Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-04-2012, 21:20   #51
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Magia. Tajemnicza moc, do której stronią niektórzy ludzie. To ciekawe – dlaczego jedni mają do niej skłonności, a inni nie? Czy to jakiś znak od bogów? Przecież nie każdy, kto para się czarami jest kapłanem. Są jeszcze czarodzieje. Czy oni też zostaną kapłanami? Nie? To w takim razie skąd czerpią swoje moce? ~ To nie na moją głowę ~ stwierdzał za każdym razem Rafael, kiedy jego przemyślenia trafiały na ten, przykryty zasłoną niewiedzy obszar. Nie było mu dane czytać magicznych ksiąg, ni wypowiadać tajemniczych formuł. Łuk i strzała – to jego kawałek chleba. Może, gdyby ojciec nie uparł się uczyć go polować. Kto wie? Do dziś pamięta ten naszyjnik z zajęczych siekaczy, który przyniósł Alastarowi, po swojej pierwszej zdobyczy. Stary druid obruszył się na widok ozdoby i bardzo posmutniał od tamtego momentu. Mały Ralfi nie mógł tego wtedy zrozumieć. Miał za mało wiosen na karku. Dopiero z biegiem czasu zaczynał pojmować sprawy, które być może zadecydowały o tym, kim został. Tak mu się wydawało, że ten starzec.. on widział dla niego inną przyszłość. Łowca żałował, że nigdy jej nie pozna. Życie wybrało dla niego taką drogę.

***

Nie da się ukryć, że wśród nich były osoby o magicznych zdolnościach. Zrośnięta noga, dziwne rozbłyski w powietrzu, biorące się znikąd. Tego nie widuje się na co dzień. O ile czyn Eillif był zadziwiający i szlachetny, to magia Solmyra wydawała się Ralfiemu wielce tajemniczą. Kiedy słyszał te nieznane słowa i widział ich efekty ogarniała go dziwna niepewność - niepewność podchodzącą wręcz pod strach, ale też.. zachwyt? Sam Solmyr był niezwykłym okazem. Dziw człowieka bierze, że tacy ludzie rodzą się i dorastają wśród zwyczajnych zjadaczy chleba, a potem odkrywają w sobie moce, o jakich innym się nawet nie śniło.

Tak, jak nie powinno się wchodzić między strzelca a ofiarę, tak Rafael postanowił nie wtrącać się w rozmowę rannego czarownika ze zjawą. Choć może postanowił to zbyt śmiałe słowo. Sama obecność tak niewyobrażalnej istoty, jaką był dla młodzieńca duch, wywoływała strach, który bardzo ograniczał praktycznie wszelkie czynności intelektualne, począwszy od rozsądnego myślenia, a skończywszy na zwyczajnym zaśnięciu. Nawet, żeby śmielej się ruszyć potrzebował zdobyć się na niemałą odwagę. A więc to tak ma wyglądać ta podróż? Takie tajemnice czekają na nich w tym przeklętym lesie? Może to dlatego konwój składający się z wioskowych weteranów przepadł… Może te wszystkie legendy… Są prawdziwe. Przeraził się. Wyjątkowo dokładnie słyszał rozmowę, która odbywała się przy ognisku. Paranormalna postać zgniewała się na gierki Solmyra i poczęła nienawistnie unosić się ku górze. Ralfi pomyślał, że to koniec. Na szczęście.. Blask, czary. Magik przegonił nieszczęsną duszę i jakby nigdy nic położył się spać. ~ A więc to… to jest... NORMALNE? ~ zachodził na głowę myśliwy. Nie mógł zasnąć. Byle szmer drzew przyciągał jego uwagę. Próbował oswoić się z tym, co widział.. ale bezskutecznie. Nocne powroty zjawy tylko to pogorszyły. Czytając miny reszty towarzyszy, można było stwierdzić, że czują się podobnie. Cóż, musieli sobie jakoś poradzić. Póki co nikt przecież nie zginął…

Dłużąca się noc nie pozwoliła tym razem nabrać sił, a jej koniec był równie niekomfortowy, jak i początek. Te przeźrocze mknące bez oporu po przestworzu.. Ralfi już wiedział, że to nie wróży nic dobrego. Miał nadzieję, że zjawa.. która zdawała się mieć imię.. Hieronimus? – nie dotrzyma słowa danego Solmyrowi i w końcu im odpuści. Poranna dawka strachu jaką doświadczył łowca, nie mogła równać się tej wczorajszej. Może to za sprawą pory - niebo nieco już poszarzało, widoczność była lepsza. Nie oznacza to jednak, że czuł się swobodnie. Schylił się, trzymając kurczowo łuk. I wtedy wreszcie ktoś wziął sprawy w swoje ręce. Ku zaskoczeniu Rafaela, do konfrontacji z duchem poszedł w ich imieniu Yarkiss. ~ A więc jednak. Cóż, w końcu się zdecydował. ~ pomyślał po chwili myśliwy, widząc jak syn Petera próbuje perswadować z obłąkanym emocjonalnie, nieumarłym mężczyzną. Może w końcu najstarszy uczestnik tej wyprawy weźmie na siebie obowiązek przewodzenia grupą. To co teraz zrobił, było dobrym początkiem ku temu. Rozmowa szła mu nadzwyczaj dobrze, jak na kogoś, kto uważa, że nie potrafi dogadywać się z ludźmi. Bądź co bądź ta dusza należała kiedyś do człowieka. Hieronimus okazał się być ojcem i mężem tej dwójki, której szczątki znaleźli w starej chacie na łóżku. Smutna historia. Rafael rozumiał uczucia ducha, ale nie współczuł mu. Nadal przerażała go świadomość, że mężczyzna nie ma kości, mięśni, a mimo to rozmawia z jednym z jego towarzyszy. Yarkiss postanowił zaprowadzić Hieronimusa do chaty. Ten łowca zaczynał poczuwać coraz więcej odpowiedzialności za to, co robił. Ralfiemu ani w głowie było udać się razem z nimi. Chciał, by zjawa jak najszybciej zniknęła mu z oczy. Kiedy wreszcie oddaliła się z towarzyszem, mógł odsapnąć i pomyśleć co dalej. Usiadł na jednym z pni i podpierając brodę na dłoni, przesiedział tak dobry kwadrans. Jego kondycja wymagała szybkiego podreperowania. Zdecydował przejść się po lesie i znaleźć coś, co może mu w tym pomóc. Nie szukał niczego konkretnego. Po prostu zamierzał skorzystać z dobrodziejstw, jakimi obdarzy go dzisiaj Chauntea. Zmówił po drodze krótką modlitwę do bogini i wypatrywał w runie jej efektów. ~ Szybko ~ zaśmiał się w myślach, dostrzegając po niedługiej chwili bujne jagodziny. Borówki trafiały się różne, jedne duże i słodkie, inne zaś nie dojrzały do końca i traktowały język swoim kwaśnym posmakiem. Te drugie myśliwy też lubił - zmieniając co chwilę smak, można na nowo poczuć słodycz tych pierwszych. Zajadał się tak przeszło pół godziny, po czym stwierdził, że warto byłoby położyć się jeszcze na trochę, zanim Yarkiss obejdzie. Kilka miarek zjedzonych owoców, nieco ożywiło jego umysł. Po obmyśleniu paru mało istotnych spraw, jak grom z jasnego nieba dotarło do niego, że minęła już druga noc podróży. Czas leci nieubłaganie, a on wie na razie, że Saelim nie wraca do Viseny. Musi zacząć działać, jeśli chce dopełnić to, czego się podjął. Prawdę mówiąc, czarno to widział. W głębi duszy czuł, że nieliczni z grupy mają podobne zamiary do niego. Nie zmieniało to faktu, że warto się co do tego upewnić. ~ W końcu wyrocznią jeszcze nie jestem ~ pomyślał. Droga powrotna zeszła mu na rozmyślaniu o dalszych poczynaniach. Mimo chwilowego ożywienia, zauważył, że musi nadal koncentrować się na utrzymaniu swoich powiek otwartymi. O mało co nie wpadł na pień olbrzymiego dębu!
- Człowieku... Co robisz? Myśliwy... Na drzewo... - stęknął cicho i kontynuował marsz, skupiając się na omijaniu przeszkód.

Po rychłym powrocie ze spaceru pełnego przemyśleń i refleksji, Rafael, ujrzawszy część towarzyszy zebranych w jednym miejscu, postanowił dowiedzieć się w końcu co tak naprawdę skłoniło ich do wybrania się na tę wyprawę. Było to zagranie zupełnie interesowne. Zamierzał się dowiedzieć, kto działa w podobnym celu, co on. Potrzebował tej wiedzy, jeśli chciał wypełnić swoje postanowienie. Podszedł do grupy, układając sobie w myślach co ma powiedzieć. Niestety, zmęczenie dawało o sobie znać i nawet złożenie zwykłego pytania wymagało chwili skupienia.
- Słuchajcie.. Nie musicie mi tego mówić, ale chciałbym Was spytać.. Jaki jest właściwie cel Waszego wyruszenia w drogę? Wiem, że nie każdego interesują losy ludzi z wioski... Ale, zamierzacie w ogóle wracać do Viseny? - wydukał. Tyle było ze składania. Powiedział dokładnie to co przychodziło mu na język, żadnego zamysłu, szyku, nic. Był o wiele bardziej zmęczony niż przypuszczał. Upewniło go to, że drzemka to bardzo dobry pomysł.

