Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-03-2012, 20:52   #121
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
iasto płonęło. Wśród niegdyś gwarnych i ludnych uliczek snuł się teraz wyłącznie dym. Gdzieś w oddali słychać było gniewne bitewne okrzyki i szczęk oręża. Wulfram Savage doskonale znał to wszystko. Poprzednie życie wydawało coraz głośniej o niego upominać. Nie miał bynajmniej zamiaru czekać na koniec, jeśli miał zginąć wolał wyjść losowi naprzeciw i zabrać z sobą do ziemi jak najwięcej zielonoskórych. Mijając kolejne rzędy strażników strzegących komnat zdecydował. To była również jego wojna.

(***)

- Panie, Mogę prosić na słowo ? - Z poważną twarzą oraz wyjątkowo wyprostowany spytał w stronę Ostroroga gdy ten tylko był w zasięgu jego wzroku. Hełm miał włożony przepisowo pod pachę okazując tym rozmówcy szacunek, choć wątpił by ten znał żołnierskie obyczaje.
- No słucham - Władca miasta zdawał się niecierpliwić możliwością bezpośredniej rozmowy ze smokiem w Elfiej postaci...
- Mogę wiedzieć kto dowodzi obroną miasta ? - bezpośrednio skierował rozmowę na interesujące go kwestie. Nigdy nie przepadał za kwiecistą mową i patetycznymi gestami. Był oszczędny w okazywaniu gestów jednak mocno zdenerwowała go okazana niecierpliwość. Ktoś o tak wielkim doświadczeniu jak Ostroróg powinien okazywać większy szacunek dla rozmówców. Chcąc dać znać co sądzi o dotychczasowych postępach w obronie dodał - Ktokolwiek tym dowodzi zasługuje na stryczek. - Mimo palącej go złości zachowywał chłodną niczym stalowy miecz głowę. Wojna była jego rzemiosłem i gdy ktoś traktował je po macoszemu nie potrafił powstrzymać się przed kąśliwością.
- Ty za to jesteś wspaniałym taktykiem w tytule generała tak? - Obruszył się Ostroróg - Panie Wulfram, były awanturniku-karczmarzu?
- Tytuły na polu bitwy nic nie znaczą. Ja swoje przeżyłem i wiem że obrona miasta...- Machnął niedbale ręką gdzieś w przestrzeń - ...jest po prostu do dupy, że tak się wyrażę. Na razie od całkowitej klęski dzieli nas rzeka, lecz w każdej chwili zielonoskórzy mogą ustanowić przyczółek po naszej stronie. - Zamknął swe oko skupiając się na myśleniu. - Orki muszą się śpieszyć, zapewne brakuje im żywności a dodatkowo dokucza im mróz. Kwestią czasu jest gdy znajdą przejezdne brody w rzece i zamkną pierścień oblężenia. Miasto powinno rozpocząć tworzenie barykad i mobilnych środków oporu, na murach powinny być pełne kosze strzał,kamieni i koksowniki dla wojaków. Wraz z zielonoskórymi szturmują zapewne jeźdźcy worgów które jeśli rozpełzną się po mieście spotęgują chaos, oraz zdezorganizują obronę wzniecając pożary w rejonach dotychczas bezpiecznych. Stworzenie sieci kozłów fryzyjskich i posterunków powinno zapobiec możliwej katastrofie. Czy ktoś z waszych szkolonych i uczonych oficerów pomyślał o tym ? Czy którykolwiek z tych wypielęgnowanych lalusiów w lśniących pancerzykach stawał w polu przez kilka dekadni z rzędu ? Od tych waszych uczonych ksiąg szlachetny Panie poprzewracało im się w...głowach. -dokończył już łagodniej choć cisnęło mu się na usta inne słowo. - Samym heroizmem i poświęceniem wojen się nie wygrywa. Tu potrzebny jest pomyślunek i spryt którego waszym ludziom, jak widać, niestety brakuje. Zrobiłem wiele rzeczy w życiu którymi chełpić się nijak nie można, lecz wojna to coś co znam aż za dobrze. - Ostatnie słowa wypowiadał z czymś co nawet przypominało smutek.
Władca Silverymoon wysłuchał co miał do powiedzenia Wulfram, i w miarę jak ten mówił, coraz bardziej "chodziła" jemu szczęka. Gdy zaś wojak skończył, Ostroróg odchrząknął.
- Na rzece nie ma brodów, przyczółki po naszej stronie ustawione, wzmocnione, i dobrze wyekwipowane. W przeciwieństwie, do tego co mówisz, mamy strzały, kamienie i inne takie. Strzępisz więc sobie język na próżno. Miasto jest oblężone, i to nie my stawiamy warunki, lecz zielonoskóre mordy. Niedługo jednak nadejdzie czas kontrataku, więc na nic tu twoje gorączkowanie się. Wbrew pozorom, "lalusie w lśniących pancerzykach" wiedzą co robią. Chcesz pomagać, to idź i pomagaj. To wszystko? - Władca miasta spojrzał w stronę smoko-Elfa...
- Jeśli ten chaos niczym w burdelu podczas pożaru nazywacie uporządkowaną obroną to niestety plotki o waszej roztropności są mocno przesadzone. Poproszę o moją zapłatę i znikam.
- Zapłatę otrzymasz, jednak nie już. W chwili obecnej mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż liczenie monet które ci się należą, czy też i wypisywanie odpowiednich dokumentów. Musisz więc poczekać przynajmniej jeden dzień, gdy odpowiednie do tych zadań osoby będą miały więcej czasu na owe zajęcia - Odparł wyraźnie już poddenerwowany Ostroróg.
Wojownik fuknął tylko gniewnie po czym opuścił siedzibę władz. Wiedział że po wojnie będzie się poszukiwało winnych tej tragedii i pozycja magów zostanie zagrożona. Ostroróg zyskał sobie właśnie kolejnego przeciwnika.


- "Na rzece nie ma brodu, dobre sobie. Głupota rządzących tym miastem pokonała już wszelkie bariery. Każda rzeka przecinana była mostami oraz brodami, a niewiedza o takich w warunkach wojennych była śmiertelnie groźną ignorancją. Bitwa o miasto pochłonie wiele ofiar lecz po zwycięstwie za przelaną krew zapłacą przedstawiciele magokracji. Oby tylko odsiecz przybyła w właściwym czasie."
 
Grytek1 jest offline  
Stary 31-03-2012, 23:38   #122
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Gdy przyjaciele opuszczali miejsce ostatniego spoczynku Darsaadi, Vestigia wypiła trzy eliksiry, które pomogły jej choć trochę odzyskać utracone siły. Szli w milczeniu. Każde z nich było pogrążone we własnych, ponurych myślach.

***

Vestigia uśmiechnęła się na wieść o tym, kim byli najeźdźcy. Z całego serca nienawidziła orków. Od dnia, gdy pierwszy raz z nimi walczyła, ich świńskie ryje napawały ją obrzydzeniem. Elfka bezwiednie dotknęła lewego policzka, gdzie miała, dzięki magii niewidoczną, pamiątkę po tej potyczce. Nie bała się walki. Jej oddział, chociaż niewielki, doskonale sprawdzał się w boju. Pod dowództwem Iriela stanowili zabójczą grupę.

Rewelacje Iriela wywołały niemały chaos w oddziale. Nagle wszyscy zaczęli dyskutować o nadchodzących wydarzeniach. Zastanawiali się jaką obrać taktykę, gdzie najlepiej zaatakować, czy zrobić to z dystansu, czy może podjąć walkę wręcz.

***

Vestigia, po odebraniu swojego przydziału, usiadła z resztą oddziału. Oni, tak samo jak reszta hałastry, rozmawiali o nadchodzących wydarzeniach. Wszyscy starali się jak najlepiej wykorzystać ten dzień – wszak mógł to być ich ostatni...

Elfka nie słuchała ich paplaniny. Rozglądała się wokół i przyglądała sprzymierzeńcom. Wielu z nich miało swoich zwierzęcych towarzyszy – wilki, pumy, jastrzębie. Wszystkie dostojne i pełne powagi. Jej uwagę zwróciły dwie łasiczki, bawiące się nieopodal – tak różne w swojej beztrosce od reszty.


Skakały na siebie w udawanych atakach, goniły się, zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś może na nie nadepnąć. Zwierzaki wyglądały tak rozkosznie, że Vestigia oglądała ich zmagania z nieskrywaną radością. Sama kiedyś miała kota. Sama jego obecność, łaszenie się, pozwalały jej zapomnieć o kłopotach. Lecz styl życia tropicielki zmusił ją do pozostawienia go w domu. Elfka wyciągnęła rękę z kawałkiem chleba, chcąc zachęcić łasiczki do podejścia do niej i dania się chociaż pogłaskać.

Te, początkowo wyjątkowo ostrożnie i nieśmiało, zbliżyły się do elfki, zwąchawszy coś do jedzenia. W końcu zaczęły pałaszować chleb, kręcąc przy tym zabawnie noskami. Po paru chwilach zainteresowało to wszystko półelfa, który podszedł do Vestigi.

- Ładnie to tak podkradać moich towarzyszy? - spytał z lekkim uśmiechem.
- Oj tam, od razu podkradać - odparła, również z uśmiechem, elfka. - Chciałam się z nimi przywitać.
- Fruben jestem - Mężczyzna przedstawił się, wyciągając do niej rękę - Góry Nether mym domem.
-Vestigia. Miło mi. - Długoucha uścisnęła rękę mężczyzny. - Mój dom jest tam, gdzie mnie i mój oddział nogi poniosą. Dotychczas był nim Wysoki Las. - Ruchem głowy wskazała kierunek, z którego przyszli.
- Jutro może być ciężki dzień - Uśmiechnął się już mniej sympatycznie - Bardziej specjalizujesz się w łuku czy walce wręcz? Ja wolę miecze... - Poklepał po rękojeści swego oręża.
- Poprawka - jutro będzie ciężki dzień, ale na to nic nie poradzimy. Trzeba mieć nadzieję, że jakoś to przetrwamy. - Elfka wzruszyła ramionami. - Ja również. Łuk jest dobry do polowań, ale w walce wolę polegać na mieczach. Jesteś sam? Może się do nas przysiądziesz?

Vestigia zrobiła trochę miejsca koło siebie i zajęła się głaskaniem najbliższej łasicy, która w poszukiwaniu kolejnych okruszków niebezpiecznie zbliżała się do jej plecaka. Fruben uśmiechnął się ponownie, po czym usiadł obok Vesti, pstryknięciem przywołując jedną z łasiczek, po czym wziął ją w dłonie.

- Tak czy siak jutro będzie niezapomniany dzień... a zmieniając temat... ta tu mała spryciula zwie się Wandora, a ten mały łakomczuch tam, to Panror - Półelf podał jej Wandorę z dosyć tajemniczym uśmiechem...

Elfka zawahała się przez moment. Dziwny uśmiech mężczyzny nie tyle wzbudził w niej niepokój, co sprawił, że pomyślała, iż mała dziabnie ją za chwilę w palec. Mimo to delikatnie wzięła zwierzaka na ręce i położyła go sobie na kolanach.

- Ładne imiona. Znaczą coś konkretnego? - zapytała, gładząc Wandorę po futerku i drapiąc ją za uszkiem.
- Nie, nic nie znaczą, zwykłe imiona - odparł Fruben.

W tym czasie Panaror dopadł w końcu smakołyki w plecaku Vestigi, a Wandora śmignęła z dłoni Elfki do...jej rękawa, co zaczęło nagle strasznie tropicielkę łaskotać...
Długoucha pisnęła. Od dziecka miała ogromne łaskotki, co jej brat skwapliwie wykorzystywał, gdy chciał jej dokuczyć. Elfka spróbowała wyciągnąć łasiczkę, zanim nie będzie mogła powstrzymać śmiechu, lecz nie było to łatwe.

- Pppomocy-wyjąknęła do Frubena, trzęsąc się od niepowstrzymanego śmiechu.

Półelf pośpieszył więc z pomocą, starając się jakoś wyciągnąć Wandorę z rękawa tropicielki, łasiczka jednak jak na złość pomknęła wyżej... a elfka roześmiała się jeszcze głośniej. Mały zwierzak znalazł się bowiem w okolicach jej pachy.

- Ups! - Fruben w ostatniej chwili zatrzymał swą dłoń przed dalszym wyczuwaniem łasiczki na ciele tropicielki, będąc już centymetry od jej lewej półkuli kobiecości...
- Niegrzeczna Wandora! - Uśmiechnął się dosyć nonszalancko - Znalazłaś sobie nową kryjówkę?
Vestigia syknęła z bólu, gdy łasiczka prześlizgiwała się koło, jeszcze nie do końca zabliźnionej, rany. Momentalnie przeszła jej ochota do śmiechu.
- Wandora, proszę wyjść. To boli... - powiedziała do zwierzaka, zastanawiając się czy wszedł do jej rękawa przez przypadek.

Łasiczka wkrótce pojawiła się w... dekolcie tropicielki, wystawiając stamtąd łepek. Vesti wyciągnęła ją więc, podając półelfowi. Ten z kolei, zmieszany, pokręcił głową.

- Ugryzła cię? Przepraszam... czasem mam spory problem z tymi dwoma urwisami... Panror, wyłaź z tego plecaka! - Fruben warknął na buszującego wewnątrz już zwierzaczka.
- Jak chcesz, to mogę cię podleczyć - Mężczyzna zwrócił się ponownie do Elfki.
- Nie, to nie ona. Wczoraj... - Elfka urwała. Wspomnienia były jeszcze zbyt świeże, by o nich mówić ze spokojem. Vestigia gwałtownie potrząsnęła głową, jakby chcąc pozbyć się natrętnych myśli, przez co kosmyk jej brązowych włosów zaczepił się o jej nosek. Długoucha nie zwróciła na to uwagi. Po chwili podjęła. - Jakiś stwór zabił naszą towarzyszkę. Na jego nieszczęście trafił na mnie i Adriela. - Kolejna pauza. - Jakbym cię mogła prosić... Przed jutrem się przyda. Już wiesz, gdzie cię przydzielili? - spytała.
- Dowódcy poszli zasięgnąć informacji, wkrótce wszyscy się dowiemy... a co do leczenia nie ma sprawy, jutro w końcu będę miał moc odnowioną -

Uśmiechnął się do niej, po czym pochwycił jedną z jej dłoni w swoje. Wyjątkowo delikatnie, a nawet z czułością, schował dłoń Elfki we własnych, po czym spoglądając jej głęboko w oczy wypowiedział kilka magicznych, nawet znanych jej fraz. Tropicielka poczuła, jak miła w odczuciu i ciepła, pozytywna energia wnika w jej ciało.

- Dziękuję. - Elfka uśmiechnęła się.

Po chwili poczuła się lepiej niż wcześniej, a nawet najbardziej dokuczająca jej rana przestała już dawać się we znaki. Fruben uleczył już Elfkę, jednak nadal wpatrywał w jej oczy, a kobieca dłoń pozostawała otulona męskimi dłońmi...
Vesti poczuła, że się czerwieni...

-”Głupia, głupia, głupia... Przestań...”- skarciła się w myślach.- To nie czas i miejsce na romanse! Jutro znajdziesz się w środku piekła i nie możesz jeszcze dodatkowo myśleć o nim. Ale te oczy... - Tropicielka odwróciła wzrok, ale zapomniała cofnąć ręki... i po chwili poczuła, jak mężczyzna delikatnie gładzi kciukiem wierzch jej dłoni.

- Wiesz... - powiedział dosyć cicho - Cieszę się, że do tego wszystkiego doszło... znaczy się, że się spotkaliśmy - Poprawił się szybko - Gdyby nie zaistniałe wydarzenia nigdy bym cię nie poznał Vestigio... a jesteś naprawdę urocza - Ostatnie słowa wypowiedział wyjątkowo cicho.
- A Wandora tak sama z siebie weszła mi do rękawa? - spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Idiotka... Najpierw myśl, potem mów... Żeby zatrzeć złe wrażenie dodała.- Dziękuję. Naprawdę miło mi to słyszeć. Mimo to, chyba wolałabym cię poznać w bardziej przyjaznych okolicznościach...

Fruben spojrzał na nią lekko zaskoczony po jej słowach, po czym zrobił dziwną, choć uśmiechniętą minę.

- No chyba nie myślisz, że ja tak specjalnie... podryw na Łasiczkę? Coś nowego! - Roześmiał się, po czym w końcu puścił jej dłoń, ale za to podrapał się po głowie. - To... no wiesz... jakby co, to się jeszcze spotkamy? - Mężczyzna stał się nieco niepewny - Bo ja bym chętnie... spędził jeszcze z tobą chwilę czy dwie - Mrugnął.
-Cóż... - Elfka roześmiała się ze swoich podejrzeń. -Znajdź mnie, jak to wszystko się skończy. To nie powinno być trudne. - powiedziała, bawiąc się kosmykiem włosów.

Mężczyzna z kolei wbił niemal natychmiast wzrok w owy kosmyk i palec Elfki, zupełnie jakby taka zwyczajowa czynność miała jakieś magiczne przyciąganie jego skupienia... w końcu jednak przestał się wpatrywać, sięgnął za to po coś do kieszeni.



Podał elfce prosty wisiorek z wilczym kłem.

