Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2012, 23:35   #31
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Chociaż nie przeszli nawet mili White z radością przywitał perspektywę choćby i krótkiej przerwy w marszu. Nawet zważając na okoliczności, nie wykluczone jeszcze przecież wcale niebezpieczeństwo ataku żółtków, zasadzki, czy czego tam przewidywała zrodzona w ich chorych żółtych łbach taktyka. Dupa a zwłaszcza nogi Benjamina Whita wołały o pomoc. Siedzenie w wygodnym i suchym magazynie nie pozostawało jak się okazywało bez wpływu na jego kondycję. Oj, przywykł do wygód. I zdecydowanie zdążył odwyknąć od zwykłego żołnierskiego życia i wszystkich co za tym szło jego konsekwencji, czyli otarć, stłuczeń i kurczy mięśni oraz zadyszki spowodowanej forsownym marszem po trudnym terenie. Ci twardziele pewnie nawet nie zdążyli się jeszcze poważnie rozgrzać - myślał sobie, podczas kiedy on... no może jeszcze nie miał kompletnie dość, ale zdążył już w międzyczasie kilka razy zauważyć, że mijana skarpa znakomicie nadaje się na postój, a tamten skalny nawis dałby dobre schronienie przed deszczem gdyby tylko Sandersowi przyszło do łba zarządzić przerwę w marszu. Korzystał więc z tych wymuszonych sytuacją paru chwili odpoczynku, co prawda cały czas nerwowo się rozglądając i wypatrując oczy w oczekiwaniu nadchodzących japoli albo wysłanego za zaginionymi zwiadu, ale i tak nie bez satysfakcji.

I jak zauważył chyba nie jako jedyny.
Pozostali również pozajmowali wygodne miejsca przycupnięci gdzie kto mógł i korzystali z chwilowej przerwy. Ba, niektórzy nawet wyciągali fajki.
Zupełnie jak na polowaniu na farmie wuja Toma. Wilgotny, mroczny poranek w lesie, ludzie pod bronią... brakowało tylko przewodników i Spencera opowiadającego kawały o czarnuchach... Kur... to były czasy...

Próby nawiązania łączności wyrwały go z zadumy. Dupa. Będą musieli poszukać jakiegoś wyżej położonego miejsca... A może to ten deszcz..? Cokolwiek... nie ważne.... Miał większe problemy. Wciąż go mdliło i czasami zdawało mu się że obraz przed oczami na moment nieznacznie się rozjeżdża. Oby to nie było nic groźnego... Pociągnął z menażki spory łyk. Trochę pomogło...

Co on mu się tak cholera przygląda? Zauważył kolejny raz uważne spojrzenie tamtego... Sammersa?... tak, chyba takie nazwisko wypatrzył na naszywce... Coś nie tak? - przeleciała przez głowę Whitea niepokojąca myśl i szybko przeleciał po sobie wzrokiem i rękami. Ładownice, plecak, saperka, szelki, broń... odbezpieczona... hmm... chyba wszystko w porządku. Miał nadzieję że nie wygłupił się z niczym, co dla tych starych wyjadaczy było chlebem powszednim. Na wszelki wypadek posłał tamtemu uśmiech, który miał powiedzieć: “cool man” i wbił wzrok w dżunglę.

Nie zauważył poruszenia pośród tej zielono brudnej plątaniny gałęzi i liści. Czy dlatego że patrzył w zupełnie inną stronę, czy po prostu w tym wiecznie chyboczącym się, wciąż poruszanym kapiącą z góry wodą kłębowisku lian, liści, krzaków i gałęzi nie potrafił skutecznie dostrzec niczego, jednego był pewien. Bardzo dobrze, że niczego nie widział. Nieludzki skrzek, jaki wydobyła z siebie dżungla w zupełności wystarczył, żeby w jednej sekundzie zmrozić mu krew w żyłach do postaci galaretki i postawić na baczność dokładnie wszystkie przyklejone do tej pory wilgocią do ciała włosy. Kurwa mać!! Co to do cholery było?! Japończyk? Widywał jak dotąd kilka razy japońskich, odsyłanych na tyły jeńców. To prawda, wyglądali czasem jak upiory. Wynędzniali, chorzy, odarci z mundurów i godności, przegrani, duchy o pustych oczach... Ale to... Nie, nie wyobrażał sobie, żeby taki dźwięk był w stanie wydać z siebie.... człowiek. Nie był nawet w stanie wyobrazić sobie żadnego zwierzęcia zdolnego wydać z siebie skowytu jaki przed chwilą dotarł do ich uszu...
I szczerze mówiąc, to z całego serca życzył sobie wtedy, żeby to było jednak zwierzę. Bo choć jeżeli sądzić po odgłosach, jakie z siebie wydawało, musiało być okropne, to wolał żeby było jedynie głupim bydlęciem. Może i dużym, może i głodnym. Ale bydlęciem... Aż strach pomyśleć, z czym przyszło by im się zmierzyć, jeśli by to coś miało okazać się do tego jeszcze inteligentne...
Wtopił się niemal w pień drzewa przy którym odpoczywał i z wymierzoną w kierunku, z którego dobiegł ich wrzask bronią w napięciu wodził końcem lufy po zaroślach. Nie pokazuj się! - zaklinał w myślach owo coś - Nie pokazuj! Odejdź, zgiń, przepadnij...
Wcale nie miał ochoty przekonywać się co było właścicielem tego skowytu. Życzył tylko temu czemuś, żeby jak najszybciej minęło ich szerokim łukiem i czym prędzej złamało sobie kark w jakiejś śliskiej rozpadlinie.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 02-04-2012 o 23:37.
Bogdan jest offline