Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2012, 23:35   #31
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Chociaż nie przeszli nawet mili White z radością przywitał perspektywę choćby i krótkiej przerwy w marszu. Nawet zważając na okoliczności, nie wykluczone jeszcze przecież wcale niebezpieczeństwo ataku żółtków, zasadzki, czy czego tam przewidywała zrodzona w ich chorych żółtych łbach taktyka. Dupa a zwłaszcza nogi Benjamina Whita wołały o pomoc. Siedzenie w wygodnym i suchym magazynie nie pozostawało jak się okazywało bez wpływu na jego kondycję. Oj, przywykł do wygód. I zdecydowanie zdążył odwyknąć od zwykłego żołnierskiego życia i wszystkich co za tym szło jego konsekwencji, czyli otarć, stłuczeń i kurczy mięśni oraz zadyszki spowodowanej forsownym marszem po trudnym terenie. Ci twardziele pewnie nawet nie zdążyli się jeszcze poważnie rozgrzać - myślał sobie, podczas kiedy on... no może jeszcze nie miał kompletnie dość, ale zdążył już w międzyczasie kilka razy zauważyć, że mijana skarpa znakomicie nadaje się na postój, a tamten skalny nawis dałby dobre schronienie przed deszczem gdyby tylko Sandersowi przyszło do łba zarządzić przerwę w marszu. Korzystał więc z tych wymuszonych sytuacją paru chwili odpoczynku, co prawda cały czas nerwowo się rozglądając i wypatrując oczy w oczekiwaniu nadchodzących japoli albo wysłanego za zaginionymi zwiadu, ale i tak nie bez satysfakcji.

I jak zauważył chyba nie jako jedyny.
Pozostali również pozajmowali wygodne miejsca przycupnięci gdzie kto mógł i korzystali z chwilowej przerwy. Ba, niektórzy nawet wyciągali fajki.
Zupełnie jak na polowaniu na farmie wuja Toma. Wilgotny, mroczny poranek w lesie, ludzie pod bronią... brakowało tylko przewodników i Spencera opowiadającego kawały o czarnuchach... Kur... to były czasy...

Próby nawiązania łączności wyrwały go z zadumy. Dupa. Będą musieli poszukać jakiegoś wyżej położonego miejsca... A może to ten deszcz..? Cokolwiek... nie ważne.... Miał większe problemy. Wciąż go mdliło i czasami zdawało mu się że obraz przed oczami na moment nieznacznie się rozjeżdża. Oby to nie było nic groźnego... Pociągnął z menażki spory łyk. Trochę pomogło...

Co on mu się tak cholera przygląda? Zauważył kolejny raz uważne spojrzenie tamtego... Sammersa?... tak, chyba takie nazwisko wypatrzył na naszywce... Coś nie tak? - przeleciała przez głowę Whitea niepokojąca myśl i szybko przeleciał po sobie wzrokiem i rękami. Ładownice, plecak, saperka, szelki, broń... odbezpieczona... hmm... chyba wszystko w porządku. Miał nadzieję że nie wygłupił się z niczym, co dla tych starych wyjadaczy było chlebem powszednim. Na wszelki wypadek posłał tamtemu uśmiech, który miał powiedzieć: “cool man” i wbił wzrok w dżunglę.