- To na szczęście, na jutrzejszy dzień - powiedział.
-Dziękuję. Teraz nic złego mi się nie stanie. Tobie też - w końcu muszę ci go zwrócić. - Tropicielka mrugnęła, po czym odwróciła się do Frubena plecami i uniosła włosy. -Mógłbyś? - spytała.
- Mógłbym... - szepnął i elfka po chwili poczuła jego oddech na swym karku, a dłonie mężczyzny blisko swej szyi. Po dwóch krótkich momentach zawiązał jej wisior, parę razy muskając jej skórę swymi palcami.
- Gotowe - powiedział w końcu, a jego dłoń wylądowała nagle na jej karku. Przejechał po nim tylko raz, delikatnie, po czym cofnął się od Vestigi.

Elfkę przeszedł przyjemny dreszcz.

-Niestety nie mam nic, co mogłabym ci dać - Vesti wyraźnie się zasmuciła. - Powodzenia jutro. Niech bogowie mają nas w swojej opiece - szepnęła, pocałowała go delikatnie w policzek i pogłaskała łasiczki, wspinające się na kolana półelfa.
- Nie... nie trzeba... już dałaś! - Wydukał z siebie Półelf po pocałunku.

I wtedy zjawił się Iriel, z daleka już odzywając do swych ludzi:

- Słuchajcie no, wiem nieco więcej, i w końcu mamy konkretne miejsce w całej tej sprawie!.

- To jutro się zobaczymy - dodał szybko Fruben na odchodne, nie chcąc przeszkadzać towarzyszom broni w omawianiu ich planów - Obiecujesz?
-Obiecuję - powiedziała elfka, uśmiechając się na pożegnanie. Odprowadziła odchodzącego mężczyznę wzrokiem, po czym nadstawiła uszu na nowiny przyniesione przez dowódcę.

Mieli wyruszyć natychmiast. Dzięki magii powinni się dostać na miejsce, gdzie spędzą noc. Zanim nastanie świt, muszą się znaleźć na wyznaczonych pozycjach. Ich celem ma być zaplecze orczej armii. Na wieść, że mają się trzymać na dystans, część oddziału wyszkolona w bezpośredniej walce, w tym Vestigia, jęknęła. Żadne z nich nie sprzeciwiło się jednak - rozkaz to rozkaz.

Elfka zebrała szybko swoje rzeczy, wzrokiem odszukała Frubena i ściskając naszyjnik pomachała mu na pożegnanie, po czym razem z resztą grupy poszła na miejsce, gdzie czekał na nich mag.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)

Ostatnio edytowane przez motek339 : 31-03-2012 o 23:42.
motek339 jest offline  
Stary 01-04-2012, 17:48   #123
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Wielki Las, Spotkanie przy obozowisku


Magia i czar dziewiczej, bezkresnej puszczy dodawały elfce sił. Nie obawiała się niczego bardziej niż tego że kiedyś człowiek mógłby podporządkować sobie to miejsce, pozostawiając po sobie wykorzystany, jałowy step. Wiosna zbliżała się już dużymi krokami, sprawiając że coraz więcej zieleni zdobiło las. W pewnym momencie zainteresował ją drobny swąd dymu, więc zaniepokojona wyruszyła w tamtą stronę. Kocie nosy były znacznie bardziej czułe niż ludzkie, czy elfie i bezbłędnie zaprowadziły właścicielki nieopodal obozowiska z przygasłym już ogniskiem.
Yasumrae przycupnęła zaraz przy Sarchie, wychylając pyszczek przesłonięty brązowej barwy krzakiem i obserwując dość dramatyczną sytuację kobiety zaatakowanej przez nieznaną jej istotę. Cicho prychnęła noskiem, dając znak tygrysicy aby była ostrożna, i się wstrzymała. Druidka nie miała w zwyczaju wybawiać każdej napotkanej w potrzebie osoby, nie była obrończynią pokrzywdzonych, jednak w tym wypadku chodziło o coś innego. Ta istota, rogata pół kobieta, pół ptak nie wyglądała jej na dziecię natury. Przybyła z innych planów, lub stworzona przez jakiego maga była czymś nienormalnym, a ona jako druidka nie tolerowała żadnych istot które nie są dziećmi matki natury. Z drugiej strony nierozważne byłoby wpadać w objęcia przeciwnikowi, którego atutów zupełnie się nie znało. Nie odpowiadała tylko za siebie, ale i za Sarchie, a obie wciąż mogły się wycofać.

Elfka jednak, wciąż będąc w kociej formie zadecydowała że nieco zaryzykuje i przyczajona razem z swoim skarbem w pewnej odległości postanowiła skorzystać z sił natury, by przyzwać szlachetne magiczne istoty, jakimi były gryfy. Inkantacja zaklęcia w zwierzęcej formie zawsze była nieco zabawna, kocica wyginała się, prężyła pazury w ziemi i wydawała z siebie dziwne pomruki. Całość tego przedstawienia trwała raptem chwilę, aż w ostatnim geście rozwarła paszczę w kierunku nieba gdzie natychmiast pojawiły się wzywane stworzenia. Zaklęcie zadziałało bardzo dobrze, silniej niż się spodziewała, a cztery gryfy zakołowały w przestworzach z dumnie rozpostartymi skrzydłami.


Poleciła im czym prędzej dopaść wynaturzenie które walczyło z kobietą, sama jednak z Sarchie czekała, obserwując przebieg walki z ukrycia. Gryfy opadły z przestworzy, atakując zawzięcie dziwaczną, skrzydlatą istotę. Ta okazała się jednak wyjątkowo odporna na ich ostre pazury i dzioby, czasem uskakując, a czasem po prostu nic sobie nie robiąc z ich ataków, które... nie zostawiały nawet śladów na skórze skrzydlatego wynaturzenia. Jej kontra była za to dosyć mocna, wbiła bowiem swoje pazury w jednego z gryfów, rozrywając jego bok i mocno raniąc. Zaskoczona takim obrotem spraw półnaga ludzka kobieta cofnęła się o kilka kroków w tył, zasłaniając tarczą. Wyraźnie kulała, a jej ruchy były ociężałe. Zwykła rana po pazurach, która widniała na jej udzie raczej nie mogła doprowadzić do takiego stanu.
Yasumrae dawno nie była tak rozczarowana. Mimo że druidka użyła najpotężniejszego swojego zaklęcia, napastniczka nic sobie z przywołanych przez nią istot nie robiła. Gdzieś w duchu Yas żałowała bólu którego musiały doświadczyć jej przyzwańce, choć nigdy nie wiedziała na ile realna jest śmierć istot przywołanych zaklęciem.
Trzeba było uciekać, wycofać się i odpuścić, a najlepiej zapytać któregoś ze starszych druidów w kręgu czym jest istota którą dane było im spotkać. Elfka spojrzała z lekką niechęcią na kuśtykającą kobietę.
“Zostawić ją, czy nie?” Kłopotliwe pytanie zawieruszyło się w jej głowie. Widziała co stało się z gryfem, jeśli porzuciłaby ją tutaj na pewno dziewczyna zginie. Mimo to Yas nie lubiła się narażać dla obcych osób. Zerknęła na Sarchie wyjątkowo poważnie i dała jej do zrozumienia że zrobią to czego już kilka razy jej uczyła. Podczas gdy gryfy odwracały uwagę stwora, ona razem z Sarchie wyskoczyły do przodu między kobietę, a podejrzaną istotę. Sarchi miała trzymać się blisko, i osłaniać Yas, podczas gdy druidka starając się dać swą obronną postawą rannej kobiecie do zrozumienia że jest po jej stronie. Gdy tylko druidka przycupnęła obok jej nogi, okręciła nieco ogonem o nią, by nawiązać konieczny do zaklęcia dotyk. To była jedyna jej szansa, nie było czasu na tłumaczenia. Dziewczyna musiała być na tyle bystra by zaufać i poddać się jej zaklęciu, dzięki któremu wszystkie trzy, razem z Sarchie miały wskoczyć w najbliższe drzewo i wyskoczyć daleko, według niej bezpiecznej strefie głębokiego lasu. Jeśli się nie zdecyduje, Yasumrae uciekłaby wraz z Sarchie, porzucając ją na pastwę losu.

Ludzka kobieta, na widok wyskakującego z krzaków, potężnych rozmiarów jaguara i tygrysa, zrobiła się jeszcze bledsza niż przed chwilą, gdy owy jaguar zupełnie znikąd znalazł się tuż obok niej. Przysłoniła się tak mocno tarczą, iż sponad niej wystawały jedynie jej oczy, a ręka z toporem zadrżała... w końcu ile na raz leśnych stworów miało zamiar ją pożreć?
Już prawie uniosła toporzysko w górę, by nie dać się tak łatwo, gdy... jaguar owinął wokół jej nogi własny ogon, spoglądając przy okazji wyjątkowo inteligentnymi ślepiami prosto w jej oczy. Zawahała się...

Sarchie nieczęsto musiała brać udział w tak wyjątkowo zaplanowanych sztuczkach. Elfka jednak musiała ją ich nauczyć, na wypadek właśnie takich sytuacji. Wiedziała też by nie zostawać w drzewie które służyło im za “karetę” dłużej niż trzeba. Jej przybrany ojciec dostatecznie już nastraszył ją perspektywą śmierci razem z rośliną w którą wniknie nierozważny druid. Yasumrae z początku chciała uciec bezpośrednio do druidzkiego gaju, jednak jako że była z obcą, nie mogła jej tam zabrać bez zgody kręgu. Pułapkę opuściły w głębi lasu, którą elfka dobrze znała, jako że kiedyś w dzieciństwie się tu bawiła. Było to miejsce dzikie, ale niedalekie druidzkiego kręgu, tak więc dość bezpieczne. Ucieczka powiodła się.

***

Pierwsza z wielkiego dębu wyskoczyła Yas, niczym sznurem ciągnąc za sobą resztę i tak jaguarzyca wylądowała na nisko ugiętych czterech łapach, rozglądając się dookoła i upewniając czy nowe miejsce nie zaskoczy ich jakimś zagrożeniem. Zaraz za nią z drzewa wyleciała nieznana jej kobieta, dość twardo uderzając o ziemie obok. Takie były uroki początkujących wśród druidzkich podróży. Ostatnia wyskoczyła Sarchie, prawie wpadając na nową, swymi wielkimi łapskami przebiegając nad nią z lekką niedbałością i wyraźnym stresem. Wielkie przestraszone kocisko wyglądało niezwykle rozkosznie gdy spłoszone niczym przed wodą lekko przydeptało dziewczynę przebiegając i zawijając po łuku do elfki z wyraźnie zbitą miną. Ni to prychnęła, ni próbowała wydać gardłowe, tygrysie “miau” pełne żalu i niesmaku. Sarchie nie cierpiała takich sztuczek, teleportacje, latanie, magiczne podróże były czymś na co godziła się tylko dlatego że chciała tak jej elfia towarzyszka. Tygrysie spojrzenie utkwiło w leżącej jeszcze na ziemi dziewczynie, a wielki kły wystające z pyska zabawnie wyglądały w połączeniu z spojrzeniem przerośniętej kocicy po którym nie dało się poznać czy ma ochotę ją pożreć czy tylko jest zaciekawiona. Dołączyła do nich druga para, pięknych szklistych oczu jaguara, lecz te miały w sobie coś niezwykłego, jakąś głębie której brak było Sarchie.

Elfka odmieniła się, przybierając swą naturalną postać, choć wciąż siedząc na ziemi, podparta po zwierzęcu na rękach. Zerknęła jeszcze na tygrysi pyszczek zaraz obok i delikatnie cmoknęła go z boku, skupiając swoje spojrzenie na nieznajomej, podczas gdy jej dłoń delikatnie i uspokajająco głaskała Sarchie po grzbiecie.

Ta, leżąc początkowo na brzuchu, “stratowana” przez Tygrysicę, szybko uniosła głowę, rozglądając się ze strachem wymalowanym na twarzy. Niedbale trzymaną w dłoni tarczę i oręż powlokła czym prędzej za sobą, pełznąc na czworaka w tył, gdzie w końcu przywarła plecami do drzewa, z którego przed chwilą wypadły. Tam zaś, skulona niczym mała dziewczynka, ponownie chowając się za metalową tarczą, wyściubiła zza niej nos, przyglądając się dwóm wielkim zwierzakom przed nią.
- Wulfgardzie, co to ma znaczyć... - Wymamrotała pod nosem, a wtedy też potężny jaguar przemienił się w Elfkę.

To z kolei wywołało u kobiety oznaki zaciekawienia, odrobinę zacierając wszechobecny u niej strach, przez co odrobinkę bardziej opuściła kawał ochronnej stali, przyglądając się druidce. Wciąż jednak na bladej twarzy minę miała nietęgą, a na czole kilka kropli potu.
- Ty... - Szepnęła w końcu - Ty kto?

Elfka oderwała drugą dłoń od ziemi otrzepując ją ze ściółki i dalej, dość tajemniczo, ale opiekuńczym wzrokiem wpatrywała się w dziewczynę. Nie była ani roztrzęsiona, ani niespokojna, przypominała raczej oazę spokoju niczym powoli, jednostajnie przemieszczający się strumyczek. Wtuliła polieczek w gęste i miękkie futerko na szyi Sarchie po czym rzekła dość stanowczym, ale bardzo delikatnym, elfim głosem, i mową ludzką.

- Witaj w moim domu... Jak się czujesz?

Kobieta przez chwilę wpatrywała się w milczeniu w elfkę i tygrysa, przygryzając wargę.

- Nie bój się, nie ugryzie. - rzekła Yas dostrzegając jej spojrzenie.

- Gorąco... - Odpowiedziała nieznajoma – I... i świat wiruje - Dodała z wyraźnym wysiłkiem.

- Ciii... - szepnęła uspokajająco, i podsunęła się bliżej. – Pomogę Ci, pozwól mi się obejrzeć.

Nie czekała na jej zgodę, choć jeśli dziewczyna dałaby jakiś znak że obawia się jej, Yasumrae uszanowałaby tą decyzję. I tak też się właśnie stało, ledwie Druidka przysunęła się bliżej, ludzka kobieta ponownie przysłoniła się bardziej tarczą, przy okazji minimalnie poruszając swym orężem. Nie był to jednak ruch ręki szykującej się do zadania ciosu, bardziej jedynie poruszenie nią. Zupełnie jakby sama broń zdawała się jej coraz bardziej ciążyć w dłoni.

- Ja... - Zaczęła, lecz nie dokończyła, nagle bowiem wywróciła oczami, po czym osunęła się w bok zemdlona.

Elfka zaś jakby nieprzejęta spojrzała na Sarchie i pokiwała głową mówiąc do kocicy.

- Kochanie... przestraszyłaś ją. - słowa zwieńczyła delikatnym uśmiechem i przysiadła obok leżącej dziewczyny. W elfiej mowie wyrecytowała najprostsze z leczniczych zaklęć, delikatnie dotykając jej lica. Następnie uważniej obejrzała dziewczynę, starając się poznać stan jej zdrowia. Domyślała się już że w jej krwi może płynąć trucizna, ale musiała spojrzeć teraz na spokojnie, dokładniej. Wystarczyło jedno uważniejsze spojrzenie, by stwierdzić, iż rana na udzie jest przyczyną stanu nieznajomej. Wśród odrobiny krwi wypływającej z miejsc po pazurach znajdowały się bowiem i ślady zabarwionego na żółto płynu.

Pozwoliła sobie zdjąć z niej cały ten metal i pozbyć się tarczy, kładąc wszystko obok, a głowę dziewczyny oprzeć sobie na kolanach. Ta leżała więc tak, mając na sobie już tylko niewielką przepaskę na piersiach i biodrową, powoli odzyskując przytomność. Zamrugała raz i drugi powiekami, wbijając w końcu w twarz Elfki swe błękitne oczy...


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 01-04-2012, 17:48   #124
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
.


- Moja droga, nie po to Cię ratuję by zrobić za chwilę krzywdę. Już dobrze... Zabrałam nas daleko od tego.. czegoś. Zaufaj mi.

Yasumrae wpatrzyła się w jej oczy, dłonią dotykając czoła dziewczyny by sprawdzić czy jest gorące. Wyglądała z jednej strony dość troskliwie, ale z drugiej widać było że czuła się nieco niezręcznie. Cała ta opiekuńczość wobec ludzi była raczej rzadkością, częściej sprawiali oni w lesie problemy niż odwrotnie.

- Jestem druidką, opiekuje się tym lasem i jego dziećmi, a gryfy które widziałaś sprowadziłam ja. Trzeba się zająć Twoją raną, to coś chyba Cię zatruło, ale wyjdziesz z tego. Pewnie chce Ci się pić?

- Ressin - Powiedziała twardo kobieta, wpatrując się Elfce prosto w oczy – I nie traktuj mnie jak dziecka, Druidko - Dodała, uśmiechając się dosyć bezczelnie – Potrafisz usunąć truciznę? Byłabym niezmiernie wdzięczna.

- Proszę bardzo. - Elfka zmarszczyła brwi i wstała, co sprawiło że głowa dziewczyny dotychczas leżąca na jej kolanach uderzyła o ziemię. Nie miała ochoty na jej kaprysy więc pozwoliła sobie zinterpretować jej prośbę na swój sposób. Druidka przeszła kilka kroków do Sarchie, poprawiając ubranie na ramieniu i odwróciła się uważnie przyglądając dziewczynie.

