Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2012, 09:31   #101
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Evelyn powoli ruszyła by opuścić pomieszczenie, w którym leżał pokonany przez nich minotaur. Każdy kolejny krok wydobywał z jej ust syknięcie bólu. Nie czekała na paladynkę i puściła mimo uszu jej ostatnie słowa. Zacisnęła zęby robiąc kolejny krok. Zerknęła na Viltisa, aby ocenić jak bardzo on ucierpiał w tym starciu.
Zły na podwójnie martwego minotaura uderzył ogonem leżące truchło. Najchętniej zacząłby po nim skakać, tak by rozerwać na strzępy, a wyschnięte kości potrzaskać i porozrzucać dookoła. Jednak... cierpiąca mina Evelyn była ważniejsza, a konieczność niesienia jej pomocy priorytetem. “Rozliczymy się później” warknął w stronę wyłupionych oczu potwora i podszedł do swej pani. “To najwyższa pora by przystanąć. Nie możemy aż tak ryzykować zdrowiem. Przy tych obrażeniach daleko nie dojdziesz”
Przyzywaczka przyznała mu rację, coraz bardziej była osłabiona, a nie wiadomo co czekało na nich za kolejnym zakrętem. Popatrzyła na poparzonego smoka i przesłała mu w myślach: " Ty też potrzebujesz leczenia". Zatrzymała się by zarówno on pomógł jej, jak również ona jemu. Usiadła opierając się o ścianę i wyciągnęła dłoń w kierunku smoka.
Obruszył się, lecz nie okazał tego. Jemu pomoc nie była potrzebna, nic to jakieś drobne zadrapania, do wesela się zagoi. Chwycił dłoń Evelyn i rzucił na nią czar leczniczy. Z niepokojem spoglądał oczekując efektów i mając nadzieję, że to wystarczy. “Jak się czujesz? Lepiej już?” zapytał się.
Poparzona skóra przestała piec. Evelyn uśmiechnęła się do smoka mówiąc; - Jak nowo narodzony osesek. Tak samo bezbronny i bezsilny. Jednak i ty ucierpiałeś, podleczę cię bo potrzebuję byś był zdrowy, nie wiadomo co jeszcze szykuje dla nas to przeklęte miejsce.
Dziewczyna wyciągnęła dłonie i przymknęła oczy skupiając się na leczeniu Viltisa.


Czuła jak jej dłonie się nagrzewają, a równocześnie leczą rany zadane przez ogień minotaura.
Po jego ciele rozlała się ulga. Matowe łuski zalśniły, oczy również. Podniósł się i przeciągając zamruczał “Nie trzeba było... ale od razu lepiej” jego długi język przesunął się radośnie po ostrych jak sztylety zębach. Podniósł się i spojrzał na Corelię. - A co u Ciebie? Wyglądasz jakbyś czymś ciężkim w łeb oberwała.
Przyzywaczka zerknęła w stronę paladynki, jednak pamiętając jej dziwne zachowanie nie chciała się zbliżać do kobiety a tym bardziej jej dotykać. Przesłała w myślach Viltisowi. "Ona ma moc leczenia w swoich dłoniach, leczyła moje połamane nogi." Była jednak gotowa podzielić się z nią jednym ze swoich leczniczych eliksirów, gdyby zaszła taka potrzeba. Odwróciła wzrok od kobiety i spoglądając na podleczonego smoka rzekła:
- Ruszaj pierwszy Viltisie, i miej baczenie na to czy znów nie spotkamy jakiegoś strażnika czy też innego mieszkańca tych podziemi. - i z wysiłkiem stanęła na osłabionych nogach, by podążyć za smokiem.
Spojrzał uważnie na towarzyszki, które wciąż nie wyglądały najlepiej. “Przydałoby się jeszcze trochę odpoczynku. Ale kiedy? Gdzie?” Wszystko wskazywało na to, że nie ma bezpiecznego miejsca w tym mieście, i że tylko nieustanne parcie do przodu jest sposobem na to by mieć szansę przeżycia. Raz jeszcze ze złością uderzył ogonem, a okryta rozpadającą się skórą czaszka minotaura gruchnęła o ścianę z hukiem, od którego Evelyn i Corelia podskoczyły. Zamachał rękami
- Przepraszam, tak mi się jakoś wymsknęło!

Evelyn uśmiechnęła się mimowolnie i kiwnęła głowa w kierunku wyjścia przekazując mu mentalnie:
" Ruszaj." Nie lubiła zamkniętych przestrzeni, a te tutaj nie dość, że zamknięte, ciemne to jeszcze kryjące w sobie niebezpieczeństwo. Była osłabiona i wiedziała, że coraz mniej siły zostało jej na kolejne starcie. Viltis miał racje potrzebowali odpoczynku, ale... nie tutaj.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 29-03-2012 o 14:34. Powód: popraweczki wpadeczki :)
Vantro jest offline  
Stary 01-04-2012, 01:34   #102
 
neuromancer's Avatar
 
Reputacja: 1 neuromancer nie jest za bardzo znanyneuromancer nie jest za bardzo znany
Leonidas stał chwilę wpatrując się w pudełko. Ciekawość jednak nie okazała się ważniejsza. Widział, że ich towarzyszka bardzo przeżyła śmierć Laury. Zaklinacz przykucnął obok assimarki. Pierwszy raz widział ją w takim stanie - nie dziwiło go to, jednak przywróciło wspomnienie bólu który jeszcze nie tak dawno temu samu przeżywał. Znajdował się nie centralnie przed nią ale lekko z boku. Chwilę stał tak w milczeniu patrząc w pustkę obok Sarabis. Wiedział, że potrzebuje czasu jednak nie mieli go zbyt wiele. W każdej chwili mogło się tu zdarzyć cokolwiek i zaklinacz był tego świadomy. Po chwili odezwał się do niej:
-Laura... ona nie chciała by żebyśmy tu bezczynnie czekali na śmierć. Musimy ruszyć. - mówiąc to patrzył się już na kobietę. Mówił spokojnie, najłagodniej jak potrafił. Mówił jak ktoś, kto również stracił kiedyś kogoś bliskiego.
Sarabis skinęła głową i powoli wstała, otarła dłonią policzki ze śladów łez. Westchnęła i dodała:
Co z Grimmą? Lepiej pójdę sprawdzić.
Assimarka mimo wszystko szybko się pozbierała i wyszła z pokoju, a Leonidas został sam - nie pozostało mu więc nic innego jak zobaczyć co też skrywa pudełko. Dopiero otwierając je zaklinacz zwrócił uwagę, że było ono ołowiane. Ten materiał skojarzył mu się od razu z jego podstawową właściwością - nie pozwalał magii wieszczącej na lokalizację rzeczy nim otoczonym. Po kolei zaczął przyglądać się przedmiotom w środku.
Pierwsze co z niego wyciągnął to ząb smoka.

To był zdecydowanie ząb dorosłego zielonego smoka. Jednakże glify pokrywające go były niepokojące, acz prymitywne. Nie było to pismo, ani zaklęcie, choć sam ząb był niewątpliwie magicznym przedmiotem. Zdecydowanie widział coś takiego pierwszy raz w życiu.
Natomiast kolejnym przedmiot był mu znany - srebrny sztylet... No może niezupełnie srebrny. Ostre wąskie ostrze ze srebnobłysku, metalu przypominającego srebro, za to odporne na rdzę.
Nie dziwiło to jednak Leonidasa, w miastach mających alchemiczne gildia tak Wormbane, tego typu przedmioty łatwo można było nabyć (choć niekoniecznie tanio), kolejnym znaleziskiem była fiolka zawierająca atramentową ciecz o mocnym kwiatowym zapachu.
Była też tu butelka z ciemnozielonego szkła, zawierającą jakiś rodzaj alkoholu o dziwnym zapachu. Wydało mu się zaskakujące, że taki przedmiot znajduje się tutaj, wszak taki dom na pewno miał barek na trunki.
Następnie były trzy zwoje zawierające czary nieznane zaklinaczowi. Po odczytaniu, jeden zwój zawierał czary Nieumarłego sługi i Przemiana w kości oraz Deszcz strzałek..
Ostatnim znaleziskiem, było złote pióro, dziwny złotego rodzaj atramentu oraz... niedokończony raport. Co niestety utrudniało odcyfrowanie tego kiedy został napisany, przez kogo, i dla kogo.

Cytat:
Dnia Miesiąca Roku

Spieszę donieść o mych sukcesach. Udało się mi przeniknąć w szeregi tutejszego kółka wzajemnej adoracji, choć nie bez trudności. Magowie i alchemicy tworzący tutejszą gildię to hermetyczne kółeczko ciągle paplające o prawdzie pod powierzchnią. Jednakże odrobina perswazji i łapówek zrobiła swoje. I narkotyki też. Na szczęście jednego z magów udało mi się przekupić i uzależnić od elfiego absyntu. Dlatego wnoszę o przesłanie kolejnych partii tego trunku.

Sama gildia prowadzi badania nad innymi światami i wybiega poza domeny Ao. Możliwe, że zarówno tutejsi alchemicy jak i magowie zajmują się czymś co w innych częściach Cormyru można by uznać za działalności heretycką. Jestem pewien, że w podziemiach są conajmniej trzy kręgi przywołań i nie są do nich wzywani tylko niebianie.

Udało mi się podsłuchać słowa o okruchach, istotach zwanych qlippothami oraz azurianami/azurianitami? Nazwy nie pamiętam po przewinęła się raz w rozmowie. Nic poza tym nie udało mi się wywiedzieć.

Niestety nie ufają mi na tyle, by wtajemniczyć mnie w eksperymenty.

Jedno jest pewne, gdzieś w głęboko w trzewiach budowli ukryto potężny artefakt. Starożytną magiczną księgę, która na pewno nie jest świętą Księgą Smoków. Lecz czymś znacznie starszym. A dostęp do niej mają tylko cztery osoby, wysoka Rada i przewodniczący Gildii Alchemicznej Wormbane. Zresztą, nekromancja jest zakazana w tym mieście, a większość magów gildii to mistrzowie przyzywania i wywoływania.

Śpieszę też donieść iż zbadałem plotki na temat smoka gnieżdżącego się w pobliżu miasta. Rzeczywiście to prawda. W starym zamczysku obecnie gnieździ się niebieski smok.

Ale to jedyna dobra wiadomość.

Ów smok bowiem jest całkowicie nieodwracalnie obłąkany. Wydaje się żyć w świecie własnych złudzeń i nie podjął próby rozmowy, mimo wręczonych mu podarków. Co więcej, ośmielił się mnie kilkukrotnie zaatakować, biorąc za wytwór swojej imaginacji.

Ledwo uszedłem z życiem, na szczęście bowiem smok nie był konsekwentny w swych działaniach.

Dlatego odradzam branie tego akurat smoka na kandydata na Świętego.
Tu raport się urywał, ale widać było że nie był zakończony.