Nie zauważył poruszenia pośród tej zielono brudnej plątaniny gałęzi i liści. Czy dlatego że patrzył w zupełnie inną stronę, czy po prostu w tym wiecznie chyboczącym się, wciąż poruszanym kapiącą z góry wodą kłębowisku lian, liści, krzaków i gałęzi nie potrafił skutecznie dostrzec niczego, jednego był pewien. Bardzo dobrze, że niczego nie widział. Nieludzki skrzek, jaki wydobyła z siebie dżungla w zupełności wystarczył, żeby w jednej sekundzie zmrozić mu krew w żyłach do postaci galaretki i postawić na baczność dokładnie wszystkie przyklejone do tej pory wilgocią do ciała włosy. Kurwa mać!! Co to do cholery było?! Japończyk? Widywał jak dotąd kilka razy japońskich, odsyłanych na tyły jeńców. To prawda, wyglądali czasem jak upiory. Wynędzniali, chorzy, odarci z mundurów i godności, przegrani, duchy o pustych oczach... Ale to... Nie, nie wyobrażał sobie, żeby taki dźwięk był w stanie wydać z siebie.... człowiek. Nie był nawet w stanie wyobrazić sobie żadnego zwierzęcia zdolnego wydać z siebie skowytu jaki przed chwilą dotarł do ich uszu...
I szczerze mówiąc, to z całego serca życzył sobie wtedy, żeby to było jednak zwierzę. Bo choć jeżeli sądzić po odgłosach, jakie z siebie wydawało, musiało być okropne, to wolał żeby było jedynie głupim bydlęciem. Może i dużym, może i głodnym. Ale bydlęciem... Aż strach pomyśleć, z czym przyszło by im się zmierzyć, jeśli by to coś miało okazać się do tego jeszcze inteligentne...
Wtopił się niemal w pień drzewa przy którym odpoczywał i z wymierzoną w kierunku, z którego dobiegł ich wrzask bronią w napięciu wodził końcem lufy po zaroślach. Nie pokazuj się! - zaklinał w myślach owo coś - Nie pokazuj! Odejdź, zgiń, przepadnij...
Wcale nie miał ochoty przekonywać się co było właścicielem tego skowytu. Życzył tylko temu czemuś, żeby jak najszybciej minęło ich szerokim łukiem i czym prędzej złamało sobie kark w jakiejś śliskiej rozpadlinie.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 02-04-2012 o 23:37.
Bogdan jest offline  
Stary 03-04-2012, 09:18   #32
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
SNAFU. Situation normal: all fucked up przysżło mu na myśl, gdy tylko dostrzegł leżący w błocie karabin. A więc jednak żółtki ich dopadli. Po chwili dostrzegł odrąbaną rękę Kattela. Jakiś pierdolony barbarzyńca mu ją odciął. Pewnie któryś z tych pierdolców z kataną. Jebany samuraj.

Barrow zarzucił sobie garanda na plecy. Nie miał czasu sprawdzić magazynku. Pewnie i tak Kattel nie zdążył wystrzelić. Selby wyciągnął w pokrowca bagnet i umieścił na szczycie swego karabinu. Żółtki gdzieś tu się czaiły. Przez rozjaśniający się mrok dostrzegł ślady wleczenia ciała. Już miał dać znak chłopakom, by szli za nim, gdy coś po lewo się poruszyło. Sierżant wycelował w tamtym kierunku. Po chwili z zarośli wyszła zakrwawiona i mokra postać. Japoniec był ślepy. Wyglądało jakby ktoś mu wykłuł oczy. Pewnie któryś z chłopaków z nim walczył. To dawało nadzieję, że może Nicker i Thomson żyją.

Selby wyszkolonym ruchem zrobił kilka kroków i pchnął bagnetem celując w serce przeciwnika. Sukinsyn był ślepy, więc zabicie go wydawało się dziecinnie proste. Nie miał zamiaru marnować na niego cennych kul.
Potem, jak już wyślą żółtego na randkę z Buddą trzeba będzie sprawdzić dokąd zawleczono ciało Kattela.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 03-04-2012, 17:42   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Która już była godzina? Harikawa nie wiedział.
Za to czuł zimno i wilgoć. Drzewo o które się opierał niespecjalnie chroniło przed wilgocią.
Ile już minęło czasu? Świt wszak już powinien wstać, prawda?
Yametsu spojrzał w niebo, którego drobne fragmenty można było dostrzec w szczelinach niemal zwartego baldachimu liści.
Zakryte deszczowymi chmurami niebo.
Póki co było cicho, monotonny szmer deszczu działał usypiająco na Jake’a, czy też jak go zwali kumple z oddziału Tounge’a.
Dlatego też Japończyk z Los Angeles mocniej zacisnął dłonie na karabinie. Uśnięcie, czy nawet choćby na chwilę stracenie czujności byłoby błędem, który mógłby zakończyć się jego własną śmiercią.