- Znam się na ziołach, będę mogła Ci pomóc... - przechyliła głowę w bok, tak że włosy nieco przesłoniły jej twarz. – Co w zasadzie tam robiłaś?

- Możesz na przyszłość uprzedzić? - Ressin przez chwilę pomasowała swoją potylicę, po czym spojrzała krytycznym wzrokiem na własne, zranione udo – Podróżuję po lesie... Opuściłam moje plemię, a to coś mnie zaatakowało w trakcie obozowania. A ty?

- Przepraszam, wydawało mi się że nadmiar mojej czułości Ci szkodzi. - Elfka zaśmiała się pod nosem, z nieco wredną miną. – Samotna podróż przez las to nie był najmądrzejszy pomysł, tym bardziej ostatnio gdy dzieją się tu dziwne rzeczy. Zwiedziłam już wiele miejsc, ale jeszcze nie widziałam czegoś takiego jak ta skrzydlata maszkara która Cię napadła. To że znalazłam się niedaleko to był przypadek, choć przyznam że chciałam sprawdzić ten swąd ognia.

Wtopiła dłoń w futerko Sarchie drapiąc ją i głaszcząc po karku, a także za uszkami.

- Musisz poczekać tutaj, ja poszukam nieco leczniczej zieleniny i spróbujemy postawić Cię na nogi. - Przesunęła po niej szybko wzrokiem. – Niestety żadnych ubrań dla Ciebie nie mam.

- Ta maszkara to pewnie z piekieł była, albo jaki Demon. Do tej pory sobie radziłam sama, a już parę tygodni podróżuję... raz Satyr mnie chciał uwieść, to mu gębę rozkwasiłam, a nie pytaj gdzie tą jego fletnię mu wetknęłam... - Wyszczerzyła na moment ząbki – Ubrania... no cóż, miałam wszystko przy ognisku. A powiedz no Elfko, Druidko, masz ty jakieś imię?

W odpowiedzi zapatrzyła się w niej zamyślonym wzrokiem i rzekła.

- Ah, zapomniałam o tym by się przedstawić. Dla mnie mają one mniejsze znaczenie... Jestem Yasumrae, być może o mnie słyszałaś. To zaś jest Sarchie, moja towarzyszka. - elfka spojrzała na tygrysi pyszczek skupiony zupełnie na czymś innym w głębi lasu.
- Powinnam chyba iść już po te zioła.

- Nie będę cię już więc zatrzymywała Ya..sum...are, i nigdzie się stąd na razie nie ruszę, wracaj więc prędko - Odpowiedziała kobieta, rozsiadując się pod drzewem.

- Sarchie, popilnuj. - Elfka rzekła w ojczystej mowie i wskazała głową na Neriss. Sama zaś weszła w gąszcz lasu, raz tylko oglądając się za siebie jakby chciała się upewnić że wszystko jest dobrze. Tygrysica uniosła się i zaczęła obchodzić dziewczynę dookoła, wąchając coś nosem, zaraz przy ziemi, by za chwilę zadrzeć pyszczek w górę jakby wyczuła jakiś inny zapach. Zdawała się mało zwracać na nią uwagę, aż nie podeszła nieco obok i twardo położyła na ziemi, wlepiając swój koci, czujny wzrok w Ressin jakby obserwowała mysz. Druidka miała wrócić dopiero za jakiś czas, gdyż znalezienie ziół o tej porze roku było nieco bardziej wymagające niż zazwyczaj.

Siedząca, i zbijająca bąki Ressin, obserwowana przez tygrysicę, sama również się w nią wpatrywała. W końcu odezwała do niej, zupełnie jakby rozumiała ona ludzką mowę... a może i rozumiała?

- Duży z ciebie kociak co? - Mrugnęła do Sarchie.

Zwierze zamrugało tylko oczami, nadstawiając uszy w jej stronę i dalej uważnie obserwując, po chwili kładąc pysk nisko na łapkach.

- Rozmowna to ty nie jesteś - Powiedziała Ressin, po czym zaśmiała się sama do siebie, zostawiając już tygrysicę w spokoju, i czekając na Druidkę.

Ta wróciła dopiero po jakiejś pół godziny, z plątaniną zieleniny pod ręką, w drugiej zaś miała dwa spore kamienie. Gdy zobaczyła że Sarchie leży, zmarszczyła brwi, odciągając dłonią gałąź która stała jej na drodze.

- No proszę, miałaś pilnować, a Ty się lenisz.

Pokręciła głową i przysiadła obok Ressin, zerkając na nią. Aby dobrze zająć się jej ranami, i przede wszystkim trucizną która wciąż osłabiała dziewczynę musiała rozbić korzenie na kamieniu. Razem z kilkoma miękkimi liśćmi różnych gatunków roślin miała powstać mieszanka która zneutralizowałaby toksynę, i pomomogła w gojeniu się ran. Yas, w milczeniu zabrała się do roboty, szykując zioła które potem, wilgotne i nieco kojące w dotyku roztarła na jej ranach. Tak jak prosiła Ressin, nie traktowała jej jak dziecka i nie uprzedzała że zaraz może zaboleć z powodu kontaktu z raną. Rozcierała wilgotną garść zieleniny na jej nodze co faktycznie było lekko bolesne, ale tylko na tyle ile bólu sprawiał sam dotyk w tych miejscach. Ostatecznie jednak zioła zdawały się przynosić nieco ulgi, jak gdy do rozgrzanego czoła przykłada się zimny okład.

- A więc gdzie teraz zmierzasz? - zapytała w końcu, podczas nacierania kolejnej z jej ran, bardziej skupiona wzrokiem na nich, niż na jej oczach.

- Włóczę się raczej bez celu, szukając jakiegoś interesującego zajęęęę...mhhh... - Ressin syknęła po raz kolejny, zaciskając tym razem nawet pięść w trakcie smarowania ran. Przygryzła wargę, odchrząknęła, i w końcu kontynuowała:
- Szukam interesującego zajęcia. Obojętnie czy dobra zapłata, czy i nie.

- Las chyba nie jest odpowiednim miejscem na takie poszukiwania. - rzekła elfka, tym razem zerkając przez chwilę w jej oczy i kończąc wcieranie ziół w rany, teraz trzeba było troszkę poczekać, nim przyjdzie kolej na oczyszczenie ran z resztek tej zieleniny.

- Sama dobrze pewnie wiesz, że to duży las. Pełno w nim możliwości... znajdą się kupcy przez niego podróżujący, może i jacyś Tropiciele potrzebują pomocy. Zapłatą nie muszą być monety...

Elfka wywinęła oczami.

- Może i tak, ale tacy raczej poruszają się po szlakach. Zamiast błąkać się, licząc na szczęście powinnaś iść w kierunku którejś z wiosek i tam popytać.

- Ja się nie błąkam! - Oburzyła się wielce – Na skróty szłam, też się tu znam w okolicy. A ty masz jakieś zajęcie, czy doglądasz ognisk i dziwnych stworów?

Przetarła ręce, upaprane zielonym roślinnym sokiem i usiadła obok, czekając aż ten który roztarła na jej ranach dobrze się wchłonie. Uratowana kobieta po raz kolejny wydała się jej niedojrzała, niczym zagubione w puszczy dziecko, choć wygląd i oręż temu przeczył.

- Jak mówiłam, jestem druidką. - odparła dość skąpo, a Ressin...wzruszyła ramionami. Cokolwiek miało to oznaczać.

- Idziesz teraz w konkretnym kierunku Yasumare? - Spytała.

- Tak, jednak nie mogę zabrać Cię ze sobą. Będziesz musiała poradzić sobie sama, z dotarciem do najbliższej osady. Mogę co najwyżej wskazać Ci kierunek. Dziś mamy z Sarchie za sobą długi dzień więc chyba przenocujemy tutaj, tak więc rozstaniemy się dopiero jutro, chyba że Tobie się śpieszy. Nawet w tym stanie..

- Nigdzie mi się nie spieszy, a do osad nie mam zamiaru zaglądać - Niespodziewanie kobieta splunęła w bok – Dranie...

Elfka nic nie powiedziała, ale wyjątkowo zirytowało ją to splunięcie. Poczuła się mniej więcej tak jakby zaproszony przez nią do domu gość opluł jej dywan.

- Uwaga, to może być nieco nieprzyjemne. - Powiedziała łapiąc za jedną z płytek jej zbroi i w elfiej mowie inkantując zaklęcie. Nad dziewczyną chlasnęła spora ilość wody, która w większości zmyła listki, kawałki łodyg i wszystkie niechciane w jej ranach pozostałości po leczeniu Yasumrae. Przy okazji jednak całą ją ochlapując. Druidka część wody uchwyciła w półokrągły kawałek zbroi i z niego już obmywała dokładniej i precyzyjniej rany kobiety. Tym razem jej spojrzenie nie miało w sobie żadnego wrednego przebłysku, raczej mimo wszystko lekko przepraszający. Mokra Ressin przetarła twarz z wody, a następnie wybuchnęła śmiechem.

- Czyżbym aż tak cuchnęła? - Spytała, nie czekając jednak na odpowiedź, położyła nagle dłoń na ramieniu Druidki – Dziękuję za pomoc.

Yasumrae skinęła i skończyła oczyszczać jej poharatane ciało. Wyrecytowała kolejne zaklęcie, w tajemniczej elfiej mowie, a rany dziewczyny zaczęły się zasklepiać. Wzrokiem wróciła do Ressin.

- W porównaniu do większości obcych, Twój zapach nie zwala z nóg. - zaśmiała się. – Nie mam, ani żadnego posłania, ani żadnego koca, a teraz mokra możesz zmarznąć. My z Sarchie śpimy zawsze pod gołym niebem, jedyną więc możliwością byś się nie przeziębiła jest to że wtulisz się między nas, choć nie wiem czy Sarchi się ten pomysł spodoba, jest dość nieufna wobec obcych. Zresztą, ja także… zazwyczaj.

- Widziałam w co się potrafisz przemienić... a zresztą ja ranna jestem, co mogę wam zrobić? - Kobieta wzruszyła ramionami – Jeśli mnie nie zjecie w nocy możemy spać razem... no chyba, że mam sobie iść, to mi przynajmniej powiedz z którego kierunku tu przybyłyśmy... - Neriss zrobiła nietęgą minę.

Myśl że dziewczyna ma zamiar wracać pieszo do odległego o wiele kilometrów miejsca skąd przybyły nieco rozbawiła elfkę, ale porzuciła na dziś ten temat.

- Nie możesz oczekiwać że Sarchie tak do tego podejdzie. Jest moją najcudowniejszą towarzyszką, ale dalej to zwierze. Ty wciąż jesteś osłabiona, więc wolałabym byś z nami została, i nie bynajmniej z powodu że mnie rozgryzłaś... – urwała na moment – Tak na prawdę wcale Cię nie leczyłam, tylko przyprawiłam zawczasu byś lepiej smakowała na kolację. - elfka zaśmiała się myjąc dłonie w pozostałościach wody w improwizowanej miseczce ze zbroi Neriss.

- Eeeee... - Kobieta na chwilę zaniemówiła, w końcu jednak i ona się uśmiechnęła – Łatwo się nie dam! - Pogroziła pięścią.

***

Dalsza rozmowa nie była zbyt owocna, gdyż Yasumrae mimo że pomogła Neriss, nie odczuwała potrzeby dopuszczania jej do siebie bliżej niż było trzeba. Ocaliła jej życie i zaleczyła rany, ale na tym ich znajomość miała się skończyć, a drogi rozejść. Po latach samotniczego trybu życia elfka ani myślała zabierać ze sobą niezdecydowanej w kwestii swej przyszłości, kapryśnej dziewczyny która tylko by ją spowalniała. Zdawało się że szukała ona sensu swojego życia, robiła to jednak zupełnie poddając się losowi, nie poświęcając zbyt wiele czasu na przemyślenia. Elfka nie miała ochoty brać za to odpowiedzialności. Gdy sama poczuła się senna, wróciła do formy jaguara i choć dalej nie ufała spotkanej dziewczynie, zwinęła się w kłębek zaraz przy niej, pozwalając wtulić w swoje futro by nie zmarzła. Sarchie nie była z tego zadowolona, nawet warknęła obnażając kły w geście protestu, ale ostatecznie położyła się obok obrażona i pilnowała.

Gdy nastał świt druidkę zbudził miękki język tygrysicy liżący ją po policzku, aż po kocie wąsy. Kocie łapki wyprężyły się gdy zmieniona elfka wygięła pyszczek do tyłu i słodko ziewnęła wniebowzięta tak miłą pobudką. Śpiącą twardo dziewczynę zostawiła w spokoju, sama udając się zaledwie kawałek dalej i przybierając elfią postać. Po drobnych zabiegach czystości Yasumrae poświęciła chwilę na modlitwę do Rillifane Rallathila i Shiall. Nim Neriss wstała, zdążyła jeszcze przygotować śniadanie tym razem zupełnie wegetariańskie. Uspokoiła Sarchie, bawiąc się paluszkiem z jej ząbkami. Ich śniadanie, to właściwe miało zostać upolowane nieco później.

Druidka wskazała Neriss jeszcze kierunek w którym miała iść do najbliższej leśnej wioski i bez zbędnego ociągania się pożegnała wraz z Sarchie znikając za którymś z kolei drzewem. Celem jej podróży był teraz druidzki krąg, jako że elfka naprawdę była zaniepokojona istotą napotkaną zaledwie wczoraj. Przy jej doświadczeniu, fakt że wcześniej nie znała czegoś takiego zapowiadał groźne zmiany i trzeba było poinformować o tym resztę.



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 01-04-2012 o 17:53.
Kata jest offline  
Stary 02-04-2012, 21:20   #125
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gryfie Gniazdo

2 Ches(Marzec)
popołudnie

"Grupa wschodnia"

Uczta, na którą wkroczył Raetar, mimo iż prymitywna, była wydana z pompą. Stoły uginały się od jadła i trunków, sala została nieco przystrojona kwiatami, a w rogu rzępoliło kilku grajków.


Dziczyzna, jagnina, a nawet prosiak z jabłkiem w ryjku, szynki, kiełbasy, kasze, sery, pasztety, placki, sporo warzyw, a do tego wino i piwo w iście masowych ilościach, wszystko to pachniało całkiem dobrze, zachęcając do zakosztowania miejscowych wyrobów. Jak więc było widać, mimo iż ponoć nie tak wielce cywilizowani i znający dworskie maniery jedynie z racji używania noży przy stole, Uthgardcy barbarzyńcy potrafili zachowywać się całkiem jak przystało.

"Samotnik" zasiadł przy stole tuż obok czekającej już na niego Zinnaelli, którą to ledwie co poznał, kobieta miała bowiem na sobie miejscowy strój. Najwyraźniej odstawiła się całkiem pokaźnie na tą okazję, Raetar zaś miał dziwne wrażenie, że Kapłanka zrobiła to w dużej mierze dla niego...


Sam Kralgar nie zasiadywał wraz z pozostałymi czterema tuzinami przy biegnących poprzez salę stołach ustawionych w kształcie litery "U", lecz wciąż przesiadywał na swym tronie, siedząc na piedestale ponad wszystkimi ucztującymi. Co ciekawe, tron tuż obok niego pozostawał pusty.

- Wojacy, bracia, towarzysze! - Ryknął w końcu wódz, wstając ze swojego miejsca - Zebraliśmy się tu dziś, by świętować!. Świętować pakt z Silverymoon!. Dziś ucztujemy, jutro wyruszamy na wojnę!.

Mężczyźni na sali ryknęli z aprobatą.

- Jaśnie wielmożne czarodzieje Silverymoon("buuuu") proszą mnie, Kralgara "Łamacza Kości" o pomoc!. Problemy z Orkami, psia ich mać, mają!. Pomocy naszej potrzebują!. Sami rozgromić ich nie umieją, to podkulili ogon i do nas z prośbami przybyli!. My jednak wyruszymy, pokażemy im wszystkim z jakiego my kamienia ociosani!.

Znowu zaryczano radośnie, aż Raetarowi ciarki przeszły.

- Jutro będzie wielki dzień!. Jutro zwyciężymy w kolejnej bitwie!. Jednak bitwie jakiej jeszcze wielu z was nie przeżyło! - Kralgar wzniósł swój puchar, a ucztujący unieśli rogi pitne - Śmierć wrogom, chwała zwycięzcom!!.

I kolejny raz ryczano w euforii...

- Nie pić na umór - Dodał Kralgar, po czym opróżnił swój kielich.
Wypito wino, wódz zasiadł na swym tronie, nagle jednak poderwał się, podnosząc rękę w górę, by uciszyć biesiadników.
- Byłbym zapomniał! - Powiedział - Zdrowie Raetara i jego wybranki, przystępujących do ożenku!.
- Zdrowie
- Odpowiedzieli, choć już nieco niemrawo.

A Raetar omal nie zakrztusił się pitym właśnie winem. Gdy spojrzał wymownie na Kapłankę, ta zamrugała jedynie wyjątkowo niewinnie oczkami.
- Do dna! - Wrzasnął siedzący na wprost "Samotnika" barczysty jegomość, unosząc róg w jego kierunku.
- Grać i tańczyć! - Wydarł się inny.

Muzykanci (od siedmiu boleści), zaczęli więc przygrywać, wyjątkowo skąpo odziane kobiety tańcować, a mężczyźni zabrali się za obżarstwo i chlanie...