Korenn uśmiechnął się z rozmarzeniem i spojrzał na myśliwego.
- Visena... Mam nadzieję, że bogowie poprowadzą mnie jak najdalej od niej, ale gdyby zaszła taka potrzeba nie mam nic przeciwko powrotowi - choć wolałbym nie - odparł.
Saelim wzruszył ramionami.
- Mówiłem już przecież; jak jesteś ciekawski to przynajmniej pamiętaj co ludzie odpowiadają.
- Wiem Oszuście, wiem. Mogłeś się domyśleć, że nie mówię do ciebie. - odparł złodziejowi Ralfi, po czym wyszczerzył zęby w jego stronę.
- Wiecie, mimo wszystko mamy jakieś szanse w końcu znaleźć tę karawanę.. noi oczywiście jej konwojentów. O tych drugich bym się nie martwił - miłośników zakopywania zwłok nam nie brak. - znów lekko się zaśmiał w stronę Saelima, po czym spuścił wzrok, opamiętując się w myślach.

Fernas spojrzał krzywo na Oszusta; jego niechęć do członka wiejskiej bandy była aż nadto widoczna.
- Mój cel to moja sprawa - burknął. - Do chałupy mi się nie pali, ale co zrobię... Zależy co znajdziemy.
- A co do wozów, a raczej ich zawartości... Rozumiem, że chcecie się tym dzielić? To własność całej wioski, ale jeśli już chcecie skorzystać na tym osobiście.. - mówił myśliwy, nadal stwarzając wrażenie bardzo zaspanego.
- Tak, chodzi mi o was. - wtrącił, wskazując głową Fernasa i Saelima i patrząc przez chwilę na nich. Saelim dyplomatycznie wzruszył ramionami, ale syn karczmarza wyglądał na oburzonego podejrzeniami Rafaela. Ale zacisnął tylko zęby i nie rzekł nic.
- To proponuję, żebyśmy chociaż zabrali tyle ile możemy razem.. do najbliższej wioski Królestwa. Potem będzie można się zastanowić, co dla każdego jest ważniejszym priorytetem. Ja planuję wrócić do Viseny, jeśli ktoś z was również się na to zdecyduje, będę bardzo rad - łowca dokończył, to co chciał powiedzieć, niepewnie spoglądając w ostatnich słowach na zielarkę. Jego wizja męczeńskiej misji powoli stawała się coraz prawdziwsza.

Eillif spuściła głowę. Od samego początku wiedziała, że nie ominie ich ta ciężka rozmowa. Ciężka... dla dziewczyny z pewnością. Ale trzeba było powiedzieć sobie prawdę...
- A ja... to może wydawać się dziwne, ale... sama już nie wiem. Nie mam pojęcia co zrobię
i czy w ogóle dojdę tam, gdzie dojść mamy. Ale jeśli to się uda, to obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wam pomóc. Nie odwrócę się i nie zostawię was.


- Cóż, jeśli dane nam jest dotrzeć do celu.. czasu nie brakuje, by zastanowić się nad swoim własnym. - wymamrotał Rafael. ~ Jeszcze chwila, a zacznę się bawić w filozofa. Muszę się przespać ~ pomyślał.
- Mam nadzieję, że jeszcze będziemy poruszać ten temat.. w pełnym składzie. Wybaczcie - nie wiedząc czemu, skłonił się teatralnie w stronę Eillif - ale przez tę nocną marę padam z nóg. Pójdę się położyć, zbudźcie mnie, jak Yarkiss wróci. - zakończył rozmowę, widząc, że nie trafił na chwilę zwierzeń u kompanów. Wyciągnął koc i począł szukać sobie dogodnego miejsca do drzemki.

Nie minęła chwila, a leżący w cieniu drzew myśliwy odpłynął do krainy snu. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby przyśniły mu się wydarzenia ostatniej nocy. Wszak takie dziwa zdarzyły mu się pierwszy raz w życiu. Widocznie jednak, tym razem nawet podświadomość musiała odespać zerwaną noc. Kamienny sen ochraniał młodzieńca, niczym mur, przez który nie przejdzie żaden duch. Obudzić się z takiego stanu nie było wcale łatwo. Dopiero powrót Yarkissa i jego komunikat zdołały się do tego przyczynić. Co nie znaczyło, że Ralfiego ciągnęło do poderwania się z wygniecionego leża. Leżał tak jeszcze chwilę, bijąc się z myślami i próbując przemóc chęć – a raczej żądzę – dłuższego snu. Kiedy w końcu zdołał zmusić się do powstania, reszta kończyła już pakować się do podróży. Szybko wstał i potrząsnął parę razy głową. Nie pomogło. W takich chwilach, kiedy ciało odmawiało posłuszeństwa, trzeba było zdać się na wiarę. Nic tak nie ciągnie za sobą sflaczałych członków, jak pokrzepiona dusza (choć brzmi to trochę, jak motto złowieszczych nekromantów, o których chłopy prawią w karczmach). ~ Święta Bogini, nie pozwól swojemu słudze umrzeć dzisiaj z głodu. Spraw, by jego misa i kociołek były pełne, a majątki jego rosły niczym twe dziecięta na polach. ~ Młody łowca odprawił spamiętane słowa. Niby nic się nie zmieniło, niby nadal powieki ciągnęły do ziemi, a ręce powolnie składały omszony koc. Wszak coś jednak było inaczej. Cała inicjatywa, którą zdołał w sobie zbudzić zebrała się w jednym miejscu i odgradzała barierą nieprzepartą chęć snu. Tak zmotywowany, ruch za ruchem nadgonił zbierającą się młodzież, choć nie było mu lekko. Na szczęście lata pracy wyrobiły w nim odporność na niekomfortowe warunki.

Słońce górowało już nad błękitnym niebem. Towarzystwo szło traktem, to rozglądając się, to wzdychając. Rafael coraz gorzej znosił taką atmosferę. Wiadomo, jest gorąco, wszyscy są niewyspani, ale nie można się tak poddawać niespodziankom losu. Muszą się ze sobą komunikować, żeby choć trochę się poznać. Taka wiedza na pewno w przyszłości zaprocentuje. Nie mówiąc już o tym, że będzie po prostu mniej znojnie. ~ Ehhh ~ westchnął, rozluźniając rzemień skórzni. Nie miał zbyt wiele czasu, by szukać czegoś w trawie. Szedł brzegiem drogi i na upartego mógłby zająć się zbieraniem przydatnych roślin, czy może jakichś grzybów. Swoją drogą – środek sezonu, a po kapeluszach ani śladu. On musiał dbać o bezpieczeństwo podróży. Wespół z Yarkissem byli chyba najważniejszym punktem zwiadowczym tej grupy. Etrom ponoć też parał się zawodem tropiciela, lecz ktoś z tak chorym umysłem, jak on, niech lepiej zajmuje się własnym podwórkiem. Może kolejnym z jego żartów będzie naprowadzenie na drużynę watahy wilków? ~ Wcale bym się nie zdziwił ~ niepokoił się obecnością szaleńca Rafael. Rozejrzawszy się uważnie do tyłu i w przód, a także w swoją stronę lasu, postanowił choć na moment skupić się na podłożu. Wtem coś przykuło jego uwagę. Gadzina. Niewielka jaszczurka, mierząca na oko tyle co dłoń. Myśliwy uśmiechnął się do siebie i ostrożnie podszedł do zwierzęcia. Cap. Szybki ruch ręką i ofiara mogła już tylko machać kończynami i wyginać elastyczny grzbiet. Oczywiście zrzuciła również ogon, jak to ten gatunek zwykle czyni w sytuacji zagrożenia. ~ Tak, tylko co ja z tobą... Aa.. ~ obmyślił użytek ze zdobyczy, spoglądając na Eillif i jej jastrzębia.
- Już po tobie, mała - uśmiechnął się demonicznie do jaszczurki.
Schował rękę za plecy i zbliżył się do kroczącej zielarki.
- Eillif, coś tu złapałem. Może Twój przyjaciel miałby ochotę na przekąskę? - zapytał zachęcająco, po czym trzymając gada za resztkę ogona, zamachał nim parę razy przed dziobem Thorbranda. Czy to przez nieśmiałość czy zniesmaczenie zielarka nie dała wyraźnego sygnału, co łowca ma począć ze swoją zdobyczą i czy może nakarmić nią jej jastrzębia. Rafael wzruszył ramionami i zwolnił tempa, by dać się wyprzedzić Eillif. Spojrzał jeszcze raz na jaszczurkę, i wtedy zauważył jak Thorbrand wykręca szyję i patrzy zaciekawiony w jego stronę. Ucieszony młodzieniec starał się bezszelestnie podkraść na plecy zielarki. Stąpał w takt jej stóp, by nie usłyszała, że idzie tuż za nią. Gdy był wystarczająco blisko, podał jastrzębiowi schwytanego gada, a ten nie zastanawiając się zbytnio, kłapnął dziobem i odleciał z przekąską w korony drzew. Ralfi założył ręce na głowę i idąc powoli, przygwizdywał sobie, nie patrząc na zdziwioną zielarkę. Humor mu dopisywał.

