Ciarki przeszły po jego plecach, kiedy natrafili na pozostałości po zagubionych kolegach. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem był jednak atak Japończyków. W jego głowie zakotłowało od myśli. Z jednej strony był spokojny, bo wiedział, że ci już tu są i nie muszą dłużej zastanawiać się kiedy nadejdzie pierwszy cios. Z drugiej zaczął się denerwować, jak każdy żołnierz w pobliżu wroga.
Wędrował więc wzrokiem - Selby, dzicz, Boon, dzicz i z powrotem. Nigdy nie przypuszczałby jednak, że zobaczy to co wyłoniło się z chaszczy.
W myślach dziękował za układ nerwowy, który nie zareagował na stres odruchowym zaciśnięciem palców. Ten ułożony na spuście skierowanego w dół pistoletu posłałby kulę wprost w jego stopę. Wziął kilka większych wdechów i wycelował w Japończyka.
Kiedy spojrzał na rany nieznajomego, w jego głowie odezwała się nagromadzona przez lata wiedza medyczna. Jacob ze zdumieniem stwierdził, że w życiu nie widział czegoś choćby podobnego. To nie mogły być rezultaty zwykłej walki. Nie był mistrzem w posługiwaniu się bronią białą, ale miał o niej wystarczające pojęcie, by móc stwierdzić, że efektywniej jest atakować szyję, a nie oczy. Nie wiedział jaki horror rozegrał się w miejscu, w którym stali. Rozumiał tylko, że na próżno szukać tu logiki.
Wtedy też zauważył, że Barrow postanowił działać. Pchnięcie było celne i posłało Japończyka w zarośla. Na chwilę zniknął z oczu Blackwooda, ale medyk ani myślał o pozwoleniu sobie na chwilę rozluźnienia. Przez moment zastanowił się nawet czy jeszcze kiedyś będzie mógł to zrobić i wtedy ponownie dostrzegł znajome kształty.
Japoniec choć ślepy i poruszający się w mozolny, niezdarny sposób. Cechował się dosłownie niezmordowaną motywacją, by przeć przed siebie. Najgorszy był w tym wszystkim fakt, że to właśnie oni stali na jego drodze. Jakby tego było mało zdawał się w ogóle ignorować ranę po bagnecie sierżanta.
Jako sanitariusz mógł stwierdzić jedno. Krwotok z oczodołów, dziura w klatce piersiowej - ten człowiek był już jedną nogą w grobie, jeśli nie lepiej.
- Odsuńmy się - starał się mówić tak cicho jak to możliwe w tym deszczu, przede wszystkim chciał jednak by dosłyszeli go koledzy z oddziału. - Z takimi ranami, długo już nie pociągnie.
Ostatecznie nie miał przecież broni. Nie mógł więc zrobić im większej krzywdy. Z drugiej strony któremuś z chłopaków mogły puścić nerwy i wystrzelić. Wtedy pewnie mieliby na głowie resztę jego oddziału. Patrzył więc na zataczającego się przed nimi trupa, który napędzany adrenaliną, bądź inną przeklętą siłą uparcie trzymał się „życia” i modlił się ... modlił się by inni go usłyszeli, przede wszystkim jednak, by miał rację. |