Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2012, 20:49   #32
Ozo
 
Ozo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ozo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumny
Para łowców zaczęła kierować się w stronę wyjścia z parku. Oswald wciąż nie bardzo rozumiał to wszystko, co stało się przed chwilą. Próbował poukładać sobie to w głowie, jednak jego własne ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Był w szoku, cały się trząsł i w dodatku nie miał pojęcia co dalej. Dwaj mężczyźni szli w ciszy zaledwie przez moment, w końcu jeden z nich postanowił zabrać głos.
- Boisz się - powiedział Nicholas. - Ja też.
Spojrzał jeszcze raz na zwłoki poległego łowcy.
- Ja - Oswald zaczął ale doszedł do wniosku, że nie wymyśli sensownej odpowiedzi. Bał się i było to widać już na pierwszy rzut oka. Postanowił więc przemilczeć sprawę.
- Wy mieliście konie, prawda? To nawet lepiej, sam tego automobilu, czy jak to zwą nie potrafię obsługiwać. Strzepnij dłonie i spróbuj klasnąć lub strzelić palcami, przestaną się trząść - poradził.
- Tak - powiedział starając się opanować drżenie głosu.
Spojrzał na zmasakrowane zwłoki łowcy i niemal od razu odwrócił wzrok.
- Nie wiem gdzie on zostawił swojego. Mój powinien stać tu niedaleko - po tych słowach spróbował rady towarzysza. Obawiał się, że może przy tym wyglądać dość głupio ale w tej chwili nie miał nic do stracenia.
- Konie mają to do siebie że lubią się trzymać razem. Jeśli go nie przywiązał pewnie stoją sobie razem i obgadują ludzi - Zażartował Nikko próbując obrócić uwagę drugiego łowcy. - Wiesz mnie na pierwszym polowaniu w terenie ręce latały o tak - Pomachał gwałtownie dłońmi w powietrzu. - Potem przestają, uwierz mi.
Oswald odruchowo uśmiechnął się na widok pantomimy stworzonej przez towarzysza niedoli. Nie był to może najbardziej wyrafinowany sposób na uspokojenie kogoś po przeżytej traumie ale wydawał się działać. Początkujący łowca zyskiwał coraz większą kontrolę nad swoim ciałem i potrafił już mówić całkiem normalnym głosem.
- Skoro tak mówisz, to oba konie powinny być kilkanaście metrów stąd - powiedział po czym jego wzrok ponownie uciekł w stronę leżącego ciała. - Nie wydaje ci się, że nie powinniśmy go tak tutaj zostawiać? - spytał.
- Nie damy rady go zabrać nie zwracając na siebie uwagi. Później coś się wymyśli.
- No dobrze, rozumiem - powiedział po chwili, choć pozostawienie kogoś w ten sposób przychodziło mu z trudem.

Niedługo potem, na linii wzroku zjawił się biegnący Cornelius. Kulejący starszy pan, poruszający się najszybciej, jak mógł stanowił iście pocieszny widok – szybko jednak zauważył łowców. Nie był sam. Dopiero teraz oszołomieni wydarzeniami łowcy zauważyli więcej twarzy. Niektórzy wysłannicy Zakonu szli od strony drzew, inni kroczący w pośpiechu za ogarami przeszukiwali teren. Park w groteskowy sposób powrócił do życia. Jednak nadal dookoła było dojmująco cicho, a potępieńczy wiatr z niemal rozmyślną złośliwością wślizgiwał się za kołnierze i rozkloszowane palta.