Zaklinacz zapamiętał w większości raport. Nie zostało mu tu już nic więcej do roboty. Wszystkie przedmioty schował do pudełka, po chwili namysłu wyciągnął jednak zwoje i włożył je do swojego zasobnika - w razie czego łatwiej będzie mu z nich skorzystać.
Ołowiane pudełko wrzucił do plecaka po czym ruszył za Saabis. Wszystko wydawało się coraz dziwniejsze. Zaczynał być już pewien, że ich drużyna wcale nie została wezwana do odszukania skarbu. Z resztą patrząc na ich szefową, jej zachowanie i poglądy należało wątpić, że była by ona nimi zainteresowana. Dalej nie do końca zdawały mu się jasne prawdziwe cele ich wyprawy ale zdecydowanie zaczęły się klarować. Leonidas nie miał jej za złe, że najprawdopodobniej, zostali oszukani, tym nie należało się teraz przejmować. Na razie chciał zdobyć jak najwięcej informacji. Po przeczytanym raporcie był zdania, że magowie w mogli przywołać jakieś stworzenia które porwały mieszkańców miasta. Na chwilę obecną było to najbardziej prawdopodobne rozwiązanie. W głowie krążyło mu trochę innych, jednak mniej realnych scenariuszy.
BUM! - głośne uderzenie wyrwało go z zamyślenia, odruchowo zasłonił głowę jednak do zaklinacza doszedł jedynie dźwięk. Zbiegł ze schodów na dół i nerwowo zwrócił się do najbliższego towarzysza:
-Co tu się stało?!
-Jakiś krasnolud przyszedł tutej i zaczął opowiadać... Na jaja Tempusa, tu jest jakiś parszywy kult ukryty w tym mieście!- syknął rashemita wściekłym tonem głosu. A potem spojrzał na Grimmę mówiąc -Nie uważasz, że czas na wyjaśnienia.
Ta zaś rzekła.-Dobrze. Powiem co wiem, wkrótce.
I zwróciła się do zaklinacza.-Jak sytuacja na górze?
-Wiesz już o Laurze - zaczął spokojnie zaklinacz - Zginęła uruchamiając pułapkę zabezpieczającą prywatne rzeczy właściciela górnego pokoju. Przyjrzałem się temu, co też tak cennego strzegła. Znalazłem kilka dziwnych przedmiotów których przeznaczenia jeszcze nie znam. Jedna rzecz jest dla nas szczególnie istotna na tą chwilę - właściciel był swego rodzaju szpiegiem w Wormbade. Dla kogo pracował i czego szukał - tego nie wiem. Jednak znalazłem jego niedokończony raport. Wynika z niego, że z jakiegoś powodu starał się wkupić w łaski miejscowej gildii alchemików oraz magów - co mu się częściowo udało. Ów szpieg odkrył, że w miasteczku mają miejsce badania nad innymi światami - co szczególnie ważne - mogą one wykraczać poza obszar ‘znanej’ nam hierarchii światów. Prawdopodobnie jest to część większej siatki działającej w całym Cormyrze. Dwukrotnie w raporcie została wspomniania informacja o tym, że pod miastem istnieje jakiś tajny kompleks. Istnieją tam także co najmniej trzy kręgi przywoływań gdzie są przywoływane, niekoniecznie praworządne istoty. - Leonidas starał się mówić zwięźle i szczegółowo, chciał, żeby wszyscy poznali treść raportu, a nie mieli teraz czasu żeby przekazywać sobie karteczkę. Dlatego wyjawił całą treść opowiadając drużynie o dziwnych istotach zwanych qlippothami, o ukrytej starożytnej księdze i o szalonym niebieskim smoku. Nie wspomniał na razie o innych przedmiotach gdyż uważał, że może lepiej będzie na chwilę obecną samemu się czegoś dowiedzieć, a dopiero później poinformować drużynę. Zakończył swoją rozmowę zwracając się głównie do półorczycy:
-Nie wiem dlaczego ów szpieg szukał kandydata na ‘Świętego’, jak to nazwał i co to oznacza. Być może gdybym dostał się do biblioteki miałbym szansę na zgromadzenie większej wiedzy. Choć przyznam, że wcześniej wolałbym sprawdzić czy żołnierze stacjonują w tym mieście. O żadnym kulcie też nic nie wiem. Co wam powiedział o nim krasnolud?
 
neuromancer jest offline  
Stary 02-04-2012, 23:10   #103
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnik katakumb był martwy, ale to nie był jedyny problem. Paladynka przyglądała się stworowi przesuwała spojrzeniem po wypływającej z jego ran krwi. Czy była ona... smaczna?
Nie mogła być. Czarna i oleista posoka potwora nie przypominała życiodajnego płynu, którego paladynka była spragniona.
Póki co... tylko jedna istota mogła zaspokoić jej dojmujący głód. I w dodatku nie mogła uciec zbyt daleko.
Za to miała anioła stróża, a i sama potrafiła się obronić.
Corella zacisnęła dłoni, próbując odgonić od siebie takie myśli. Wywołane jedynie dojmującym nienaturalnym głodem. Zastanawiała jak długo jeszcze zdoła oprzeć się klątwie?
Już dwa razy się jej poddała, raz w katakumbach i raz... pożywiając się Lialdą.
Na razie jeszcze wytrzymywała, ale co będzie potem?
Póki co obu kobietom pozostawało jedno, ruszyć po schodach prowadzących na górę.
Do świątyni.
O ile Evelyn była tu już drugi raz, o tyle Corella pierwszy raz oglądała wnętrza jedynego ośrodka sakralnego w Wormbane. Paladynka zamarła ze zdziwienia.
Ta świątynia była olbrzymia! Tak duże budowle religijne stawiano w miastach o wiele większych od Wormbane. Po co więc tak duży kościół w tak prowincjalnym mieście?
Evelyn rozglądała się jednak po budynki z całkiem innego powodu. Wiedziała, że ten przybytek jest tylko z pozoru ostoją spokoju pośród szalejącej burzy. W rzeczywistości był bowiem pułapką. Misterną pajęczyną, po której krążył pająk. Żeby tylko siedział w centrum, to by nie było problemu. Mogliby go ominąć. Ale on przemierzał swoje królestwo. I w każdej chwili mogli się na niego natknąć.
I jej obawy sprawdziły się.
W ich kierunku spokojnym krokiem zmierzał znany przyzywaczce osobnik. Fałszywy klecha.
Łysy, zarośnięty, cherlawy, w wybrudzonych starych szatach.


Ale niezmiennie uśmiechnięty i zadowolony z siebie.
Matthias na widok dwójki kobiet uśmiechnął się smutno i skupił spojrzenie na nogach przyzywaczki. I rzekł dobrodusznym tonem głosu-Biedaczko, co ci się stało? Pozwól sobie pomóc.
Po czym zwrócił wzrok w kierunku paladynki.-My się zapewne jeszcze nie znamy. Jestem Matthias, kapłan Ilmatera.
Kłopoty same znalazły obie dziewczęta.

Ale nie tylko one miały okazję do nieprzyjemnych spotkań.
Także i krasnolud. Niewidzialność chroniła go ale, tamci nie odpuszczali. O nie. Ścigali go jak psa. Słyszał ich krzyki za sobą. Widział ich cienie, coraz bliżej niego.
Musiał uciekać, musiał się ukryć.
Przeklinał pod nosem wściekły na cały ten niesprawiedliwy świat i na pecha który go prześladował. Kto był temu winny? Tarnus? A może zdradziecki Erazm.
Krzyki znów się zbliżały.
-Tutaj! Słyszałem kroki tego zdradzieckiego krasnoluda!- wściekły głos półorczycy wzmógł w nim chęć ucieczki.
Ledwo odpoczął i oddalił się, a znów był ścigany! Ledwo eliksir niewidzialności przestał działać, a już ....
-Jak go złapię utnę mu jaja!- ryk wściekłości barbarzyńcy.
Szlag! Szlag!
Nie dali mu spokoju! Miasto wkrótce będzie pełne zombi, a ci zamiast szukać kryjówki urządzili sobie polowanie na niego. Szlag!
Otwarte drzwi. Okazja by się ukryć. Jedyna szansa.

Dobiegł do do drzwi i zamknął jej z sobą. I spotkał się oko w oko... z okiem.
Gałka oczna unosiła się tuż przed nim.
Zamarł na moment i.. nagle coś uderzyło go w twarz. Szkła gogli pękły pod naporem tego uderzenia i Drogbar poczuł straszliwy ból w lewy oczodole i wokół prawego oka pojawiła się krew.
Nagłe szarpnięcie i krasnolud spoglądał ocalałym cudem prawym okiem, na swoje własne lewe oko nabite na długą mackę. Spojrzał w górę i ujrzał unoszącą się w powietrzu dziwaczną kreaturę.
Ukrywała się przy suficie tuż nad drzwiami, przez co ciężko ją było zauważyć.



Ciało stwora przypominało nieco okaz morskiej fauny, jaki zdarzyło raz mu się kupić zakonserwowany w słoju z alkoholem. Jakaś odmiana meduzy, bodajże. Balonowaty miękki korpus, nieco dziwaczna głowa przypominająca owadzią, długie pokryte przyssawkami macki zakończone kolcami.
I jego własne oko nabite na jeden z pazurów. Stwora otaczały trzy latające gałki oczne plus oczywiście ta na którą się krasnolud natknął.
Drogbar wiedział, że jest źle. Jego lewe oko zostało brutalnie wyłupione, a rana krwawiła. Prawe cudem ocalało, ale szkło z rozbitych gogli poraniły okolice prawego oczodołu.
A stwór... przypomniał krasnoludowi o czymś jeszcze. O Gostagu, oślepionym półorku. Teraz wiedział, co go wzroku pozbawiło.
I niebawem mógł podzielić jego los. Być może bestia zostawi go w spokoju, po uprzednim zabraniu drugiego oka. Ślepca w mieście pełnym nieumarłych.

Nie tylko on był ślepy, choć głównie metaforycznie.
Rewelacje przedstawione przez zaklinacza w niczym nie rozjaśniły sytuacji. Jeno krasnolud wtrącił.- Pod całym Wormabane są podziemia, od dawien dawna schodzono do nich zbierając siarkę.
-Chyba wydobywano z nich.-
poprawiła go cichym głosem Sarabis.
-Nie. Właśnie że nie. W jaskiniach pod Wormbane znajdowano skupiska czystej siarki. W różnych miejscach jaskiń.- rzekł krasnolud pocierając brodę dłonią zaczął opowiadać.- Jaskinie są ponoć tak stare jak miasto, jeśli nie starsze. Nie wiadomo czy powstały w sposób naturalny czy nie, ale wiadomo że ciągną się aż do poziomu rzeki. A nawet niżej. Nigdy nie stworzono dokładnej mapy podziemi, mimo wielu prób. I nie wolno zapuszczać się było głęboko w nie. Ponieważ... zdarzały się zaginięcia. Tyle wiem.
-Ale ty przywódczyni wiesz więcej, prawda?
- burknął rashemita.
Grimma rzekła tylko.- Za mną.
I ruszyła do dużego stołu. Po czym usiadła przy nim, a z nią pozostali członkowie jej drużyny.
-Wormbane stoi od lat na straży mroku.- zaczęła mówić spokojnym tonem głosu, wędrując spojrzeniem po twarzach awanturników.- A takie sytuacje jak ta, zdarzyły się już dwa razy. Albo i więcej. Niemniej kroniki kultu Lathandera w Cormyrze wspominając o jednym, a kroniki Amaunatora o drugim. Jednak wzmianki są...- westchnęła smętnie.- … zdawkowe. Nawet mniej. Z jakiegoś powodu kronikarze uznali, że szczegóły dotyczące tego miasta mogą zaszkodzić sprawie. Że czasem niewiedza jest lepsza od wiedzy. Kult Pana Poranka zawsze miał oko na Wormbane i wyczuwał zgaśnięcie światłości. I my musimy odkryć powody i odwrócić zły albo stanie się coś niewyobrażalnie złego. Nie będzie to łatwe. I możecie zginąć. Ale jeśli przeżyjecie... zostanie wypłacona nagroda. Jeśli uciekniecie. Cóż. Skończycie jak ten krasnolud. Będziecie się błąkać bez celu, aż dopadnie was klątwa miasta.
-A więc w grę wchodzi jakaś klątwa? Nie lepszy byłby egzorcysta od paru poszukiwaczy przygód?- wtrącił Ilisidir.
-Nie, bo to nie jest klątwa nałożona magią, czy też przez bogów. Ta klątwa wynika z tego, że obszar na którym stoi Wormbane jest... zły. I to zło było neutralizowane przez mieszkańców, nieświadomi mroku niszczyli go swą radością życia.- stwierdziła Grimma i dodała po chwili.- Wedle moich przypuszczeń, ktoś musiał celowo tą radość zakłócić, zasiał strach i gniew w sercach mieszkańców miasta. Uruchomił w ten sposób spiralę zła, która...- pokazała dłonią widok za oknem.-... doprowadziła do tego.
-To co? Mamy się cały czas uśmiechać?-
zakpił Gharrok.
-Nie. Jest inny sposób na przywrócenie równowagi. I my musimy go odkryć.- rzekła w odpowiedzi Grimma.- Jakieś pytania?