Przez resztę marszu młody myśliwy zajmował się na wpół dbaniem o bezpieczeństwo, a na wpół dokazywaniem. Według niego Yarkiss dobrze sprawował swoje zadanie, więc mógł sobie na to pozwolić. Posprzeczał się trochę w ramach żartu z Saelimem, a potem podstawił mu nogę. Złodziej wyrżnął jak długi i wstając, pierwsze co zrobił to złapał Rafaela za kolano. Chciał również posłać winowajcę na ziemię, ale łowca oswobodził się i począł uciekać przed naburmuszonym Oszustem. Obojętny dotychczas Fernas, widać ucieszył się, że ktoś zainteresował się jego osobą. Kiedy oddalili się dostatecznie, by nie przeszkadzać Yarkissowi, Rafael dał znak, że można grać. Melodia była przyjemna, znana poniekąd z karczmy, ale idealnie wpasowująca się w klimat dziarskiej wędrówki. Myśliwy nucił pod nosem i rozglądał się po lesie. Przypomniała mu się karczma, miłe dziewczęta... ~ I ta jedna... Taak.. A i ta druga... Ta też była niczego sobie... ~ rozmarzył się na moment. Chwila odprężenia w ciągu dnia to dobry sposób, by czuć się pokrzepionym wieczorem, a przecież te tutaj potrafiły wleźć za skórę...
W końcu jednak, zadowolony z harców Rafael podszedł do Saelima i pozwolił mu w ramach rewanżu zasadzić sobie pożądnego kopniaka. Młodzieńcy dali sobie na zgodę, i o ile śmiech na twarzy Ralfiego nie był niczym zadziwiającym, to ten na licach Oszusta był wręcz godnym upamiętnienia. Żeby odsapnąć po gonitwie ze złodziejem, myśliwy postanowił zaproponować bardowi udanie się na koniec grupy, a nawet trochę dalej i zagranie jakiejś wesołej nutki.
- Aż bym pośpiewał, ale bez przesady z tym kuszeniem losu. Chodź, jeszcze ich zgubimy. - rzucił przyjaźnie do barda i przyśpieszył kroku.

Zanim słońce całkiem zaszło warto było zadbać o zapas pożywienia. Prowiant się kończył, a karawany jak nie było, tak nie ma. Po wybraniu miejsca na nocleg, Rafael wyruszył w las, by zastawić wnyki. Zaplątał druciane pułapki w znacznej odległości i trzech różnych kierunkach, patrząc od obozowiska i zadowolony z siebie wrócił do towarzyszy. Wieczór minął szybko. Miejsce, które młodzież wybrała wydawało się bezpieczne, toteż Ralfi postanowił jak najszybciej położyć się spać. Zjadł tylko część prowiantu, dosuszył nad ogniem dziczą skórę - odbębniając w ten sposób wartę, po czym narzucił na siebie koc, ułożył głowę na miękkim mchu i zasnął jak dziecko.

***

Rankiem obudziło go krzątanie się ostatniej warty. Na początku się zezłościł, ale przypomniały mu się zastawione pułapki. ~ Taak, może uda się nawet zorganizować porządne śniadanie ~ zastanawiał się. Postanowił spróbować szczęścia i pobiegł sprawdzić swoje wnyki. Pierwszego z nich nie było. Kto w środku lasu zabrał wnyk? Ale to nie wszystko! Nie było drugiego! I trzeciego! Coś tu wybitnie nie pasowało. Czym prędzej pobiegł do obozowiska sprawdzić, czy tam aby nic nie zginęło i wyjaśnić tę kwestię z towarzyszami.
 

Ostatnio edytowane przez chaoswsad : 08-04-2012 o 14:02.
chaoswsad jest offline  
Stary 01-04-2012, 21:48   #52
 
Eillif's Avatar
 
Reputacja: 1 Eillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znanyEillif wkrótce będzie znany
Eillif prawie nie spała tej nocy. Kładła się, zasypiała ze zmęczenia, budziła się z szeroko otwartymi oczami i tak w kółko. Raz po raz i bez końca. Nie była więc zbytnio zdziwiona, kiedy rankiem nie mogła wstać, nawet wtedy gdy wszyscy byli już na nogach. „Bić psubratów!!“ Czy jakoś tak. Dopiero po skojarzeniu, że...
~ Nie, nie, tylko nie on. Dlaczego ten przeklęty duch nie zostawi nas w spokoju?!
Tak na prawdę zielarka dobrze wiedziała dlaczego. Wiedziała już też, że to nie wszystko co Hieronimus potrafi. Bardziej bała się tego, że duch może zacząć zrzucać na nich większe i cięższe przedmioty. A to może okazać się bardzo niebezpieczne. Na szczęście Yarkiss postanowił się tym zająć. Dziewczyna cieszyła się, że jest w grupie ktoś taki, kto potrafi o wszystkim pomyśleć i o wszystkich zadbać.
~ Nasza grupa bardzo potrzebuje kogoś takiego. Może nawet nie po to, aby nie zostać zjedzonymi przez mieszkańców lasu, ale żeby nie pozabijać się nawzajem.
Eillif, nie miała zamiaru zasypiać, ale nawet siedząc pod kocem, jej oczy odmawiały posłuszeństwa. Dopiero kiedy usłyszała jej imię z ust łowcy, otworzyła zielone oczy i podniosła głowę. To że prawie spała, nie znaczyło, ze nie wiedziała o czym rozmawiają Hieronimus z Yarkissem. Nie wiedziała co odpowiedzieć i jak to zrobić, aby nie urazić ducha. W sumie to nie wiedziała dlaczego towarzysz zapytał o to właśnie ją. Eillif nie widziała jak zachowywać się w tak... nieprzyjemnych i delikatnych sprawach. I całe szczęście, że zdawała sobie z tego sprawę. Wymawiając chociaż jedno niewłaściwe słowo, mogła na nowo urazić Hieronimusa. A ten, wyglądał jakby zaczynał lubić łowcę i co ważniejsze starał się wybaczyć grupie wczorajsze nieporozumienie. Uznała, ze najbezpieczniej będzie się uśmiechnąć do ducha. Uśmiechnąć się najładniej i najmilej jak potrafiła. Z tego co wiedziała, ludzie uważali, że uśmiech jest najlepszą odpowiedzią i lekarstwem na wszystko. Ale czy duchy tolerowały taką formę odpowiedzi? Najwyraźniej tak, bo Hieronimus wyglądał na usatysfakcjonowanego odpowiedzią. Za chwilę oczy Eillif znowu zamykały się mimo jej woli, a zielarka wyglądała jakby za chwile, albo nawet i teraz spała. Z łóżka podniosła się dopiero kiedy usłyszała, że Yarkiss idzie zaprowadzić ducha do jego domu. Zielarka nie zastanawiała się nawet przez chwilę, czy nie pójść z towarzyszem. Po pierwsze nie była jeszcze gotowa do drogi, a według jej początkowego planu, nie chciała być dla grupy ciężarem. Po drugie, była tak śpiąca, że nie miała nawet pewności, czy udałoby jej się dojść do chaty. A po trzecie, i chyba najważniejsze... Byłoby to do niej takie niepodobne...

***

Dziewczyna uznała, że powinna przejść się do rzeki, aby napełnić bukłak i przemyć się w zimnej wodzie.
~ To powinno mnie rozbudzić. A może spotkam tam Thorbranda? Powinien już wrócić. Dawno z nim nie rozmawiałam, ale... on to rozumie.
Faktycznie, orzeźwiająca woda zadziałała cudownie na zaspaną zielarkę. Napełniła bukłak i była już gotowa wracać, ale...
~ Zaraz, zaraz skoro tu już jestem.
Kilka razy, powoli odwróciła się wokół własnej osi wypatrując... No właśnie czego? Eillif chyba nie wiedziała sama, ale wolała się upewnić, że to już koniec z... No właśnie z czym?
~ Etrom miał rację. Teraz zapewne będzie mi się wydawało, ze wszędzie widzę duchy. Za bardzo się tym wszystkim przejmuję...
Thorbrand przyleciał i zasiadł na jej ramieniu, kiedy zielarka była już bardzo blisko obozowiska. Nie było więc mowy o rozmowach. Za to, kiedy podeszła do towarzyszy, okazało się, że o czymś rozmawiają. Rafael, Fernas, Korenn i Saelim nie wyglądali jakby gawędzili o pogodzie. Dopiero, gdy zielarka przysiadła się do nich, zrozumiała o czym rozmawiają. Eillif spuściła głowę. Od samego początku wiedziała, że nie ominie ich ta ciężka rozmowa. Ciężka... dla dziewczyny z pewnością. Ale trzeba było powiedzieć sobie prawdę...
- A ja... to może wydawać się dziwne, ale... sama już nie wiem. Nie mam pojęcia co zrobię
i czy w ogóle dojdę tam, gdzie dojść mamy. Ale jeśli to się uda, to obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby wam pomóc. Nie odwrócę się i nie zostawię was.

