Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2012, 12:01   #34
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
Ciarki przeszły po jego plecach, kiedy natrafili na pozostałości po zagubionych kolegach. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem był jednak atak Japończyków. W jego głowie zakotłowało od myśli. Z jednej strony był spokojny, bo wiedział, że ci już tu są i nie muszą dłużej zastanawiać się kiedy nadejdzie pierwszy cios. Z drugiej zaczął się denerwować, jak każdy żołnierz w pobliżu wroga.

Wędrował więc wzrokiem - Selby, dzicz, Boon, dzicz i z powrotem. Nigdy nie przypuszczałby jednak, że zobaczy to co wyłoniło się z chaszczy.

W myślach dziękował za układ nerwowy, który nie zareagował na stres odruchowym zaciśnięciem palców. Ten ułożony na spuście skierowanego w dół pistoletu posłałby kulę wprost w jego stopę. Wziął kilka większych wdechów i wycelował w Japończyka.

Kiedy spojrzał na rany nieznajomego, w jego głowie odezwała się nagromadzona przez lata wiedza medyczna. Jacob ze zdumieniem stwierdził, że w życiu nie widział czegoś choćby podobnego. To nie mogły być rezultaty zwykłej walki. Nie był mistrzem w posługiwaniu się bronią białą, ale miał o niej wystarczające pojęcie, by móc stwierdzić, że efektywniej jest atakować szyję, a nie oczy. Nie wiedział jaki horror rozegrał się w miejscu, w którym stali. Rozumiał tylko, że na próżno szukać tu logiki.

Wtedy też zauważył, że Barrow postanowił działać. Pchnięcie było celne i posłało Japończyka w zarośla. Na chwilę zniknął z oczu Blackwooda, ale medyk ani myślał o pozwoleniu sobie na chwilę rozluźnienia. Przez moment zastanowił się nawet czy jeszcze kiedyś będzie mógł to zrobić i wtedy ponownie dostrzegł znajome kształty.

Japoniec choć ślepy i poruszający się w mozolny, niezdarny sposób. Cechował się dosłownie niezmordowaną motywacją, by przeć przed siebie. Najgorszy był w tym wszystkim fakt, że to właśnie oni stali na jego drodze. Jakby tego było mało zdawał się w ogóle ignorować ranę po bagnecie sierżanta.

Jako sanitariusz mógł stwierdzić jedno. Krwotok z oczodołów, dziura w klatce piersiowej - ten człowiek był już jedną nogą w grobie, jeśli nie lepiej.

- Odsuńmy się - starał się mówić tak cicho jak to możliwe w tym deszczu, przede wszystkim chciał jednak by dosłyszeli go koledzy z oddziału. - Z takimi ranami, długo już nie pociągnie.

Ostatecznie nie miał przecież broni. Nie mógł więc zrobić im większej krzywdy. Z drugiej strony któremuś z chłopaków mogły puścić nerwy i wystrzelić. Wtedy pewnie mieliby na głowie resztę jego oddziału. Patrzył więc na zataczającego się przed nimi trupa, który napędzany adrenaliną, bądź inną przeklętą siłą uparcie trzymał się „życia” i modlił się ... modlił się by inni go usłyszeli, przede wszystkim jednak, by miał rację.
 
Cas jest offline