Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2012, 12:08   #55
Lakatos
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Łowca wracając do obozowiska pośpiesznie stawiał kolejne kroki, rozglądając się przy tym uważnie, żeby nie zgubić swoich śladów. “Gdzie ono do cholery jest?” Był mocno zdenerwowany, ponieważ był święcie przekonany, że już dawno powinien dołączyć do towarzyszy. Droga powrotna niezmiernie mu się dłużyła. “A co jeśli ich minąłem?” W jego głowie zaczęły pojawiać się czarne scenariusze. Jak się okazało się niepotrzebnie. Po chwili uspokoił się, kiedy pomiędzy konarami drzew dojrzał obozowisko. “W końcu.” Gdy zbliżył się do grupy, zrozumiał, że jego pośpiech był całkowicie zbyteczny. Kompania wcale nie wyglądała na zniecierpliwioną jego nieobecnością. Część dopiero jadła śniadanie, a inni odsypiali jeszcze zarwaną noc. Najwyraźniej nikomu nie spieszyło się, żeby odnaleźć karawanę. Lekko zmęczony Yarkiss usiadł na pieńku, na którym jeszcze kilka godzin wcześniej siedziała zjawa i wyjął ze swojego plecaka coś na ząb. Zajadając się serem, zwrócił się do towarzyszy.
- Zjem i jeśli jesteście gotowi możemy ruszać. A i jakby kogoś to interesowało jeden kłopot mamy z głowy. Hieronimus nie powinien nas już niepokoić. - Jak się spodziewał wiadomość ta nie zrobiła na grupie większego wrażenia. Nikt nie pędził do niego z gratulacjami za pozbycie się ducha, ani nie dopytywał jak skończyła się cała ta historia. Yarkiss nie był tym jednak szczególnie zawiedziony. Nie liczył na wdzięczność ze strony kompanów oraz nie zamierzał rozpowiadać jak o to on - szlachetny bohater - z narażeniem życia ratował innych przed przerażającą zjawą. Można powiedzieć, że brak pytań był mu na rękę. Łowca nie miał ochoty o tym rozmawiać, bo sam nie wiedział co o tym zajściu z duchem myśleć. “Czy postąpiłem słusznie? Czy tak samo uczyniłbym tym razem?” Myśliwego męczyły wątpliwości, ale wokół niego nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Wyglądało na to, że dla Yarkissa lepszym kompanem do rozmów była nieobecna już zjawa, niż towarzysze podróży, którzy byli już gotowi do wymarszu. “Nie ma czasu na rozpamiętywanie, czas ruszać.” Łowca dokończył posiłek, pozbierał swoje manatki, których nie miał zbyt wiele i opuścił wraz z grupą obozowisko.

Trzeciego dnia los był dla Yarkissa i reszty kompanii był łaskawy. Obyło się bez zbędnych przygód. Dzień upłynął pod znakiem monotonnej wędrówki, co w pełni odpowiadało synowi Petera. Wcale nie dokuczał mu brak wrażeń podczas popołudniowego marszu. Dodatkowo humor poprawiał mu fakt, że nie musieli już przedzierać się przez puszczę. Po tym jak namówił grupę by wrócili na trakt (gdy znaleźli dogodne miejsce, aby przeprawić się przez rzekę) droga stała się o wiele wygodniejsza dla podróżników. Łowca troszkę obawiał się pokonania Wartki, ale okazało się, że ściągnięcie butów i podwinięcie nogawek to były jedyne wyzwania jakie przed nim stanęły.

Idąc zarośniętym gościńcem co jakiś czas tropiciel przyglądał się uważniej pod nogi. Wypatrywał śladów po karawanie czy też innych wędrowcach mogących podążać tym samym szlakiem co oni. Jednak niewiele mógł znaleźć. Co prawda widział głębokie koleiny zostawionych przez wozy, ale wcześniejsza burza zmyła wszystkie mniej wyraźne ślady.
Syn Petera przyglądając się w ciągu marszu grupie, miał wrażenie, że - choć nikt tego głośno nie powiedział - gdyby pojawiła się okazja powrotu do Viseny, większość uczestników wyprawy długo by się nie zastanawiała. Jednak po tym co ich dotychczas spotkało, Yarkiss wątpił, aby ktoś zdecydował się samotnie wrócić do domu. Sam Yarkiss natomiast był mocno zdeterminowany, żeby osiągnąć postawiony przed sobą cel, a co za tym idzie liczył, że reszta nie zdezerteruje. Niestety patrząc na ich zrezygnowane twarze, miał zgoła odmienne przeczucie. W tych okolicznościach najbardziej denerwowało go to, że nic nie mógł z tym zrobić, gdyż nigdy nie był z niego dobry mówca. Nie widział siebie wygłaszającego pokrzepiające przemówienie.