Nie chciała już rozmawiać, nie chciała słuchać. Chciała po prostu pobyć sama. Zwinęła więc swój koc, usiadła na nim i zajęła się śniadaniem, cały czas rozmyślając o tym, jak będzie wyglądał jej powrót do Viseny. Przecież ta wyprawa miała odmienić jej życie...
 

Ostatnio edytowane przez Eillif : 02-04-2012 o 15:04.
Eillif jest offline  
Stary 02-04-2012, 16:10   #53
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podróż - doba trzecia do czwarta (świt)


♪♫♬ Soundtrack ♪♫♬

[Trzecia doba]


Nieobecność Yarkissa drużyna wykorzystała na odpoczynek, poszukiwanie żywności, odespanie zarwanej nocy i nadszarpniętych nieoczekiwanym spotkaniem nerwów. Zwłaszcza to ostatnie było wszystkim bardzo potrzebne. Jakoś nikt nie martwił się, czy duch nie zmieni po drodze zdania lub czy młodego bartnika nie napadną drapieżniki, niechybnie zwabione pod chatę zapachem dziczego mięsa. Zresztą nawet jeśli... było to ryzyko podjętej przez niego decyzji; no i młodzieniec nie pierwszy raz samotnie zagłębiał się w puszczę.

Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Myśliwy powrócił niosąc nie tylko dobre wieści odnośnie ducha, ale i - co ważniejsze - otrzymane od Hieronimusa prezenty. Choć te najbardziej doceniła Eillif; zarówno znachorskie narzędzia jak i magiczne mikstury. Dwie z nich służyły do usuwania ciężkich chorób; tego była pewna. Bardzo rzadkie i bardzo cenne. Za jedną taką fiolkę można było kupić kilka krów, kilkadziesiąt kilo zboża, albo nawet spory kawałem pola! Co prawda te tutaj były malutkie; taka ilość raczej opóźniałby chorobę niż wyleczyła - ale mimo to były one niezwykłym darem. Trzecia fiolka zawierała... albo eliksir leczenia ran, albo opóźniający rozprzestrzenianie się po ciele trucizny. Tu druidka nie była pewna. Tamte widziała kiedyś w świątyni, lecz o tych ostatnich tylko słyszała i mogła domniemywać przeznaczenie. Nie były to mikstury warzone przez zielarzy, a w rozpoznawaniu zaklętej w wodzie magii nie była biegła.

Gdy Yarkiss odpoczął i pożywił się mogli ruszyć dalej. Słońce stało co prawda wysoko, ale nikt nie narzekał na opóźnienie. W końcu nie spodziewali się, by ktokolwiek z konwoju przeżył, nie było więc powodu do pośpiechu, prawda? Rannych na pewno dobiły wilki. Przy najbliższym brodzie myśliwy zaproponował powrót na trakt, toteż dalsza wędrówka była o wiele wygodniejsza.

Wieczór upłynął podobnie jak dwa poprzednie. Gdyby ktoś podszedł do ogniska zdumiałby się, że siedzą przy nim tak młodzi ludzie. Nie było słychać śmiechu, przekomarzań, butnych przechwałek ni rozmarzonych opowieści. Rozmowy niezbyt się kleiły i nawet Fernas dawno zrezygnował z brzdąkania na swym instrumencie. Rozłożono posłania i wszyscy - z wyjątkiem wartowników - poszli spać. A ci byli czujniejsi niż zazwyczaj - najpierw Rafael z Fernasem, potem Jarled z Etromem, Eillif i Solmyr, a na końcu Yarkiss i Korenn. Saelim za to wypiął się na wartowanie i przespał całą noc snem sprawiedliwego.


◈◊◈
[Czwarta doba]


Mimo wart ranek wcale nie zaczął się spokojnie. Najpierw wrzask podniósł Etrom, który nie mógł znaleźć swojego toporka - a na pewno miał go wieczorem, bo rąbał nim drwa na opał! Potem Eillif zapodział się woreczek z komponentami, a Solmyrowi jego grzybki. Yarkissowi z torby zniknął gwizdek, a gdy wszyscy zaczęli nerwowo przeszukiwać swoje rzeczy okazało się, że każdemu czegoś brakuje. Zniknęła nawet Jarledowa kreda! A nie... kredą wyrysowano na pobliskim głazie (dość nisko) obelżywe obrazki, a jej reszki walały się w trawie. Wyglądało na to, że tajemniczy złodziej poczynał sobie w obozie nadzwyczaj bezczelnie - nie zwracając uwagi na warty, broń i ogień.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 09-04-2012 o 12:32.
Sayane jest offline  
Stary 03-04-2012, 19:54   #54
 
Jerdas's Avatar
 
Reputacja: 1 Jerdas nie jest za bardzo znanyJerdas nie jest za bardzo znany
- Ty tak często?

Mógł wtedy odpowiedzieć Yarkissowi, jednak nie zrobił tego. Odwrócił się i zasnął, błagając w myślach Panią Snów aby wpuściła go do swojego królestwa. Nie zrobiła tego. Od kiedy wyszedł z Visenny, nie został uraczony żadnym snem. Mgnieniem. Błyskiem.

Hieronimus wrócił. Solmyr czuł to w kościach, jednak mimo wszystko miał nadzieję na inny rozwój sytuacji. Nie przejął się nim, myślał tylko o tym, iż towarzysze mogli się go bać. Wykonywał poranne ćwiczenia ignorując rozchwianego emocjonalnie ducha. Nie uraczył go spojrzeniem nawet kiedy dostał kijem w kolano. Prawdą było, że od kiedy odzyskał przytomność po starciu z dzikiem zdolny był to przelotnego kontaktu wzrokowego, nic dłuższego od mrugnięcia.

***

~Na małe bóstwa, niech wszystko zniknie. Co najgorszy zaklinacz w promieniu kilkunastu mil zrobił źle? Czemu Yarkissowi się udało a mi nie?~

Solmyr był przybity, zły na siebie, przygnębiony z powodu braku snów, załamany gdyż wszystko przestało mu się udawać. Stawał się niepewny. I zaczął wątpić. Jednak nie mógł pozwolić sobie aby ktokolwiek o tym wiedział. Chodził prosto, z napiętymi mięśniami wiecznie zapatrzony w dal, jakby dostrzegał coś czego nikt inny nie był w stanie. Jednak oczy, melancholijne, zamyślone o barwie nieba obdarzonego południowymi promieniami słońca stały się puste.

Każda godzina stawała się dla zaklinacza dniem a dzień tygodniem. W tak krótkim czasie za sprawą kilku drobiazgów stał się nikim. Choć zawsze samotny, nigdy nie czuł się tak bardzo porzucony. Jego boginii nie odpowiadała na błagania. Chodź noga się goiła jego ciało, przestało go słuchać. Stracił werwę i wszystko sprowadzał do podstawowych ćwiczeń bardziej z przyzwyczajenia aniżeli z chęci doskonalenia się. Medytacja, która w pełni go wyciszała i uspokajała, pozwalała przyjrzeć się głębiej i sięgnąć po więcej teraz służyła mu tylko do odepchnięcia tego całego bajzlu dziejącego się w nim samym.

Jednak nie tylko szwankowało to co w nim, ale i na zewnątrz. Sigrid jakby się od niego odcięła. Nie interesowało go to, że pozostali z nim nie rozmawiali, nie umiał i nie chciał tego robić. Jednak Sigrid to inna para butów… Miał wrażenie, że gwiazdy nie świecą już tak jasno jak kiedyś. A las stracił swój dziwny pociągający charakter. Nie mógł zebrać myśli i nawet…

***

Jadł. Pił. Nie wtrącał się do rozmów jakie przeprowadzali jego towarzysze. Będąc zupełnie szczerym, net się im nie przysłuchwiał. Zbliżał się do stanu w którym coraz bardziej przypominał roślinę. Wegetował.

***

To była chyba trzecia doba. Trzy dni zatracania się w beznadziejności a on nic nie mógł a być może nie chciał z tym zrobić. Miał wartę z Eillif, nie spojrzał, nie odezwał się, nie reagował na nią w żadne sposób. A była to jedyna osoba z którą rozmawiał. Warta minęła. I położył się spać.