Siedzenie w bezruchu też nie było łatwe. Ręce drętwiały, kora drzewa sprawiała że opieranie się o nie było niewygodne.
Człowieka aż kusiło, żeby zmienić pozycję i właśnie , gdy już miał zamiar... coś się odezwało.
Jęki niemal przeszywał ciało aż do kości, o ile ten dźwięk można było nazwać jękiem.
Nieprzyjemny skrzekliwy wrzask nie mogący należeć do człowieka. Więc do czego?
Pewnie małpiatka, na małych wyspach nie ma dużych drapieżników.
To musiała być małpiatka, bo cóż innego?

Padł rozkaz, ukryć się. Potrzebny nie potrzebny, z rozkazami się nie dyskutuje. Yametsu padła brzuchem na ziemie i wycelował lufę karabinu w kierunku dźwięku. Widział jedynie ścianę zieleni i nic więcej.
To był dobry znak. W końcu człowiekowi mógł zagrażać jedynie duży drapieżnik, a skoro takiego nie widać, to... zapewne była małpiatka.
Nic groźnego. Niemniej Yametsu leżał na ziemi trzymając broń w gotowości do strzału.
Ot, tak na wszelki wypadek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-04-2012 o 13:32. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 04-04-2012, 12:01   #34
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
Ciarki przeszły po jego plecach, kiedy natrafili na pozostałości po zagubionych kolegach. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem był jednak atak Japończyków. W jego głowie zakotłowało od myśli. Z jednej strony był spokojny, bo wiedział, że ci już tu są i nie muszą dłużej zastanawiać się kiedy nadejdzie pierwszy cios. Z drugiej zaczął się denerwować, jak każdy żołnierz w pobliżu wroga.

Wędrował więc wzrokiem - Selby, dzicz, Boon, dzicz i z powrotem. Nigdy nie przypuszczałby jednak, że zobaczy to co wyłoniło się z chaszczy.

W myślach dziękował za układ nerwowy, który nie zareagował na stres odruchowym zaciśnięciem palców. Ten ułożony na spuście skierowanego w dół pistoletu posłałby kulę wprost w jego stopę. Wziął kilka większych wdechów i wycelował w Japończyka.

Kiedy spojrzał na rany nieznajomego, w jego głowie odezwała się nagromadzona przez lata wiedza medyczna. Jacob ze zdumieniem stwierdził, że w życiu nie widział czegoś choćby podobnego. To nie mogły być rezultaty zwykłej walki. Nie był mistrzem w posługiwaniu się bronią białą, ale miał o niej wystarczające pojęcie, by móc stwierdzić, że efektywniej jest atakować szyję, a nie oczy. Nie wiedział jaki horror rozegrał się w miejscu, w którym stali. Rozumiał tylko, że na próżno szukać tu logiki.

Wtedy też zauważył, że Barrow postanowił działać. Pchnięcie było celne i posłało Japończyka w zarośla. Na chwilę zniknął z oczu Blackwooda, ale medyk ani myślał o pozwoleniu sobie na chwilę rozluźnienia. Przez moment zastanowił się nawet czy jeszcze kiedyś będzie mógł to zrobić i wtedy ponownie dostrzegł znajome kształty.

Japoniec choć ślepy i poruszający się w mozolny, niezdarny sposób. Cechował się dosłownie niezmordowaną motywacją, by przeć przed siebie. Najgorszy był w tym wszystkim fakt, że to właśnie oni stali na jego drodze. Jakby tego było mało zdawał się w ogóle ignorować ranę po bagnecie sierżanta.

