Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2012, 23:10   #103
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnik katakumb był martwy, ale to nie był jedyny problem. Paladynka przyglądała się stworowi przesuwała spojrzeniem po wypływającej z jego ran krwi. Czy była ona... smaczna?
Nie mogła być. Czarna i oleista posoka potwora nie przypominała życiodajnego płynu, którego paladynka była spragniona.
Póki co... tylko jedna istota mogła zaspokoić jej dojmujący głód. I w dodatku nie mogła uciec zbyt daleko.
Za to miała anioła stróża, a i sama potrafiła się obronić.
Corella zacisnęła dłoni, próbując odgonić od siebie takie myśli. Wywołane jedynie dojmującym nienaturalnym głodem. Zastanawiała jak długo jeszcze zdoła oprzeć się klątwie?
Już dwa razy się jej poddała, raz w katakumbach i raz... pożywiając się Lialdą.
Na razie jeszcze wytrzymywała, ale co będzie potem?
Póki co obu kobietom pozostawało jedno, ruszyć po schodach prowadzących na górę.
Do świątyni.
O ile Evelyn była tu już drugi raz, o tyle Corella pierwszy raz oglądała wnętrza jedynego ośrodka sakralnego w Wormbane. Paladynka zamarła ze zdziwienia.
Ta świątynia była olbrzymia! Tak duże budowle religijne stawiano w miastach o wiele większych od Wormbane. Po co więc tak duży kościół w tak prowincjalnym mieście?
Evelyn rozglądała się jednak po budynki z całkiem innego powodu. Wiedziała, że ten przybytek jest tylko z pozoru ostoją spokoju pośród szalejącej burzy. W rzeczywistości był bowiem pułapką. Misterną pajęczyną, po której krążył pająk. Żeby tylko siedział w centrum, to by nie było problemu. Mogliby go ominąć. Ale on przemierzał swoje królestwo. I w każdej chwili mogli się na niego natknąć.
I jej obawy sprawdziły się.
W ich kierunku spokojnym krokiem zmierzał znany przyzywaczce osobnik. Fałszywy klecha.
Łysy, zarośnięty, cherlawy, w wybrudzonych starych szatach.


Ale niezmiennie uśmiechnięty i zadowolony z siebie.
Matthias na widok dwójki kobiet uśmiechnął się smutno i skupił spojrzenie na nogach przyzywaczki. I rzekł dobrodusznym tonem głosu-Biedaczko, co ci się stało? Pozwól sobie pomóc.
Po czym zwrócił wzrok w kierunku paladynki.-My się zapewne jeszcze nie znamy. Jestem Matthias, kapłan Ilmatera.
Kłopoty same znalazły obie dziewczęta.

Ale nie tylko one miały okazję do nieprzyjemnych spotkań.
Także i krasnolud. Niewidzialność chroniła go ale, tamci nie odpuszczali. O nie. Ścigali go jak psa. Słyszał ich krzyki za sobą. Widział ich cienie, coraz bliżej niego.
Musiał uciekać, musiał się ukryć.
Przeklinał pod nosem wściekły na cały ten niesprawiedliwy świat i na pecha który go prześladował. Kto był temu winny? Tarnus? A może zdradziecki Erazm.
Krzyki znów się zbliżały.
-Tutaj! Słyszałem kroki tego zdradzieckiego krasnoluda!- wściekły głos półorczycy wzmógł w nim chęć ucieczki.
Ledwo odpoczął i oddalił się, a znów był ścigany! Ledwo eliksir niewidzialności przestał działać, a już ....
-Jak go złapię utnę mu jaja!- ryk wściekłości barbarzyńcy.
Szlag! Szlag!
Nie dali mu spokoju! Miasto wkrótce będzie pełne zombi, a ci zamiast szukać kryjówki urządzili sobie polowanie na niego. Szlag!
Otwarte drzwi. Okazja by się ukryć. Jedyna szansa.

Dobiegł do do drzwi i zamknął jej z sobą. I spotkał się oko w oko... z okiem.
Gałka oczna unosiła się tuż przed nim.
Zamarł na moment i.. nagle coś uderzyło go w twarz. Szkła gogli pękły pod naporem tego uderzenia i Drogbar poczuł straszliwy ból w lewy oczodole i wokół prawego oka pojawiła się krew.
Nagłe szarpnięcie i krasnolud spoglądał ocalałym cudem prawym okiem, na swoje własne lewe oko nabite na długą mackę. Spojrzał w górę i ujrzał unoszącą się w powietrzu dziwaczną kreaturę.
Ukrywała się przy suficie tuż nad drzwiami, przez co ciężko ją było zauważyć.



Ciało stwora przypominało nieco okaz morskiej fauny, jaki zdarzyło raz mu się kupić zakonserwowany w słoju z alkoholem. Jakaś odmiana meduzy, bodajże. Balonowaty miękki korpus, nieco dziwaczna głowa przypominająca owadzią, długie pokryte przyssawkami macki zakończone kolcami.
I jego własne oko nabite na jeden z pazurów. Stwora otaczały trzy latające gałki oczne plus oczywiście ta na którą się krasnolud natknął.
Drogbar wiedział, że jest źle. Jego lewe oko zostało brutalnie wyłupione, a rana krwawiła. Prawe cudem ocalało, ale szkło z rozbitych gogli poraniły okolice prawego oczodołu.
A stwór... przypomniał krasnoludowi o czymś jeszcze. O Gostagu, oślepionym półorku. Teraz wiedział, co go wzroku pozbawiło.
I niebawem mógł podzielić jego los. Być może bestia zostawi go w spokoju, po uprzednim zabraniu drugiego oka. Ślepca w mieście pełnym nieumarłych.