***

Czwarty dzień. ~Kolejny bezpłodny, jałowy.~ Mechanicznie sprawdził czy aby niczego nie zgubił. Kiedy jego ręka nie poczuła sakiewki z grzybkami od Devona, Solmyr po raz pierwszy od kilku dni spojrzał na coś z zaciekawieniem. Jego źrenice rozrzeszyły się ze zdziwienia a ona sam jeszcze raz przeszukał wszystko. Kiedy nie znalazł sakiewki. Przeszukał swoje rzeczy bardziej skrupulatnie. Nie było. Każdemu zniknął jakiś drobiazg. Tylko prezent od Devona nie był wcale drobiazgiem. Przez chwilę w oczach zaklinacza zagościł sztorm. Chciał zabić i zniszczyć wszystko wokół. Ukląkł na ziemi, i schował twarz w swoje dłonie. Westchnął głęboko po czym jego ciało przybrało beznamiętny i pusty wyraz ruchomego posągu. Usiadł i usiłował medytować, czekając na reakcje pozostałych. W środku kolejna cząstka upadła i rozbiła się.

Jego filary bytu. Rozpadały się. Ciało. Umysł. Duch. A on nic z tym nie robił.
 
Jerdas jest offline  
Stary 05-04-2012, 12:08   #55
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Łowca wracając do obozowiska pośpiesznie stawiał kolejne kroki, rozglądając się przy tym uważnie, żeby nie zgubić swoich śladów. “Gdzie ono do cholery jest?” Był mocno zdenerwowany, ponieważ był święcie przekonany, że już dawno powinien dołączyć do towarzyszy. Droga powrotna niezmiernie mu się dłużyła. “A co jeśli ich minąłem?” W jego głowie zaczęły pojawiać się czarne scenariusze. Jak się okazało się niepotrzebnie. Po chwili uspokoił się, kiedy pomiędzy konarami drzew dojrzał obozowisko. “W końcu.” Gdy zbliżył się do grupy, zrozumiał, że jego pośpiech był całkowicie zbyteczny. Kompania wcale nie wyglądała na zniecierpliwioną jego nieobecnością. Część dopiero jadła śniadanie, a inni odsypiali jeszcze zarwaną noc. Najwyraźniej nikomu nie spieszyło się, żeby odnaleźć karawanę. Lekko zmęczony Yarkiss usiadł na pieńku, na którym jeszcze kilka godzin wcześniej siedziała zjawa i wyjął ze swojego plecaka coś na ząb. Zajadając się serem, zwrócił się do towarzyszy.
- Zjem i jeśli jesteście gotowi możemy ruszać. A i jakby kogoś to interesowało jeden kłopot mamy z głowy. Hieronimus nie powinien nas już niepokoić. - Jak się spodziewał wiadomość ta nie zrobiła na grupie większego wrażenia. Nikt nie pędził do niego z gratulacjami za pozbycie się ducha, ani nie dopytywał jak skończyła się cała ta historia. Yarkiss nie był tym jednak szczególnie zawiedziony. Nie liczył na wdzięczność ze strony kompanów oraz nie zamierzał rozpowiadać jak o to on - szlachetny bohater - z narażeniem życia ratował innych przed przerażającą zjawą. Można powiedzieć, że brak pytań był mu na rękę. Łowca nie miał ochoty o tym rozmawiać, bo sam nie wiedział co o tym zajściu z duchem myśleć. “Czy postąpiłem słusznie? Czy tak samo uczyniłbym tym razem?” Myśliwego męczyły wątpliwości, ale wokół niego nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Wyglądało na to, że dla Yarkissa lepszym kompanem do rozmów była nieobecna już zjawa, niż towarzysze podróży, którzy byli już gotowi do wymarszu. “Nie ma czasu na rozpamiętywanie, czas ruszać.” Łowca dokończył posiłek, pozbierał swoje manatki, których nie miał zbyt wiele i opuścił wraz z grupą obozowisko.

Trzeciego dnia los był dla Yarkissa i reszty kompanii był łaskawy. Obyło się bez zbędnych przygód. Dzień upłynął pod znakiem monotonnej wędrówki, co w pełni odpowiadało synowi Petera. Wcale nie dokuczał mu brak wrażeń podczas popołudniowego marszu. Dodatkowo humor poprawiał mu fakt, że nie musieli już przedzierać się przez puszczę. Po tym jak namówił grupę by wrócili na trakt (gdy znaleźli dogodne miejsce, aby przeprawić się przez rzekę) droga stała się o wiele wygodniejsza dla podróżników. Łowca troszkę obawiał się pokonania Wartki, ale okazało się, że ściągnięcie butów i podwinięcie nogawek to były jedyne wyzwania jakie przed nim stanęły.

Idąc zarośniętym gościńcem co jakiś czas tropiciel przyglądał się uważniej pod nogi. Wypatrywał śladów po karawanie czy też innych wędrowcach mogących podążać tym samym szlakiem co oni. Jednak niewiele mógł znaleźć. Co prawda widział głębokie koleiny zostawionych przez wozy, ale wcześniejsza burza zmyła wszystkie mniej wyraźne ślady.
Syn Petera przyglądając się w ciągu marszu grupie, miał wrażenie, że - choć nikt tego głośno nie powiedział - gdyby pojawiła się okazja powrotu do Viseny, większość uczestników wyprawy długo by się nie zastanawiała. Jednak po tym co ich dotychczas spotkało, Yarkiss wątpił, aby ktoś zdecydował się samotnie wrócić do domu. Sam Yarkiss natomiast był mocno zdeterminowany, żeby osiągnąć postawiony przed sobą cel, a co za tym idzie liczył, że reszta nie zdezerteruje. Niestety patrząc na ich zrezygnowane twarze, miał zgoła odmienne przeczucie. W tych okolicznościach najbardziej denerwowało go to, że nic nie mógł z tym zrobić, gdyż nigdy nie był z niego dobry mówca. Nie widział siebie wygłaszającego pokrzepiające przemówienie.

Kiedy nastał wieczór i wybrali jak wydawało im się bezpieczne miejsce na nocleg, Yarkiss jak co dzień udał się do lasu po drewno na ognisko. Można powiedzieć, że rozpalanie paleniska stało się równie pewnym punkt dnia jak śniadanie i kolacja, po której myśliwy ułożył się do snu. Nie widział większego sensu w dalszym siedzeniu przy ognisku, kiedy towarzysze podobnie jak w dniach poprzednich nie byli zbyt rozmowni.
Łowcy wyjątkowo dobrze spało się tej nocy, aż żal było mu wstawać z posłania, gdy Solmyr budził go na wartę. Kilka razy się przeciągnął i ziewnął, ale zmusił się w końcu, żeby wstać. Korenn tymczasem siedział już ogrzewając się przy ognisko, w zaskakującą chłodną noc jak na tą porę roku. Yarkiss przysiadł się do kompana i kiedy upewnił się, że wszyscy śpią, zagadał najbardziej banalnie jak się dało. - Śpisz?
- Nie. Przecież mamy wartę - odparł młodzieniec.
- Słusznie. Słuchaj może to nie moja sprawa, ale muszę zapytać. Czy ty coś ukrywasz przed nami? - Uwagę łowcy przykuły nienaturalne ruchy ubrania towarzysza.
- Ukrywam? Może tutaj? - z psotnym błyskiem w oku Korenn wyciągnął zza pazuchy... niedużego węża! W półmroku ciężko było ocenić gatunek, zresztą spod koszuli wystawał tylko łepek gada.
- Co?! - Wykrzyknął zszokowany myśliwy, odsuwając się od Korenna, po czym popatrzył, czy nie obudził swoimi wrzaskami reszty grupy. - Oszalałeś? - Zapytał już ciszej z niedowierzaniem.
- No wiesz! - obruszył się rozmówca. - Zass to mój najlepszy przyjaciel, moja dusza - z czułością pogłaskał węża i ostrożnie schował pod ubranie. Zwierze wydawało się całkowicie przyzwyczajone do takiego traktowania.
- Zass? Od kiedy nadaje się wężom imiona? Możesz mi powiedzieć, bo nie jestem na bieżąco. - Kolejne dziwo, z którym Yarkiss spotyka się w trakcie tej podróży. Łowca ostatnio codziennie dowiaduje się czegoś nowego o świecie.
- Nie obchodzi mnie czy “się” nadaje, czy nie. Zass to Zass - najwyraźniej dla Korenna nie był to temat do dyskusji.
- Oczywiście. - Łowca przytaknął rozmówcy widząc, że ten jest lekko podirytowany jego pytaniami. - Powiedz mi tylko jeśli oczywiście możesz. Mam się go obawiać? - Normalnie myśliwy dawno wyjąłby miecz, ale w tym przypadku nie wiedział jak postąpić z gadem.
- Kto wie... - zamyslił się Korenn, ale potem roześmiał. - Dopóki nie będziesz jej ruszać nie masz się czego bać. Ale Zass to żmija, każda się zdenerwuje gdy jej nastąpisz na ogon, albo zasłonisz słońce.
“Zasłonisz słońce? Przecież to chore. Łasica, jastrząb, a teraz jeszcze żmija. Ładny zwierzyniec tutaj mamy.” - Syn Petera lubił zwierzęta, ale tylko nie które i nie bez przesady, żeby trzymać je pod ubraniem. - Po co ci on?- Wyrwało się pytanie z ust łowcy.
- Już powiedziałem - to moja dusza. Pół - uściślił czarodziej.
Myśliwy popatrzył na Korenna jakby rozmawiał z obłąkanym. Nic nie rozumiał z tego co mówił do niego mag. - Lepiej chyba lepiej będzie jak wrócimy do wartowania. - Syn Petera odwrócił się plecami do rozmówcy i nasłuchiwał, czy nic nie zbliża się do obozowiska.
 
