Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2012, 13:07   #269
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Ukochana, wodo mej pustyni.
Muszę ci przekazać tragiczne wieści. Po uczcie, poprzedzającej nasze inwazje na Harandor. W nocy zmarł nasz ukochany ojciec, oraz mój umiłowany brat Skała. Chwała ich sile i honorowi. Podziw ich mądrości i odwagi. Żal i pustka po ich odejściu... Zmarli nagle. Tak naprawdę oficjalna wersją, której będziesz się trzymać razem zemną. To śmierć naturalna. To niestety konieczność ponieważ odczuwam, że różne siły wewnątrz Haradu chciałyby mnie wrobić w ten haniebny czyn. Morderstwo jest jednak pewne. Źródłem była rzadka trucizna z Południa. Południowcy są jednak poza kręgiem podejrzeń jako takich. Bowiem również Trollharta padła jej ofiarą. Jednak dzięki swemu nadzwyczajnemu wigorowi, oraz mojej magi przeżyła. Na czyje zlecenie to się dokonało, gwiazdo mego życia? Wątpię by byli to Gondorczycy. Szczerze powiedziawszy nie będę cię okłamywał, to bardzo dziwny spisek. Podejrzewam odwet Umbardzich skrytobójców. Z którymi wszak przepychaliśmy się o władzę. A na skutek moich posunięć, została im odebrana. Naturalnie były ku temu podstawy, zabili wszak kilku naszych zwolenników w Umbarze. I nie mogło im to ujść na sucho. Skrytobójca który dokonał tego mordu. Przynajmniej według naszych informacji. Był przez nas obserwowany, mało tego podjęliśmy próbę zwerbowania go przed tą tragedią. Pozornie udaną, jednak Rael miał go mieć na oku i wysłać do Umbaru. Ludzie Raela zostali zabici, truciciel zbiegł. Wydaje mi się, że nie mógł tego dokonać bez pomocy kogoś wewnątrz. Podejrzewam każdego...
Cała sytuacja przysporzyła nam też dziwnym trafem korzyści. Choć oddałbym wszystko, by odzyskać ich obu. Jednak stało się, Ojciec i Skała oczekiwaliby ode mnie pragmatyzmu. Otóż Król Południa poinformowany o tych wydarzeniach przez Daregotha. Przysłał tu Kashira by oddać mi Głos Południa. Myśli, że wziąłem Trollhartę na zakładniczkę. A rodzinnych konkurentów o koronę zabiłem. Obawiając się moich czarów i dalszych posunięć... Dokonał jedynego słusznego wyboru. Zatem moje słońca i gwiazdy jesteś Królową zjednoczonego Haradu. A my staliśmy się jednością z naszymi braćmi, pierwszy raz od setek lat. Wiedz jedno i przysięgam to na miłość swoją i życie. I mimo, że wiem iż nie muszę tego pisać powiem to. Nie podniosłem ręki na jedynych ludzi, jacy prócz ciebie byli mi rodziną w mym życiu.

Przekroczyliśmy granicę Harandoru, dolina jaką wybrał ojciec na trasę naszego przemarszu, okazał się elfią pułapką. Stu stopowa fala miała zatopić nasze szeregi. Odparłem ją z najwyższym trudem, wraz z Daregothem. Jednak straty nasze były znaczące, choć to nic w porównaniu z tym co mogło się stać. Woda pochłonęła i Kashira, co na trzykroć przeklętych Gondorczyków sprawi, że zjednoczenie może się zachwiać jeśli nie wykona się odpowiednich ruchów. Nikt na szczęście mordu mi nie zarzuci, nawet gdyby chciał. Zginęła wraz z nim połowa mego Khas. I pięć tysięcy ludzi. Musisz zrobić wszystko by wraz z doradcami ojca w stolicy, zjednać nam jak najwięcej południowych klanów. Gdy będą tam przedstawiciele tego czy tamtego klanu. Dajcie też znać wszystkim klanom, które ojciec miał za przyjaciół północy i naszej rodziny. Przekaz ma być jasny, pod naszymi rządami ich gwiazdy wzejdą wysoko. To zapewni nam ich wzmożoną czujność i dodatkową lojalność.

Kocham cie i więdnę bez blasku twej obecności. Twój Andaras.