Kiedy nastał wieczór i wybrali jak wydawało im się bezpieczne miejsce na nocleg, Yarkiss jak co dzień udał się do lasu po drewno na ognisko. Można powiedzieć, że rozpalanie paleniska stało się równie pewnym punkt dnia jak śniadanie i kolacja, po której myśliwy ułożył się do snu. Nie widział większego sensu w dalszym siedzeniu przy ognisku, kiedy towarzysze podobnie jak w dniach poprzednich nie byli zbyt rozmowni.
Łowcy wyjątkowo dobrze spało się tej nocy, aż żal było mu wstawać z posłania, gdy Solmyr budził go na wartę. Kilka razy się przeciągnął i ziewnął, ale zmusił się w końcu, żeby wstać. Korenn tymczasem siedział już ogrzewając się przy ognisko, w zaskakującą chłodną noc jak na tą porę roku. Yarkiss przysiadł się do kompana i kiedy upewnił się, że wszyscy śpią, zagadał najbardziej banalnie jak się dało. - Śpisz?
- Nie. Przecież mamy wartę - odparł młodzieniec.
- Słusznie. Słuchaj może to nie moja sprawa, ale muszę zapytać. Czy ty coś ukrywasz przed nami? - Uwagę łowcy przykuły nienaturalne ruchy ubrania towarzysza.
- Ukrywam? Może tutaj? - z psotnym błyskiem w oku Korenn wyciągnął zza pazuchy... niedużego węża! W półmroku ciężko było ocenić gatunek, zresztą spod koszuli wystawał tylko łepek gada.
- Co?! - Wykrzyknął zszokowany myśliwy, odsuwając się od Korenna, po czym popatrzył, czy nie obudził swoimi wrzaskami reszty grupy. - Oszalałeś? - Zapytał już ciszej z niedowierzaniem.
- No wiesz! - obruszył się rozmówca. - Zass to mój najlepszy przyjaciel, moja dusza - z czułością pogłaskał węża i ostrożnie schował pod ubranie. Zwierze wydawało się całkowicie przyzwyczajone do takiego traktowania.
- Zass? Od kiedy nadaje się wężom imiona? Możesz mi powiedzieć, bo nie jestem na bieżąco. - Kolejne dziwo, z którym Yarkiss spotyka się w trakcie tej podróży. Łowca ostatnio codziennie dowiaduje się czegoś nowego o świecie.
- Nie obchodzi mnie czy “się” nadaje, czy nie. Zass to Zass - najwyraźniej dla Korenna nie był to temat do dyskusji.
- Oczywiście. - Łowca przytaknął rozmówcy widząc, że ten jest lekko podirytowany jego pytaniami. - Powiedz mi tylko jeśli oczywiście możesz. Mam się go obawiać? - Normalnie myśliwy dawno wyjąłby miecz, ale w tym przypadku nie wiedział jak postąpić z gadem.
- Kto wie... - zamyslił się Korenn, ale potem roześmiał. - Dopóki nie będziesz jej ruszać nie masz się czego bać. Ale Zass to żmija, każda się zdenerwuje gdy jej nastąpisz na ogon, albo zasłonisz słońce.
“Zasłonisz słońce? Przecież to chore. Łasica, jastrząb, a teraz jeszcze żmija. Ładny zwierzyniec tutaj mamy.” - Syn Petera lubił zwierzęta, ale tylko nie które i nie bez przesady, żeby trzymać je pod ubraniem. - Po co ci on?- Wyrwało się pytanie z ust łowcy.
- Już powiedziałem - to moja dusza. Pół - uściślił czarodziej.
Myśliwy popatrzył na Korenna jakby rozmawiał z obłąkanym. Nic nie rozumiał z tego co mówił do niego mag. - Lepiej chyba lepiej będzie jak wrócimy do wartowania. - Syn Petera odwrócił się plecami do rozmówcy i nasłuchiwał, czy nic nie zbliża się do obozowiska.
 
Lakatos jest offline