Jako sanitariusz mógł stwierdzić jedno. Krwotok z oczodołów, dziura w klatce piersiowej - ten człowiek był już jedną nogą w grobie, jeśli nie lepiej.

- Odsuńmy się - starał się mówić tak cicho jak to możliwe w tym deszczu, przede wszystkim chciał jednak by dosłyszeli go koledzy z oddziału. - Z takimi ranami, długo już nie pociągnie.

Ostatecznie nie miał przecież broni. Nie mógł więc zrobić im większej krzywdy. Z drugiej strony któremuś z chłopaków mogły puścić nerwy i wystrzelić. Wtedy pewnie mieliby na głowie resztę jego oddziału. Patrzył więc na zataczającego się przed nimi trupa, który napędzany adrenaliną, bądź inną przeklętą siłą uparcie trzymał się „życia” i modlił się ... modlił się by inni go usłyszeli, przede wszystkim jednak, by miał rację.
 
Cas jest offline  
Stary 04-04-2012, 13:12   #35
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zawczasu upatrzył sobie pniak prawie zupełnie rozsypany w pagórek próchna. Przy nim urządził sobie palarnię i na nim opierał teraz dwójnóg karabinu, mierząc z przyklęku tam, gdzie gąszcz wydał mu się podejrzanie ruchliwy. Piknikową pozycję pod drzewkiem zmienił na bojową bez zbędnego gadania, samym poruszeniem dając wszystkim zainteresowanym znać, że coś zauważył. W końcu nie fatygowałby się bez powodu. A tym bardziej Collins, stary wyga.

Zrezygnował z co gwałtowniejszych sposobów szukania osłony, bo nieruchomo, w deszczu i ciemności, raczej nie zwracał na siebie większej uwagi, niż gdyby rzucił się nagle na ziemię. Poza tym wtedy ograniczyłby sobie drastycznie pole widzenia i manewru. A dżungla to nie strzelnica. Nikt tu nie gwarantuje, że cel pojawi się właśnie tam, gdzie go oczekują. Ani że znienacka nie skoczy na leżącego plackiem strzelca z bagnetem albo zębami.
Na taką okoliczność wolał zachować swobodę ruchów, nawet jeśli ledwie wystającym nad zarośniętą górkę hełmem faktycznie miał ułatwić dostrzeżenie oddziału.

Na diabelskie wycie zresztą i tak najchętniej odpowiedziałby miarowym dudnieniem BAR-a. Chyba żaden dźwięk nie oswaja tak skutecznie dziczy, ani nie krzepi bardziej serc amerykańskich chłopaków daleko od domu. Może to kwestia mocy tego sprzętu, może przekonanie, że dopóki nie grzeje z pełną szybkością, nie jest jeszcze tak źle. A może coś zupełnie innego.

W każdym razie Luke Summers zwyczajowo wybrał bardziej zachowawczy tryb. Zawodzenia w krzakach mimo wszystko nie uznawał jeszcze za okoliczność szczególną. A gdyby zagrożenie okazało się jednak nie tylko realne, ale też wyjątkowo wredne – do przełącznika nie było przecież daleko.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 04-04-2012 o 13:26.
Betterman jest offline  
Stary 04-04-2012, 13:18   #36
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Idący na szpicy Barrow zatrzymał zwiad, podnosząc zgiętą w łokciu rękę zaciśniętą w pięść i ściągając ją w dół. Boone przykucnął zaraz i podrzucił do oka karabin. Zlustrował okolicę uważnym wzrokiem ale nie dostrzegł zagrożenia. Zbliżył się do sierżanta i zobaczył dlaczego przystanęli. Więc tylna straż nie zgubiła się w zielono-szarym labiryncie. Zwiadowca skupił się na śladach, rozsuwając liście i badając ziemię, Boone zaś odszedł kilka kroków w bok i przykleił się do szerokiego pnia jakiegoś tropikalnego drzewa. Żółtki byli blisko, urządzili masakrę na tyle szybką i skuteczną że Nickel i reszta nawet nie zdążyli wystrzelić. Byli na tyle blisko że powinni ich usłyszeć, a przecież zaalarmowanie reszty oddziału powinno być dla nich priorytetem.