Lakatos jest offline  
Stary 06-04-2012, 12:49   #56
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Wstawanie Fernasa odbyło się jak zawsze... jeśli pominąć jeden detal – jego delikatną luteńkę, która zazwyczaj przy nim leżała. Kilkanaście sekund minęło, nim skojarzył wszystko. Ostatni wartę miał Yarkiss, któremu przeszkadzało jego brzdękanie. No, i Korenn – ale Korenn był dziwakiem i odludkiem, który widać czerpał radość z krzywdzenia innych. Wszystko jasne!
- Dlaczego ukradłeś moją lutnię? - zwrócił się oskarżycielskim tonem do Yarkissa.
- Słucham? - Odparł zdziwiony Yarkiss.
- Przeszkadzała ci muzyka. Dlatego ukradłeś moją lutnię – wyjaśnił spokojnie Fernas, odpowiadając na swoje poprzednie pytanie.
- Przeszkadzała, nie zaprzeczę i co z tego? Przeszukaj swoje manatki, a później zgłoś się do mnie. - Yarkiss nie miał zamiaru wykłócać się z samego rana i to jeszcze o głupią lutnię. Zamiast tego sprawdził, czy przypadkiem czegoś i jemu nie brakuje. Ku jego zaskoczeniu nie mógł znaleźć w torbie swojego gwizdka. ~Po co komu mój gwizdek?~ - Popatrzył podejrzliwie na towarzyszy. Nie robił jednak o to awantury. Równie dobrze mógł gdzieś zgubić. Nie musiał od razu ktoś go kraść.

Eillif nie spała już od dłuższego czasu, cały czas uważnie słuchała “rozmowy” Yarkissa i Fernasa. Dopiero kiedy zobaczyła, że łowca zaczął uważnie przeszukiwać swoją torbę, przyszło jej do głowy, że złodziej nie poprzestałby na jednej rzeczy. Dziewczyna nie martwiła się zbytnio. Dużo rzeczy i tak nie zabrała. A na pewno nic wartościowego.
Jednak kiedy ułożyła wszystkie przedmioty z plecaka na ziemi i okazało się, że nie ma wśród nich woreczka z komponentami do czarów zielarka szeroko otworzyła zielone oczy. Przeszukała jeszcze raz. Po raz kolejny. I nic. Ani śladu.
Eillif usiadła z powrotem. Nie mogła się na niczym skupić, a bardzo ciekawiło ją kto mógł być złodziejem. Dziewczyna nie podejrzewała nikogo z grupy. Może i była naiwna, ale nawet nie dopuszczała do siebie takiej myśli.
~ Tu dzieje się coś dziwnego.

