Zawczasu upatrzył sobie pniak prawie zupełnie rozsypany w pagórek próchna. Przy nim urządził sobie palarnię i na nim opierał teraz dwójnóg karabinu, mierząc z przyklęku tam, gdzie gąszcz wydał mu się podejrzanie ruchliwy. Piknikową pozycję pod drzewkiem zmienił na bojową bez zbędnego gadania, samym poruszeniem dając wszystkim zainteresowanym znać, że coś zauważył. W końcu nie fatygowałby się bez powodu. A tym bardziej Collins, stary wyga.
Zrezygnował z co gwałtowniejszych sposobów szukania osłony, bo nieruchomo, w deszczu i ciemności, raczej nie zwracał na siebie większej uwagi, niż gdyby rzucił się nagle na ziemię. Poza tym wtedy ograniczyłby sobie drastycznie pole widzenia i manewru. A dżungla to nie strzelnica. Nikt tu nie gwarantuje, że cel pojawi się właśnie tam, gdzie go oczekują. Ani że znienacka nie skoczy na leżącego plackiem strzelca z bagnetem albo zębami.
Na taką okoliczność wolał zachować swobodę ruchów, nawet jeśli ledwie wystającym nad zarośniętą górkę hełmem faktycznie miał ułatwić dostrzeżenie oddziału.
Na diabelskie wycie zresztą i tak najchętniej odpowiedziałby miarowym dudnieniem BAR-a. Chyba żaden dźwięk nie oswaja tak skutecznie dziczy, ani nie krzepi bardziej serc amerykańskich chłopaków daleko od domu. Może to kwestia mocy tego sprzętu, może przekonanie, że dopóki nie grzeje z pełną szybkością, nie jest jeszcze tak źle. A może coś zupełnie innego.
W każdym razie Luke Summers zwyczajowo wybrał bardziej zachowawczy tryb. Zawodzenia w krzakach mimo wszystko nie uznawał jeszcze za okoliczność szczególną. A gdyby zagrożenie okazało się jednak nie tylko realne, ale też wyjątkowo wredne – do przełącznika nie było przecież daleko.
Ostatnio edytowane przez Betterman : 04-04-2012 o 13:26.
|