Relacja z tego co powiedział krasnolud, zawierała kilka interesujących informacji. Ot, że miasto jest opanowane przez nieumarłych. Na razie jednak nie mieli potwierdzenia tych rewelacji, pomijając ożywiony szkielet olbrzymiego kota. Twierdził, że jest najemnikiem z poprzedniej grupy. I twierdził, że zna sposób na ocalenie, w co Grimma otwarcie wątpiła. I twierdził, że współpracuje z władcą nieumarłych. W to akurat półorczyca nie wątpiła. Była niemal pewna, że ktoś w mieście uwolnił zło. I na pewno nie kosztem swego życia.
A po naradzie wyruszyli by znaleźć ocalałych osobników w garnizonie. Gharrok trochę sarkał na ten pomysł, ale bez większego entuzjazmu. Ot, tak dla samej sztuki sarkania.

Do bram garnizonu Grimma i najemnicy dotarli w promieniach zachodzącego słońca. Bramy te były zawarte i sądząc po wyglądzie, niedawno naprawiane.
Było też bardzo cicho.
-Hej. Jest tam kto?- krzyknął Gharrok, ale odpowiedzią była cisza. Żeby wejść do środka trzeba było jakoś przez te mury się przedostać.
Tym bardziej, że... gdy tak drużyna planowała przedarcie się przez nie. Z uliczek zaczęli wychodzić nieumarli.


Zombie były już w zaawansowanym stanie rozkładu. I z pozoru wydawało się, że nie stanowią dla awanturników zagrożenia. Bowiem co mógł zrobić doświadczonym poszukiwaczom przygód jeden zombie?
Nic.
Nawet dwa, trzy, sześć, osiem. Nawet dziesięć nie mogło być zagrożeniem. A dwadzieścia? a czterdzieści?
Nieumarli zaczęli wypełniać uliczki, otaczając powoli drużynę ze wszystkich stron, przy bramie garnizonu. Zbyt wiele, by pokonać ich w otwartej walce.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-04-2012 o 23:20. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 10-04-2012, 21:18   #104
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Spanikowany Drogbar, nie do końca jeszcze zdając sobie sprawę z tego co się dzieje, w szoku rzucił się w kierunku najbliższych drzwi, chcąc odciąć się od potwora i zyskać trochę czasu.

W jego kierunku poleciało jakieś oko. Zdołał jakoś uniknąć zderzenia z nim, a gałka oczna uderzyła o ścianę wybuchając zielonkawym gazem. Część oparów dotarła do ust krasnoluda wywołując zawroty głowy i krztuszenie, gdy biegiem dopadł do drzwi. Gazy zawarte w lewitujących oczach były zapewne trujące, i gdyby nie łut szczęścia i krasnoludzka wytrzymałość brodacz leżał by już zatruty na ziemi.

Drzwi zostały zawarte, ale alchemik wiedział jak marna to bariera. Zaparł się plecami o drzwi i czując upływ krwi szybko wypił ekstrakt leczący. Następnie otwierając fiolkę z antytoksyną krzyknął:

- Bogu oko! Czy to twoi ludzie? Chcę być po twojej stronie! Dlaczego nie wyślesz mi drowa, z którym bym mógł pomówić tylko jakieś maszkary! - nie bardzo liczył na odpowiedź, był to jedynie akt desperacji i bezradności. Złodziej oczu od razu skojarzył mu się z bożkiem z posągu. A krasnal na razie był w takim szoku, że nawet nie zdawał sobie sprawy, że właśnie stracił oko.

Bóstwo jednak nie odpowiedziało, może miało ważniejsze sprawy na głowie. A może po prostu było sadystycznym sukinsynem jak reszta istot w podziemiu. I bardziej od ratowania wod walki z wrogim bóstwem, czy też istotą... wolał patrzeć, jak inni cierpią.

Zerkając jednym ocalałym okiem, na ścianę obok, przez moment zamarł w przerażeniu. Ona się rozpadała... w ścianie obok drzwi w szybkim tempie tworzyła się spora dziura. Szybko przełknął otwartą antytoksynę i poprawił ostatni granat tak, aby był pod ręką i mógł go momentalnie odpalić. Kiedy to uczynił przygotował sobie bombkę i z reagentami w ręku czekał na to co pojawi się w dziurze.

Najpierw przeleciały gałki oczne obserwując Drogbara, po czym jedna ruszyła na niego w samobójczym ataku. Brak oka dał się we znaki alchemikowi. Był pewien że zatrzyma oko ręką, tym czasem ono przeleciało niby nigdy nic obok niej. Ból jaki mu zadało tym wybuchem i rany były odczuwalne. Jego twarz pokrywały ranki i poparzenia co koszmarnie komponowało się z wyłupionym okiem. Niemniej mgiełka trucizny, nie wpłynęła na niego w żaden sposób. Antytoksyna działała a zresztą z gorszymi jadami miał w życiu do czynienia. Po chwili zjawił się sam władca oczu unosząc się w powietrzu, cicho i bezszelestnie.

Gdy tylko ujrzał latającego stwora, zacisnął mocno powieki wyrwanego oka, licząc na to, że organizm zareaguje wtedy naturalniej i jego celność będzie na tyle skuteczna że uda mu się go uszkodzić. Szybko zmieszał reagenty i cisnął w niego fiolkę. Nie było łatwo go trafić, stwór nagle przemieścił się w bok unikając bezpośredniego wybuchu. Znalazł się zaledwie a granicy wybuchu, toteż jego rany były nieznaczne. Natychmiast ruszył w kierunku alchemika po swe trofeum... drugą gałkę oczną.

Widząc szybko zbliżającą się do niego kreaturę, postanowił użyć czegoś co go nie porani na bliższy dystans a i czym łatwiej będzie trafić. Łyknął ekstrakt ognistego oddechu i zionął w kierunku stwora.Ten znalazł się w zasięgu stożka płomieni, które momentalnie ogarnęły jego ciało. Odsunął się gwałtownie ale nie zdołał uniknąć poparzeń, za to... zniknął.

Mając wciąż ogień w płucach Gurnes nie zastanawiał się tylko zionął w miejsce w którym zniknął złodziejaszek. Liczył, że to jedynie iluzja a nie pełna dematerializacja. Ogień chybił. Stożek ognia zapewne nie dosięgnął stwora, który krył się gdzieś w pobliżu. A dokładniej, za plecami krasnoluda, bowiem to właśnie z tyłu, zaatakowały Drogbara macki, trafiając w tułów i wbijając się w niego boleśnie.

Czując wbite odnóża, krasnolud spróbował je złapać i przeciągnąć tak aby potwór znalazł się w zasięgu ostatniego podmuchu. Potwór był całkiem lekki, toteż bez problemu udało mu się tego dokonać. Gdy znaleźli się twarzą w “twarz”, użył płomiennego tchu licząc iż cios z bliska okaże się skuteczny. Udało się...ogień objął stwora zmuszając go do “puszczenia” krasnoluda. I ze wzajemnością, bowiem alchemik musiał puścić stworzenie, by uniknąć ataku na drugie oko. Stwór uniósł się nieco w górę i wokół krasnoluda zapanowała głęboka ciemność, skrywająca wszystko przed jego wzrokiem.

Nie wiedząc co się dzieję brodacz wyszarpnął szybką pochodnię i zerwał woskową pieczęć. Magiczny mrok przytłumił jednak światło pochodni, sprawiając że Drogbar z trudem przebijał ciemność wzrokiem. Za to jego przeciwnik nie miał z tym najwyraźniej problemów. Ponownie z mroku wynurzyły się macki, trafiając między żebra i wywołując koszmarny ból.

Krasnolud czuł, jak krople krwi spływają z jego ran, a w głowie zaczyna mu się mącić. Było źle, bardzo źle. Przewidział to już na początku i właśnie na taką okazję przygotował granat. Nie musiał widzieć, żeby go odnaleźć. W końcu robił to już tyle razy... i teraz robi to po raz ostatni...

Pierwszą myślą było to, że jednak prawdą jest, iż tuż przed śmiercią przeżywa się jeszcze raz swoje życie. W jednej chwili ujrzał tysiące scen jakie utkwiły mu w pamięci. Pierwsze jeszcze gdy był małym szkrabem, kolejne zmieniały się wraz z jego dorastaniem. Najdziwniejsze było, że nie było żadnej sceny z miasta. Zupełnie jakby jego życie zakończyło się już przed tą przygodą.

Cieszył się z tego. To chore miejsce w kilka dni potrafiło go kompletnie wypaczyć... Teraz to szaleństwo się kończy... Może i lepiej... Może uda mu się ocalić resztki jego dawnej duszy... Może przy okazji zabierze ze sobą część tego piekła...

Zawleczka upadła z cichym brzdękiem na podłogę. To był już koniec. Ten który prawie co zaprzedał duszę by ujść z życiem teraz sam sobie je odbierał. Czuł, że to słuszne... jedyna słuszna rzecz odkąd zdecydował się tutaj wyruszyć.

- Miałaś rację Kochana... Przepraszam - roniąc łzę wyszeptał cicho... a potem nie było już nic.

Eksplozja była olbrzymia. Umieszczone w plecaku chemikalia podsyciły ogień, wywołując potężny huk i pochłaniając ciało krasnoluda oraz stwora w olbrzymiej kuli ognia.


Wybuch zniszczył również ściany pokoju, w tym i ścianę nośną. Budynek runął, grzebiąc pod gruzami zarówno szczątki Drogbara Gurnesa jak i bestii z którą walczył.