Gdy Jarled się obudził, kilka osób szukało czegoś w swoich plecakach. Niektórzy wykrzykiwali coś o kradzieży. Przejrzał swoją torbę, wyglądało na to że wszystko jest. “Grobokop” zastanowił się jeszcze raz co zabrał ze sobą.
~ Chwila... gdzie jest moja kreda? ~ Pomyślał i rozejrzał się wokół. Nagle zauważył kamień na którym wyrysowane były obelżywe obrazki. I przy tym nieprzyzwoite, należałoby dodać. Bardzo nieprzyzwoite.
- Dobra, pokazywać mi łapska! Mam nadzieje że nikt nie będzie miał brudnych z mojej kredy! - wykrzyczał zdenerwowany kradzieżą Jarled.
Grajek obejrzał się bez specjalnego zainteresowania.
- Kto chciałby kraść głupią kredę? - fuknął na Jarleda – To nie moja cenna lutnia z cedru najprawdziwszego.
- Moją kredę zabrał najpewniej ten sam osobnik który bazgrał po kamieniu - odpowiedział mu
Jarled wskazując na bohomazy wyrysowane kredą na głazie.
- Musiał to zrobić artysta nie lada. Fernas, ty masz zacięcie do sztuki. - Yarkiss z uśmiechem popatrzył na barda. - Nie wstydź się. Pochwal się.
- Jasne - Fernas uśmiechnął się wrednie - I którego ze swych pomagierów podejrzewasz o bezczynne stanie z wybałuszonymi oczyma, gdy mazałem po głazie? Rafaela może? - prychnął, choć bardziej niż bezsensowne podejrzenie o kradzież kredy zabolała go sugestia, że jego sztuka prezentuje taki poziom.
- Szkoda tylko, że się nie podpisałeś. - Stwierdził łowca.
Bard tylko krytycznym okiem spojrzał na głaz. Rysunkom daleko było do maestrii jego dzieł... Z drugiej strony, wykonane były całkiem sprawnie, co klasyfikowało dzieło powyżej możliwości Yarkissa. Choć...
- Wiecie, co ja o tym sądzę? Albo widzi mi się, że to sprawka tego ducha – niezrównoważony jak diabli był, a jego opowieść pełna była dziur większych niż te na trakcie do Viseny... choć oczywiście nigdy nie chcielibyście słuchać dobrych rad zawczasu! Bo on miał możliwości – duchy chyba przez przedmioty przenikają, nie? - zawiesił pytanie trubadurAlbo to sprawka ostatniej warty. Eillif, Solmyr – czy na waszej warcie też już tak było? - zwrócił się do dwójki. ~Bo jeśli nie...~
- Nie było. - Głos Solmyra, brzmiał jakby w tych dwóch słowach rozgościło się jakieś przerażające zaklęcie, które torturuje przez wieczność ale nigdy nie zabija. Eillif tylko pokiwała głową na potwierdzenie słów Solmyra. W kilku chwilach Solmyr z spokojnego niczym skała stał się najkrwawszym mścicielem. Przez moment jego ciało wypowiedziało najgorsze możliwe klątwy po czym zaklinacz wrócił to swojej nieprzejednanej postawy głazu.
Jego ręce wyskoczyły w powietrze kreśląc kilka znaków i ukazując plątaninę symboli.
- Habet potestatem. Manifestasti mihi latentem intra me. - Wypowiedział spokojnym tonem mordercy. I wrócił do swojej pozycji, tylko w niej był w stanie powstrzymać się od wybuchu.
- Ktoś rzucił jakiś czar. Niezbyt silny. - Stwierdził rzeczowo.
- Właśnie widzieliśmy. Ty przed chwilą. - Stwierdził odkrywczo łowca. Yarkissowi wcale nie podobało się, gdy zaklinacz wypowiadał niezrozumiałe dla niego słowa. Bał się co z tego może wyniknąć.
- Ktoś rzucił jakiś czar przede mną, durniu. - Rzekł jakby informował o pogodzie, szczególnie ostatnie słowo, które było wypuszczone w przestrzeń.
- Zważ na słowa. - Yarkiss posłał ostrzegawczę spojrzenie Solmyrowi, a jego ręka powędrowała na rękojeść miecza. - Lepiej powiedz nam coś więcej, oświecony magu, bo na razie nic z twoich słów nie wynika.
- Dużo nie mogę powiedzieć. Wiem, zaklęcie było rzucone na otoczenie, przestrzeń a nie na szczególną osobę. Nic więcej. - Pojedynczo rzucał słowa w przestrzeń. - Nie jestem jeszcze wszech-potężny. - Ostatnie zdanie wypowiedział tonem, który sugerowałby, że za tydzień będzie władcą wszechświata.– I tak nadal ducha podejrzewam. W sumie... zarośnięty i zapuszczony on był jak omszały głaz. Obraz maga, który z ukrytego laboratorium nie wychodzi, jak się nie pali... - bard podtrzymał swoją poprzednią tezę. Nie, by w to naprawdę wierzył – ale należało być konsekwentnym.
- Zachowaj swoje tezy dla siebie. Bardzo cię proszę. - Myśliwy zwrócił się do Fernasa, a potem zapytał Solmyra. - Chcesz na powiedzieć, że jakiś mag przychodzi sobie niepostrzeżnie do nas, rzuca jakieś nie znane tobie zaklęcia, a przy okazji kradnie kredę Jarledowi. Dobrze rozumiem?
Fernas w odpowiedzi jedynie prychnął, wyraźnie rozwścieczony, ale odszedł. Najwyraźniej nie zamierzał już się udzielać w rozmowie – zapewne z powodu mieszanki zdenerwowania kradzieżą lutni, urażonej dumy i ogólnego przekonania, że do idiotów dotrzeć się nie da.
- Zostało rzucone zaklęcie. - Kolejne słowa rozbiegły się po przestrzeni. - Tyle na ten temat. Nie będę się powtarzał. - Skoro tak twierdzisz nie będę się z tobą sprzeczał, bo nie mam na ten temat zielonego pojęcia, ale zaginione rzeczy to już inna sprawa. Fernas bez swojej lutni się zapłacze, więc trzeba ją koniecznie znaleźć. - Yarkiss nie mógł odmówić sobie kolejnego pstryczka w nos barda. - Może Sealim coś nam opowie o tym? Nie nudziło ci się zbytnio? - zapytał złodzieja.
- Odwal się. Ja nic nie zabrałem - burknął Oszust. Wyglądało na to jakby wręcz oczekiwał, że podejrzenia towarzyszy skupią się na nim.
- Zginęło ci coś? - Dopytywał się dociekliwie syn Petera.
- Tak - skrzywił się chłopak.
- Okradli złodzieja. Haha... - Łowca nie mógł się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. - Koniec świata, jeśli do czegoś takiego dochodzi.- To nie jest śmieszne! - wrzasnął Saelim, zrywając się na równe nogi. - Nie mam... Aaach, demony nadały! - chłopak z rozmachem usiadł z powrotem. Yarkisowi wydawało się, że złodziej lekko się zaczerwienił.
Reakcja towarzysza wydawała się łowcy na tyle autentyczna, że ten był skłonny, że to nie on pozbawił grupę części dobytku. ~Skoro nie on to kto?~ - Jeśli tylko mi nie daje spokoju, że ktoś okrada nas w środku puszczy to ja dalej nie będę drążył tematu. Sprawa prędzej czy później sama się wyjaśni. - Jasne, o ile to tylko wyjątkowo durny żart – prychnął Fernas ze swego oddalenia. – Wtedy sprawca może się już przyznawać, a co najwyżej ktoś na durnia nakrzyczy. Bo jeśli to jakiś obcy, to następnym razem może nie być tak łagodny. Choć... zaraz... - chłopak popatrzył na głaz. Rysunki były dość nisko... jakby złodziej nie mógł dosięgnąć wyżej – Żyje tu coś na tyle małego, by mogło ukryć się w trawie, na tyle dużego, by tam dosięgnęło, i na tyle inteligentnego, by mogło to namalować? - zwrócił się do łowcy jako do znawcy lokalnej fauny - zarówno tej myślącej, jak i nie. Bo niby złodziej mógł się czołgać - co wyjaśniałoby umiejscowienie obrazków na głazie, ale wówczas wcale nie byłby mniej widoczny.
- Jak namalowało to pewnie istnieje. - Zażartował Yarkiss, ale jak się zastanowił nad słowami Fernasa to uznał, że może mieć racje. - Według mnie do twojego opisu mogły pasować skrzaty. Znane są robienia ludziom figli. Co o tym sądzisz Rafaelu?
- To bardzo prawdopodobne. Byłem sprawdzić moje wnyki, nie ma po nich śladu. Do diaska, czy ja wyglądam na praczkę? - odpowiedział Ralfi, który właśnie obrócił z porannego obchodu. Nie wnikając w dalszą rozmowę, ruszył w stronę swojej torby.
- Tak czy siak póki nie złapiemy kogoś na gorącym uczynku to mu tego nie udowodnimy. Choć... - Yarkiss dokładnie rozejrzał się po obozowisku, czy przypadkiem złodziej nie zostawił jakiś dodatkowych śladów, poza bazgrołami na kamieniu. Łowca, nie widząc nic interesującego wokół ogniska, pokwapił się jeszcze, żeby poszukać troszkę dalej. W końcu jak ktoś tu był musiał zostawić po sobie ślady. Tropiciel nie wierzył w teorie barda o wrednym duchu. Jak się okazało słusznie. Syna Petera zaciekawiła wygnieciona trawa w stronę traktu. Wyglądało na to, że dla złodziejaszka lutnia barda była zbyt ciężkim łupem. Myśliwy podążył tropem, jak mu się wydawało skrzatów i wkrótce znalazł etromowy toporek. A za tropicielem kroczył Fernas, który połknął własną dumę, aby tylko czym prędzej odzyskać swoją własność. - Tylko wiesz, że jeśli to skrzaty to możemy nie wrócić żywi. - Nabijał się z barda, widząc, że idzie za nim.- Od razu widać, kto słuchał historii, a kto nie – zripostował bard. – Myślałby kto, że tropiciel wie, że skrzaty nie zabijają. Sakiewkę, odzienie ci mogą ukraść, tyle. Ale to i Saelim może ci zrobić - parsknął.
- Czyli całe szczęście, że idziesz ze mną. - Odparł ironicznie Yarkiss, a następnie skupił się na tropieniu złodziei. Ślady choć mnie wyraźne, nie urwały się - czego obawiał się myśliwy - na trakcie. Długo się nie zastanawiając przeciął gościniec i zaczął szukać śladów po drugiej stronie traktu. - Najczęściej można je spotkać przy rzecze, więc może akurat natkniemy się na nie, albo przypadkiem na nasze rzeczy, o ile już dawno nie popłynęły z nurtem Wartki. - zwrócił się Yarkiss do barda.- Pewnie wciąż rozstrajają moją biedną lutnię – mruknął Fernas, nasłuchując, czy skądś nie dobiegają fałszywe tony albo ktoś nie bawi się yarkissowym gwizdkiem. I faktycznie, gdy nadstawił ucha wyłapał kilka brzdęknięć, przebijających się przez szum rzeki. A może mu się tylko zdawało...? - Czekaj... chyba słyszałem ją. Gdzieś... w tamtym kierunku...? - zawahał się, próbując jakoś zlokalizować źródło dźwięku.
Yarkiss zatrzymał się, ale niczego szczególnego nie usłyszał.
- Pewnyś? Zresztą, prowadź. - Łowca wskazał ręką Fernasowi, żeby to on teraz szedł pierwszy.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 06-04-2012 o 12:57.
Velg jest offline  
Stary 06-04-2012, 16:23   #57
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Rafael po sprawdzeniu stanu swojego dobytku, rozejrzał się dookoła. Fernasa i Yarkissa nie było. Saelim z ponurą miną zadeptywał resztki ogniska.
- Gdzie Yarkiss? Gdzie oni poszli? - spytał na forum. Gdy ktoś wskazał mu kierunek, przełożył przez ramię łuk i pobiegł w tamtą stronę. Potruchtał po śladach dwóch towarzyszy, doganiając ich po drugiej stronie traktu.
- Macie coś? - szepnął, zaskakując ich od tyłu.
- Jeszcze nie, ale kto wie? - Odparł zdziwiony obecnością Rafaela Yarkiss.
Ralfi uważnie obejrzał obrany trop.
- Dobra, będę szedł trochę szerzej, może te..
- Cicho idź przede wszystkim - przerwał mu Fernas, sycząc wręcz -Słyszę ich chyba. Nie potrzeba, byś zagłuszał.
- ...to coś skręciło - dokończył myśliwy, miarkując młodzieńca wzrokiem. Nie skomentował jego uwagi i począł szukać śladów i nasłuchiwać odgłosów, idąc bliżej rzeki.
Solmyr powoli ruszył za towarzyszami, łapiąc wcześniej za kostur, uważnie się rozglądając i strając się nie przeszkadzać tropicielom. Jednocześnie nasłuchiwał i był czujny.

Eillif uznała, że nie powinna zostawać z resztą. Nie wiedzieć czemu, większe zaufanie miała do towarzyszy, którzy poszli. Wrzuciła więc szybko rzeczy z ziemi do plecaka, zarzuciła go na ramię i cicho podreptała za Solmyrem. Nie chciała go doganiać, nie chciała nawet, żeby chłopak wiedział, że ktoś za nim podąża, ale za nic w świecie nie mogła go zgubić. Nie poradziłaby sobie sama, to pewne.
~ A może jednak jestem zbędnym ciężarem... Skoro jestem zdana tylko na nich... Przecież bez nich ja, ja... po prostu nie dam sobie rady...
Zielarka musiała przerwać swoje rozmyślania, bo...
~ Czy ja zgubiłam Solmyra?! Gdzie on jest?!
Na szczęście okazało się, że chłopak tylko nieznacznie skręcił.
~ Będę szła powoli za nim, przy okazji uzupełniając moje zapasy ziół. Może uda mi się coś znaleźć, a poza tym skupię się na jednej rzeczy. Ważnej i pożytecznej. A tego chyba mi najbardziej potrzeba... spokoju. ~ Co prawda droga nie była długa, ale dziewczynie udało się znaleźć przy drodze trochę hyzopu, macierzanki i rumianku.

Pięcioosobowa grupka przecięła trakt i ruszyła w stronę rzeki. Im bliżej byli, tym wyraźniejsze stawały się dźwięki lutni - teraz słyszeli je już wszyscy. Ktoś grał na niej - całkiem sprawnie - nieznaną Fernasowi, skoczną melodię. Gdy zaś Yarkiss rozgarnął którąś z kolei kępę tataraku oczom ludzi ukazał się bardzo osobliwy widok.
Na brzegu Wartki odbywała się... impreza! Kilkanaście skrzatów i świerszczyków podrygiwało i podśpiewywało w rytm melodii granej z duża werwą przez jednego ze świeszczy. Oczywiście fernasowa lutnia była zbyt duża dla chochlika, toteż stała oparta o jakiś kamień, a grajek skakał we wszystkie strony jak fryga, trącając odpowiednie struny. Solmyrowe grzybki były rozrzucone po ziemi; niektóre ewidentnie nadgryzione. Nad samą wodą znajdował się woreczek Eillif, z którego wystawał zadek jakiegoś świeszczyka. Na okolicznych krzakach i kamieniach siedziało więcej chochlików, kiwając się w rytm muzyki. Rafael zauważył, że stworzenia zrobiły sobie z jego wnyków i traw huśtawki, na których bujały się teraz młode skrzaty.
Gdy siedzące wokół baśniowe istoty zauważyły grupę ludzi stały się czujne, jednak tancerzom obecność widzów wydawała się nie przeszkadzać. Zachowywały się jakby były w transie lub... no cóż, naćpane. Niektórym plątały się nogi, inne kręciły się w kółko lub próbowały niezdarnie latać; mimo to wyglądało na to, że świetnie się bawią.