Dniało już wyraźnie, widoczność poprawiła się pomimo ciągle padającego deszczu jakby ktoś przedziurawił niebiosa. Zerknął na Blackjacka ale zaraz wrócił do lustrowania okolicy.
Tam. Coś poruszyło się podniósł karabin do oka i znieruchomiał. Lewą rękę podniósł do góry i wskazał chłopakom kierunek. Sierżant założył bagnet na karabin, Boone zaś usiłował przebić wzrokiem cholerną dżunglę. Ruch powtórzył się, ranny żółtek wyszedł z krzaków, Barrow przyskoczył do niego i zakłuł długim ostrzem. Co tutaj się działo do ciężkiej cholery? Jak japońce wykończyli ich ariergardę, dlaczego zostawili swojego rannego, skoro pomyśleli nawet o tym by odciągnąć w dżunglę zwłoki Kettela? Rozmyślania i lustrowanie okolicy zostały przerwane przez próbę podniesienia się żółtka z ziemi. Barrow przepisowo i sprawnie przebił sukinsyna prawie na wylot, ale odwrócony plecami i pochylony nad śladami nie zauważył jak japoniec zaczął podnosić się z mokrej ziemi. Boone nie ryzykował strzału. Nie dlatego że mógłby spudłować z odległości kilkunastu metrów czy ranić kompana, ale skoro była jeszcze choć teoretyczna szansa, że żółtki nie wiedzą o ich obecności tutaj, nie należało dawać im pewności. Medyk chciał go zostawić, ale Boone uznał to za nierozważne. Bezbronny japoniec ciągle mógł zacząć drzeć mordę i sprowadzić kolegów. Ruszył w kierunku przeciwnika dobywając noża po czym sztychem wbił mu ostrze w gardło, przygważdżając kolanami do ziemi. Wyrwał nóż, nie spuszczając wzroku z leżącego celu. Pokrwawionej twarzy, ziejących dziur w oczodołach. Teraz co prawda już nie miał prawa się podnieść, ale po ciosie Barrowa w serce przeżyć również nie powinien.
- Powinniśmy dać znać reszcie oddziału. – decyzja należała do Barrowa. Odsunął się od ciała i poprawił maskującą siatkę. Nie wierzył że pozostała dwójka jeszcze żyje, zawiadomili by ich jakoś,jeśli byliby w stanie. Jak zostali pojmani, w trójkę i tak nie dadzą rady ich odbić. - Jego rany. Zerknij na nie doktorku, nie wydają ci się zbyt stare, aby zadał je któryś z naszych?
 
Harard jest offline  
Stary 04-04-2012, 20:00   #37
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fgMeynYFBE8&feature=youtu.be&noredirect=1[/MEDIA]

W krzakach rozległo się skrzeczenie. A jeszcze przed chwilą, co zabawne, wzywał bazę nieco ospale. Skrzeki przypominały mu walczące misie koala, ale skąd tu koale, do cholery? Jego wolne, nawoływanie bazy do mikrofonu radia, nagle przyśpieszyło, jakby ktoś przewijał kasetę. Ale radio nie odpowiadało niczym, prócz szumem i trzaskami. Milczało. Mimowolnie odnalazł przy pasie kaburę z rewolwerem, cały czas nawołując. W końcu zaprzestał, kiedy stwierdził że przerywa ciszę i rozprasza potencjalnych obrońców. No, i jeśli były to Japońce, radio operator mógł się stać szczególnym celem. Mimo wszystko, obsługa tych wszystkich guziczków, pokrętełek, kodowań… To nie była raczej łatwa rzecz.