***



Drogbar Gurnes
Alchemik Browarnik

Epitafium - piwo temu kto wymyśli jakiś fajny
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 14-04-2012, 17:49   #105
 
neuromancer's Avatar
 
Reputacja: 1 neuromancer nie jest za bardzo znanyneuromancer nie jest za bardzo znany
Leondas całą drogę do garnizonu zastanawiał się nad obecnym położeniem. Prawda, lub też jej część, którą wyjawiła im obecnie Grimma nie zdziwiła go jakoś bardzo, co może było dziwne. To co czuł można by było porównać bardziej do znalezienia "nici" która łączyła niepasujące do siebie wcześniej fragmenty łamigłówki.
Dziwiła go polityka Kultu Pana Poranka który zostawił wioskę, nieświadomą zagrożenia w zasadzie na pastwę losu, obserwując jedynie miasteczko. Tym bardziej, jeśli podobna historia zdarzała się cyklicznie w przeszłości. Co prawda na chwile obecną mógł się domyślać, że nieumarli w mieście to najprawdopodobniej byli mieszkańcy - jeśli więc choć jedna taka sytuacja miała miejsce wcześniej, to zdecydowanie nikt tutaj nie powinien mieszkać albo dopuścić do ponownego zasiedlenia. Zdawał sobie jednak sprawę, że mógł nie posiadać wystarczająco wiele informacji. Rzucanie wyrzutów półorczycy też nie miało sensu bo mieli inne problemy na głowie - na przykład - jak przeżyć.
Na chwilę obecną, choć wiedzieli sporo więcej, to jednak w przełożeniu na ich sytuację nie dawało im to wiele - przynajmniej w rozumieniu zaklinacza. Wtedy przyszła mu do głowy pewna myśl - czemu agent, którego niedokończony raport znalazł, szukał w mieście, może "święty" czy też kandydat na niego, to rozwiązanie zagadki? Sposób na przywrócenie równowagi - jeśli niebieski smok nim był, o czym mógł nie wiedzieć agent, to czy jego szaleństwo mogło tą równowagę zakłócić? To by miało sens, smoki to potężne stworzenie, jeśli wiec w jakimś stopniu wpływał na balans energii, czy sytuacji tutaj, to ewidentnie jego pogarszający się stan musiał ją zakłócić - w chwili gdy chciał przedstawić swoja hipotezę drużynie zauważył, że już od dłużej chwili stoją przy wyremontowanej, nie dalej jak parę dni temu, bramie garnizonu - świadczyły o tym wzmocnienia wykonane z całą pewnością niedawno. Lecz po co naprawiać bramę skoro nikt jej nie pilnuje? Dookoła bowiem nikogo nie było widać i nikt nie odpowiadał na wołania Gharroka.
Wtedy pojawili się oni - nieumarli. Szkielety, gdzieniegdzie wypełnione, bo inaczej nie można by było tego nazwać, gnijącym mięsem powoli wyłaniali się ze wszystkich uliczek. Leonidas w pierwszym odruchu zląkł się - nie był to pierwszy raz gdy widział nieumarłego, lecz dotychczas były to przywołane sługi Ginewry, a teraz szła na nich stopniowo powiększająca się grupka przeradzająca się w chmarę. Na szczęście górę wzięła żelazna logika - dopóki miał wolną wolę nie pozwoli sobie na brak działania. Nie było chwili na zawahanie, zareagował automatycznie.
Znajdowali się przy bramie wejściowej do garnizonu. Broniły go wysokie mury oraz naprawiona brama. Dookoła był placyk, z zachodniej jednak strony domy podchodziły prawie bramę wejściową tworząc uliczkę - tak wiec nieumarli mogli podchodzić ze wszystkich stron jednak z tej jednej strony musieli się bardziej ścieśniać. Leonidas skupił się - wyszeptał słowa zaklęcia i po chwili wełnista, szaro-biała kuleczka wystrzeliła w stronę zachodniej uliczki. Po chwili cały obszar drogi począwszy od muru do domostw pokrył się białą siecią - zombie, które wchodziły na niego i stawały unieruchomione lub rozpaczliwie próbowały się wyrwać z sieci. Zaklinacz pospiesznie krzyknął:
-Nie idzie tam! - jednak wydawało się to zbyteczne - towarzysze ustawili się plecami do ściany przygotowując się na odparcie ataku. Po chwili, gdy Leonidas był gotowy wystrzelił kolejny raz zaklęcie Sieci - tym razem jednak wprost przed siebie - lepką, białawą nicią okrył się obszar od domostw, gdzie kończyła się zachodnia uliczka i parę metrów na wprost niego, ustanawiając pułapkę centralnie przed nimi - tu również nieumarli zatrzymywali się, jednak z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej. Wyraźnie nie mieli gdzie uciekać - jeśli chcieli przeżyć musieli dostać się na mury - bezpośredni atak nie wchodził w grę. Wtedy odezwał się mnich - szybko przekazał, że dostanie się prędko na górę i spuści linę do towarzyszy. Grimma zaakceptowała plan. Zaklinacz natomiast rzucił kolejne zaklęcie Sieci tym razem tak by jego obszar zaczynał się w miejscu gdzie kończyło poprzednie zaklęcie - ustanawiając tym samym półkole ochronne utrudniające przejście.
Szybko wzrastająca liczba nieumarłych i ich ciągłe parcie do przodu spowodowały, że uwiezione siecią truposze po prostu upadały, kolejne szeregi szkieletów mogły po nich przejść, wpadając w pułapkę parę metrów dalej - tak więc wysiłki zaklinacza mogły co najwyżej opóźnić nieumarłą falę. Ale czas to było to, czego w tym momencie potrzebowali. Leonidas nie słysząc ciągle żadnych poleceń szybko przejął inicjatywę i zaczął przedstawiać krótkimi okrzykami swój plan:
-Grimma, Sarabis - na górę gdy tylko będzie lina! Raźcie cele z góry! Ja sobie poradzę, mam zwój! - nie chciał niczego tłumaczyć, nie było na to czasu, ale w głowie miał już pomysł i choć bał się śmiertelnie, nie pozwolił by strach znów nim pokierował. Czuł się odpowiedzialny za swoją drużynę i dopóki on żyje nie pozwoli nikomu umrzeć. Z ich lewej flanki, której już nie zdołał objąć zasięg zaklęcia powoli zbliżała się mała grupka nieumarłych. Główna fala była na razie zatrzymana, jednak zombie stopniowo forsowali sieć po ciałach swoich uwięzionych gnijących krewniaków którzy mieli pecha być pierwszymi. Wydawał więc polecenia dalej:
-Sieć jest łatwopalna, jak wszyscy będą na górze to podpalać! - potem zwrócił się się do kapłana i barbarzyńcy:
-Mordimer, Gharrok do mnie! Będę za waszymi plecami! - następnie skupił się i przywołał w myślach wzorzec zaklęcia. Po chwili dookoła niego pojawiła się aura która zaczęła rosnąć i gdy natrafiała na jego towarzyszy dookoła to wnikała w nich. Wszyscy poczuli w tym momencie napływ odwagi i siły. Mimo, że otaczała ich horda nieumarłych w ich sercach pojawiła się dodatkowa kropelka nadziei.
Gdy pierwsi nieumarli nieumarli doskoczyli do nich barbarzyńca ponownie pokazał dlaczego rashemici są tak zachwalani w bojach, a krasnolud dzielnie mu wtórował. Zaklinacz cisnął zaklęcie w jednego z nieumarłych po czym ściągnął plecak i ciągle będąc za plecami towarzyszy, zaczął go przeszukiwać krzycząc jednocześnie:
-Gharrok! wchodzisz przed nami, będziesz potrzebny na górze. Mordimer - jak zostanie nas tylko dwóch, ja będę pod wpływem zaklęcia niewidzialności dla nieumarłych, spróbujesz odrzucić ich czy odgonić i biegiem do liny - ja wtedy rzucę zaklęcie ze zwoju na Ciebie. Ja wchodzę ostatni! - prawdę mówiąc nie zastanawiał się nad konsekwencjami, choć wolałby jak najszybciej znaleźć się bezpiecznie na górze, to tylko on mógł rzucić te zaklęcie i musiał być wtedy przy obiekcie na który go rzuca - więc logicznie rzecz ujmując nie było innej możliwości. Musiał tu zostać, sam z małą armią nieumarłych. Zaklęcie musiał rzucić bo kapłana, będącego najbardziej opancerzonym musiał wciągać barbarzyńca i szefowa, by było najszybciej, jeśli by tego nie zrobił, nieumarli mogli by go pochwycić i nie pozwolić na jego wciągnięcie.
-Ja nie odstraszam ja ich zniszczę! - odpowiedział, z wyjątkową nienawiścią kapłan. Lecz w bitewnym zgiełku nie było to nic dziwnego.
Leonidas prędko znalazł czego szukał - jeden zwój miał schowany w swoim bandolierze przewieszonym przez ramię, jednak do swojego planu potrzebował drugiego - dla siebie. Po rzuceniu zaklęcia stawało się kompletnie niewidzialnym dla nieumarłych i to było to czego potrzebowali teraz najbardziej. Gdy tylko Saabis i Grimma znalazły się na górze, zaklinacz krzyknął do barbarzyńcy:
-Na górę! - i wtedy zostali sami. Horda umarlaków przeprawiła się już prawie przez przeszkodę, dodatkowo otaczała ich mała grupka która przeszła zanim zaklinacz rzucił zaklęcie. Po kolejnej komendzie dla kapłana ruszył on w stronę ściany i zaczął się przypinać do liny. Leonidas, który ustawił się już wcześniej obok niego, rzucił zaklęcie ze zwoju. Zaraz gdy to zrobił przestał się zupełnie przejmować kapłanem - wiedział, że jest bezpieczny, natomiast stał na dole i właśnie ku niemu była zwrócona uwaga wszystkich nieumarłych. Nie tracąc czasu na odwracanie się, lekko drżącymi rękami, szybkim i pewnym ruchem wyjął zwój zza pasa, gdzie go tymczasowo położył po wyjęciu z torby - zainkantował znane zaklęcie. Dopiero teraz odwrócił się - by ocenić czy ma uciekać czy zrobić cokolwiek innego - dokładnie na wprost niego stał truposz i wpatrywał się niego, a raczej zdawał się wpatrywać pustymi oczodołami. Po chwili ruszył w stronę drzwi wejściowych wraz z innymi głośno zawodząc, przypominając żyjącym o swoim niezaspokojonym pragnieniu ich mięsa. Wyglądało na to, że plan się powiódł - chmara rzuciła się w stronę drzwi, krasnolud był już prawie na górze, a kolej Leonidasa zaraz miała nadejść. Ten zaś czuł się bardzo niepewnie i mimo, że wiedział, że nieumarli nie powinni go widzieć i, że wszystko na to wskazuje kurczowo przylegał do ściany chcąc się jakby w nią wtopić. W duchu modlił się by zaraz pojawiła się obok niego lina na górę.
 
neuromancer jest offline  
Stary 15-04-2012, 18:11   #106
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
- Corella Swordhand, służka Lathandera, z jego zbrojnego ramienia... - Przedstawiła się Paladynka nadchodzącemu mężczyźnie, wyciągając nawet na powitanie dłoń. Dziwne jednak było, iż Kapłan tak sam tu w mieście jeszcze istniał, oraz dziwne było spojrzenie Evelyn...
-Miło poznać cię Corello. Cóż więc robiłyście w katakumbach i jakim cudem się tam znalazłyście? Wszak jest tylko jedno wejście do nich, tym którym żeście weszły- rzekł kapłan miłym dla ucha, ciepłym tonem głosu i uścisnął dłoń paladynki.
- Właściwie to zwiedzałyśmy ratusz, a tam znalazłyśmy się jakby przypadkiem - Odparła Corella nieeeeeeeeemal zgodnie z prawdą - A co ty tu porabiasz Matthiasie, sam w tym przeklętym mieście, jakim cudem przeżyłeś wszystkie potworności jakie się tu dzieją?
- Z woli mego boga jak przypuszczam. I trochę dzięki temu, że nieumarli unikają niektórych miejsc w świątyni, bojąc się do nich podejść.- rzekł w odpowiedzi mężczyzna i znów skupił swe spojrzenie na paladynce.-A co robiłyście w ratuszu i gdzie jest ta biedna Lialda?