- Gdzie są pozostali? – rzucił z miejsca – I co dokładnie się stało?
- Wampiry - odparł kwaśno Amerykanin. - W dodatku takie, które po postrzale zajmuje kilka sekund na zaleczenie ran
- To wiem. Wiem, że jest tu Demetrius Caine - przeszedł do konkretów - Zabrali Beatrycze?
- Tak - odezwał się zamszowy alt za plecami Oswalda. Wszyscy odnieśli niemiłe wrażenie, że ruda kobieta musiała się tam zmaterializować, gdyż przed chwilą jeszcze nikt się tam nie znajdował. Lady Drucilla przybliżyła się o kilka kroków pozwalając, by obcasy wydały charakterystyczny stukot na biało-czarnych polach. Lekko kołysząc biodrami zajęła miejsce obok chudego mężczyzny. Wiatr wypełnił nozdrza Taylora ciepłymi nutami zapachowymi jej perfum i patrząc na niego badawczo odpowiedziała - Cecilia Salander została zamieniona w wampira.
Intonacja sugerowała, że jest ona pełną i satysfakcjonującą odpowiedzią. Wszystko powinno być jasne. Jednak gdy spojrzenie przemknęło po zmęczonych licach młodych mężczyzn, postanowiła dobrodusznie sprostować tym razem kierując swoje słowa do jedynego mężczyzny, który tej nocy zmrużył oczy - Caine i Salander zabrali pannę Valiarde do wampirzej fundacji na obrzeżach miasta.
- Jak ja tęsknie za zwykłym "posól i spal" - mruknął Nikko. - A pani to...?
- Drucilla - spojrzała bystro w kierunku rozmówcy - Poznaliśmy się w w biurze Sullivana.
Nikko poczuł się trochę głupio nie rozpoznając kobiety od razu.
- Proszę o wybaczenie, to była ciężka noc... i jeszcze się nie skończyła. Swoją drogą, skąd pani wie co tutaj zaszło? I co to za super-wampir z tego Caina?
- Stary, grecki. Niespełna tysiąc lat... z okresu naporu kalifatu arabskiego na bizantyńczyków, jak się nie mylę – sprecyzował Valiarde, po czym prychnął - Mógłby mieć i dwa tysiące, i tak zamierzam mu wyrwać Beatrycze... - mogło być za późno, ale... nie, nie będzie o tym myślał! - Wy też powinniście - zwrócił się do łowców - Bo przemienienie Cecylii wskazuje, że sprawa ma związek z tym miłośnikiem demonów pod podłogą.
Nikko westchnął tylko. Nie wiedzą nawet gdzie szukać. Nie mają na razie nic...
Amerykanin podszedł powoli do miejsca z którego zniknęła Beatrice. Chwaląc w myślach gazowe latarnie wypatrywał jakiś śladów. Wampiry poruszają się szybko, czasem szybciej niż jest to w stanie dostrzec ludzkie oko, ale ciągle stąpają po ziemi. Zawsze coś mogły zgubić. Jakaś kartka, kawałek materiału, cokolwiek. Jeśli coś można było znaleźć na murawie, to Nikko na pewno to odnajdzie.
Latarnie wbrew pozorom nie dawały już oszałamiającej ilości światła. Nie z powodu zużycia gazu lub wadliwego działania. Łowcy najzwyczajniej nie zauważyli kiedy niebo z czarnego zaczęło zmieniać swoją barwę w odcienie szarości. O czym zapomniał zmęczony łowca - wampiry także poruszały się bezszelestnie i zwinnie. Trochę jak elfy, które zgodnie z podaniami nie zostawiają śladów na śniegu. Toteż poszukiwania Nikko nie mogły zakończyć się inaczej jak porażką. Drucilla w ciszy przyglądała się podchodom swojego kolegi po fachu. Podniosła spojrzenie na Taylora i cicho przypomniała:
- Ja wiem, gdzie on mieszka. Spędziłam nad tym całą noc, ale już znam odpowiedź.
Nikko zaklął szpetnie. Nie znalazł kompletnie nic.
- Dobra... ktoś ma jakieś pomysł? Mnie się skończyły.

Oswald wolał zostawić sprawy w rękach bardziej doświadczonych łowców. Miało to sens tym bardziej, że teraz, gdy stres związany z ostatnimi wydarzeniami zaczynał go opuszczać, zaczęło o sobie dawać znać zmęczenie. Próbował odgonić od siebie wizję ciepłego łóżka oraz smacznego posiłku. Jeżeli łowcy mogli coś zrobić, by pomóc porwanej kobiecie, musieli działać natychmiast.
- Jeżeli pani wie, gdzie oni mogą się teraz znajdować, to proszę nas tam zaprowadzić. Nie możemy tracić ani chwili. - Wypowiadając te słowa przypomniał sobie o zabitym, którego zostawili przy szachownicy. Nie chciał, by podobny los spotkał kogokolwiek z pozostałych. – Musimy się pośpieszyć. Powinniśmy też chyba zabrać ze sobą jak najwięcej osób.
Miał nadzieję, że nikt z obecnych nie będzie oponował. Być może ktoś bardziej doświadczony wymyśli nawet jakiś plan. Nie mogli w końcu po prostu zaatakować szturmem siedziby wampirów. Sam nie był jednak w stanie niczego wymyślić. Wiedział jednak, że stanie w miejscu na nic im się nie przyda. Musieli działać, choćby to działanie miało być nagłe i nieprzemyślane.
 
Ozo jest offline