Sprawdził rewolwer Smith & Wesson Model 1899 M&P. Kiedy poczuł jego ciężar w dłoni, trochę się uspokoił, wsuwając się wraz z radiem za jedno z drzew. Sprawdził w dodatku, czy w bębenku znajduje się sześć kul .38 Long Colt. Były tam. Odciągnął kurek rewolweru, na razie dając spokój nieco przydługiemu M1 Carabine. Postanowił go póki co oszczędzać, mógł się jeszcze przydać. Nie trzymał palca na spuście, ale był gotów strzelać w Japońca, czy chuj wie, co tam było, o ile by wyskoczyło.

Siedząc za swoim drzewem, mając swoich towarzyszy i z lewej, i z prawej, oczekiwał na rozwój wydarzeń. Mając sekundy wytchnienia, podciągnął rękawy mundury do góry, odsłaniając swoje tatuaże. Były naprawdę piękne, niektóre zostały zrobione na froncie Europejskim. A niektóre robił jego stary druh z Kanady. Te najbrzydsze, powstawały w barakach, w Stanach. Radio, spakował i powiesił na plecach. Póki burza nie minie, lub nie wyjdą z dżungli, nie złapią nawet sygnału od stojącego 50 metrów dalej, drugiego radio operatora.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 04-04-2012 o 22:18.
SWAT jest offline  
Stary 05-04-2012, 15:40   #38
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wysoko uniesiona ponad głową katana i bojowy okrzyk przywodziły na myśl rozeźlonego koguta. Cała ta dramatyczna, iście teatralna otoczka niosła jednak z sobą zastraszającą dawkę powagi. Nie zmienił tego nawet fakt, że samuraj drobił po plaży jak gejsza, sunął z tym komicznym, typowym Azjatom babskim wdziękiem. Tyle, że nikomu nie zbierało się na śmiech. Tacy jak on rodzą się by nieść śmierć. I jedno było pewne, ktoś zginie nim na dobre rozbudzi się świt.

Dobrze, że było ciemno. W mroku nikt nie mógł dostrzec jej drżących spotniałych dłoni, pokracznego kroku i twarzy wykrzywiającej się w naprzemiennej parodii strachu i wściekłości. Sally Dean nie panowała nad sobą ani nie myślała trzeźwo. Kierowana impulsem i złudną solidarnością zdecydowała, że nie ucieknie i po prostu trzymała się tego postanowienia.

Samuraj zbliżał się do celów. Brodatego mężczyzny, tego samego który dokończył po francusku jej dziecięcą wyliczankę. I kobiety. Było zbyt ciemno aby Sally wyłowiła w gęstym jak smoła mroku rysy jej twarzy ale musiała przyznać, że jej japoński jest perfekcyjny. Sally chwilowo nie była pewna czy ta jest ofiarą czy ciemiężycielem. Z nimi czy przeciw nim? Samuraj chciał ją zabić czy ratować i co za tym idzie - czy oni powinni z nią współpracować czy się jej pozbyć? Gorączkowe myśli przebiegały galopem po obolałym umyśle.

Prawdę mówiąc nie sądziła aby choć jedno z nich nie przypłaciło tej konfrontacji życiem. Raz ulokowana uwaga samuraja nie rozmyje się póki jego ostrze nie nachłepce się do syta.
Skostniałe palce mocniej zacisnęły się na sękatym konarze. Sally zachodziła Japończyka od tyłu wytrwale zmniejszając dzielący ich dystans. Kątem oka zobaczyła inną więźniarkę, także uzbrojoną w kij. Sally skinęła jej na znak porozumienia. Ta obecność dodała Sally otuchy. Może ta inicjatywa zakrawała na szaleństwo ale lepsze to niż bezczynnie przyglądać się rzezi.