Raetar z kolei po raz kolejny doszedł do wniosku, iż w Gryfim Gnieździe kobiety miały niewiele do powiedzenia. Przy stołach bowiem jedynie obsługiwały swych obwiesiów, lub dawały się niemal na nich bałamucić, czy też i zostały zdegradowane do roli półnagich tancerek... no cóż, co kraina to obyczaj, czy jakoś tak.

- Te, a może się posiłujemy?? - Zagadnął "Samotnika" nagle jakiś kwadratoszczęki, żylasty typek, waląc już swym łokciem w stół, przygotowując się do siłowania na rękę z Raetarem. Kilku sąsiadów z zaciekawieniem obserwowało reakcję "dyplomaty", a sama Zinn z przemilusi uśmiechem lekko trąciła go stopą pod stołem.
- "Mogę cię wesprzeć magią i będziesz silniejszy" - Usłyszał nagle w swym umyśle jej głos Raetar.








Silverymoon

2 Ches(Marzec)
popołudnie

Wulfram opuścił Wysoki Pałac, kierując się w stronę rzeki. Złorzecząc pod nosem, sam musiał, po prostu musiał, rzucić okiem na sytuację panującą w tamtym miejscu. Mężczyzna bowiem uważał, iż obrońcy popełniają tak wiele błędów, że szkoda było czasu na ich wyliczanie. Sam fakt zatrzymania się Orków na rzece Rauvin był naprawdę niezwykłym zjawiskiem. Gdyby bowiem to on dowodził atakującymi...

Obrońcy wbrew pozorom byli przygotowani całkiem porządnie. Mury przystani wzmocniono czym tylko się dało, byleby zapewnić sobie obronę, a oręża żołnierze mieli pod dostatkiem. Wojna, jak to wojna, rządziła się własnymi prawami, i widoki, jakie prezentowała, były często wyjątkowo brutalne, jednooki jednak do nich już przywykł. Nie zrobiły na nim wrażenia rzędy martwych Silverymoończyków ułożonych pod ścianami pobliskich domostw, ani krew często płynąca środkami uliczek. Smród towarzyszący potyczkom, swąd spalenizny, jęki rannych, okrzyki zdesperowanych... był już na to wszystko uodporniony, zimno kalkulując wszelkie dostępne w obecnej sytuacji opcje.


Obleganie Silverymoon przybrało po raz kolejny ospały tryb, i jedynie pojawiające się co pewien czas salwy strzał i bełtów przerywały chwilowy spokój. Obie strony, oddzielone rzeką, miały chwilę odpoczynku i czas na przegrupowanie, uzupełnienie zapasów, i środków prowadzących do wyrządzenia krzywdy przeciwnikowi. Wulfram przesuwając się wzdłuż linii obrońców, i przeprowadzając coś na kształt prywatnej inspekcji, zauważył również zwykłych mieszczan, czy też i religijnych akolitów, zaopatrujących oddziały w wodę, żywność, i opatrujący ich rany. Często byli to całkiem zwyczajni, co bardziej odważni mieszkańcy, wszyscy jednak teraz jechali na przysłowiowym jednym wozie, i wielu pomagało jak potrafiło.

Wojak dotarł wkrótce do okolic własnej gospody.

I tu właśnie trafił go przysłowiowy szlag. Jego karczma, dom, dorobek życia, schronienie dla Wulframa i jego rodziny, ostoja od problemów świata, był w chwili obecnej jedynie spalonymi zgliszczami. Co prawda Wandahana, Ravalove i Neriss przebywały w Wysokim Pałacu, nie doszło więc do kompletnej tragedii, a nagrodę za wykonane zadanie Wulfram miał zamiar przeznaczyć na coś całkiem innego, a teraz...


Budynek znajdował się zbyt blisko rzeki, która oddzielała od siebie wrogo nastawione oddziały, i miał pecha znaleźć się w bezpośrednim zasięgu Orczego ostrzału. To wszystko i tak było już stanowczo ponad cierpliwość jednookiego. W obecnej chwili, wyraz jego twarzy mógłby przestraszyć i niejednego Demona. Z furii jaka w nim nastąpiła, wyrwały go krzyki pobliskich żołnierzy, tłukących bez litość Orczego jeńca. Najwyraźniej zielonoskóry obwieś miał niefart być jednym z tych, którym udało się dotrzeć na drugi brzeg podczas jednego z ataków, a jedynym, który przeżył.


~


Tarin przemierzał praktycznie pustymi ulicami Silverymoon w zachodnim kierunku, udając się do - jego zdaniem - najbardziej zagrożonej części miasta. Tam w końcu bowiem miały miejsce najbardziej ciężkie ataki Orczych sił. Same ulice były praktycznie puste, nie licząc tych, którzy naprawdę musieli nimi się poruszać. Kto miał bowiem nieco oleju w głowie, i taką możliwość, już dawno zabarykadował się we własnym domostwie lub piwnicy, czy też udał się do Wysokiego Pałacu, szukając tam schronienia w naprawdę rozległych podziemiach.

Między budynkami przemykały więc jedynie pojedyncze osoby, czy też i czasem pędził jakiś wóz, pomagający jednak biernie w obronie miasta. Transportowano na mury żywność i broń, zwożono stamtąd ciężko rannych do świątyń... w gruncie rzeczy w Silverymoon panowała cisza, przerywana jedynie odległymi odgłosami dochodzącymi z miastowych murów i terenów poza nim. Do złowieszczego bębnienia zielonoskórych oblegających miasto było jednak ciężko się jakoś przyzwyczaić.


Mag, pokonawszy już połowę drogi, zauważył dosyć dziwną sytuację, rozgrywającą się za kolejnym budynkiem. Pojawił się tam bowiem zwyczajowy, samotny strażnik miejski, dziwnie jednak się poruszając. Zdawało się bowiem, iż jegomość się skrada, uważnie obserwując okolicę? Tarin postanowił na wszelki wypadek nie ujawniać się zbrojnemu, i przyglądał się mężczyźnie zza beczki z deszczówką.

Wtedy też wydarzyło się coś o wiele jeszcze bardziej niezwykłego.

Nagle, z jednego z budynków, z okna pierwszego piętra, zeskoczyła tuż przed strażnikiem zamaskowana postać. Ten, na moment zaskoczony, szybko sięgnął po miecz przy pasie. Zamaskowany osobnik sam również dobył rapieru... wtedy jednak tuż za gwardzistą pojawiła się jakby znikąd inna, zamaskowana postać, wbijając strażnikowi sztylet prosto w plecy, a gwardzista, wydając z siebie krótki jęk, osunął się martwy na bruk.


Dwójka zamaskowanych napastników szybko pochwyciła ciało strażnika, po czym przeniosła go w zaułek między budynkami. Tarinowi zaś nieco zaschło w gardle, w końcu nie na co dzień jest się świadkiem morderstwa z zimną krwią.

Wiedziony jednak ciekawością, ostrożnie udał się za rabusiami i ich ofiarą, chcąc też zobaczyć, co też oni jeszcze porabiają. A jak się po chwili okazało, oczywiście grabili właśnie zabitego, przeszukując jego ciało. Co jednak dziwne, nie interesował ich miecz ani sztylet jaki gwardzista miał przy pasie, kolczuga, czy też i wyraźnie widoczna sakwa, szukali czegoś innego, przetrząsając kieszenie zabitego...








W drodze do Silverymoon

2 Ches(Marzec)
popołudnie

Saebrith wraz z "Jasmirem" podążała więc Orczym tropem już od około trzech kwadransów, co pewien czas przystając i badając uważniej ślady. Te z kolei stawały się coraz bardziej wyraźne, oznaczało to więc, iż są coraz bliżej wrogiej grupki. A dzikie tereny, przez które obecnie podążała Elfka wraz z "młodzianem", stawały się jakby coraz cichsze. Zupełnie jakby przyroda przeczuwała nadchodzące niebezpieczeństwo, woląc nie zwracać na siebie uwagi.


Za kolejnym, niewielkim wzniesieniem, całkiem blisko niezbyt szerokiej ścieżki, do czułych uszu Łotrzycy dobiegły już z bardzo daleka odgłosy przebywających tam osób. Elfka nakazała więc ciszę towarzyszącemu Jasmirowi, i oboje zaczęli ostrożnie podkradać się do obozowiska Orków.

Czołgającym przez trawę wkrótce ukazały się zielonoskóre mordy, robiące postój w trakcie swej wyprawy. Były ich gdzieś ze dwa tuziny, plus jeden wyglądający zapewne na szamana...


...oraz najprawdziwsza, wyglądająca na ludzką, kobieta, unieruchomiona łańcuchami do pobliskiego drzewa. O co w tym wszystkim do cholery chodziło, odkąd bowiem Orki brały takich jeńców?


Kobieta nagle uniosła wzrok, i spojrzała prosto na Elfkę. Zarówno Saebrith, jak i Jasmirowi, nie przyszło jednak długo zastanawiać się nad tym wszystkim, czy nawet i może podjąć jakiekolwiek działania odnośnie owego znaleziska. Oto bowiem nagle gdzieś względem nich z boku, trzasnęła nadeptywana gałązka... Elfka poderwała się natychmiast z miejsca, dobywając oręża, będąc o wiele szybszą niż towarzysząca jej dzie...chłopak.

Strzała wbiła się w miejsce gdzie przed chwilą jeszcze leżała Łotrzyca, a na dwójkę nieproszonych gości rzuciło się kilku zachodzących ich podstępnie Orków.

Jasmer trzęsącymi się dłońmi pochwycił swoją kuszę, jakimś cudem zdołał ją wyjątkowo szybko załadować, po czym oddał celny strzał w jednego z przeciwników. Bełt jednak nie okazał się śmiertelny, a Ork doskoczył już towarzysza Elfki. Pierwszy raz, zadany pordzewiałym mieczem Jasmir zbił jeszcze samą kuszą, następnie jednak otrzymał kopniaka, padając na plecy, a miecz w brzuch. Rozległ się niski krzyk wywołany bólem...


Sama Saebrith również była już związana walką, wiedząc dobrze, iż w parę chwil może być po nich. Może i mogła sobie poradzić sama z czterema Orkami, jednak nie dość, że jej towarzysz był wyjątkowo kiepski w takich sprawach, to ledwie kilkanaście metrów od nich obozowała reszta zielonoskórych, z pewnością za moment dołączająca do walczącej z nimi reszty. A gdzie Orków kupa, to i nawet Gigant dupa...








Lhuvenhead, następnie Srebrny Las

2 Ches(Marzec)
popołudnie

Plan, wyłożony przez Iriela, obejmował nie tylko ich nieco już przerzedzony oddział, ale i dziesiątki tuzinów podobnych im "leśników". Zadanie jakie im powierzono, polegało na dotarciu do północnych terenów "Klejnotu Północy", gdzie mieli niespodziewanie zaatakować zaplecze Orczej armii, zasypując zaplecze, obozy, wojenne machiny i prowizoryczne warsztaty gradem strzał. Najpierw oczywiście, dzięki zbawiennej magii, musieli przemieścić się spory kawał drogi ku Silverymoon, a następnie dojść kawałek pieszo, by następnego dnia rankiem, na ustalony sygnał, podczas wielkiej kontrofensywy zaskoczyć zielonoskórych napastników. Plan wyglądał na niezwykle prosty, i oby takim okazał się w rzeczywistości...

Po wyekwipowaniu, późnym popołudniem, wyruszyli. Podróż magiczna, umożliwiona dzięki zaprzyjaźnionym Drudom, Zaklinaczom i Magom, nie była tak interesująca jak zwyczajowe zwiedzanie terenów, tu jednak liczyła się szybkość i efektowność. Vestigia podróżowała w ten sposób pierwszy raz, lecz nie wywarło to na niej zbyt dużego wrażenia.

~

Srebrny Las przywitał ich względną ciszą, jeśli nie liczyć zwyczajowych odgłosów przyrody. Od Orczych oddziałów znajdowali się zaś jakieś trzy kilometry, co zapewniało raczej bezpieczeństwo, którego w chwili obecnej potrzebowali. Mieli bowiem spędzić całą noc w głuszy, wszak zmęczony, niewyspany wojak do niczego się nie nadaje.


Oddział Elfki, podobnie jak tuziny innych, rozlokował się pośród drzew, rozbijając prowizoryczny obóz. Pozwolono nawet na ogniska, choć koniecznie wymagano zachowania ciszy. Każdy zajął się więc swymi sprawami, na różnorodne sposoby przygotowując się do jutrzejszego dnia.

Czyszczono i doglądano oręż, cicho rozmawiano, jeden czy drugi zapadł w dziwną zadumę. Nie na co dzień bowiem staje się do tak wielkiej bitwy...

Vestigia nigdzie jednak nie dojrzała Frubena. Czyżby znajdował się w oddziałach oddelegowanych na wschód od Silverymoon, lub - co gorsze - do łodzi, mających wpłynąć do samego miasta? Tego nie wiedziała, i trochę ją to niepokoiło. Półelf zaprzątnął jej bowiem nieco głowę, czym była zaskoczona sama przed sobą. I miała naprawdę wielką, wielką nadzieję, że gdy jutrzejszego dnia będzie już po wszystkim, on nadal tam będzie, uśmiechając się do niej jak wcześniej.

Nieświadomie pochwyciła wisiorek w palce, rozmyślając o właścicielu dwóch Fretek.

....

Nocna warta nie była dla niej niczym nowym, a z kolei skutki nieprzespania paru godzin, nie były tak dotkliwie jak choćby u ludzi, nie było więc z tym większego problemu. Bawiąc się więc medalionem, pilnowała - jak wielu innych - "leśnych oddziałów" przebywających na skraju Srebrnego Lasu, oddalona o kilkanaście kroków od reszty śpiących.

I w pewnym momencie zamrugała oczami.

Drzewo, znajdujące się ledwie pięć kroków przed nią, zaczęło bowiem nieco zmieniać kształty pnia, ulegając jakby... wzdęciu? Wszystko zaś rozgrywało się tak szybko, iż Tropicielka zdołała wydać jedynie dwa oddechy, gdy nagle z drzewa wyszła piękna, wyjątkowo skąpo przystrojona kobieta. Zdecydowanie musiała to być Driada, Elfka bowiem wiele o nich już słyszała, nigdy jednak nie miała okazji zobaczyć jedną z nich z bliska.

- Kim jesteście? - Rozległ się jej melodyjny szept.

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 03-04-2012 o 17:29.
Buka jest offline  
Stary 12-04-2012, 20:48   #126
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze
W drodze do Silverymoon

2 Ches(Marzec)
popołudnie


Saebrineth nie rozmówiła się wiele więcej z Jasmirem.
Niestrudzenie podążała za tropem, czasem przystając tylko na chwilę, by się im przyjrzeć, i znów gnać na prędkich elfich nogach. Cisnęło się jej na usta nie jedno pytanie zadać dziwnej dla niej ludzkiej postaci, lecz stwierdziła, że musi to poczekać, niech tylko nie sprawia trudności. Nie było dość ciepło dla niej, i dalej odziana była w śnieżnowilcze futra. Pędziła wytrwale niczym głodna wilczyca za swą zwierzyną.




(***)

[media]http://www.youtube.com/watch?v=VZgDl8Masi4&[/media]

Może już nie otrzyma odpowiedzi, na pytania jakie chciała zadać. Nie będzie komu.

Okrzyk boleści, do tego właściwie dziecka, wzmógł w niej zabójcze instynkta, żółte ogniki zapłonęły i zawirowały w jej ślepiach. Odturlała się w bok, przykucając wystrzeliła z kuszy w właściciela rdzewiejącego miecza.


Bełt poniósł ze sobą część mrocznej mgły, jaka zaraz zaczęła kłębić się po kuszy. Trafiony w prawe płuco Ork zawył, po czym upuścił oręż, łapiąc się za swoje ślepia i zaczął dziko “tańcować” w miejscu, oślepiony. Pozostałych trzech jednak nadciągało... i nagle jeden z nich wyłożył się prosto na mordę w trakcie zbiegania ze stromizny.

Zostało więc dwóch.

Jeden zaatakował Elfkę, drugi rzucił się prosto na zranioną, młodą dziewoję. Orczy topór śmignął w kierunku Saebrineth, ta zdążyła jednak odskoczyć na czas. Gorzej jednak było z Jasmirem. Duża maczuga opadła na ranną, próbującą w desperacji zasłonić się rękami. Rozległ się trzask łamanych kości i pełen bólu wrzask...

Saebrineth wyprostowała się po odskoku, odpinając kuszę na miejsce. Wyszarpała zaraz wściekle szable z pochwy, oraz krótki miecz do drugiej ręki, który wytargowała. Natarła z furią zamachując się z ugięcia łokcia i tnąc w prawe ramię adwersarza. Jej szabla napotkała jednak po drodze toporzysko Orka, którym ów się zasłonił, jednak nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Koniec końców oręż Elfki siłą rozpędu i tak ześliznął się z gardy zielonoskórego, opadając w dół, i raniąc go po prawej nodze.
Przeciwnik, sycząc z bólu, kontratakował, jego raz został jednak odparty gardą szabli.

- Nieeeeeee!!!!!!! - Rozległ się ryk Jasmira. I była to ostatnia rzecz w jego życiu. Maczuga najpierw połamała jej ręce, a następnie zmiażdżyła twarz i czaszkę...

Trzeci z Orków, pozbierał się w końcu, po czym zaatakował Saebrineth perfidnie z zaskoczenia, tnąc mieczem, kobieta jednak uskoczyła w ostatniej chwili.