Evelyn usiadła na jednej z ław które znajdowały się w świątyni i słuchała rozmowy paladynki z kapłanem. Miała nadzieję, że jest on nieświadomy tego, że Viltis odkrył jego prawdziwe oblicze, a równocześnie zastanawiała się czy to iż paladynka jest jego nieświadoma również jest dla nich dobre czy raczej niezbyt. Korzystała z tego że chwile może odpocząć jednak w skupieniu słuchała wymiany "uprzejmości" a równocześnie w myślach rozmawiała ze smokiem. " Uważaj na niego, na to co robi..." Słysząc jednak jego ostatnie słowa spytała, tak jakby od niechcenia:
- Dlaczego mówisz "biedna Lialda"?
- Nie masz przypadkiem brata bliźniaka? - zaciekawił się Vitlis. - Bo spotkaliśmy tutaj wcześniej, wyglądał identycznie jak Ty. - mówiąc to uśmiechnął się szeroko prezentując ostre kły. - Ale w odróżnieniu od ciebie współpracował z tymi, którzy wprowadzili zamęt do tego miasta. - Nie przestając mówić podchodził starając się oflankować kapłana.
-Skoro nie jest z wami to pewnie zginęła biedaczka.-odparł smutnym tonem kapłan, po czym spoglądając na smokowatego spytał.-Przecież spotkaliśmy się tylko raz. A potem wy gdzieś znikliście.
- A tam zaraz zniknęliśmy. Kręciliśmy się tu i ówdzie. Poznawaliśmy miasto i jego mieszkańców - Nie przestając się uśmiechać Vitlis zbliżał się do kapłana. - A co Ty ciekawego porabiałeś?

Evelyn postanowiła oszukać kapłana więc rzekła wcinając się w słowa Viltisa:
- Ja z Viltisem niechcący wpadliśmy na ścianę a potem trafiliśmy do jakiś tunelów. Lialda zaś została tutaj. Nie widziałeś jej? Co mogło jej się tu przytrafić, wszak została w tym bezpiecznym miejscu co je nam pokazałeś.
-Musiała je opuścić.- stwierdził kapłan ignorując w ogóle pytanie Viltisa.-Gdy wróciłem z modłów już jej nie było. A do tuneli lepiej się nie zapuszczać.- Matthias spoglądał na Evelyn zupełnie ignorując jej eidolona.-Tam jest niebezpiecznie odkąd zaczęło się to wszystko.
- Taaaaaak, ty zapewne wiesz wiele o tym wszystkim. Mam rację? - spytała go z niewinnym uśmiechem wykwitającym na ustach przyzywaczka.
-Nie aż tak...wiele.-westchnął teatralnie kapłan.

Przysłuchująca się nagłej wymianie zdań Corella, odniosła słusznie wrażenie, iż jakoś Evelyn i Matthias nie przypadli sobie do gustu. Cała sprawa zaś zaczęła dla Paladynki wyglądać nieco podejrzanie, zwłaszcza, gdy Kapłan upierał się przy fakcie, iż Lialda miała jakoby być już martwa. Dziwne, naprawdę dziwne podejście...
- Zapewne jednak więcej od nas... może się z nami podzielisz swą wiedzą. Tym razem nigdzie się nam nie spieszy. - odparła mu Evelyn siadając wygodniej na ławie.
- Zostawić was może samych? - Spytała nagle paladynka - Bo wyglądacie mi na dobrych znajomych... - Dodała z leciuteńkim przekąsem.
- Jak masz chęć... - odrzekła jej na to przyzwaczka nie spuszczając oka z kapłana i nie wiedząc jak paladynka zareaguje na to, że wraz ze smokiem zaatakuje mężczyznę dodała jakby w ramach zachęty:
- Świątynia duża, zapewne kryje w sobie wiele ciekawych tajemnic. Prawda Matthiasie? - patrząc na mężczyznę widziała również przesuwającego się Viltisa i... czekała.
-Bardzo stara, z tego co słyszałem. Sam nie znam wszystkich jej sekretów. Znalazłyście coś.. ciekawego w katakumbach?-spytał kapłan obserwując Evelyn.
- Niezbyt, zaś niestety połamałam nogi przez swą nieostrożność - rzekła mu na to przyzywaczka prostując nogi, aby przyciągnąć wzrok kapłana do nich.

Matthias podszedł do Evelyn i spytał.-Cóż to się stało?
Kucnął i położył na jej nogach modląc się cicho. Gorąco rozeszło się z jego dłoni, przenikając przez skórę, ciało i kości... Uzdrawiając nogi Evelyn.
Vitlis dał się zaskoczyć i pozwolił by kapłan podszedł do Evelyn. Zamarł wpatrując się w jego poczynania i ponad jego głową spojrzał w oczy swej pani pytając się co robić.
Czarnowłosa zerknęła nad głową kapłana w stronę smoka i przesłała mu w myślach: " Huknij go w głowę póki jest zajęty, zwiążemy go i przepytamy co wie." Była wdzięczna kapłanowi za pomoc, ale pamiętała co Viltis podsłuchał kiedy mężczyzna spotkał się ze swoimi "panami" i co obiecał zrobić z nią i z Lilią. Nie ufała mu i chciała wykorzystać okazję, że nie zwraca on uwagi na smoka.
Corella wpatrywała się w Kapłana niosącego pomoc z miłym dla oka uśmiechem. Była bardzo zadowolona, iż znalazł się ktoś, kto potrafił pomóc. Mężczyzna jej nie przypadł do gustu, jednak skoro pomagał...

Viltis gdy tylko uzyskał potwierdzenie ruszył do ataku. Napiął się i wstrzymując oddech by nawet szmer go nie zdradził, ruszył najciszej jak potrafił w stronę kapłana. Te parę kroków wydawało mu się wiecznością, lecz zajęty leczeniem Matthias nie zwrócił uwagi na skradającego się Vitlisa. Nie dostrzegł też spadającego na jego głowę potężnego uderzenia smoczym ogonem.
Uderzenie trafiło w głowę kapłana, ale efekt... nie był zadowalający. Matthias pocierając uderzone miejsce stanął i rzekł.-Więc, nie bawimy się w maskaradę, tak? Dobrze. Ta z was, która odda mi czaszkę ujdzie z życiem. Druga zginie?
Po czym jego ciało zaczęło się wybrzuszać i pęcznieć. Zupełnie jakby skóra się na nim gotowała. Skulił się, jego strój i oparł, ale nieludzkie ciało z niego zaczęło się wynurzać.


Gąbczasty tułów zrobiony ze ściśniętej pleśni w którą wrośnięte były setki oczu. Z ciała stwora rozlewał się czarny śmierdzący śluz, podobnie jak z rogatej czaszki na końcu długiej wężowatej szyi, porośniętej w oczodołach kryształkami. Stwór poruszał się na kilku długich mackach porośniętych na końcu kolcami. Trudno było sobie wyobrazić świat z której mogła pochodzić tak paskudna abominacja.-Decydujcie się szybciej. Pierwsza żyje, druga ginie.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 15-04-2012, 18:25   #107
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Viltis zastygł na moment. Choć zaskoczony odpornością kapłana na cios, był gotowy go powtórzyć. Jednak metamorfoza była czymś, czego się nie spodziewał. Bezradnie obserwował przepoczwarzającego się przeciwnika. Dopiero słowa Matthiasa przerwały ten stan zawieszenia. Jest blisko... zbyt blisko Evelyn. Błysnęło mu w głowie i by odciągnąć uwagę potwora od swej pani ze wszystkich swoich sił zacisnął zęby na jednej z macek i szarpnął.
Evelyn zaś widząc jak kapłan się przeobraża nie zastanawiała się długo. Przymknęła na chwilę oczy i skupiając się wymruczała zaklęcie przywołując Viltisowi wsparcie w postaci pojawiających się jeden za drugim wilków. Trzy warczące wilki rzuciły się by rozszarpać stwora, którego już atakował smok.

Paladynka w osłupieniu przypatrywała się niespodziewanie rozgrywanymi przed nią wydarzeniami, aż otwierając lekko usta. Smok zaatakował niosącego pomoc Kapłana, ten nic sobie z tego nie robiąc zaczął nagle pęcznieć, aż w końcu pękł, przeobrażając się w dziwaczne monstrum. Wszystko to było naprawdę niespodziewane, może i nawet szokujące... w każdym zaś bądź razie było... nie na miejscu. Nie Kapłan, nie w świątyni. Z drugiej jednak strony, co w tym przeklętym mieście było jeszcze normalne?
Przyzywaczka nie tracąc czasu rzuciła na siebie niewidzialność. Następnie odsunęła się dalej i skupiła się na przyciągnięciu księgi, którą upuścił kapłan przeobrażając się w odrażającego stwora.
- Nikt tu nie będzie niczego wybierał! - Krzyknęła w końcu, odzyskując wyrwę i możliwość działania - Zginiesz marnie podła kreaturo! - Corella dobyła miecza, po czym zaczęła obchodzić to coś, starając się uzyskać przewagę w potyczce dzięki pojawieniu się wilków. Nie miała jednak zamiaru atakować od tyłu, co to to nie, do aż tak brudnych zagrywek się nie chciała posunąć.
Macki poruszyły się gwałtownie, podobnie jak ów stwór. Przesunął się błyskawicznie unikając paszcz wilków.-No chyba sobie żartujecie. Powinnyście brać tę walkę na poważnie.
Sam stwór poruszając się błyskawicznie, jak kupę śluzu z oczkami, zaatakował. Pokryta kolcami macka uderzyła w pysk Vitlisa, mocno go raniąc, kolejna rozszarpała brzuch wilkowi zabijając go na miejscu.
Mimo dziwacznego wyglądu, kapłan był śmiertelnie groźny.
Paladynka zaatakowała mieczem i chybiła. Ostrze przecięło powietrze tuż obok potwora, który błyskawicznie odsunął się od łuku jakie zakreślało jej ostrze w powietrzu.
- ”Może wygląda pokracznie, ale rusza się wyjątkowo szybko” - Przemknęło przez głowę Corelli, szykującej się do kolejnego ciosu, tym razem jednak, nim go wyprowadziła, po raz kolejny użyła jednego ze swych atutów, wyjątkowo skutecznych przeciw wszelkim siłom nieczystym...
Atak paladynki wreszcie dosięgnął stwora, szybkie pchnięcie sprawiło że z rany trysnęła smolista posoka.
Niemniej to nie zmartwiło stwora. Nie wyglądało na to by się przejął tą raną. Za to zaatakował. Jedna macka przebiła wilka, druga niemalże dosięgła Viltisa. Trzecia raniła ostatniego wilka, który upadł na ziemię wijąc się z bólu. Bowiem jego ciało zaczęła porastać jakaś pleśń.
W kierunku paladynki czaszka splunęła mazią, która trafiła w tułów Corelli, co więcej maź ożyła i próbowała ją opleść!