Mężczyzna na którego nacierał samuraj nie zamierzał uciekać, tyle zdążyła Sally Dean zrozumieć. Nie drgnął z miejsca a z jego gardła wydobył się ryk. Wściekłości, rozpaczy, może strachu. A może wszystkiego po trochu.
Płynęła z tego jedna korzyść – kat nie powinien dosłyszeć ich kroków. Nie żeby Sally znała się na cichym poruszaniu.
Ale kiedy w uszach dudni szum morza, wiatru i nasilającej się ulewy a do tego dochodzi krzyk mężczyzny to kroki dwóch kobiet nikną w tym rwetesie jak nieistotny szczegół. A dobroduszny piach przyjmował ich stopy z dyskretnym milczeniem.
Próbowała sobie przypomnieć newralgiczne miejsca umiejscowione na ludzkim ciele. Gdzie uderzyć aby zabolało najmocniej? Wymieniała w myślach kolejne elementy próbując się skupić i zapomnieć o strachu.
Podstawa czaszki, skroń, uszy. Środek szyi, podstawa szyi, powierzchnia pomiędzy łopatkami, nerki, łokieć, ścięgno Achillesa, zgięcie kolanowe, tylna powierzchnia krocza, mięsień trapezowy...

Najważniejsze aby pierwszy cios go oszołomił a najlepiej pozbawił równowagi. Kiedy już będzie leżał po prostu rzucą się na niego jak stado neandertalczyków, a przynajmniej Sally tak zrobi. Pozbawiony katany przestanie być niebezpieczny. I zginie tak jak na to zasłużył. Bez finezji, bez polotu, zatłuczony i skopany przez obdarte z godności ludzkie cienie.

W niemym porozumieniu Sally wraz ze swoją towarzyszką uniosły broń. Tamta mierzyła nisko, w nogi podczas gdy Sally zdecydowała uderzyć w skroń. Konar miał wiele wybrzuszeń i ostrych krawędzi. Przy odrobinie szczęścia może ostrze nie zdąży opaść na brodacza.
 
liliel jest offline  
Stary 05-04-2012, 17:35   #39
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Jeszcze jakiś czas temu Natasha Wickham dałaby wszystko, by jej cierpienie w końcu się skończyło. Czuła, że była gotowa umrzeć. Gotowa pożegnać się ze światem śmiertelników, by w końcu spotkać swojego dawnego ukochanego, rodziców i przyjaciół, których straciła w ciągu ostatnich czterech lat.
Chciała tego, ale śmierć skutecznie pomijała jej osobę. Czyżby ktoś tam na górze miał wobec niej wtedy inne plany?

Wszystko zwalnia swoje tempo. Jedna sekunda niemiłosiernie się wydłuża, dając mojemu umysłowi czas na krótki przebłysk przeszłości. Widzę siebie. Siedzę na drewnianym krześle, nadgarstki mam przykute kajdankami do poręczy. Nogi przywiązane grubą liną. Rozglądam się gorączkowo po surowym pomieszczeniu. To jakiś stary magazyn. Otaczają mnie drewniane skrzynie i metalowe beczki. Otwierają się drzwi. Wchodzi mężczyzna. Japończyk. Spogląda na mnie. Jego twarz ani drgnie. Pyta mnie o coś. Chce jakichś informacji. Odmawiam. Pyta po raz kolejny. Nadal stawiam opór. Uderza mnie wyciągniętą dłonią. Śmieję mu się w twarz. Ze stolika obok podnosi cążki. Wiem, co zamierza zrobić. Nie stawiam oporu. Oczy zalewają mi się łzami, kiedy bez żadnych ceregieli wyrywa mi dolną ósemkę. Ból nie pozwala mi zemdleć...

Paradoksalnie, kiedy znów znalazła w sobie nadzieję, a nawet chęci do życia, śmierć ją zauważyła. Pojawiła się w postaci japońskiego komendanta, który odbierał ludzkie życia za pomocą swojej katany. Tym razem jednak śmierć nie zamierzała jej oszczędzić. Jej plany się zmieniły. Musiała zgasić tę iskrę, zanim wznieciła ognisko. Musiała zniszczyć wolę życia najprostszym sposobem – odbierając ją na zawsze.