Wzięła na siebie impet topora, ripostując uderzenie i tnąc poziomo w bok, by w mgnieniu oka wykonać taneczny półpiruet po skosie, unikając jego miecza, który miał wbić się w jej plecy, przy tym szerzej prując korpus orka. Agonalne jęki które przeniknęły do jej uszu jeszcze przyspieszyły jej ruchy i dodały ponurej gracji. Krew kamrata trysnęła na niedoszłego skrytobójcę. Szabla zakręciła krwawy łuk, i po zręcznym wyminięciu gardy Orka zostawiła na jego torsie długie, głębokie cięcie. Zielonoskóry z jękiem runął na plecy... Saebrineth jednak nie próżnowała, okręcając się ponownie wokół własnej osi, atakując drugiego z nich. Tego cięła po łapie, dotkliwie raniąc...

Niedoszły zabójca Jasmira spojrzał na Elfkę, po czym warknął groźnie, i ruszył na nią szarżując.

Zakręciła się w bok, próbując zejść z drogi szarży, jednak otrzymała osłabiony unikiem, ale jednak cios w udo. Bardziej niż zaboleć, rozwścieczyło ją to jeszcze bardziej.

- Rrr...rrrRRRGHH! - wydała z siebie z goła nieelfi niski pomruk godny niejednej rozsierdzonej bestyi.

Ork zarechotał radośnie, znów zamachnął się maczugą, lecz tak samo, do tego biorąc mocny zamach, przy tym wolny wielce, przeniosła ciężar na drugą nogę dolnym unikiem z łatwością go wymijając, czyniąc głęboki wypad do przodu, podparła się przy tym zaciśniętą na krótkim mieczu ręką. Pióro szabli wgryzło się łakomie w brzuch maczugisty. Zacharczał, krwią zdobiąc tylną część kożucha Saebrineth. Strąciła go brutalnie, który zaczął pokładać się na niej.

Ork zbrojny w topór na tyle znalazł siły, by umieścić go w drugiej sprawnej ręce, choć pierwsza ręka i jego bok mieniły się intensywnie karminowo.

- Stój w miejscu, ty Pushdug AlbaiIIiiII!! - Zamachnął się toporem rozpaczliwie, bulgocząc coś w swojej mowie, zapewne o przymiotach Elfki.

Posłuchała go, stojąc nieruchomo, właściwie bezdźwięcznie przy zipaniu orczym.

O całą stopę ominęło ją ostrze topora, ork prawie się nie przewrócił z tego wszystkiego. Uśmiechnęła się szczerząc drobne elfie zębiska.

Kopnęła niewdzięcznie w krwawiący bok, jednym z skórzanych traperskich butów. Zaskrzeczał coś przez przeszywający go ból, upadając na kolano. Wbiła pod kątem w jego kark szablę i krótki miecz chciwie, kończąc jego cierpienia. Rozejrzała się za ostatnim, który ciągle rozpaczał z utraty wzroku i zipiał z utraty płuca. Wytarła krótki miecz i szablę w odzienie poległych, i schowała je do pochew. Chwilę przypatrując się desperacji orka, sięgnęła po sztylet i cisnęła w niego, by i mu ulżyć w cierpieniach. Wyciągnęła z ciepłego jeszcze truchła, także by zadbać o jego czystość.

Zdjęła kaptur z głowy, uwalniając swe włosy. A rude pasma na nich zdawały się zanikać, końcówki włosów coraz bardziej przypominać półprzeźroczyste, poruszające się na nieznanym źródle wiatru... spojrzała po ubitych Orkach, spojrzała na martwą Jasmir. W jej oczach coś zamigotało. Wtedy też dobiegły do niej odgłosy dochodzące z obozowiska zielonoskórych, spojrzała więc w tamtą stronę. Ciągle w tym czasie kłębowiska emocji i uczuć wirowały w Łotrzycy niczym lawa w najgłębszych otchłaniach planu żywiołu Ognia...

Mogłam ją uratować.... mogłam...

...sama zajęta byłam walką...

I tak by poległa...

...wcześniej czy później.

Dzieci na wojnie najłatwiej umierają...
...umierają...


umarła...
...zatłuczona.
Zatłuc... ich zatłuc.

Orcze siły już pędziły w jej kierunku, coś ze dwa tuziny rozwścieczonych obdartusów, a Szaman potrząsał swym kosturem.

Wtedy też coś wokół Elfki zaczęło rozbłyskiwać, a ona, wiedziona instynktem, rzuciła się w bok dosłownie w ostatniej chwili. W miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze stała, pojawił się wir szalejących, magicznych ostrzy, które jak nic poszatkowałyby ją na drobnicę.

Wykorzystała go jako barierę przeciwko tym, którzy ją do istnienia powołali. Rozsądek zarządził odwrót, choć rwała się by więcej jeszcze upuścić im krwi. Pognała w przeciwną stronę byle dopaść jakikolwiek skrawek cienia, rzucany przez cokolwiek, by się w nim zanurzyć.. zanurzyć w krągłości tej Ciemności..
 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."

Ostatnio edytowane przez Allehandra : 15-09-2012 o 23:46.
Allehandra jest offline  
Stary 12-04-2012, 22:54   #127
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zabawa barbarzyńców była nudna. Tańce, hulanki, picie i rozrywki. Nawet kobiety były nudne.
O ile dało się to stwierdzić z miejsca w którym siedział i... z niemal przylepioną do niego kapłanką.
Nie gustował w tego typu rozrywkach: czyli napychaniu kałduna, piciu na umór, przechwałkach oraz zabawach godnych tępych osiłków.
Tańce półnagich kobiet, były równie toporne jak rozrywki barbarzyńców. Na Samotniku nie robiło to pozytywnego wrażenia. W Mulhorandzie wybatożono by te tancerki za tą przesadną gorliwość w ruchach. Nie uwodziły, a nachalnie niemalże eksponowały wdzięki. Z drugiej strony, czego można było oczekiwać po barbarzyńcach.
Raetar się nudził i to bardzo. W dodatku obecność kapłanki go drażniła. I plotka na temat ich rzekomego związku irytowała.
Miał dość. Tej baby. Tej bandy dzikusów. Silverymoon i tej przeklętej misji.
Cóż... jakoś jednak przecierpi te kilka godzin.

Ale tak miło to nie było. Wpierw przyczepił się osiłek, a potem kapłanka.

"-Jeśli zauważą to, będzie kłopot. Lepiej ich nie drażnić."- odparł telepatycznie mag, planując wykorzystać tą okazję.
-No nie wiem czy powinienem.- rzekł nieco niepewnym tonem Samotnik, telepatycznie zaś przemawiając do osiłka. Bardzo delikatnie przesyłając mu przekaz, który być może mięśniak weźmie swe własne myśli.- "Tak po prostu siłować się z takim mięczakiem, byłoby nudno... może... jakiś zakładzik. Ta jego dziewoja jest ładna. Warto by ją wygrać."
- "Nie zauważą..." -
Odpowiedziała telepatycznie Zinnaella, uśmiechając się lisio do Raetara. Co jednak akurat mało go obchodziło. Bo i zwycięstwo go nie interesowało.

W tym czasie żylasty mężczyzna dziwnie zamrugał oczami, po czym ponowił pytanie:
- To jak, siłujemy się, czyś baba? - Wyszczerzył zęby - A może, żeby było ciekawiej, to się o coś założymy?
"-Nie wiem czy warto ryzykować Srebrne Marchie dla głupiego siłowania.
"-stwierdził Raetar, po czym dodał.- No nie wiem, a co proponujesz w ramach zakładu?
I telepatycznie podszepnął osiłkowi.- "Ta jego kobieta wygląda kusząco, ciekawe jak dobra jest w łóżku."
- "A co jeśli kompromitacja w trakcie zwyczajowego siłowania będzie oznaczała właśnie słabość Silverymoon?" - Odparła Kapłanka.
"-A już nie wykazaliśmy słabości, błagając ich pomoc?"- westchnął w myślach Samotnik.
- Założymy się... założymy... o... - Jegomość najwyraźniej ciężko myślał nad wartą zakładu wygraną - O taniec z twoją kobietą - Uśmiechnął się perfidnie, a najbliższe sąsiedztwo przy stołach coraz bardziej zagrzewało Raetara do owego wyczynu...
-Acha... o taniec... no niech będzie.- maga trochę zatkała taka prośba. Po szowinistycznych barbarzyńcach traktujących kobiety jak przedmioty spodziewał się czegoś, cóż... mniej wyrafinowanego.- A co jeśli ja wygram?
- Nie wiem... a co byś chciał?
- Mężczyzna wzruszył ramionami, a Zinn słuchała wyjątkowo uważnie co też się tu wyprawia względem jej osoby...
-Pewnie taniec twojej kobiety, po sprawiedliwości.- odparł Raetar wzruszając ramionami. W sumie zamierzał przegrać, więc wszystko jedno co by dzikus postawił.- Ale jestem otwarty na wszelkie propozycje.
- Tańcować ci się zachciewa?
- Spytał Raetara z kpiącym uśmieszkiem - To może coś konkretniejszego... oprócz tańca... z czym byłbyś się gotów rozstać? Miecz, sztylet, kusza, łuk?
Ta sprawa zaczęła maga nużyć i irytować. Zarówno durnota barbarzyńcy jak i jego chciwość.- Pytałem nie o to, co sam mogę postawić. Ale co ty możesz postawić w ramach zakładu. Jeśli nic nie masz wartego postawienia, zakład traci sens.
- A o czym ja gadam?!
- Rozmówca wkurzył się, waląc pięścią w stół - Chcesz się założyć o coś konkretnego, to pytam!. Masz miecz, chcesz się założyć o miecz?!. Ja mam miecz, mam sztylet, mam łuk, proste!. I pomyśleć, że dyplomaci z Silvrymoon rozgarnięci! - Nieznajomy wstał od stołu, najwyraźniej mając zamiar dać sobie z Raetarem spokój, a na gębach pobliskich osób pojawiły się drwiące uśmiechy.
-Niech będzie miecz.- odparł Samotnik ustawiając dłoń do siłowania, mężczyzna jednak bez słowa oddalił się już od Raetara. Stołowi sąsiedzi, po wymianie wymownych spojrzeń, również przestali interesować się mężczyzną i jego towarzyszką. Kralgar zaś przyglądał się wszystkiemu ze swojego tronu... .

Kapłanka, by chyba jakoś zakończyć tą dziwną sytuację, zwróciła się do Raetara:
- A może ze mną zatańczysz? - Położyła swoją dłoń na jego dłoni.
-Nie lubię tańców. I nie mam ochoty na zabawę.- odparł wzruszając ramionami Samotnik.
- Ojej... - Zasmuciła się Zinnaella, robiąc odpowiednią minę - To będziemy tak siedzieć i tyle?
-Ty możesz tańczyć.
- stwierdził krótko Raetar wskazując palcem tańczące pary i przesunął czubkiem po siedzących przy stołach barbarzyńcach.- Nie jesteś jakimś brytanem na uwięzi, by siedzieć koło mojego boku.
-Ja... Nie mam ochoty na tańce.-
Spojrzał na kapłankę i dodał ironicznym tonem.- Myślisz, że przydomek Samotnik wziął się znikąd?
- Nie mam ochoty na tańce z nimi. To może chociaż porozmawiamy, skoro ty nie chcesz tańczyć?
- Powiedziała niezmordowanie uparta kobieta - Bo rozmawiać chyba, to nic wielkiego "Samotniku"?
-To o czym chcesz porozmawiać?-
spytał z udawanym zainteresowaniem mag.
- Co masz zamiar robić już po całej tej sprawie z Silverymoon? - Spytała, po czym upiła spory łyk wina.
-Wrócić do domu, nad Morze Księżycowe.- stwierdził krótko Samotnik nie wykazując żadnej chęci by zapytać ją o to samo.
- A co tam będziesz robił? - Zaciekawiła się - Nigdy tam jeszcze nie byłam...
-Zajmował się obowiązkami. Harem sam się nie oporządzi.-
stwierdził poważnym tonem mag i podrapał się za uchem.- Całkiem tam miło pomijając napaści Zenthów, bandytów, barbarzyńców i najeźdźców z Thay.
- Harem???
- Zaskoczył ją kompletnie - Ale... to jak to... to znaczy ty... - Kapłanka nie umiała się wygęgać.
-Harem. Harem. W tamtych stronach to bardzo popularny przybytek.- potwierdził skinieniem głowy mag. -Ja jestem jeszcze dość skromny. Bo co to jest mieć cztery kochanki, przy piętnastu należących do lokalnego władcy? Ba... Zamożni kupcy mają co najmniej osiem.
Jeśli w tamtych stronach masz tylko jedną kobietę, to jesteś biedak albo... kiepski w łóżku.A reputacja wymaga odpowiedniej prezencji.-
po czym zaczął wyliczać na palcach. -Jest więc Aisha, Trisha, słodka Marika i niegrzeczna Lisha.
Zinnaella przez chwilę nie mówiła nic, łykając przysłowiowe wiadro goryczy... po czym łyknęła wina, opróżniając pitny róg do samego dna. Na końcu głośno wypuściła powietrze ustami.
- Jeśli tak sobie wyobrażasz swe życie... - Spojrzała Raetarowi prosto w oczy - ...jeśli takie coś ci odpowiada... to ja się zgodzę. Podejmę tego wyzwania, jakim byłoby rzucenie się w wir twego świata. Jestem gotowa, i chyba już nic mnie nie zaskoczy - Uśmiechnęła się. A "Samotnik" chyba poczuł, jakby otrzymał cios w żołądek. Ta kobieta najwyraźniej była nie do zdarcia, coraz bardziej i bardziej w nim zadurzona. Powoli to zaczynało już z leksza przypominać... obsesję.
"-To teraz skąd ja wezmę ten cały... babiniec ?"- pomyślał Raetar i spoglądając po znajdujących się w sali kobietach, spytał.- Jesteś pewna? A jeśli jedna mnie nie zadowoli?
To akurat było zgodne z prawdą, Zinn była kiepską kochanką. Ba, nawet żałosną. Nie zadowoliła Samotnika wtedy na bagnach. Nie zadowoliłaby i tej nocy.-A jeśli przyjdzie ci dzielić łoże ze mną i jeszcze jedną kobietą, na raz ?
Zamiast odpowiedzieć, nieco pobladła Kapłanka nalała sobie ponownie trunku, po czym znów uraczyła się sporym łykiem tutejszego sikacza...
- Jeśli... jeśli byś chciał - Odpowiedziała szeptem, zmieszana.
-Chcę.- stwierdził Raetar zakrywając dłonią kielich.- Byś już więcej nie piła. Tak na początek. Jak masz się spijać prawie do nieprzytomności, to może lepiej poszukaj sobie innego kochanka?
Spojrzał w kierunku kobiet.-Cóż...trzeba będzie nam poszukać towarzyszki na dzisiejszą noc. Bo jest dobra okazja do sprawdzenia w praktyce, czy na pewno podołasz mojemu trybowi życia.
- Co tylko zechcesz -
Spojrzała na niego z lśniącymi oczami - A może... miałbyś ochotę na małe szaleństwo, tu i teraz? - Mrugnęła do niego, kładąc swoją dłoń na jego udzie.
-Tu i teraz i z inną.- mruknął Raetar i poprawił się precyzując.- Tu i teraz i z jeszcze jedną kobietą.
Przesunął spojrzeniem po sali.- I może w twoim pokoju? Hmm.... ale jak wspomniałem. Nie tylko z tobą. Musimy znaleźć trzecią do zabawy.
Zastanawiał, jak daleko kapłanka jest się gotowa upodlić w imię swej "miłości". Na bogów i wszystkie okruchy, przecież tylko raz się przespali! To była chyba jakaś choroba umysłu, zwłaszcza że przedtem na jego dotyk reagowała histerycznie.
- To... to poszukaj jakiejś... - Nerwowo zaczęła pocierać własne dłonie na kolanach.

Samotnik skinął głową i zaczął się rozglądać po tutejszych kobietach wybierając ładne i młode służki na swój cel. Po czym przesyłał im do głowy prostą telepatyczną myśl.-"Nudno trochę. A może być coś szalonego zrobić? Na przykład, na przykład... zabawić się w łóżku z poselstwem z Silverymoon? Najlepiej z obojgiem na raz. Noc jest krótka."
Myśl szalona, podszept który miał udawać ich własne myśli. Po czym obserwował reakcje kobiet, na tak dziwne, "własne" pomysły.

Jedna czy druga dziewoja spojrzała w stronę Raetara i Zinnaelli, i na spojrzeniu się skończyło. Inna uśmiechnęła się, kolejna pokręciła głową... i tyle. I już "Samotnik" myślał, iż nici z jego planu, gdy nagle młoda dziewczyna gdzieś z rogu sali ruszyła prosto do nich.
- Witam - Uśmiechnęła się do dwójki z Silverymoon - Mogę się dosiąść?