Wyglądało to źle, bardzo źle. Wszyscy razem zdawali się nie stanowić żadnego zagrożenia dla przeobrażonego kapłana i w zastraszającym tempie ponosili coraz większe straty. Vitlis dostrzegł jak Evelyn przejęła księgę i zrozumiał, że teraz to jest najważniejsze. Miał nadzieję, że jeśli udałoby mu się choć na chwilę zająć sobą potwora, to Evelyn i Corella miałyby szansę umknąć z artefaktami. Niestety ten strzęp nadziei i tak zbladł, gdy się okazało, że paladynka może zostać unieruchomiona przez próbującą ją opętać maź.
Evelyn schowała pospiesznie księgę, którą przyciągnęła i wyjęła zwój do którego dołączony był kamyk naładowany czarem szmaragdowego wybuchu. Ciskając nim z zaciśniętymi zębami czekała na efekt jego działania.
Wybuch szmaragdowego blasku który emanował z kryształu jednocześnie niszcząc go, objął zarówno pokraczną bestię, jak i śluz pożerający Corellę. I na oba stwory miał wpływ. Choć przyzywaczce z trudem udało się przełamać wrodzą odporność “kapłana” na magię.
Paladynka zaczęła nagle “tańcować” pokryta dziwnym śluzem, krzycząc z bólu, wywołanego oparzeniami, jakie jej zadawał. Nie widząc innej możliwości, zaczęła podskakiwać, a nawet trzaskać dłonią w draństwo na swoim torsie. Chociaż dobre to, iż miała na sobie koszulkę kolczą od Evelyn...
Oszołomiony czarem śluzowy potwór spłynął po paladynce w dół na podłogę, wypalając w niej ślad. Corella zauważyła, że takich śladów było w świątyni znacznie więcej. Niewątpliwie kapłan pokazał już kilka razy swe “prawdziwe oblicze”. Poparzenia nadal nieco bolały, ale najważniejsze że Corella była wolna.
Evelyn przekazała w myślach przesłanie Viltisowi: "Czas na nas. Zwiewamy stąd!" Po czym korzystając z tego że nadal jest niewidzialna podbiegła do paladynki. Chwyciła ją za rękę, niczym dzieci bawiące się w "babciu babciu, kogo widzicie?" (kiedy to jedno z nich stoi skamieniałe a reszta ucieka) i pociągnęła za sobą mówiąc równocześnie:
- Nic tu po nas... najwyższy czas by stąd wiać. - nie chciała bowiem by Corella sobie pomyślała, że ciągnie ją jakaś siła nieczysta przywołana przez zmutowanego kapłana.

Blada Corella wpatrywała się w pustkę, starając nieudolnie dostrzec niewidzialną Evelyn. Paladynka była całkiem nieźle pokaleczona, nie tylko z obecnej walki, ale i poprzedniej, a wszelkie moce lecznicze były już poza jej zasięgiem. Pożyczona od koleżanki koszulka kolcza była obecnie nadpalona kwasem, który poranił i tors panny Swordhand, przy każdym ruchu wywołując fale bólu...cierpiała. Cierpiały jej pewne kobiece atuty. Do tego jeszcze poparzona dłoń, a nawet i uda, wcześniej już poranione przez namolne, ożywione dłonie. Nie wspominając o fakcie, że i w tamtych miejscach również ucierpiał materiał jej ubioru.
- Chodźmy - Powiedziała, dając się prowadzić Evelyn...


Przyzywaczka zaś nie tracąc czasu pociągnęła dziewczynę do drzwi prowadzących do wyjścia ze świątyni. Pamiętała bowiem, że katakumby, które miały co prawda bliżej mogły okazać się dla nich zamkniętą pułapką bez wyjścia. Schody w górę, które wcześniej zwiedzał Viltis otwierały im drogę do łażących tam dziwacznych pająkowatych potworów, zapewne popleczników tego tu parszywego stwora, zaś tunel, którym uciekły ostatnio z Lilią tym razem był zablokowany przez Viltisa. Zresztą on również przecież był zamieszkany przez nie wiadomo jakie dziwolągi. Tak więc dziewczyna ciągnęła obolałą, poparzoną i... posłuszną paladynkę za sobą w stronę jedynego wyjścia jakie według niej nadawało się do ucieczki... wrót świątyni.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 16-04-2012, 22:51   #108
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Oddech się rwał, ciało zmuszone do wysiłku protestowało zmęczeniem. Ale strach nie dawał okazji do odpoczynku. Strach sięgał po ukryte na takie chwile zapasy sił. Strach wypełniał adrenaliną krew, pozwalał zapomnieć o bólu i ranach. Strach pchał ciało do przodu.
Strach nie zawsze jest wrogiem.

Uciekająca paladynka i przyzywaczka dobrze zdawały sobie z tego sprawę. Bowiem ten strach sprawiał że gnały na złamanie karku mimo, że miały za sobą męczący dzień.
Tak samo wiedział Viltis osłaniający obie uciekające dziewczyny. I pilnujący ich tyłów. Biegli we trójkę uciekając przed... czymś co mieniło się być kapłanem Lathandera. A przynajmniej za coś takiego się podawało.
Wybrały jedyną drogę jaka wydała się niewidocznej Evelyn sensowna. Czyli ucieczkę przez główne wrota świątyni na ulicę.
Co dalej? Nie wiedziała. Nie myślała o tym.
Na razie instynkt mówił jej by uciec od tej groteskowej kreatury.
Ryk. Głośny i wściekły. Zaklęcie którym zyskały na czasie straciło swą moc. A stwór ruszył w pogoń.
I poruszał się nadnaturalnie szybko. Mimo że był tylko skupiskiem pleśni na mackowatych kończynach pokrytych zadziorami, gnał niczym wiatr.
A wrota nadal były tak strasznie daleko. Nie zdążą! Z każdym krokiem potwór był coraz bliżej. Evelyn zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd. Że przeceniła swoje możliwości i nie doceniła stwora.
Nie zdążą!
Corella zerknęła za siebie. Bestia była coraz bliżej, coraz bardziej. Paladynka zacisnęła dłoń na swym mieczu. Czyżby przegrały? Czyżby to był ich ostatni bój. Przecież wrota już były prawie na wyciągnięcie ręki.
Nie zdążą!
Viltis też to wiedział. Zginą wszyscy, bo choć stwór nie zadał im jeszcze zbyt wielkich obrażeń to wszak dotąd się wydawał bawić ze swymi ofiarami.
Nie zdążą. Zginą wszyscy, albo...

Viltis nagle zawrócił się i rzucił na pędząc bestię. Zacisnął paszczę na jego “szyi”, cios morderczy w przepadku innych stworzeń na tej abominacji, nie zrobił większego wrażenia. No cóż, eidolon nie miał w planach zabicia bestii...wiedział, że sam tego nie zrobi.
Pazury wbiły się gąbczastą tkankę, niektóre trafiły w ślepka wydłubując je z jamek w których były osadzone. Ogon Viltisa owinął się wokół potwora pętając część macek bez względu na ból wbijających się w ogon kolców.
Zginą wszyscy, albo zginie jeden poświęcając się dla reszty. Logika chłodna i prosta. Eidolon wiedział, że dopóki Evelyn żyje on sam jest nieśmiertelny. Dwa magiczne stwory zwarły się w zaciekłym boju.
Przyzywaczka odwróciła się na chwilę, lecz smok skarcił ją -”Uciekaj, nie odwracaj się. Nie marnuj czasu. Musisz przeżyć, za wszelką cenę!

Do uszu kobiet docierały wrzaski dwóch ścierających się ze sobą stworów. Ale drzwi świątyni były już na wyciągnięcie ręki, gdy... usłyszały śmiertelny ryk.-Jeszcze powrócę! By wyrównać rachunki.
Ciało eidolona rozbłysło rozsypując się w błyszczący pył.
Przedarły się przez drzwi i pobiegły pędem w uliczki miasta. Musiały zgubić kapłana. Musiały mu uciec.
Śmierć Viltisa nie mogła pójść na marne. Evelyn musiała przeżyć, by znów go przywołać.
Oddech złapały dopiero, gdy świątynia znikła z ich pola widzenia.
Przyzywaczka spojrzała w zakryte deszczowymi chmurami niebo, z którego siąpiło odkąd tu przybyły. Nadchodził zmrok, a wraz z nim na ulice wyjdą nieumarli.
Gdy złapały oddech, Corella znów to poczuła. Głód szarpiący jej wnętrzności. Głód niezaspokojony. Głód krwi.

Sekundy potrafią mijać bardzo wolno. Zwłaszcza gdy w pobliżu roi się od truposzy. Okazało się bowiem, że miasto wypełzło im na powitanie. Czy więc racja była po stronie owego tajemniczego krasnoluda?

Dziesiątki nieumarłych, w różnym stanie rozkładu dobijało się do głównej bramy garnizonu. Ich martwe pięści uderzały jednostajnie o drewno.
Leonidas nie chciał nawet rozmyślać o tym, co by z nim zrobiły gdyby nie ochronna magia.
No i gdzie do licha jest ta lina?! Czemu się oni tak grzebią? A jeśli... im coś już się stało?
I wtedy zauważył ją. Dziesięcioletnią dziewczynkę. Aniołka o blond włosach, za życia.
Obecnie martwą i gnijącą.
Ona patrzyła się wprost na niego.


Pot zrosił czoło Leonidasa. Ta mała nieumarła patrzyła wprost na niego! Czy go widziała?
Nie mogła go widzieć, to niemożliwe. Zaklęcie jeszcze powinno działać.
Ale ona patrzyła się wprost na niego. Uśmiechała się szyderczo swymi gnijącymi ustami. Widziała. Musiała widzieć.
Lina!

Zaklinacz drżącymi dłońmi chwycił ją mocno i uniósł się w powietrze wciągany przez resztę członków drużyny. Zerknął za siebie, ale już jej nie zobaczył. W tłumie nieumarłych jedna mała dziewczynka mogła się bez problemu ukryć.
Na razie spoglądał z murów na dziedziniec garnizonu. Były na nim ślady walki, łącznie z gigantycznym truchłem martwego przerośniętego żuka. W porównaniu do do tego co działo się po zewnętrznej stronie bramy, było tu cicho i spokojnie. Zupełnie jakby parodie życia dobijające do garnizonu były jedynym przejawem aktywności w okolicy.
Czy więc ów krasnolud miał rację? Czy nikt, nie przeżył?
Więc gdzież podziały się trupy? Czemu zwłoki olbrzymiego insekta były jedynym trupem. Co z resztą?
-Idziemy.-rzekła krótko Grimma i ruszyła wzdłuż murów w kierunku schodków. Musieli się pospieszyć i przeszukać to miejsce zanim nieumarli sforsują wrota. Musieli znaleźć żywych zanim zombie się przebiją.
Musieli znaleźć ocalałych i schronienie. Bo walka tej nocy jeszcze nie miała się skończyć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-04-2012 o 23:02. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 23-04-2012, 21:27   #109
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
W uciekającej Evelyn przetaczały się różne uczucia, strach, że nie uda im się uciec, a wtedy zaciskała dłoń na dłoni paladynki i ciągnąc ją starała się przyspieszyć bieg w kierunku wyjścia ze świątyni. Drzwi wydawały się tak blisko, ale równocześnie z każdym krokiem tak jakby coraz dalej, tak jakby odległość do nich nie malała mimo iż każdy ich krok powinien sprawić, że są coraz bliżej, że je przekraczają, że uciekają. Wdzięczność... tak, wdzięczność do Kapłana, że zanim stał się tym co teraz chce odebrać im czaszkę i życie, najpierw jednak ją uleczył. Gdyby nie on, teraz by pełzła zamiast biec, mimo wszystko to dzięki niemu tak sprawnie teraz poruszały się jej nogi. Zmęczenie... tak bardzo chciałaby już odpocząć, znaleźć miejsce gdzie choć na chwile byli by bezpieczni. Słysząc zbliżającego się potwora odwróciła się by ocenić jak blisko już jest, czy zdoła ich dopaść tu w środku, czy może...
Przyzywaczka widząc, że Viltis ruszył w jego stronę otworzyła usta by krzyczeć NIE!!!, jednak z jej ust nie wydostał się żaden dźwięk, usłyszała za to słowa smoka. Wiedziała, że ma rację, wiedziała, że to ich jedyna szansa, jedyny ratunek, jednak...
Przyspieszyła kroku ciągnąc za sobą Corellę, słyszała za sobą odgłosy walczących, wrzaski a potem ten ryk. W chwili kiedy Viltis rozpadł się w błyszczący pył one minęły drzwi świątyni i wypadły na zewnątrz. Evelyn zachwiała się czuła jakby top jej ciało rozpadało się na miliony cząsteczek, czuła ból, z gardła jej wyrwał się szloch. Wiedziała, ze nie ma już z nią smoka, czuła to każdą cząsteczką swojego ciała.