Wszystko nabiera swojego naturalnego tempa, kiedy kostucha w ciele komendanta Sho wydziera się okropnym, gardłowym głosem. Rozglądam się szybko we wszystkie strony. Wzrok rejestruje różne obrazy. Widzę dwójkę innych jeńców, szamoczących się. To na nich biegnie Sho. Widzę też inną kobietę, która czai się na przeciwnika. Zdrowy rozsądek, a może jednak adrenalina, powraca na moment, wypełniając moje ciało, dodając siły.

Natasha kojarzyła młodą Japonkę i tego mężczyznę z ładowni. Nie znała ich imion, ale pamiętała ich twarze.
Początkowo w jej ciemnych oczach malowało się zdziwienie, kiedy biały mężczyzna zaczął szarpać Azjatką, zwracając na siebie uwagę Sho. Jednak nie było czasu na zastanawianie się nad postępkiem rozbitka. Przeciwnik z każdą chwilą był bliżej swoich ofiar, a jego ostrze aż łaknęło ich krwi.

Wickham wyłapała nić porozumienia z jedną z kobiet, która dzierżąc w rękach sporych gabarytów konar, kierowała się na przeciwnika. Natasha skinęła do niej głową na znak, że również, jak tamta, postanowiła działać.
Serce waliło jak oszalałe, kiedy pośród ciemności skradała się tuż za kobietą, ku swojej ofierze. Uzbrojona w nadzieję, że to nie one staną się zwierzyną oraz w badyl, którym zamierzała zamachnąć się na nogi japońskiego ciemiężyciela.

Skupiła się, próbując zapomnieć o obolałych mięśniach, pulsującej z bólu skroni i obtartym łokciu. Zamachnęła się badylem, celując w nogi komendanta, jednocześnie będąc w gotowości, by odskoczyć i uniknąć śmiertelnego ciosu.
Czuła, jak rośnie w niej gniew. Postać komendanta skupiała w sobie całe zło, jakiego przyczynili się Japońscy wojskowi wobec niej oraz wobec innych więźniów. Trzeba było to zło unicestwić. Musieli pokazać, jak bardzo chcą żyć...
- Dołączając do naszego wydziału musi pani wiedzieć, że życie już nigdy nie będzie takie samo. Będzie pani w ciągłym niebezpieczeństwie, na które będzie musiała być gotowa. Robi to pani z własnej woli, ale jeszcze nie jest za późno, by zrezygnować, panno Wickham.
- Rozumiem ryzyko, jednak przychodząc tutaj podjęłam jednoznaczną decyzję...
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 05-04-2012 o 18:44.
Cold jest offline  
Stary 05-04-2012, 21:48   #40
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
-Aaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!

Co on właściwie robił? Darł się wniebogłosy zdzierając sobie gardło. Czy chciał przestraszyć przeciwnika? Dodać sobie odwagi? Zagłuszyć wszelkie obawy i zdrowy rozsądek? Sam tak naprawdę nie wiedział, tak jakby to nie on zadecydował tylko jakiś atawistyczny odruch, być może ostatni w jego życiu.

Właściwie już nie czuł chłodu nocy, nie słyszał szumu fal tylko pulsowanie krwi w skroniach. Stracił czucie w kończynach, nie był tak do końca pewien co się wydarzyło, emocje zalały go jak światło prześwietlając klisze pamięci. Pamiętał, że puścił Japonkę. Nie było sensu uciekać, przecież najgorsze co go może czekać to śmierć. Umysł potrafi przyjąć każdą bujdę, w odpowiedzi poczuł tylko skręt kiszek i mimo że nic nie jadł miał wrażenie, że za chwile się wypróżni.
Więc czekał na tego bydlaka z kataną za którym podążały dwie inne postaci, kobiety, które postanowiły walczyć. Jeśli będzie miał odrobinę szczęścia zdążą zanim oberwie. Był jednak przygotowany na to, żeby sypnąć komendantowi piaskiem w oczy i uskoczyć gdzieś poza zasię ramion.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172