Zinnaella spojrzała na nią, a następnie na Raetara, milcząc...
-Oczywiście, prosimy...w grupie zawsze weselej, nieprawdaż Zinn?- spytał z uśmiechem mężczyzna robiąc dziewczęciu miejsce.
- Ehem - Odparła niemrawo Kapłanka.
- Napiłabym się czego! - Dziewoja usiadła, rozglądając po stole - Co tak siedzicie jak kury na grzędzie, w Silverymoon nie tańcują?
-Jakoś nie na tańce mamy ochotę.- rzekł Raetar nalewając dziewczęciu wina i zerkając na zachowanie Zinn to na twarz nowo poznanej osóbki.-Można wiedzieć jak masz na imię, kwiatuszku Północy?
Dziewczę zaśmiało się na słowa "Samotnika", a Kapłanka miała coraz bardziej skwaszoną minę.
- Carora mnie zwą, a was? - Spytała wesoło i łyknęła łapczywie wina, aż jej po brodzie pociekło. Obtarła się szybko, znowu głośno śmiejąc...
-Ja jestem Raetar, a to Zinnaella, w skrócie Zinn.- przedstawił siebie oraz kapłankę. I telepatycznie rzekł do Zinn.-"Uśmiechnij się i rozluźnij. Na zadek Tempusa, nie składam cię przecie na ołtarzu. Chcesz zgrywać cierpiętnicę każdej nocy, do końca swego życia?"
Zinnaella zamrugała parokrotnie, po czym wydusiła na swych ustach piękny, duży uśmiech.
Przypadkowo przesunął dłonią po kolanie i już całkiem ostentacyjnie po nagim udzie kapłanki wsuwając dłoń pod jej kusą spódniczkę... tak aby Carora dobrze to widziała.
- Miło poz... - Nie dokończyła Carora, widząc co Raetar wyprawia ze swoją "narzeczoną".
- Miło poznać - Powiedziała raz jeszcze, niby już nic, racząc się winem, a następnie spytała, unikając obniżenia własnego spojrzenia poniżej blatu stołu - Jak wam się u nas podoba co?
-Cóż, macie tańce, jest nawet miła atmosfera i dobre wino.-
rzekł z uśmiechem Samotnik wędrując spojrzeniem po ciele Carory.-Oczywiście, w Silverymoon są i inne rozrywki. Ale całe Gryfie Gniazdo zrobiło na mnie dobre wrażenie. Zwłaszcza uroda tutejszych kobiet.
W tym zaś czasie, drżąca na swym ciele Zinn, z wyraźnym rumieńcem i niewinną minką do całej gry, zaczęła szybciej oddychać.
- "Och Raetarze..." - Usłyszał telepatycznie - "Uwielbiam twój dotyk".
Na słowa Zinn, Samotnik nie zwrócił uwagi. Także i działania jego palców nie stały się śmielsze. Jedynie muskały udo kapłanki powoli pod jej kusą spódniczką.
-A ty droga Caroro ? Jak się bawisz na tym przyjęciu? I jakie zabawy mogłabyś polecić?- spytał skupiając się na barbarzyńskiej dziewuszce.
- Można się napić, można potańcować!. A tak tylko gary szorować... - Uśmiechnęła się, gestykulując palcem - A zabawy... różne są, ale to zawsze ino dla mężów. Dla kobiet to one nawet dosyć niebezpieczne...

W tym czasie Kapłanka przysunęła się nieco bliżej Raetara, i niespodziewanie oparła głowę o jego ramię, mrucząc coś pod nosem.
"-Hej! hej! Tylko mi tu teraz nie zasypiaj."- mruknął telepatycznie Raetar, muskając nadal udo kapłanki,choć niezbyt mocno. Po czym spytał się Carory.-A o jakich to zabawach mówisz?
- Tych dla mężów?
- Dziewoja upewniła się - Jest siłowanie na rękę, "sucha" walka, są "lotki", jest i "czarny taniec". Ale to nic dobrego... - Pokręciła głową - Ale co tam ja was będę tu straszyć naszymi zwyczajami, powiedzcie mi lepiej, jakie to w Silverymoon zabawy mają. Pewnie wielce wykf...wykwi...ntne bale co?
- "Gdzie mi tam do spania mój kochany" - Odpowiedziała mężczyźnie Kapłanka.
Mag zastanawiał się jak kiepscy byli jej poprzedni kochankowie, bo wszak na bagnach się nie wysilił w jej zaspokajaniu.
"-To dobrze, bo chętnie popatrzę jak ją całujesz i pieścisz."- przypomniał telepatycznie Raetar i rzekł do Carory.- A jakże... bardzo wykwintne i bardzo sztywne. Osobiście wolę bardziej gorące zabawy między kobietą, a mężczyzną.
Nachylił się i szepnął jej do ucha.- Bardziej lubieżne i bardziej intensywne zabawy.
Carora na słowa Raetara roześmiała się głośno, poklepując lekko dłonią w stół.
- Któż nie lubi interesujących zabaw. - Mrugnęła do mężczyzny - Ale zależy też, z kim i gdzie.
-Miałbym na to kilka pomysłów.- odparł Samotnik i uśmiechając się rzekł.- Choć w liczniejszym niż dwie osoby, gronie.

W tym czasie Zinnaella, po zabraniu głowy z ramienia Raetara, spoglądała na niego dziwnym wzrokiem.
- "Nie lubię jak tak mówisz" - Usłyszał w swym umyśle - "To takie brutalne, takie... nie na miejscu. Proszę cię skarbie, nie mów już tak do mnie."
"- I szczere. Przecież wspomniałem, że może ci się trafić sytuacja że będziesz dzieliła przyjemności łóżkowe nie tylko... ze mną. Przecież wiesz to co jest harem i do czego służy?"- rzekł telepatycznie Samotnik, dodając na koniec.- "Zawsze możesz się wycofać, skarbeńku. Bo wiem, że życie przy mnie... nie należy do łatwych."
- "Nie chodzi mi o to... tylko o używanie takich słów, takich...takich prostackich, takich gburowatych" -
Odparła Zinn - "A przecież ty nie jesteś prostakiem?".
"-Nie wiem co takiego prostackiego jest w obrazie całujących się kobiet, Zinn."
-odparł telepatycznie mag.- "To nawet poetycka wizja."
- A co miałby pan, panie Raetarze, na myśli? -
Carora pochyliła się w stronę mężczyzny, z ciekawością lśniącą w oczach, a uśmieszkiem kryjącym w kącikach ust.
-Ja i Zinn, chcielibyśmy się już udać do komnaty, może miałabyś ochotę dołączyć do nas.- szepnął Samotnik lubieżnie przesuwając po płatku usznym dziewczyny.-Mamy ochotę na dość gorące zabawy.
Dziewczę odsunęło się gwałtownie od Raetara, spoglądając na niego spłoszonym wzrokiem. Na licach Carory pojawiły się spore rumieńce, do tego przygryzła również wargę.
- Tak... żeby w komnacie, no... zabawić się we trójkę?? - Spytała niepewnie - Ale... ja mam męża!.
To nieco komplikowało sprawę. Ba. Nawet bardzo komplikowało. Raetar wsunął głębiej palce pod spódniczkę kapłanki i zaczął powolnym, acz mocnym ruchem palców pieścić jej intymny zakątek przez barierę bielizny.
Samotnik spytał z ciekawością.- A kim jest twój mąż?
- Otihand "Łowca", baaaaardzo zazdrosny... o, właśnie tu idzie
- Uśmiechnęła się Carora na widok wielkiego mięśniaka, spoglądającego już z daleka "spod byka" na Raetara.


Pojawienie się kolejnego osiłka, który miał do niego jaką sprawę, mocno... poirytowało maga. Więcej niż mocno. Spoglądał na podchodzącego tu kmiotka z miną sugerującą znudzenie.
Nie przestawał też pieścić pod stołem Zinn. Choć czynił to raczej niemalże mechanicznie. Ta z kolei, zaczęła już nawet cichutko pojękiwać z pół przymrużonymi oczami, gdy usłyszała jednak o małżonku nagabywanej Carory, szybko się opanowała. Sam Othiland z kolei...
- Gdzie to przesiadujesz jak cię szukam? - Zbeształ dziewoję na sam początek, przyglądając się Raetarowi, jego dłoni pod kiecką Zinn, i co ważniejsze, samej Zinn.
- Napić się chciałam! - Zagadnięta poderwała się z miejsca, a Otihand przyciągnął ją gwałtownie do siebie, obejmując w pasie, a drugą ręką chwytając ją za potylicę. Przyciągnął, po czym dziko ucałował, Carora tylko chwilkę się szamotała, szybko odwzajemniając pocałunek... mięśniak puścił ją, a dziewoja zachichotała, spoglądając na "Samotnika" i Kapłankę.
- To Raetar, a to Zinn. A to mój dzielny wojak Otihand "Łowca" - Przedstawiła ich sobie. Mąż dziewoi wyciągnął dłoń na powitanie, ale z uwagi na to, co wyprawiał Raetar(mimo prób zamaskowania wszystkiego naciąganiem w dół sukienki przez Zinnaellę), klepnął "Samotnika" swą wielką dłonią w ramię.
- W Silverymoon to tak zawsze? - Spytał dziwnie Otihand.
-Zależy na jakąś się ptaszynę trafi. Niektóre są bardzo lubieżne, aż się proszą o takie figle.- mruknął w odpowiedzi mag, przyspieszając i intensyfikując swe "tortury". Kciukiem wymacawszy wrażliwy punkcik kapłanki pieścił go i ugniatał bez umiaru.
- Jeszcze nie czas na takie zabawy, za mało wina się przelało.... Kralgar tu patrzy z wściekłą gębą - "Łowca" ostrzegł Raetara, a ten zerknął po chwili w kierunku władcy, i faktycznie, "Łamacz kości" przyglądał się ze swojego tronu poczynaniom "Samotnika" z nietęgą miną.
Raetar przestał zajmować się partnerką i zakrył twarz dłońmi. Czekała więc go nudna i nieciekawa "stypa" ku chwale Kralgara. Kilka godzin żarcia na które nie miał ochoty, picia trunków które już mu zdążyły zbrzydnąć, tańców które uprawiał tylko wtedy, jeśli były one środkiem do celu... a i nie należy zapomnieć o najważniejszym... umizgów kapłanki którą usilnie próbował spławić.
Dobrze, że przynajmniej miał towarzystwo trzech "głosów". Jedyne pocieszenie w tak jakże nieudanym wieczorze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-04-2012 o 11:54. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 15-04-2012, 13:04   #128
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Niewidzialność to jednak całkiem niezła sprawa. To fakt, że dwójka morderców zajęta była bardziej niesionym przez siebie ciężarem, niż rozglądaniem się na boki, ale niedostrzegalny przez zwykłe oczy Tarin mógł iść za nimi spokojnie, nie chowając się po kątach, zważając tylko na to, by nie potknąć się lub nie kopnąć jakiegoś kamienia.
Gdy tamta para zatrzymała się w końcu i zajęła przeszukiwaniem zwłok Tarin postanowił wkroczyć do akcji. Sięgnął po zamoczony w oleju kawałek knota.
- Meniup elektrik api - powiedział, wskazując cel.
Gdy elektryczne wyładowanie dosięgnęło morderców ci zareagowali natychmiast. Ignorując obrażenia, niewielkie zapewne, rzucili się na boki, przeturlali parę metrów, a potem zerwali na równe nogi sięgając po broń. Jeden z nich chwycił rapier, drugi, nieco niższy - paskudnie wyglądającą kuszę samopowtarzalną.
- To był błąd! - usłyszał Tarin, po czym w jego stronę pomknęły dwa bełty... oba jednak (na szczęście dla niego) niecelne. Jegomość z rapierem ruszył pędem prosto na maga.
Cóż... Najwyraźniej Tarin nie docenił swoich przeciwników. Zamiast potraktować ich czymś silniejszym, zaczął od drobiazgów. No i teraz przyszło zapłacić za głupotę.
- Peluru ajaib! - Po tym okrzyku w stronę napastnika z rapierem pomknęło pięć świetlistych smug, które zakończyły swój lot na korpusie celu.
Ten jednak, choć na ułamek sekundy zwolnił swe kroki, nie zatrzymał się, ani nie zrezygnował z ataku. Może jednak odczuwał skutki obrażeń, bowiem Tarin zdołał się uchylić przed pchnięciem.
- Tetepi kajut - powiedział Tarin, podczas gdy drugi napastnik szerokim łukiem obchodził obu walczących. Korzystając z nowo nabytej szybkości odskoczył od przeciwnika, a potem sięgnął do torby i rzucił na ziemię malutką kulkę - stworzaczka. Ten w mgnieniu oka przekształcił się w dorodnego lwa, który zaatakował posiadacza rapiera.
Zaatakowany wrzasnął i, co było dość oczywiste, przestał chwilowo interesować się Tarinem i zajął bliższym niebezpieczeństwem, co natychmiast wykorzystał Tarin, posyłając w jego stronę kolejne magiczne pociski.
Kusznik zniknął, nie wiadomo gdzie, a Tarin błyskawicznie poszedł w jego ślady. Zapewne postąpił słusznie, bo nie wiadomo skąd naleciały dwa bełty, kładąc trupem biednego zwierzaczka. Ozdobiony krwawymi śladami pazurów bandyta sięgnął po jakiś eliksir i błyskawicznie go wypił.
Zapewne bardzo honorowym wyjściem byłoby danie tamtemu dojść do pełni sił i dopiero wówczas wznowienie walki, jednak Tarin nie miał zamiaru bawić się w dżentelmena. Na ziemi pojawił się kolejny zwierzak, który z pasją zaatakował bandytę, zaś Tarin, nie chcąc pozostawiać ciężaru walki na lwie po raz kolejny skorzystał z magicznych pocisków.
I to z pewnością był błąd, o czym przekonał się niemal natychmiast.
Gość z rapierem zwalił się na ziemię bez ducha, a mag o mały włos poszedłby w jego ślady.
- Nieeeeeee!! - Kobiecy wrzask rozległ się całkiem niedaleko Tarina, lecz dochodził z... bliżej nieokreślonej lokacji - Zabiłeś mojego mistrza, świnio!!
I nagle Tarin poczuł ból, straszny ból, i to w dodatku podwójny. Pierwszy bełt ugodził go w lewe biodro, a drugi powyżej, w bok...
- Zabiję cię!! - krzyknęła niewidzialna kobieta.
- Bierz ją! - rzucił Tarin do zwierzaka, wskazując kierunek, skąd nadleciały bełty. Sam, korzystając z mocy jednego ze swoich pierścieni zniknął. Jako że stanie bez ruchu wydało mu się nieco mało rozsądne, zaraz potem zrobił kilka kroków w bok.
Posłuszny rozkazowi lew zrobił kilka kroków we wskazanym kierunku. Uniósł łeb, usiłując wywęszyc cel, zatoczył parę kręgów... i nic nie znalazł.
- Rawatan - szepnął Tarin, by skorzystać z właściwości drugiego pierścienia. Natychmiast poczuł częściowy powrót sił. Rozejrzał się dokoła, usiłując dostrzec jakiekolwiek ślady kuszniczki, obserwując na zmianę to trupa strażnika, to trupa ‘mistrza’.
- Zginiesz zdrajco, śmierć za śmierć - Usłyszał Tarin gdzieś z... góry? Z balkonów, dachów?
Mag nie raczył skomentować tej zapowiedzi. Nie miał zamiaru zdradzać miejsca swego pobytu, no i zdecydowanie nie poczuwał się do roli zdrajcy. Nie mówiąc już o tym, że ów tajemniczy mistrz zapłacił swym życiem za śmierć strażnika, tak więc sprawiedliwości stało się zadość. Ale zapewne kuszniczka uznawała jeden rodzaj sprawiedliwości dla niej, a inny - dla pozostałej części świata. Niekiedy trudno było nadążyć za meandrami kobiecych rozumowań.
Tarin po raz kolejny użył pierścienia leczenia, a potem ruszył w stronę bardziej ludnej (miał taką nadzieję) części miasta. Niewielki kawałek. Jednak nieco się rozczarował - w zasięgu wzroku nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Dalsza wędrówka nie leżała w jego planach. Wrócił na miejsce starcia by się przekonać, co takiego miał przy sobie ów zabity strażnik. No i co ciekawego znajdzie przy “mistrzu”, którego pokonanie opłacił ranami i groźbą śmierci.