Dreptająca posłusznie za towarzyszką ranna Paladynka miała spore trudności ze zorientowaniem się w zaistniałej sytuacji. Z całą pewnością docierało do niej, iż znajdują się w zagrożeniu, i że w każdym momencie może nastąpić ich koniec, fakt poświęcenia się smoka Evelyn jednak jakoś przeoczyła. Gdy dziwaczna bestia, będąca nie tak dawno Kapłanem była tuż za nimi, Corella położyła dłoń na swym mieczu, nie mając zamiaru zakończyć swego żywota od tak po prostu w biegu, rozszarpana przez dziwadło w trakcie ucieczki niczym pospolity tchórz. Wtedy też zaatakował Viltis, umożliwiając im wybiegnięcie wrotami świątyni.
Co było dalej, nie bardzo zrozumiała, zmęczona walkami, odczuwając ból ran, oraz pewne wewnętrzne cierpienie. Mocno narastające, rozdzierające ją z każdą godziną. Krzyki, ryki, bieg ulicami...

Dziwne to było. Viltis choć tyle czasu był już z Evelyn, to zginąć mu przyszło pierwszy raz. W każdej dotychczasowej zawierusze ich wspólne umiejętności z nadwyżką starczały, by wyjść bez większego szwanku. Aż do teraz. Śmierć okazała się przejściem, gwałtownym i nagłym, z jednego życia do drugiego. Jednak... teraz nie był sobą. Przemieszczał się tak jakby niesiony, bez własnej woli. Za to myśli Evelyn i jej emocje, zawsze obecne w jego życiu, teraz huczały, dominowały, zalewając jego własną osobowość. Gdyby tylko mógł wyskoczyłby już teraz z jej głowy. Nie mógł, więc skoncentrował się i spoza bariery chroniącej jego zmysły wysyczał - “Chyba zabiłbym Cię, gdybyś zginęła.” Nie tylko to się przedostało, lecz również radość z tego, że go posłuchała, i że wciąż żyją. Lecz co teraz? Biec ile sił starczy, ale gdzie? Już żadne miejsce nie było bezpieczne. Na wpół do siebie, na wpół do Evelyn myślał. Garnizon? Teraz to chyba jedyna szansa, by przeżyć, lecz czy wystarczająca? Ogrom nieszczęścia, jakie widział w tym mieście przytłaczał. Jak zwykli ludzie mogli się przeciwstawić potędze, która je zrujnowała? Lecz samotna próba przetrwania też nie miała sensu. Zużywali swe najlepsze czary, zdrowie i siły w zastraszającym tempie, co o krok nie przybliżało ich do sukcesu, do szansy przetrwania. “Evelyn!” nagle się zdecydował. “Musimy gdzieś przystanąć i sprawdzić co to za księga. Jeśli to nie jest cud, który nas uratuje, to... już po nas.”
Pomimo bólu i straty biegła, cały czas do przodu by uciec. Bo przecież gdyby nie smok, już pewnie było by po nich, biegła oddalając się od świątyni. Zmęczona,zrozpaczona, zła, osamotniona, bo jego już nie było. Choć nie! Znów się zachwiała tracąc rytm biegu. Był! Zatrzymała się i próbując złapać oddech skupiła się na tym co działo się w jej głowie. Poczuła radość i jego i swoją, rozejrzała się i nie widząc goniącego ich stwora poczuła ulgę. "Co teraz?" Z wrażenia zapomniała o stojącej obok paladynce. Rozejrzała się niespokojnie widząc, że nadchodzi zmrok. "Masz rację księga", zgodziła się w myślach wiedząc że Viltis ją słyszy i sięgnęła po księgę która zabrali Kapłanowi, równocześnie wciskając się pod daszek najbliższego domu, by uchronił ich od siąpiącego deszczu. Trzymając ją w ręku otworzyła zerkając do środka.

Przyzywaczka otworzyła księgę ostrożnie i zamarła ze zdziwienia, szybko przekartkowała kilkanaście stron nie wiedząc co powiedzieć. Kartki były z delikatnego pergaminu, lekko pożółkłego. Nie wiedziała z czego je zrobiono, choć na pewno nie był to welin. Lecz to akurat nie miało znaczenia, a fakt że strony były puste. Ani jednej litery, ani jednego znaku, ani jednej ryciny. Nic. Księga zabrana kapłanowi była czysta w środku.
Evelyn przekładała kartkę po kartce, aż dobrnęła do końca księgi. Otworzyła ją ponownie na pierwszej stronie i tym razem zaczęła przesuwać po kartce nie tylko oczami w poszukiwaniu zapisu ale również i opuszkami palców. W myślach zaś rozmawiała z Viltisem: "Widziałeś tą księgę jak on ja trzymał, czy była zapisana? Jeżeli tak to gdzie się ten zapis podział? Jeżeli nie to czemu tak bardzo się wzbraniał by ją nam pokazać?"
- Gdy widziałem poprzednio tą księgę też była pusta. - Vitlis zawiesił dramatycznie głos, dla większego efektu. Zamysł jego jednak spalił na panewce, gdyż Evelyn bez problemu przechwyciła jego myśl i dokończyła - ale się tekst pojawiał, gdy kapłan coś do księgi mówił?
" Nie pamiętasz co mówił?' przeleciało przez głowę dziewczyny kolejne pytanie. Smok wytężył pamięć i spróbował odtworzyć słyszane wcześniej słowa. - I już wiesz? - zapytał się Evelyn, która odczytała je w jego myślach. Słowa które przesuwały się w jej głowie, nie bardzo chciały jednak wydostać się przez usta. Przyzywaczka przymknęła na chwilę oczy, uciszyła swoje myśli oraz myśli Viltisa i wykonawszy kilka gestów oraz wypowiedziawszy kilka słów skupiła się na identyfikacji księgi która trzymała w dłoniach. Wyczuła, że ta księga zawiera w sobie silną magię powiązaną z szkołą przywołania i wywoływania, ale nie udało jej się odkryć przeznaczenia dziwnego przedmiotu. Na pewno nie była to księga czarów.
Przyglądająca się jej poczynaniom Corella zbliżyła się nieco do towarzyszki, również wpatrując w księgę. Dotknęła nawet jednej ze stronic, po czym zacisnęła dłoń w pięść, cofając się od Evelyn i woluminu.
- Ta księga... - Paladynce zamigotały oczy - Ta księga jest wykonana ze skóry Słonecznego Elfa... - Niespodziewanie wychrypiała.
Skóry słonecznego elfa? Czy to coś znaczy? Eidelon nie słyszał wcześniej, by słoneczne elfy wykorzystywano do produkcji materiałów piśmienniczych. Jakieś osobliwe upodobanie, czy praktyczna sprawa? - przyjrzał się Corelli kącikiem oka Evelyn. - Skoro rozpoznała materiał, to powinna też i wiedzieć czemu akurat taki.
Zerkając na zaciskającą z bólu zęby Corellę przyzywaczka odrzekła mu w myślach: " Później ją zapytam, nie wydaje się teraz zbytnio skora do rozmowy." Zresztą sama na jej miejscu też by nie była, pamiętała jeszcze ból jaki towarzyszył jej połamanym nogom.
Corella... Vitlis poczuł wahanie na myśl o paladynce. Myślę, że musisz z nią poważnie porozmawiać. Coś się z nią dzieje i lepiej żebyśmy dokładnie wiedzieli co to jest. Poza tym... może są jakieś plusy? Jeśli jest tym kim nam się wydaje, że jest, to... zawahał się to może uda się to jakoś wykorzystać? Wampiry mają pewne użyteczne umiejętności. Uważam, że musimy to wiedzieć

W głowie Evelyn przeleciały kolejne myśli w odpowiedzi na stwierdzenie Viltisa: " Szkoda, że nie mamy ze sobą fiolki ze święconą wodą, pokropilibyśmy ją trochę i sprawdzili jak to z nią jest. Zapewne masz rację powinnam z nią porozmawiać." Spojrzała uważniej na Corellę i kolejne pytanie rozbrzmiało w jej głowie; " Myślisz, ze teraz jest czas na to? Zbliża się zmrok. A jak ona... - nie dokończyła myśli wiedząc, że Viltis odczyta co chce mu przekazać. Zerkała na paladynkę, by i on mógł jej się przyjrzeć.
Jeśli coś jest nie tak... to już jest. Corella jest paladynką, więc dobro leży w jej naturze i edukacji. Na pewno łatwo nie ulegnie złu. Im szybciej z nią porozmawiamy o tym, tym większe szanse, że będziemy mogli jej pomóc. Że ona będzie chciała naszej pomocy. Porozmawiajmy z nią. Lepszej pory nie będzie.
"Najpierw jednak poszukajmy schronienia, noc jest coraz bliżej, a wraz z nią zapewne i stwory, których nie chcemy spotkać. - odparła mu Evelyn wpatrując się w puste kartki, zatrzasnęła księgę ze złością i schowała ją, w tej chwili nie bardzo chciała przywoływać tego z czym księga była związana a i czas nie był ku temu sposobny. Postanowiła, że spróbuje dokonać identyfikacji jeszcze raz, ale później.
-Chyba lepiej poszukać schronienia, zmrok nadchodzi coraz szybciej. Pamiętasz gdzie mógłby być ten dom w którym nocowałyśmy z Lilią? - spytała Viltisa rozglądając się wokoło po uliczce w której stały z paladynką. Nieświadoma, że wypowiedziała to pytanie na głos i tego, że przecież Corella nie wie iż przyzywaczka rozmawia ze swoim smokiem.
Niestety w nadchodzącym zmroku i w nieustannej szarudze, wszystkie budynki wyglądały tak samo.
- A skąd ja mam wiedzieć? - Odburknęła poszarpana Paladynka, opierając się ociężale o jakąś beczkę - A gdzie V... - Nie dokończyła, widząc spojrzenie towarzyszącej.

