek nie ujawniać się zbrojnemu, i przyglądał się mężczyźnie zza beczki z deszczówką.

Wtedy też wydarzyło się coś o wiele jeszcze bardziej niezwykłego.

Nagle, z jednego z budynków, z okna pierwszego piętra, zeskoczyła tuż przed strażnikiem zamaskowana postać. Ten, na moment zaskoczony, szybko sięgnął po miecz przy pasie. Zamaskowany osobnik sam również dobył rapieru... wtedy jednak tuż za gwardzistą pojawiła się jakby znikąd inna, zamaskowana postać, wbijając strażnikowi sztylet prosto w plecy, a gwardzista, wydając z siebie krótki jęk, osunął się martwy na bruk.


Dwójka zamaskowanych napastników szybko pochwyciła ciało strażnika, po czym przeniosła go w zaułek między budynkami. Tarinowi zaś nieco zaschło w gardle, w końcu nie na co dzień jest się świadkiem morderstwa z zimną krwią.

Wiedziony jednak ciekawością, ostrożnie udał się za rabusiami i ich ofiarą, chcąc też zobaczyć, co też oni jeszcze porabiają. A jak się po chwili okazało, oczywiście grabili właśnie zabitego, przeszukując jego ciało. Co jednak dziwne, nie interesował ich miecz ani sztylet jaki gwardzista miał przy pasie, kolczuga, czy też i wyraźnie widoczna sakwa, szukali czegoś innego, przetrząsając kieszenie zabitego...








W drodze do Silverymoon

2 Ches(Marzec)
popołudnie

Saebrith wraz z "Jasmirem" podążała więc Orczym tropem już od około trzech kwadransów, co pewien czas przystając i badając uważniej ślady. Te z kolei stawały się coraz bardziej wyraźne, oznaczało to więc, iż są coraz bliżej wrogiej grupki. A dzikie tereny, przez które obecnie podążała Elfka wraz z "młodzianem", stawały się jakby coraz cichsze. Zupełnie jakby przyroda przeczuwała nadchodzące niebezpieczeństwo, woląc nie zwracać na siebie uwagi.


Za kolejnym, niewielkim wzniesieniem, całkiem blisko niezbyt szerokiej ścieżki, do czułych uszu Łotrzycy dobiegły już z bardzo daleka odgłosy przebywających tam osób. Elfka nakazała więc ciszę towarzyszącemu Jasmirowi, i oboje zaczęli ostrożnie podkradać się do obozowiska Orków.

Czołgającym przez trawę wkrótce ukazały się zielonoskóre mordy, robiące postój w trakcie swej wyprawy. Były ich gdzieś ze dwa tuziny, plus jeden wyglądający zapewne na szamana...


...oraz najprawdziwsza, wyglądająca na ludzką, kobieta, unieruchomiona łańcuchami do pobliskiego drzewa. O co w tym wszystkim do cholery chodziło, odkąd bowiem Orki brały takich jeńców?


Kobieta nagle uniosła wzrok, i spojrzała prosto na Elfkę. Zarówno Saebrith, jak i Jasmirowi, nie przyszło jednak długo zastanawiać się nad tym wszystkim, czy nawet i może podjąć jakiekolwiek działania odnośnie owego znaleziska. Oto bowiem nagle gdzieś względem nich z boku, trzasnęła nadeptywana gałązka... Elfka poderwała się natychmiast z miejsca, dobywając oręża, będąc o wiele szybszą niż towarzysząca jej dzie...chłopak.

Strzała wbiła się w miejsce gdzie przed chwilą jeszcze leżała Łotrzyca, a na dwójkę nieproszonych gości rzuciło się kilku zachodzących ich podstępnie Orków.

Jasmer trzęsącymi się dłońmi pochwycił swoją kuszę, jakimś cudem zdołał ją wyjątkowo szybko załadować, po czym oddał celny strzał w jednego z przeciwników. Bełt jednak nie okazał się śmiertelny, a Ork doskoczył już towarzysza Elfki. Pierwszy raz, zadany pordzewiałym mieczem Jasmir zbił jeszcze samą kuszą, następnie jednak otrzymał kopniaka, padając na plecy, a miecz w brzuch. Rozległ się niski krzyk wywołany bólem...