Wystarczająco ciepło chyba-pomyślał Andaras kończąc list. Kilka słów przemycił tam z konieczności. Bowiem jego serce nie było już takie jak dawniej. Oczywiście kochał ją ale czuł, że coś się zmieniło czegoś tej miłości zaczynało brakować. Sam również podejmie kroki, by ich przyjaciele na południu wierzyli, że nadeszła ich godzina chwały.

-Dasz to zaufanemu gońcowi. Tylko dyskretnie. Na statku popłynie rzeką do naszej pierwszej twierdzy, na nowo zdobytych ziemiach. Daj mu czterech piechociarzy jako obstawę. Z twierdzy do stolicy, list do rąk osobistych królowej. List zniszczyć w razie zagrożenia.- co prawda król nie podejrzewał by ktoś dybał na ten list. Ale ostrożność przede wszystkim.

Potem przyszedł zwiadowca i wieść o Gondorskich uchodźcach. Andaras zebrał pięć tysięcy swojej jazdy. I ruszył ich tropem. Dopadli ich pół dnia drogi od miasta. Wyjeżdżając wieczorem na płaskowyż Andaras zobaczył w oddali kilkutysięczny tłum zbity w gromadę długiej kolumny, za którą unosił się kurz i pył gdy przemierzali spękaną ziemię Harondoru wzdłuż koryta rzeki. Udało się im ich otoczyć formacja, przypominającą U. Gdzie jedyna nie obstawiona droga była rzeką. A nawet po tamtej stronie, czyhało trzystu jeźdźców. Król miał jedną podstawę planu. Unikać walki ze znaczącymi siłami Gondoru, gdyby tak owe się pojawiły. Jedyne co było mu potrzebne teraz, to dodatkowe straty. Jeśli ma walczyć to tylko z pełną armią u boku. Uchodźcy jednak byli łakomym kąskiem, więc wypadało spróbować. Jako jeńcy byliby przydatni przy oblężeniu najbliższego miasta. Które miał zamiar zdobyć szybko, niemal z marszu. A oni by to ułatwili. Gdyby stawili opór tym lepiej. Łaknął ich krwi i krzyków, nadal mieli nie wyrównane rachunki z doliny. Wszak Godnorczyków zginęło tam tylko tysiąc pięciuset. I tych trzech cholernych elfów, miejmy nadzieję. Choć któryś z nich mógł ocaleć tak samo jak Kashir zostawił dwustuludzi by ich szukali. Elfów,ksiąg,kosturów syna południa innych ocalonych. Kto wie może wytrwałość w poszukiwaniach coś przyniesie.

Gdy zostali otoczeni o świcie przemówił z siłą tysięcy głosów:

-Mieszkańcy Harandoru. Haradcy dawni panowie tych stron, przybyli odzyskać swoje ziemie. Oddajcie się w nasze ręce a zachowacie życia. Stawcie opór a zginiecie i nie będzie dla was litości.-tylko mnie sprowokujcie, nie potrzeba wiele.

Jeśli się nie zgodzą, zasypie ich płonącymi strzałami. Żadnej walki wręcz. Czysta nie ubłagana masakra bez strat. Dostrzegał jak ufortyfikowali swoje pozycje wozami. A broń trzymał niemal każdy kto był ją w stanie unieść. Kobiety, starcy, podrostki... Daremny opór w obliczu jego taktyki.
Już miał wydać rozkaz do ataku, gdy podjechał do niego zwiadowca.

-Królu Gondorczycy gnają tu na złamanie karku. Konni, kilka tysięcy ich będzie.
-Kila znaczy dwa czy bliżej naszej liczby?
-Więcej niż dwa ale bliżej nie wiem, nie narażałem się czujki nie przyjaciela.
-Dobrze, informujcie mnie dajcie znak gdy będą już bardzo blisko. Tak byśmy zdążyli odskoczyć. Nie zamierzam z nimi teraz walczyć. Zbyt nieprzewidywalne pole bitwy. A nasze siły rozciągnięte.

I tak było nieźle. To pierwszy raz kiedy jego człowiek wrócił z meldunkiem. Podczas pamiętnej potyczki, na pustyni z buntownikami oraz niedawno w dolinie. Jego zwiadowcy ginęli niczym muchy. Tym razem przynajmniej na nich nie spadną z zaskoczenia.