Evelyn podeszła, do drzwi domu przy którym stały i sięgnęła do klamki próbując dostać się do środka. Niestety drzwi były zamknięte. Dziewczyna podeszła więc do okna zastanawiając się czy nie wybić szyby by dostać się do środka.
Corella, wodząc zmęczonym wzrokiem za towarzyszką, i widząc jej poczynania, westchnęła z...taką jakby rezygnacją. Następnie wykonała dwa szybkie kroki w stronę drzwi, traktując je butem.
Evelyn zerknęła na paladynkę "z podziwem", sama chyba by szybciej sobie nogę złamała niż otworzyła w ten sposób drzwi. Jednak nic nie rzekła a skorzystała, że "wrota" domu stoją przed nimi otworem i wśliznęła się do środka uważnie jednak nasłuchując czy ktoś lub "coś" nie czeka na nich w środku. Na razie dosyć miała niespodzianek. Chciała odpocząć , przemyśleć co dalej, przetrwać kolejną noc w tym przeklętym mieście. Wnętrze domu było skromne, rozglądając się Evelyn doszła do wniosku, że musiał być to dom jakiegoś kupca lub rzemieślnika. Jednak na dole nie było miejsca, gdzie można było się przespać. Dziewczyna ostrożnie podeszła do schodów i starała się wejść po nich na piętro po cichu. Stawiała delikatnie nogę z jednego schodka na drugi tak by nie wywołać ich skrzypnięcia. Brakowało jej Viltisa, tego by to on poszedł na zwiady, jednak wiedziała, że jest z nią. Na piętrze znalazła dwie sypialnie. W jednej stojące duże łoże sugerowało, że to sypialnia małżeńska, w drugiej mniejsze łóżko sprawiało wrażenie, że spała w nim pociecha państwa domu. Evelyn zwróciła się w myślach do Viltisa: " Ta mniejsza nam wystarczy, powinnam się wyspać na tym łóżku. A jak będzie mi niewygodnie to lepiej, bo nie zapadnę w mocny sen i...", reszcie myśli pozwoliła płynąc swobodnie, wszak smok wiedział o czym one są. Dziewczyna weszła do mniejszej sypialni, postawiła swoje rzeczy pod ścianą i zaczęła się rozglądać za czymś czym mogłaby zastawić drzwi na noc.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 23-04-2012, 22:16   #110
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Paladynka przepuściła towarzyszkę przodem, ta z kolei sprawnie ruszyła w głąb domu, dokonując zwiadu. Sama Corella z kolei rozejrzała się po pomieszczeniu dziennym, w którym obecnie stała. Po chwili namysłu zabarykadowała wyważone drzwi najpierw przepychając barkiem dosyć ciężką szafę, a następnie barykadując je jeszcze stołem. Powinno to choć na chwilę powstrzymać... cokolwiek chciałoby tu wejść. Miały więc choć cień szansy nie zostać ukatrupionymi we śnie.
Po wykonaniu czynności związanych z barykadą, jęknęła z bólu. Wcześniej nie było kiedy, teraz więc dopiero sięgnęła do swojej torby, wypijając miksturę leczniczą, która chociaż odrobinę uleczyła jej rany. Następnie, z kropelkami potu świecącymi na swym czole, Corella ruszyła na piętro, poszukując Evelyn.

Viltis zamknięty w głowie Evelyn, pozbawiony możliwości działania, mógł tylko obserwować i snuć swoje rozważania. Analizował sytuację, w jakiej się znaleźli i to, czy można było jej uniknąć. Nie znajdował jednak takiej opcji. No może poza pierwszym krokiem. Wystarczyło nie przyjąć tego zlecenia... To co później się działo... nie byli na to przygotowani. Martwe miasto i martwe życie. Potężne czary i wciąż wymykający się im przeciwnik. Mimochodem obserwował mijane pomieszczenia. Wyglądało, że znowu jest bezpiecznie, a raczej bezpieczniej, bez bezpośredniego zagrożenia. Zaraz... przypomniał sobie. Jedno jednak jest. Gdyby był teraz w swojej głowie, to nie powstrzymałby się od zerknięcia na Corelię. “Co jej odbiło? Może już jej przeszło?” W myślach spytał się Evelyn, czy wypada się spytać paladynki o to.Przyzywaczka odparła mu na to, że cokolwiek paladynka odpowie i tak nie mogą być pewni, że nie skłamie. " Przemilczmy to, może pomyśli, że zapomniałam, może noc minie spokojnie. Muszę jednak się jakoś przed nią zabezpieczyć." przekazywała w myślach kolejne spostrzeżenie i rozważania sytuacji w jakiej się znaleźli.

- Tu jesteś... - Odezwała się Corella, pojawiając w progu. Oparła się o futrynę, przyglądając Evelyn. Sama Paladynka nie wyglądała za dobrze, a koszulka kolcza, koszulka należąca do nikogo innego jak właśnie Evelyn, miała kilka nieciekawych dziur. W owych dziurach z kolei, straszyła poparzona skóra Corelli.
- Potrzebowałabym pomocy... - Ranna wyciągnęła z własnej torby parę bandaży - Sama nie dam rady - Słabo się uśmiechnęła.
Evelyn uważnie przyjrzała się Corelli, po czym mruknęła pod nosem:
- Ja zajmę tą sypialnie, ta większa jest dla ciebie, większe tam łoże to wygodniej ci będzie z tymi ranami. - po czym wzięła od niej bandaże dodając - Najlepiej od razu tam chodźmy, usiądziesz na nim a ja cię opatrzę. - kiwnęła dłonią by wyjść do większej sypialni i poczekała aż paladynka pójdzie przodem.
- Nie wiem, jak w tej chwili możesz myśleć o noclegu... - Paladynka odwróciła się, po czym ruszyła do drugiej izby, gdzie usiadła na łóżku, przy okazji sycząc z bólu. Dosyć nieporęcznie odpięła pas z mieczem, spojrzała na Evelyn, i przyłożyła zdrową dłoń do podniszczonej, dziurawej kolczugi - Kiedyś ci odkupię...pomóż proszę mi ją zdjąć. Koszulę pod spodem też trzeba... - Wzrok Paladynki wyrażał zakłopotanie.

- Poczekaj chwilę. - rzekła Evelyn odwracając się na pięcie i pobiegła do pokoju w którym zostawiła swoje rzeczy. Chwilę później wróciła ściskając w dłoni flaszkę z eliksirem leczniczym i bukłak z wodą. Pomogła zdjąć Corelli zarówno jedną jak i drugą koszulkę, starając się jak najmniej przysporzyć jej przy tym bólu. Urwała kawałek bandaża i obmyła delikatnie rany dziewczyny., następnie polała je eliksirem leczniczym, a resztą jaka została nasączyła bandaże i obwinęła poranione ciało paladynki.
- Mam nadzieję, że to pomoże. Połóż się i odpocznij. Nie wiadomo jak długo uda nam się tutaj odpoczywać. Będę w pokoju obok, jak będziesz czegoś potrzebowała to krzyknij. - rzekła delikatnie popychając dziewczynę na łóżko, by się położyła.
Kusiło ją by jak najszybciej odwrócić się na pięcie i odejść stąd, jednak w głowie rozbrzmiewały jej cały czas słowa Viltisa. Patrząc na leżącą Corellę spytała:
- Co to było tam w katakumbach? To... kiedy, zaczęłaś mnie obwąchiwać mówiąc o mojej krwi? Czy... czy... ciebie coś zmieniło? Czy... no wiesz... - zamilkła czekając na odpowiedź paladynki.
Speszona Corella wbiła wzrok w podłogę, zwlekając z odpowiedzią. W końcu jednak, po głębokim oddechu, spojrzała na towarzyszkę.
- Nie wiem... nie wiem co ze mną się dokładnie stało. Od pewnego czasu odczuwam głód. Głód krwi... a przecież nigdzie nie spotkałam wampira, nie ugryzł mnie. Może to klątwa, nie wiem sama. Wydawało mi się, że mam wampirze zęby... i ugryzłam Lilię w sypialniach... a jej się to spodobało - Paladynce zatrząsł się na moment podbródek, odchrząknęła - Rozmawiałam o tym z mateczką, ale ona nic nie stwierdziła. Ciągle jeszcze odczuwam głód, a moje myśli krążą często wokół krwi innych. Nie wiem co się dzieje, po prostu nie wiem... - Zacisnęła pięści, a w jej oczach pojawiły się łzy.

- Widzisz? Warto było się spytać - Viltis nie wiedział, co wynika dla nich z wyznania Corelli, ale pewnym było to, że nie jest ich wrogiem. Czy jednak będą w stanie ją kontrolować? Widać było, że sytuacja nie jest dla niej łatwa, że walczy z niezrozumiałym pociągiem do krwi.
Evelyn patrzyła na paladynkę ze współczuciem w oczach, jednak w myślach toczyła rozmowę ze smokiem: "Warto, teraz jestem pewna, że na noc powinnam się zabarykadować w tej drugiej sypialni. Nie potrafię jej pomóc, a nie mam zamiaru obudzić się kiedy ona będzie wbijać zęby w moja szyję."
- Odpocznij Corello. Na razie i tak nic na to nie poradzimy. - rzekła na głos do leżącej na łóżku paladynki i zanim wyszła z pokoju, pocieszająco przesunęła dłonią po głowie Corelli, niczym matka obdarzająca swoje dziecko pocieszającą pieszczotą przed snem. - Jutro będzie lepiej. - sama nie wiedziała czy chce tym stwierdzeniem przekonać o tym siebie czy obolałą dziewczynę leżącą na łóżku.
- Dziękuję za wszystko - Powiedziała Paladynka za odchodzącą towarzyszką, po czym odwróciła się na bok, wywołując przy okazji tymi ruchami ból, jednak inaczej nie szło... znów zacisnęła pięści, zwrócona twarzą do ściany, a usta zaciskała tak mocno, że aż posiniały.

W końcu jednak zasnęła....






~

Przyzywaczka zaś wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi i poszła na dół obejrzeć pozostałe pomieszczenia. Ciekawa była czy w kuchni znajdzie taką samą studnię z woda jak była w domu w którym spędziły z Lilią poprzednią noc. Schodząc schodami w dół porozumiewała się z Viltisem. W kuchni tak jakby na nią czekając znajdowała się studnia z wodą. Przyzywaczka nie marnowała czasu, pospiesznie wyciągnęła wiadro wody, napełniła nią bukłak. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dostrzegła miskę, która wypełniła wodą. Wiedziała, że obolała paladynka na razie nie jest w stanie zejść na dół więc przeszukała pomieszczenie i położyła znalezione płócienne serwetki i szmatki koło miski. Zdjęła ubranie i zaciskając zęby kiedy zimna woda obmywała jej ciało. Nie miała czasu ani chęci na to by ja zagrzać, a potrzebowała tego by się obmyć. Przesuwała zamoczoną szmatka po swoim ciele nasłuchując uważnie czy jakiś dźwięk nie zasygnalizuje jej, że nie jest już sama. Obmyła się, wytarła do sucha i nałożyła ubranie, krzywiąc przy tym nos. Je też powinna zmienić, ale dobre było chociaż to, ze mogła z siebie zmyć krew i brud, jaki do tej pory na swoim ciele nazbierała. Zabrała napełniony bukłak i ostrożnie zaczęła oglądać pozostałe pomieszczenia. Wdawało się że dom jest "bezpieczny", jeżeli w tym mieście mogło być jakieś bezpieczne miejsce. Evelyn wróciła do swojej sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się po niej po czym stanęła za łóżkiem i dopchnęła je do drzwi tarasując nim wejście do pokoju. Położyła się na nim twarzą do drzwi, zwinęła w kłębek i rozpłakała. Najpierw cicho, potem coraz bardziej szlochając i łkając. Emocje kolejnego dnia wypływały z niej wraz z łzami. Najbardziej jednak brakowało jej Viltisa, wiedziała, ze z nią jest, że z nią rozmawia, słyszała go, ale jednak zginął. Tu w tym zamkniętym pomieszczeniu, gdzie byli sami mogła sobie wreszcie pozwolić na łzy i żal.

- I czego ryczysz... - Vitlis spróbował zażartować, by trochę rozładować napięcie Evelyn - Wykpiliśmy się w sumie małym kosztem. Mogło być dużo gorzej. Jak pomyślę, jak blisko Ciebie był... - Wspomnienie potwora opatrującego rany Evelyn było niepokojące. - Dobrze, że się chociaż zna na robocie, czuję, że czujesz się lepiej
Przyzywaczka parsknęła śmiechem przez łzy. Mimo iż smok nie miał swojej cielesnej powłoki jednak nadal z nią był. - Masz rację... udało nam się. " i otarła rękawem łzy z twarzy.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172