Sama Saebrith również była już związana walką, wiedząc dobrze, iż w parę chwil może być po nich. Może i mogła sobie poradzić sama z czterema Orkami, jednak nie dość, że jej towarzysz był wyjątkowo kiepski w takich sprawach, to ledwie kilkanaście metrów od nich obozowała reszta zielonoskórych, z pewnością za moment dołączająca do walczącej z nimi reszty. A gdzie Orków kupa, to i nawet Gigant dupa...








Lhuvenhead, następnie Srebrny Las

2 Ches(Marzec)
popołudnie

Plan, wyłożony przez Iriela, obejmował nie tylko ich nieco już przerzedzony oddział, ale i dziesiątki tuzinów podobnych im "leśników". Zadanie jakie im powierzono, polegało na dotarciu do północnych terenów "Klejnotu Północy", gdzie mieli niespodziewanie zaatakować zaplecze Orczej armii, zasypując zaplecze, obozy, wojenne machiny i prowizoryczne warsztaty gradem strzał. Najpierw oczywiście, dzięki zbawiennej magii, musieli przemieścić się spory kawał drogi ku Silverymoon, a następnie dojść kawałek pieszo, by następnego dnia rankiem, na ustalony sygnał, podczas wielkiej kontrofensywy zaskoczyć zielonoskórych napastników. Plan wyglądał na niezwykle prosty, i oby takim okazał się w rzeczywistości...

Po wyekwipowaniu, późnym popołudniem, wyruszyli. Podróż magiczna, umożliwiona dzięki zaprzyjaźnionym Drudom, Zaklinaczom i Magom, nie była tak interesująca jak zwyczajowe zwiedzanie terenów, tu jednak liczyła się szybkość i efektowność. Vestigia podróżowała w ten sposób pierwszy raz, lecz nie wywarło to na niej zbyt dużego wrażenia.

~

Srebrny Las przywitał ich względną ciszą, jeśli nie liczyć zwyczajowych odgłosów przyrody. Od Orczych oddziałów znajdowali się zaś jakieś trzy kilometry, co zapewniało raczej bezpieczeństwo, którego w chwili obecnej potrzebowali. Mieli bowiem spędzić całą noc w głuszy, wszak zmęczony, niewyspany wojak do niczego się nie nadaje.


Oddział Elfki, podobnie jak tuziny innych, rozlokował się pośród drzew, rozbijając prowizoryczny obóz. Pozwolono nawet na ogniska, choć koniecznie wymagano zachowania ciszy. Każdy zajął się więc swymi sprawami, na różnorodne sposoby przygotowując się do jutrzejszego dnia.

Czyszczono i doglądano oręż, cicho rozmawiano, jeden czy drugi zapadł w dziwną zadumę. Nie na co dzień bowiem staje się do tak wielkiej bitwy...

Vestigia nigdzie jednak nie dojrzała Frubena. Czyżby znajdował się w oddziałach oddelegowanych na wschód od Silverymoon, lub - co gorsze - do łodzi, mających wpłynąć do samego miasta? Tego nie wiedziała, i trochę ją to niepokoiło. Półelf zaprzątnął jej bowiem nieco głowę, czym była zaskoczona sama przed sobą. I miała naprawdę wielką, wielką nadzieję, że gdy jutrzejszego dnia będzie już po wszystkim, on nadal tam będzie, uśmiechając się do niej jak wcześniej.

Nieświadomie pochwyciła wisiorek w palce, rozmyślając o właścicielu dwóch Fretek.

....

Nocna warta nie była dla niej niczym nowym, a z kolei skutki nieprzespania paru godzin, nie były tak dotkliwie jak choćby u ludzi, nie było więc z tym większego problemu. Bawiąc się więc medalionem, pilnowała - jak wielu innych - "leśnych oddziałów" przebywających na skraju Srebrnego Lasu, oddalona o kilkanaście kroków od reszty śpiących.

I w pewnym momencie zamrugała oczami.

Drzewo, znajdujące się ledwie pięć kroków przed nią, zaczęło bowiem nieco zmieniać kształty pnia, ulegając jakby... wzdęciu? Wszystko zaś rozgrywało się tak szybko, iż Tropicielka zdołała wydać jedynie dwa oddechy, gdy nagle z drzewa wyszła piękna, wyjątkowo skąpo przystrojona kobieta. Zdecydowanie musiała to być Driada, Elfka bowiem wiele o nich już słyszała, nigdy jednak nie miała okazji zobaczyć jedną z nich z bliska.

- Kim jesteście? - Rozległ się jej melodyjny szept.

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 03-04-2012 o 17:29.
Buka jest offline