Przeszukiwanie zwłok na ulicy zdało się Tarinowi mało rozsądnym pomysłem, zaciągnął więc ‘mistrza’ do najbliższej bramy, gdzie w ciszy i spokoju, mógł zająć się przeszukaniem truposza, a jeszcze wcześniej - sobą. W końcu musiał usunąć bełty, jeśli nie chciał przypominać jeża na dwóch nogach. Ale bełtów nie wyrzucał. Posiadanie przedmiotu należącego do kogoś mogło być pomocne przy zidentyfikowaniu jego właściciela. A raczej właścicielki.
Całkiem porządny rapier, karwasze, sakwa ze złotem, pierścień, wisior, karwasze... To wszystko sugerowało, że Tarinowi zwrócą się koszty leczenia i naprawy ekwipunku. Jeśli przeżyje... Tylko po co tamten posypał się cały jakimś metalicznym proszkiem?
Kolejny ból i krew dobitnie świadczyły o tym, że schowanie się w bramie i za niewidzialnością nie stanowiło dostatecznego zabezpieczenia przed mściwą babą.
Parę centymetrów i byłoby po mnie, pomyślał Tarin, nawet nie usiłując wyciągnąć wbitego w pierś bełtu. Niewesołym myślom towarzyszył wredny, kobiecy śmiech, echem odbijający się wewnątrz bramy.
- Ribut api! - powiedział Tarin, wskazując kierunek. Natychmiast schował się za prowizoryczną tarczą uczynioną z ciała mistrza.
Ulica zapłonęła ogniem, a śmiech urwał się, zastąpiony krzykiem kobiety... Po chwili jednak kolejny bełt wbił się w brzuch nieboszczyka - oczywisty dowód na to, że skrytobójczyni żyje. Widać łapczywe, wszystkożerne płomienie, nie wystarczyły, by dać sobie z nią radę.
Czary obszarowe mają to do siebie, że nie trzeba dokładnie wiedzieć, gdzie znajduje się cel. Wystarczy trafić z dokładnością do paru metrów...
- Awan asid - powiedział Tarin, rzucając w powietrze szczyptę sproszkowanego groszku wymieszanego ze sproszkowanym zwierzęcym kopytem.
Po rzuceniu czaru ulicę wypełniły mgliste opary i rozległ się wyjątkowo paskudny kaszel... a parę chwili po nim dźwięk rogu! Wyjątkowo blisko, na ulicy przed Tarinem, więc to musiała być skrytobójczyni. Przynajmniej taką nadzieję miał Tarin.
Uparta baba, pomyślał, a potem rzucił kolejne zaklęcie.
Żółto-zielony tuman ruszył z wolna w stronę, skąd przed momentem dobiegł dźwięk rogu. Kolejny krzyk świadczył o tym, że ‘prezent’ nie cieszył się zbyt wielkim powodzeniem i nie został przyjęty z radością. O ile, oczywiście, wszystko nie było zwykłą mistyfikacją i, dość udaną, próbą oszustwa.
Krzyk urwał się gwałtownie, gdy okolice źródła krzyku znalazły się w obszarze zabójczego, wysysającego wszelkie ciepło chłodu, będącego efektem kolejnego czaru. Czy ta cisza znaczyła, że Tarin ma, można by powiedzieć, kłopot z głowy? Baba z wozu...? Tego nie był pewien. I nie będzie, dopóki nie zobaczy trupa skrytobójczyni. A nuż jego przeciwniczka trzymała jeszcze jakiegoś asa w rękawie.
Aby ocieplić nieco zbyt chłodne stosunki, jakie między nimi ostatnio zapanowały, Tarin rzucił jeszcze kulę ognia, a potem po raz kolejny skrył się za niewidzialnością. Oczywiście nie miał zamiaru wychodzić na ulicę i na własnej skórze sprawdzać, jak działają zastosowane przed chwilą czary. Lepiej było cierpliwie poczekać.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 17-04-2012 o 22:45.
Kerm jest offline  
Stary 16-04-2012, 20:43   #129
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Yasumrae o poranku rozstała się z ludzką kobietą, pozostawiając ją własnemu losowi. Według przekonań Druidki i tak uczyniła już wystarczająco wiele, by pomóc nieznajomej. Teraz zaś, powinna ona sobie radzić dalej sama, w końcu tak to w świecie bywało. Gdy Elfka odchodziła, spoglądała za nią para smutnych, błękitnych oczu...

~



Oddalając się w głąb swojego świata, dzika elfka poświęciła chwilę na rozmyślenie na temat losów poznanej całkiem niedawno dziewczyny. Nie skruszyło to jednak jej surowego serca które szeptało że postąpiła słusznie. Poczuła delikatne muśnięcie wilgoci, uderzające o policzek i gołe ramię. Uniosła wzrok w bezkresną zieloną przestrzeń przecinaną gdzieniegdzie drobnymi jarzącymi się szczelinami światła.

*tup*

*tup* *tup*

*tup* *tup* *tup* *tup*

Nagła ulewa uderzyła w nią nie przejmując się zaklęciami ochronnymi które rzuciła z rana na siebie i Sarchie. Ześlizgując się po tysiącach liści i igieł deszcz przyniósł ze sobą świerzy zapach puszczy w tej prastarej dziczy. Yasumrae uśmiechnęła się do siebie czując jak w niebie. Przetarła mokrą twarz i zatrzęsła już nieco przesiąkniętymi włosami. Nawet jej tygrysica nie wydawała się zmartwiona tym naturalnym, porannym prysznicem. Tam skąd pochodziła ulewy były znacznie częstsze. Moknące futro zjeżyło się nieco przypominając przez chwilę jeżozwierza, a elfka ani drgnęła rozchylając usta i z przymkniętymi oczami pijąc deszczówkę. Niedługo wszystko ucichło, poza delikatnym odgłosem kapania spływającej z liścia na liść wody gdy ulewa ustała. Elfka spojrzała na koci pyszczek jej towarzyszki który był nieco oklapły i przemokły, a małe kocie ślepka wpatrzyły się w nią. Sarchie doskonale wiedząc że jest obserwowana zaczęła swoją grę lekko, niby to przypadkiem ziewając, mruknęła coś kocio i podeszła bliżej robiąc uroczą, wierną minę. Yas nie mogła zignorować tej uroczej kociej manipulacji. Uklękła przed nią i złapała dłońmi za pyszczek po bokach przybliżając swoją twarz zaraz przed paszczę tygrysicy. Uśmiechnięta, rozpromieniona i wciąż mokra wpatrzyła się w te cudowne zwierzęce ślepka.


- Kto jest moim kochaniem? No kto? Kto jest moim największym szczęściem? – Mówiła wprost do Sarchie czułym i miękkim głosem kończąc pocałunkiem na jej kocim nosku. Tygrysica odwzajemniła się wyciągając swój wielki jęzor i liżąc elfkę po policzku na co Yas westchnęła tylko i przytuliła się mocno do mokrego i ciepłego futra.


W końcu Yasumrae wraz z tygrysicą udały się do Druidziego Gaju, gdzie Elfka miała zamiar spotkać się z Astharem, jej mentorem, i kimś na kształt kilkuletniego przyjaciela. Miała zamiar z nim porozmawiać na temat dziejących się w lesie wydarzeń, bowiem pojawienie się dużej liczby Orków oraz dziwacznych, może nawet i piekielnych stworów, zdecydowanie nie było naturalne. Wkroczyła więc całkiem spokojnie w gaj, ciesząc się pięknymi widokami.


Asthar dbał bowiem koleją rzeczy o miejsce, które tak bardzo kochał, pielęgnując je i doglądając przy każdej możliwej okazji. Sam, podobnie jak i ona, poruszał się po sporym terenie Wysokiego Lasu, tym razem jednak zdecydowanie wyczekiwał jej przybycia. Pozdrowił ją już z daleka uniesieniem dłoni, dokańczał jednak właśnie rozmowę z jakimś Centaurem. Ten ostatni, na widok Druidki, pozdrowił ją minimalnym skinieniem głowy.

Po wymianie kilku zdań z Druidem kopytny oddalił się już na dobre, a sam Asthar zwrócił do swych nowych gości.

- Witam cię Yasumrae, i ciebie również Sarchie - Powiedział, podchodząc – Miło was ponownie widzieć.


Elfka nie potrafiła ukryć uśmiechu który rozpostarł się na jej twarzy, wraz z drobnymi rumieńcami. Nie tylko dla tego że ucieszył ją widok Asthara w zdrowiu, czy jego pięknego gaju lecz gdzieś przez myśl przeszłą jej myśl że jest całkiem przystojnym, silnym mężczyzną, a jednak wciąż sam. Ciekawa była czemu zawsze utrzymywał ten pewien dystans do niej i czy wydaje mu się atrakcyjna. Wtedy też przez myśl przeszło jej pytanie czy może kogoś sobie już znalazł? Rączka dziewczyny mocniej przygłaskała tygrysicę po karku, a ta tylko wyrwała do przodu omijając druida jakby nigdy nie była tu gościem. Zatrzymała się subtelnie nad zbiornikiem wodnym i zaczęła chlipać wodę wyraźnie spragniona. Yasumrae westchnęła i stanęła przed druidem.

- Witaj Asthar, jak zwykle pięknie tu że aż szkoda ruszać dalej... - uśmiechnęła się troszkę bardziej.

- Piękno natury to coś, dla czego warto żyć, zawsze tak powtarzam - Położył dłoń na jej ramieniu z uśmiechem - Cieszę się, że jesteś, już chciałem wysłać posłańca - Pogłaskał kruka na swym ramieniu, a ptak odleciał na pobliskie drzewo. Wtedy też Asthar nieco spoważniał - Jestem nieco zaniepokojony...
Wraz z poważnym tematem, przyszły poważne myśli troszkę studząc do tej pory wesoły nastrój elfki.

- Nie tylko Ty. - Rzekła obracając się i skinęła głową na bok gdzie mogli usiąść już w tamtą stronę powoli idąc. Nachyliła się i dłonią otrzepała polanę miękkiego mchu, a gdy upewniła się że nie ma na niej tak żadnych żyjątek jak i nieprzyjaznych pośladkom drobin leśnych, usiadła. Taka była wada gołej pupy, wystarczył mały patyczek i już było nieprzyjemnie, z drugiej strony ubrania również były nieprzyjemne.
Elfka oparła dłonie na złączonych kolanach i uniosła wzrok na Asthara.

- W lesie nie dzieje się dobrze, zresztą na pewno słyszałeś. Na północy natknęłam się na mały obóz orków, których krew nie była czystym dziełem matki ziemi. - Yas uniosła lekko uszy i przez chwilę zmrużyła oczy próbując sobie przypomnieć ostatnie spotkanie. - Potem nieco dalej, natrafiłam na dziwne stworzenie, nigdy takiego jeszcze nie widziałam. Przypominało kobietę, ale z rąk wyrastały jej skrzydła, miała pazury i długie rogi. Wezwałam gryfy.. - Zawahała się. - ale nic sobie z ich ciosów nie robiła więc uciekłam.

- Centaury wspominały o podobnych zjawiskach... - Usiadł obok niej - Przypuszczam, iż stwory te posiadają domieszkę, lub i pochodzą z Demonicznych Otchłani, lub Piekieł. Jest ich z kolei coraz więcej w całym lesie... Jest jednak coś jeszcze, coś o wiele bardziej niepokojącego. Otrzymałem wieści, iż Orcza armia zaatakowała miasto Silverymoon, pokonując w jakiś tajemniczy sposób chroniące je bariery. W obecnej chwili miasto jest oblegane i toczą się tam ciężkie walki. Wszystko to wydaje mi się dosyć podejrzane, a iż dzieje się w tym samym czasie, jakoś przypadkiem chyba nie jest... - Druid przyglądał się znajdującej nieopodal Sarchie, w końcu jednak zwrócił wzrok na Elfkę, wpatrując w jej twarz. - To, co kochamy, jest zagrożone. Zielona plaga, jeśli się rozprzestrzeni, będzie praktycznie nie do powstrzymania.

- Co więc możemy zrobić? - Uchwyciła jego spojrzenie nieco zakłopotana.

- Prosiłbym cię o pewną przysługę... - Uśmiechnął się lekko - [i]Znając twą smykałkę do podróży, chciałbym byś sprawdziła jak wygląda sytuacja w Silverymoon. Wybierz się tam, rozejrzyj, zbierz informacje, może i odwiedź miasto, wypytaj co wiedzą.

-*Ehh* - westchnęła dotknięta tą prośbą. - Podróż przez dzicz byłaby banalna, ale przez miasto? Takie naprawdę duże miasto? Przecież wiesz że ja nigdy.. - urwała nerwowo, w zamyśleniu drapiąc się za swoim długim uchem. - Nie byłam w tych wielkich osadach, boję się, troszkę... - rzekła przez zęby zupełnie nie zawstydzona swym strachem, gdyż wstyd był głównie dziełem cywilizacji od której trzymała się z daleka.

- Nie zawsze można skryć się między drzewami... - Spojrzał na nią sympatycznie, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął kilka orzechów, podając Elfce -Mam w mieście przyjaciela, może od niego się dowiesz co trzeba. Nie bój się jednak, Silverymoon jest o wiele inne, niż reszta miast. W nim jest nadal zielono, są drzewa i parki, nie będzie aż tak źle.

Yasumrae szybko wzięła orzeszki, przegryzając je jakby miała tym samym pozbyć się stresu i swoich obaw.

- Bardziej niż o widoki martwiłam się ludźmi, nie znam się na ich zwyczajach, a oni na moich. Dotychczas skutecznie się unikaliśmy.

- W tej chwili oni mają ważniejsze sprawy na głowie niż...twoje maniery - Asthar mrugnął do niej pojednawczo - Jak nie wyglądasz na Orka, to się czepiać nie będą...

- Powiedz to Tym którzy wyznaczyli za moją głowę nagrody. - Uśmiechnęła się z przekąsem. - Niektórzy nazywają mnie wiedźmą Wielkiego Lasu, inni obłąkanym ludożercą. Nie rozumieją jak to jest, nigdy nie pojmą. Nasze światy są zbyt różne.

- To prawda, różnimy się od pozostałych. Często nie potrafimy zrozumieć, osądzamy zbyt pochopnie, poprzez strach rozwija się zawiść. Ale musimy istnieć obok siebie, nauczyć się wspólnej egzystencji - Niespodziewanie pogłaskał ją po głowie - Wiem jednak, że podołasz. Potraktuj to jako kolejne wyzwanie na swej drodze, i przysługę dla mnie. Jesteś już potężną wyznawczynią natury Yasumrae, nawet jednak i ty, i ja, od czasu do czasu musimy się jeszcze czegoś nauczyć...

Druidka oparła się miękko o niego, kładąc głowę na ramieniu Asthara i wpatrując przed siebie.

- Pójdę... - Powiedziała nieco zamyślonym głosem i dopiero teraz można było dostrzec że przygląda się rozkosznie tarzającej plecami po trawie Sariche. - Boję się tylko o nią, jesteśmy nierozłączne, ale zawsze wymagam od niej więcej niż powinnam. Sarchie jeszcze nigdy nie była w mieście, nawet takim średnim..

- Bądźmy dobrej myśli... - Szepnął Druid - Sarchie jest mądrym zwierzakiem, powinnyście sobie obie poradzić bez problemu. A w razie czego zawsze możesz się ze mną skontaktować - Powiedział, po czym wyciągnął z kieszeni... zwykły kamień. Widząc jej spojrzenie, wyjaśnił:

- To magiczny kamień, pozwalający na rozmowę z posiadaczem podobnego - Na te słowa wyciągnął drugi.

Elfka obróciła kamień w palcach z zaciekawionym wzrokiem, po czym spojrzała po sobie nie do końca wiedząc gdzie by go schować. Nie posiadała ani żadnych kieszonek, ani sakiewek czy plecaka. Mruknęła w zamyśleniu, przez chwilę rozważając wrzucenie go do buta, nim wyobraziła sobie jakie mogłoby sprawić to niedogodności. Ostatecznie wrzuciła go do kołczanu i uśmiechnęła się sama do siebie na myśl ile kłopotów może sprawić coś tak małego.

- Powiedz mi, co u Ciebie? - Zapytała podpierając się rękoma z tyłu i wpatrując w oczy Asthara dość ciekawskim i wesołym wzrokiem.

Druid usiadł ze skrzyżowanymi nogami, opierając dłonie na swych kolanach. Jego wzrok prześliznął się po ciele Elfki, po czym Asthar uśmiechnął się.

- Rośniesz niczym dorodny Cienioczub. U mnie?... w sumie nic wielkiego, zwyczajne sprawy jak niemal co dzień, choć ostatnio coraz większa aktywność drzewca Turlanga przysparza nieco kłopotów... - wzruszył ramionami.

Na te słowa spojrzała po sobie, aż po czubki swoich butów które uniosła nieco w górę jakby sprawdzała jak daleko sięgają. Na widok jego wzroku, przez jej twarz przeszedł tajemniczy uśmieszek.

- Asthar, to jeszcze nie wiosna. - Uniosła spojrzenie do koron drzew z wesołym westchnieniem.

- Choć już niedaleko - Mężczyzna powstrzymywał się przed roześmianiem - Czuję to w kościach... - W końcu parsknął.

- Nie myślałeś, że pora poszukać sobie kobiety? Zapuścić korzenie? Nigdy nie widziałam Cię z żadną. - Zapytała Yas, całkiem zwyczajnym głosem.

- Jakoś tak się złożyło, iż nigdy nie poznałem tej jedynej... właściwie, podobnie jak ty, chyba nie umiem zapuścić owych korzeni - Uśmiechnął się nieco markotnie.

Atmosfera nieco się zepsuła, na co elfka przeciągnęła kilka włosów za ucho z lekkim poczuciem winy. Nie sądziła że prawda ta tak dotknie mężczyznę.

- Przepraszam, nie chciałam Ci dokuczyć. - Urwała na chwilę po czym spojrzała mówiąc dalej. - Może powinieneś odwiedzić inne kręgi druidzkie? Fakt że zbliża się wiosna byłby w tej sytuacji pomocny, nie sądzisz? - Mruknęła ciepłym głosem.

- Ty, ty, ty! - Pogroził jej nagle palcem - Mi będziesz rady dawać? - Uśmiechnął się, po czym pochylił nieco w przód, i klepnął ją dłonią w kolano - Do czegóż to już na tym świecie doszło...

Yas wywinęła oczami z uśmiechem, ukazując ząbki i strosząc swoje elfie uszy.

- Wiedziałam że to może obrócić się przeciw mnie. - Odparła rozbawionym głosem.