-Decyzja? Wasz czas się skończył. Czas krwi i śmierci dla waszych kobiet i dzieci. Czy poddacie się?- rzekł tysiąc głosów w kierunku obrońców.

Od strony wozów, za którymi kryli obrońcy wyjechał jeździec. Jechał powoli, stępa wyprostowany w siodle. Kierował się w stronę głównej Haradzkiej chorągwi.- jak na złość jedzie tak wolno, jakby kupował sobie czas. Andaras miał precyzyjną informacje, w jakim czasie dojadą tu Gondorczycy. Jadąc dalej w maksymalnym tempie. Miał go pewien zapas i pod to ułożył sobie dokładne posunięcia.

Gdy tylko dostrzegł, że jeździec jedzie wolno głos rzekł.
-Kolana należy zginać szybko by zachować głowę. Inaczej ktoś może ci pomóc przyśpieszyć.

Wyjechał w stronę Gondorczyka z sześcioma ludźmi ze swego Khas. Nie żeby bał się jednego jeźdżca był to kwestia obyczaju. Jeździec zatrzymał się w połowie drogi, między wozami a linią konnych Andarasa i cierpliwie czekał.
Nie zsiadł z konia. Koń jeźdźca z pochyloną głową parsknął i zamachał ogonem. Jeździec zaś się nie ruszył patrząc w stronę wojsk Haradu.

Król zatrzymał się przed nim jego ludzie u jego boku.
-Jaka jest wasza odpowiedź Gondorczyku?

- Panie. - odezwał się dojrzały mężczyzna wyglądający na weterana lub oficera. - Z nami są kobiety, dzieci i starcy. Nie czyńcie im krzywdy i odstąpcie. - powiedział smutno.

-Nie zamierzam dyskutować. Poddajecie się bez warunkowo natychmiast. Zachowacie życia. Inaczej bez mitręgi czasu, zaleje was morze strzał. By mieć pewność, że nie spróbujecie sztuczek. Podczas waszego pojmania tak jak ta w dolinie.

- Zauważ panie, że życie w niewoli nim nie jest. Wiemy co się stanie z kobietami i dziećmi. - powiedział Gondorczyk.

Oczywiście zniewolimy was. Ty to wiesz, ja to wiem. Będą jednak i tacy co chwycą się fałszywej nadziei. A nawet ci którzy nie mają złudzeń, być może będą liczyć na ratunek Gondoru za jakiś czas. Każde życie lepsze od śmierci, być może nie dla starego weterana. Ale to tłum przecież...

-Harondor zostanie przyłączony do Haradu. Daje wam słowo że zachowacie życia. I będziecie wolni po zakończeniu wojny. To albo śmierć w męczarni płonących stosów i ciał.

- Panie Gondor oddał te ziemie Haradowi. Mamy rozkazy wycofać się zostawiając tę ziemię. Walczyć o nią już nie trzeba, bo... - dodał nieustępliwie lecz zamilkł widząc zmienioną twarz Andarasa.

-Dość- warknął Andaras. Po czym kontynuował dalej-W dolinie straciłem wielu żołnierzy. Nie wierzę ci i nie zamierzam kontynuować dyskusji. Jeśli mówisz prawdę, wasze życie będzie gwarantem dotrzymania tego co mówisz.- naszła go oczywista myśl. Nie zostało was w Hontondorze zbyt wielu. Wszystkie siły skierowaliście do Gondoru. Pewnie był rozkaz, by w razie porażki planu w dolinie, ewakuować mieszkańców i oddać te ziemię. Gdyby było inaczej, przysłalibyście wysłannika. Wszak oddanie tych ziem, bez powiedzenia o tym samym zainteresowanym to dość niezwykłe posunięcie.

- Zatem pozwól mi naradzić się ze starszymi. - pochylił głowę nieznacznie.

-Żadnych narad macie chwile albo morze strzał. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę.-rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Nie jest to moją intencją panie.

Zatem oddal się macie tylko chwilę i ma stać się jak rzekłem.

- Zanim zaatakujesz niewinnych, chciałbym abyś wiedział, że jest wśród nas złapany przez naszych ludzi człowiek. Który twierdzi, że zgładził Ambasadora Muthanna. - rzekł stalowym głosem patrząc Andarasowi prosto w oczy.