Nie tylko on był ślepy, choć głównie metaforycznie.
Rewelacje przedstawione przez zaklinacza w niczym nie rozjaśniły sytuacji. Jeno krasnolud wtrącił.- Pod całym Wormabane są podziemia, od dawien dawna schodzono do nich zbierając siarkę.
-Chyba wydobywano z nich.-
poprawiła go cichym głosem Sarabis.
-Nie. Właśnie że nie. W jaskiniach pod Wormbane znajdowano skupiska czystej siarki. W różnych miejscach jaskiń.- rzekł krasnolud pocierając brodę dłonią zaczął opowiadać.- Jaskinie są ponoć tak stare jak miasto, jeśli nie starsze. Nie wiadomo czy powstały w sposób naturalny czy nie, ale wiadomo że ciągną się aż do poziomu rzeki. A nawet niżej. Nigdy nie stworzono dokładnej mapy podziemi, mimo wielu prób. I nie wolno zapuszczać się było głęboko w nie. Ponieważ... zdarzały się zaginięcia. Tyle wiem.
-Ale ty przywódczyni wiesz więcej, prawda?
- burknął rashemita.
Grimma rzekła tylko.- Za mną.
I ruszyła do dużego stołu. Po czym usiadła przy nim, a z nią pozostali członkowie jej drużyny.
-Wormbane stoi od lat na straży mroku.- zaczęła mówić spokojnym tonem głosu, wędrując spojrzeniem po twarzach awanturników.- A takie sytuacje jak ta, zdarzyły się już dwa razy. Albo i więcej. Niemniej kroniki kultu Lathandera w Cormyrze wspominając o jednym, a kroniki Amaunatora o drugim. Jednak wzmianki są...- westchnęła smętnie.- … zdawkowe. Nawet mniej. Z jakiegoś powodu kronikarze uznali, że szczegóły dotyczące tego miasta mogą zaszkodzić sprawie. Że czasem niewiedza jest lepsza od wiedzy. Kult Pana Poranka zawsze miał oko na Wormbane i wyczuwał zgaśnięcie światłości. I my musimy odkryć powody i odwrócić zły albo stanie się coś niewyobrażalnie złego. Nie będzie to łatwe. I możecie zginąć. Ale jeśli przeżyjecie... zostanie wypłacona nagroda. Jeśli uciekniecie. Cóż. Skończycie jak ten krasnolud. Będziecie się błąkać bez celu, aż dopadnie was klątwa miasta.
-A więc w grę wchodzi jakaś klątwa? Nie lepszy byłby egzorcysta od paru poszukiwaczy przygód?- wtrącił Ilisidir.
-Nie, bo to nie jest klątwa nałożona magią, czy też przez bogów. Ta klątwa wynika z tego, że obszar na którym stoi Wormbane jest... zły. I to zło było neutralizowane przez mieszkańców, nieświadomi mroku niszczyli go swą radością życia.- stwierdziła Grimma i dodała po chwili.- Wedle moich przypuszczeń, ktoś musiał celowo tą radość zakłócić, zasiał strach i gniew w sercach mieszkańców miasta. Uruchomił w ten sposób spiralę zła, która...- pokazała dłonią widok za oknem.-... doprowadziła do tego.
-To co? Mamy się cały czas uśmiechać?-
zakpił Gharrok.
-Nie. Jest inny sposób na przywrócenie równowagi. I my musimy go odkryć.- rzekła w odpowiedzi Grimma.- Jakieś pytania?

Relacja z tego co powiedział krasnolud, zawierała kilka interesujących informacji. Ot, że miasto jest opanowane przez nieumarłych. Na razie jednak nie mieli potwierdzenia tych rewelacji, pomijając ożywiony szkielet olbrzymiego kota. Twierdził, że jest najemnikiem z poprzedniej grupy. I twierdził, że zna sposób na ocalenie, w co Grimma otwarcie wątpiła. I twierdził, że współpracuje z władcą nieumarłych. W to akurat półorczyca nie wątpiła. Była niemal pewna, że ktoś w mieście uwolnił zło. I na pewno nie kosztem swego życia.
A po naradzie wyruszyli by znaleźć ocalałych osobników w garnizonie. Gharrok trochę sarkał na ten pomysł, ale bez większego entuzjazmu. Ot, tak dla samej sztuki sarkania.

Do bram garnizonu Grimma i najemnicy dotarli w promieniach zachodzącego słońca. Bramy te były zawarte i sądząc po wyglądzie, niedawno naprawiane.
Było też bardzo cicho.
-Hej. Jest tam kto?- krzyknął Gharrok, ale odpowiedzią była cisza. Żeby wejść do środka trzeba było jakoś przez te mury się przedostać.
Tym bardziej, że... gdy tak drużyna planowała przedarcie się przez nie. Z uliczek zaczęli wychodzić nieumarli.


Zombie były już w zaawansowanym stanie rozkładu. I z pozoru wydawało się, że nie stanowią dla awanturników zagrożenia. Bowiem co mógł zrobić doświadczonym poszukiwaczom przygód jeden zombie?
Nic.
Nawet dwa, trzy, sześć, osiem. Nawet dziesięć nie mogło być zagrożeniem. A dwadzieścia? a czterdzieści?
Nieumarli zaczęli wypełniać uliczki, otaczając powoli drużynę ze wszystkich stron, przy bramie garnizonu. Zbyt wiele, by pokonać ich w otwartej walce.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-04-2012 o 23:20. Powód: poprawki
abishai jest offline