- Chodź, chciałbym ci coś pokazać - Powiedział nagle, mrużąc tajemniczo oczy. Wstał z mchu...Ona również wstała i dość zaciekawiona poszła za Astharem.
Poprowadził ją na około pobliskiego bajorka, ku gęstym krzakom, gdzie przykładając palec do ust, zsunął się w dosyć wysoką trawę. Przywołując ją za sobą, podczołgał się nieco w przód, odsłaniając kilka gałęzi, by Elfka mogła ujrzeć, co też Druid chciał jej pokazać...

Małe, zielone smoczątko, pluskające się w płyciźnie, i skaczące radośnie za przypadkowymi, przelatującymi muchami.

- Kruuuuuuu? - Popiskiwało sobie....

Yas szybko spojrzała na druida to znów na smoczątko z zaskoczoną miną. Przykucnęła nieco bliżej, zza traw przyglądając się małemu gadowi.

- Niesamowite, co ono tu robi? - Szepnęła za siebie, w kierunku Asthara.

- Znalazłem je - Szepnął Druid, powoli się już wycofując - To dosyć niezwykłe, by tak malutkie smoczątko samo wałęsało się po lesie.

Ona jeszcze chwilę się zapatrzyła, po czym dołączyła do druida, zrównując się krokiem.

- Trzeba oddać je matce, albo mogą być kłopoty.

- Wydaje mi się, że smoczyca nie żyje... a kłopoty będą tak czy inaczej - Podrapał się po głowie - To w końcu zielony smok...

- Racja, ale i one są potrzebne w naturze aby panowała równowaga. Co zamierzasz?

- My to wiemy... ale wielu uważa inaczej - Pokiwał głową - Zajmę się nim trochę a potem wypuszczę.

Yas zamyśliła się, przyglądając zbliżającej się powoli Sarchie nie zagadując na żaden nowy temat i powstała dość niezręczna cisza. Tyle że ta dla druidów nie była tak dotkliwa jak wśród mieszczuchów. Była czymś naturalnym bo czemu w zasadzie wiecznie trzeba o czymś gadać? Mogąc spędzić z kimś czas i czując się dobrze nawet gdy nie powie słowa było znakiem wyższej więzi. Po dłuższej chwili przerwał ją jednak Asthar:

- Mój przyjaciel w Silverymoon zwie się Waltumal Serpenthelm, zapamiętaj to miano. Odszukasz go, a pomoże w czym będziesz akurat potrzebująca - Mężczyzna pogłaskał po łbie łaszącą się do niego przez moment Sarchie.

- W takim razie chyba na mnie czas... Jak się nazywa smoczątko? – Zapytała znienacka.

- Nie nazwałem go jeszcze, może ty masz pomysł? - Asthar pokręcił głową.

- Wolę się nie mieszać w smocze sprawy - Klepnęła w biodro dłonią przywołując bliżej Sarchie.

Druid zamiast odpowiedzieć, po raz kolejny się do niej uśmiechnął. Spojrzał w niebo, po czym głęboko odetchnął.

- Zapowiada się ciekawy dzień... choć nadejdą chmury - Spojrzał ponownie na Yas. A poranne niebo pozostawało czyściutkie.

- Ty mówisz o ciekawym dniu? To ja będę wybierać się do oblężonego miasta szukać nieszczęścia. - Westchnęła, zatrzymując się przy nim.

- To mniej więcej miałem na myśli... - Uśmiechnął się.

Yasumrae nie spędziła wiele więcej czasu u Asthara. Po szybkiej kąpieli spowodowanej bardziej pośpiechem niż faktem iż ta była strasznie zimna czego zabezpieczona magią elfka i tak nie czuła, wyruszyła żegnając się z swoim mentorem. Życzyła mu jeszcze powodzenia w opiece nad zielonym, skrzydlatym gadem by jak zawsze wyruszyć w trasę. Myślami jednak wciąż błądziła przy jego słowach, zastanawiając się kiedy nastanie czas by dojrzeć do tego o czym sama mu mówiła. Do zapuszczenia korzeni, założenia rodziny i ograniczeniu tak kochanej przez nią wolności. Póki co elfka nie czuła by było jej to potrzebne, chcąc wykorzystać tyle ze swej młodości ile się da. Czasem tylko brak jej było towarzystwa kogoś więcej niż Sarchie, a myśl ta delikatnie niepokoiła perspektywą nieprzewidywalnych zmian o których wolała teraz nie myśleć.


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 16-04-2012 o 20:56.
Kata jest offline  
Stary 17-04-2012, 22:03   #130
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Podzielono ich na mniejsze grupki i zaprowadzono na skraj lasu, by nikt nie przeszkadzał magom w swojej robocie. Przydzielony im zaklinacz, uprzedzony, że dla wielu z nich będzie to pierwsza taka podróż, wyjaśnił pokrótce, że nie ma się czego obawiać i przystąpił do inkantacji czaru.

Trwało to zaledwie sekundę, ale dla elfki czas ten znacznie się wydłużył. Poczuła mocne szarpnięcie w okolicach brzucha. Jakby ktoś przywiązał do jej żołądka linę i pociągnął. Jej ciało rozpadło się na miliardy kawałków, by… pojawić się nagle w miejscu oddalonym o wiele mil. Gdy tropicielka sprawdziła, że wszystkie części jej ciała oraz, przede wszystkim, ekwipunek, są na miejscu, od niechcenia przeciągnęła dłonią po policzku sprawdzając czy magiczna podróż nie wpłynęła na działanie jej relikwiarza. Na szczęście wszystko było tak jak powinno. Z myślą, że woli tradycyjną podróż, Vestigia zabrała się do pomocy przy rozbijaniu obozu.

Gdy wszystko było już gotowe, elfka rozejrzała się po obozie, by poznać towarzyszy broni. Kręcąc się coraz bardziej niespokojnie pośród innych dzieci lasu zrozumiała kogo próbuje wypatrzyć. Zrobiła jeszcze jedną rundkę wokół polany pomagając tam, gdzie była potrzebna i wymieniając po kilka zdań z większością osób, lecz nigdzie nie dostrzegła Frubena. Podeszła do Iriela, który zajęty był próbą rozpalenia ogniska i wybrała spośród mokrych gałęzi najsuchsze.

- Tymi spróbuj. Reszta tylko będzie się kopcić – powiedziała, podając mu kilka patyków.
Elf spojrzał na nią spode łba. Może i był świetnym przywódcą, ale z rozpalaniem ognisk nigdy sobie nie radził i boczył się na Vestigię, gdy ta mu w tym pomagała.
- Weź się nie bocz, bo też potrafię zrobić taką minę. – Tropicielka zmarszczyła brwi, przymrużyła oczy i zacisnęła usta w wąską kreskę. Parodia sprawiła, że na zamyślonej zwykle twarzy Iriela pojawił się cień uśmiechu. – To teraz przysługa za przysługę. - Vestigia mrugnęła do niego, przekładając drewno bliżej ognia, by się osuszyło choć trochę. - Dowiesz się dla mnie, gdzie trafił półelf, którego kilka godzin temu wypłoszyłeś spośród nas? Pamiętasz? Wysoki, długie, czarne włosy, ma dwie fretki, a na imię Fruben. Podpytywałam innych, ale nikt go nie kojarzy, a ty wiesz kogo o to spytać. To jak, pomożesz mi?
Elfka zrobiła swoją popisową minkę. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na elfa. Niczym kociak, który chciał dostać kłębuszek wełny do zabawy.

Z jakiegoś powodu działała na mężczyzn i Vestigia praktycznie zawsze dostawała co chciała. Dowódca tylko westchnął z rezygnacją i tropicielka wiedziała, że zaspokoi jej ciekawość. Kobieta szybko zjadła kolację i wyruszyła na wartę.
Czas płynął leniwie. Nie działo się nic niepokojącego i gdyby nie fakt, że ledwie o krok czai się banda orków, elfka odprężyłaby się. Vesti zdawała sobie jednak sprawę z tego, że musi być czujna.

***

- Kim jesteście? - Rozległ się melodyjny szept driady.

Elfka, zaskoczona nagłym pojawieniem się istoty, odruchowo sięgnęła do rękojeści swojego sejmitara, ale gdy tylko spostrzegła, kim jest owa postać, rozluźniła się. Praktycznie większość swojego życia spędziła w lasach, lecz nigdy nie dane jej było spotkać driady. Wiedziała, że są z natury łagodne dla tych, którzy szanują ich las. Pod tym względem Vestigia nie miała sobie nic do zarzucenia. Kobieta postanowiła na razie nie alarmować nikogo, by nie siać niepotrzebnej paniki. Długoucha zastanowiła się przez sekundę zanim udzieliła odpowiedzi.

- Dziećmi lasu, które podążają do zaatakowanego miasta, by chronić je przed orkami - odparła.
- Miasta wycinają drzewa, zabierają co tylko zechcą, po co im pomagać? Orki są częścią świata, były tu i będą, przeciwnie niż rosnące miasta - odpowiedziała driada, przechylając głowę dziwnie w bok i przyglądając się Vestigii.
- Obawiam się, że tym razem orki nie zaprzestaną na atakowaniu miasta i mogą zniszczyć także las. - Elfka podzieliła się swymi obawami z leśną istotą.
- Już wcześniej się tu pojawiały, radę sobie z nimi dajemy. Ty, dziecię lasu, powinnaś o tym dobrze wiedzieć, wszak wy z nimi najbardziej na wojennej ścieżce... - Uśmiechnęła się przelotnie.
- Jeden, dwa czy nawet grupa - owszem. Jednak tym razem musi być ich zdecydowanie więcej. Nie zwoływano by tylu z nas, gdyby nie było potrzeby - odparła Vestigia. - Zwłaszcza, że orki są wspomagane przez czarcie istoty i inne plugastwo...
- Centaury coś wspominały... - Driada usiadła sobie wygodnie na nieco pochylonym w bok drzewie -Niech i będą setki, niech przyjdą, co najwyżej przyczynią się do polepszenia okolicznej gleby swymi resztkami...
Kobieta spojrzała na driadę z niedowierzaniem.
- O ile wcześniej nie zniszczą tego, co mogłoby wykorzystać ich resztki... One nie przyjdą tu, by odpocząć. Te kreatury lubują się w bezmyślnym unicestwianiu wszystkiego co żyje. - Spróbowała wyjaśnić elfka, po czym zapytała. - Centaury? Wspominały może coś jeszcze?
- A dlaczego mam ci to zdradzić? - odparła wyjątkowo pewna siebie i leśnych stworzeń driada, przekręcając się na drzewie z gracją kota, i kładąc na nim brzuszkiem, po czym... zaczęła figlarnie fikać nogami - Orki, walki, miasta... pogadajmy o czym innym.
- Bo dzieci lasu powinny sobie pomagać - powiedziała długoucha przyglądając się driadzie. Jeśli chciała ona wywrzeć na rozmówczyni jakiekolwiek wrażenie, nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. - Ty pomożesz nam, my pomożemy ochronić naturę i wszyscy będą zadowoleni. A na rozmowę na inne tematy zawsze znajdzie się czas.
- Ale to takie nudne... mówić o walkach, o wojnach... ja się tym martwić nie muszę. Co ma być to będzie... - powiedziała, robiąc przesadnie smutną minę, i nagle zniknęła, wtapiając się w drzewo. Vestigia wpatrywała się w miejsce, w którym zniknęła driada. Zastanawiała się czy nie nalegała zbyt mocno na zdradzenie przez nią informacji. Mogła tym nieświadomie urazić istotę. Wtem szósty zmysł podpowiedział jej, że ktoś czai się z tyłu. Elfka nie zdążyła uskoczyć, gdy poczuła dmuchnięcie w ucho.
-Powiedz coś ciekawego... – Zachichotała istota.
Elfka odwróciła się jak oparzona, ale spostrzegła, kto stroi sobie żarty. Tak się bawimy? No niech będzie... - pomyślała.

- Coś ciekawego - odparła, przekrzywiając zawadiacko głowę i mrugając do driady.
- Nooo...? - Driada wciąż oczekiwała, najwyraźniej nie rozumiejąc o co elfce chodziło.

Vestigia westchnęła. Najwyraźniej przebywanie głównie w męskim gronie sprawiło, że o ile ci rozumieli jej żarty, o tyle z istotami płci pięknej szło jej znacznie gorzej. Nie mając pojęcia, co może okazać się ciekawe dla rozmówczyni, elfka wybrała najprostszy sposób, by się tego dowiedzieć.

- A o czym chcesz usłyszeć? - spytała.
- Ojej... - Driada pokręciła głową i powiedziała coś, co Vestigię zaskoczyło, a jednocześnie i rozbawiło - Bystra to ty nie jesteś co?

Vestigia zrobiła obrażoną minę na tak postawione pytanie, ale długo nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

- Po prostu nie wiem, co możesz uznać za ciekawe. Jesteś pierwszą driadą, jaką w życiu spotkałam - przyznała, gdy tylko się opanowała.
- Och, naprawdę?! - Skoczyła ku elfce z wyciągniętymi ramionami, mając najwyraźniej zamiar wielce ją uściskać...
- Naprawdę - odparła. Nie uskoczyła przed driadą. Postanowiła przyjąć mężnie jej uściski. Wydawało jej się, że powoli zaczyna rozumieć, jak z nią należy postępować. Największym błędem było traktowanie jej jak istoty dziwnej, tymczasem nie różniła się ona od przeciętnej trzpiotki, którą dane było Vestigii tyle razy eskortować.

Driada zarzuciła jej ręce na szyję, przylgnęła do tropicielki, a nawet przytuliła swój policzek do jej policzka, chichocząc. Po chwili odsunęła się nieco od elfki, choć jej dłonie pozostały na ciele Vestigii, ześlizgując się z karku po ramionach w dół, i zatrzymując w okolicach łokci dziewczyny.

- Miło cię poznać wiesz? - powiedziała, spoglądając jej prosto w oczy z czarującym uśmiechem - Miła jesteś w ogóle...
- Miło mi to słyszeć. Ciebie też miło poznać. - Normalnie taki nadmiar miłych słów wywołałby u elfki falę obrzydzenia, ale w tej chwili miała włączony tryb dziewczęcy, którego od dawna nie używała. - Tak w ogóle to jestem Vestigia, a ty?
- Del'dan się zwę - odparła i znowu jej ton zabrzmiał wyjątkowo melodyjnie - Vestigia... bardzo ładne imię - Driada z przemiłym uśmieszkiem... pogładziła jedną dłonią rękę elfki. Następnie zaś już się od niej odsunęła, spoglądając na obozujących nieopodal. Stała z kolei tyłem do tropicielki, wyglądając zza drzewa.
- A jakieś przystojne elfy tam są? - Spytała, nawet do Vestigii się nie odwracając.
- Przystojne? Nieee... Niestety... Same brzydale. Nie poszczęściło mi się z towarzystwem... - Długoucha zrobiła smutną minę.

Miała nadzieję, że zniechęci to driadę do wycieczki tam. Nie chciała, by półnaga driada pałętała się po obozie - w końcu miała go pilnować przed nieproszonymi gośćmi. Gdy była młodsza, mama przestrzegała jej brata przed chodzeniem samopas do lasu. Mówiła, że porwą go driady. Vestigia nie chciała się przekonywać czy jej rodzicielka miała rację. Już pomijając to, jak zareagowaliby mężczyźni na widok, było nie było pięknego i prawie rozebranego, gościa - nic, tylko wykorzystać okazję...

- Ojej... - Zasmuciła się, odwracając do elfki, nagle jednak na jej ustach wyrósł ponownie duży uśmiech - A może ty... - I nie dokończyła, spoglądając nieco szerzej rozwartymi oczami gdzieś za tropicielkę. W lesie pojawił się bowiem znikąd dziwny podmuch wiatru i nagle zaszumiało...
- Co ja? - spytała nagle zaniepokojona elfka. Niby nonszalancko skrzyżowała ręce na piersi. Dzięki temu tropicielka mogła znacznie szybciej dobyć mieczy. W napięciu oczekiwała rozwoju sytuacji, gotowa zaatakować jeśli wystąpi taka konieczność.
- Muszę już iść - powiedziała wyraźnie czymś poruszona Del’dan - Muszę iść. Miło było cię poznać Vestigio, chętnie bym się jeszcze z tobą spotkała... - Driada weszła plecami w drzewo, zupełnie jakby było ono...płynne, znikając w końcu całkowicie. Elfka została sama...

Tropicielka odwróciła się, próbując dostrzec lub chociaż usłyszeć to, co spowodowało tak szybkie pożegnanie, jednak nie przyniosło to żadnej odpowiedzi. Podobnie jak przeszukanie terenu i sprawdzenie drzewa, w którym zniknęła jej rozmówczyni. Elfka, naśladując sowę, wezwała do siebie czujkę z obozu i poleciła jej przekazać dowództwu o dziwnym gościu. Kobieta skinęła głową i popędziła z powrotem. Reszta warty minęła bez większych problemów.

Gdy przyszedł jej zamiennik, zmęczona Vestigia skierowała się w stronę obozu, po drodze zwracając się do Corellona z prośbą o wspomożenie ich podczas bitwy i o pomoc w postaci czarów. Udało jej się bez problemów trafić do swojej grupy. Z zadowoleniem stwierdziła, że jej podręczna poduszka, Cob, śpi spokojnie przy ognisku. Podeszła do niego, ułożyła się wygodnie opierając głowę na jego ramieniu i zapadła w niespokojny sen…
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172