-Króla Munthanna. Ma biec razem z resztą jako zakładnik. A teraz ruszaj macie jedynie chwilę-informacja była piorunująca. O ile nie kłamie. Jednak nie może pozwolić by uczynił z tego swój atut.

Członkowie jego Khas chwycili za miecze, wyciągając je do połowy i czekając na potwierdzenie ścięcia bluźniercy. Nazwanie Króla ambasadorem i jakieś słowa o morderstwie, to było dla nich zbyt wiele. Dyscyplina to jednak całe ich życia. Zatem w czytelny sposób, nie narażając się przy tym zbytnio, dali znać co sądzą o całej sprawie.

-Ma zanieść słowa.-Król gestem ich zatrzymał. Jeśli by go ścieli z jakichkolwiek układów nici.

-On zginie pierwszy jeśli zaatakujecie. - powiedział weteran zawracając konia.

-Słyszę to z radością. Choć wolałbym to zrobić własnoręcznie. A teraz znikaj.-kupuje czas może wie, że już po nich jadą.

- Andarasie! - odezwał się jeden z najstarszych z Khas Sulfyana. - Nasz pan i król Muthann zostali otruci? - w jego głosie słychać było niebezpieczną nutę.

No tak jeszcze tego brakowało pomyślał czarnoksiężnik. Wszak obecnie połowę jego Khas stanowili ludzie z obstawy jego Ojca i Skały. I gdyby morderstwo było udowodnione. Mieli za zadanie zabić winnego, a potem podążyć za swym panem do krain Morgotha. Andaras jednak stwierdził, że szkoda marnować taki potencjał. A skoro i tak oficjalnie nie było to morderstwo. Pozostawił ich przy życiu, zwyczaj dawał taką możliwość.

-Gondorczyk kłamie, by zyskać czas. Ta rozmowa miała dać im chwilę, niezbędną by dojechali tu jeźdźcy z miasta. I ocalili ich głowy. Ponadto to świetny pomysł, by zasiać w mej głowie zamęt. Przyjąłem jego słowa, by nie wypowiadał ich więcej. - Andaras odwrócił się w jego stronę i mówi kolejne słowa patrząc mu w twarz- Zmarli we śnie. Widziałem tyle co wy, straciłem zaś więcej. Ukochanego brata i ojca. Me myśli podążały w różnych kierunkach. Jak zawsze gdy strata dotyka serca. Do dnia dzisiejszego, badam tą sprawę. Albowiem zawsze trzeba dopuszczać każdą możliwość. Wiem, że pilnowałeś swego pana całym sercem, tak samo jak robili tu ludzie mego ojca. Nie wierzę, że coś umknęło waszej uwadze. Nie wierzę, że ktoś minąłby was na drodze po ich życie. Khas jest tarczą chroniąca nasze życia. Gdybym wątpił nie dostąpiłbyś zaszczytu bycia moją tarczą. Nie dostąpiłbyś nawet zaszczytu kolejnego oddechu. Zgodnie ze zwyczajem i moją wolą. Zapewniam cię jednak dla spokoju twego ducha. Jeśli kiedyś coś w tej materii się zmieni, w co niewierze. Pozwolę ci dopełnić ślubów. Zwątpieniem nie mogą was napawać żadne słowa. W żadnej sprawie nie tylko tej. Jako moje Khas jednak możecie do mnie przyjść, bym jako ojciec i Król rozwiał wątpliwości mych dzieci. To były jedynie słowa Gondorskiego psa. Plugawe by ocalić głowę. Nawet gdybyś był zabójcą, poszedłbyś by powiedzieć to Gondorczykom już na wstępie swej podróży? Czy poczekałbyś, aż powiesz to komuś bardzo ważnemu kto cię wynagrodzi? Słyszałeś oddają nam ziemię nie trzeba walczyć?! W dolinie przecież kilka dni temu witali nas kwiatami. Połowa twych braci z Kas padła od ich zapachu. Nie wspominając, o wielu znakomitych synach pustyni. Nie przyjacielu Gondorczycy uciekają, zapewne mieli takie rozkazy. Oddać te tereny na wypadek porażki w dolinie. A teraz do naszych sił ile tchu. Czas wypuścić pierwsze strzały by zrozumieli, że się niecierpliwie.
 
Icarius jest offline