Przeczucie nie myliło łowcy. Po nitce do kłębka udało mu się odnaleźć złodziei ich dobytku, o ile można było tak nazwać bandę rozbawionych chochlików. Yarkiss wiedział jednak, że to dopiero połowa sukcesu. Trzeba będzie przecież jakoś odebrać im swoją własność, bo patrząc po skrzatach, nie wyglądały one, żeby chciały same oddać im skradzione rzeczy. Jednak tym nie miał zamiaru zajmować się łowca. On już swoją robotę wykonał, a poza tym jemu w porównaniu do innych skradziono tylko drobiazg, dlatego nie palił się do działania. Reszta natomiast miała więcej do stracenia. “Niech teraz inni wezmą się do roboty.”
Tymczasem Yarkiss przyglądał się z rozbawieniem imprezie chochlików, a szczególnie na jednego, który skakał przy lutni.
-Spójrz. - wskazał bardowi ręką skrzata wygrywającego na instrumencie. - Mógłbyś się od niego uczyć.
- Czego? Że przed graniem powinienem prosić kogoś, żeby was odurzył? - odciął się bard, patrząc na znarkotyzowane skrzaty.
- Może nie byłoby tak złe - odparł Yarkiss, przyglądając się śmiesznemu, jego zdaniem, uzbrojeniu skrzatów. Rapiery i łuki dopasowane do ich rozmiarów z jego perspektywy wyglądały na zabaweczki, które nie powinny wyrządzić mu większej krzywdy. Łowca stanął cicho z boku, zastanawiając się jak całą sprawę załatwi Fernas.

Bard prychnął lekko. Yarkiss najwyraźniej położył na szali zbyt mało, żeby coś ryzykować... jemu nikt nie ukradł najlepszej (bo jedynej) towarzyszki życia, by używać jej jako harfy! Oznaczało to, że właśnie Fernas musiał wziąć odpowiedzialność na swoje barki. No, dlatego, że reszta to bękarty i idioci też.
- Cne skrzaty! - przemówił, skłaniając się nisko skrzatom... na razie z bezpiecznej odległości – Jam Fernas, trubadur, co się zowie. Pełen chęci, by zaoferować wam me granie, jak również i po całym świecie panegiryków na waszą część brzdękanie. Brak mi tylko instrumentu... – westchnął i spojrzał pożądliwie na lutnię, sygnalizując, że tylko jej brak powstrzymuje go przed właściwym złożeniem tej oferty. A potem będzie się martwić, jak się wyłga od pięćdziesięciu lat nieustannego grania świerszczykom czy podobnymi atrakcjami... Lutnia ważniejsza.
- Ludź! - wrzasnął najbliższy tancerz i podskoczył wysoko.
- Ludź, ludź! - podjęli inni, podrygując do wtóru, a grający świerszcz spojrzał na Fernasa z niechęcią i przyspieszył rytm.
- Grajka mamy, innego nie chcemy! - zrymował koślawo jakiś skrzat, kręcąc ósemki nad chochlikową polanką.
- Pssst! Spytaj się kiedy kończą te harce. - szepnął bardowi Rafael.
- Przepraszam za afront – skłonił głowę bard, przełykając dumę – Nie kończycie może tańców niebawem? Bo sprzątanie po fecie rzecz niewdzięczna, więc w ramach przeprosin mógłbym zrobić to za was...
- Hę? - zdziwił się “ósemkowy” lotnik, na moment zawisając w powietrzu. - Ludź coś mówi? Ktoś ludzia pytał? Prosił? Zaprosił?
- Się nie podoba to na łódkę przerobię! - zirytował się muzyk, który faktycznie grał niebezpiecznie blisko rzeki. Widać nie lubił jak mu przeszkadzano.
- Ludź od afronta do kąta - pisnął skrzacik, który kołysał się na jednej z huśtawek. Jego dwaj koledzy zaśmiali się w głos.

No dobra, skrzaty najwyraźniej gadać nie chciały. A oni nie mieli nawet zapasów alkoholu, by je do siebie przekonać... Fernas bąknął tylko coś przepraszającego (ale cicho!, żeby skrzat mu lutni nie spławił z nurtem Viseny) i zaczął rakiem wycofywać się „do kąta” - czyli w kierunku kompanów. Miał jeszcze na tyle instynktu samozachowawczego, aby nie chcieć oberwać jakimś paskudnym czarem... jeszcze by mu coś zmniejszyli albo ukradli. I potem miałby głos jak dziewka, a wszyscy śmialiby się z jego śpiewu!
- Lutnia już niepotrzebna? Możemy wracać? - Łowca zapytał wracającego bez instrumentu barda.
- Potrzebna, ale oddać jej nie oddadzą - wzruszył ramionami – Myślę, czy nie zrobić im kilku światełek, żeby się zainteresowały... cokolwiek słyszałem o skrzatach, były ciekawskie – więc może będzie się dać je rozproszyć? A potem hyc do obozu, lutnię – i co kto chce – zajumać.
- Jak się nad tym zastanowić, pomysł nie wydaje się zły, ale do jego wykonania chyba nie potrzebujesz pomocy? - Yarkiss nie widział potrzeby, żeby narażać się dla gwizdka, a tym bardziej dla Fernasowej lutni. - Życzę szczęścia. - Myśliwy miał dziwne przeczucie, że grajkowi może się one przydać.
Dobiegająca do ich uszu muzyka nagle ucichła. Świerszczyk, który do tej pory pracował w charakterze grajka, wraz z drugim - odrobinę większym - zaczęli odwracać lutnię strunami do kamienia. Trzeci, demonstrując wszem i wobec trzymany w dłoni kawałek kredy, przymierzał się do narysowania w miarę zgrabnego kółka, a paru skrzatów szykowało już łuki...

~Mistrz mnie zabije, jeśli nie będę potrafił upilnować lutni...~ - przemknęła pierwsza myśl w głowie Fernasa. Drugiej, jak zwykle, już nie było.
- Preeeeeeecz! - wydarł się, próbując dobiec do instrumentu, zanim szkodniki go zniszczą.
Już przy trzecim kroku poczuł, jak coś żelaznym chwytem łapie go za kostkę. Czwarty krok nie został dokończony, a Fernas ledwo zdążył wystawić ręce, by choć odrobinę złagodzić skutki upadku.
- Bam! - wrzasnął jeden z małych skrzatów, a reszta zebranych wybuchnęła śmiechem patrząc jak ludź próbuje wyswobodzić się z wnykowej huśtawki. Jeden ze świerszczyków zamazał się nagle i zmienił... w miniaturowego Fernasa, który zaczął naśladować upadek człowieka, ku uciesze reszty.
- Robactwo, szarańcza, karaluchy, prusaki, stonki... - mruczał tymczasem ludź cicho, a niechętnie. Jednocześnie próbował się podnieść... czy przeczołgać. Byle uwolnić się od wnyków!

Tak jak spodziewał się myśliwy misterny plan barda na nic się nie zdał. Zamiast odzyskać lutnie, leżał teraz jak długi na ziemi. Choć Yarkiss nie widział co spowodował jego upadek, domyślał się, że jest to sprawką gościnnych skrzatów. - Niech go szlag! - Myśliwy choć nie przepadał za Fernasem, postanowił spróbować wyciągnąć go z opresji. Nie zastanawiając się długo, wpadł z wrzaskiem i mieczem w dłoni w sam środek imprezy.
Słysząc Yarkissa, Fernas zdecydował się podjąć konkretne działanie. Proste – sięgnąć do krótkiego miecza przy boku i spróbować przeciąć wnyki. Gwizdał przy tym całkiem głośno jakieś szybkie tony. Gwizdanie było żywiołowe – i w jakiś dziwny sposób kojarzyło się z bojem i chwałą, dodając wszystkim otuchy. Ku swojej frustracji kątem oka dostrzegł kilka świerszczyków, które podrygiwały w rytm muzyki.

Na widok szarżującego mężczyzny chochliki rozpierzchły się z radosnym wrzaskiem, choć te odurzone z mniejszym entuzjazmem. Jeden ze świerszczyków podskoczył wysoki i gwizdnął Yarkissowi jego własnym gwizdkiem prosto w ucho; po czym umknął między trawy.
- Nie ja cię tylko dorwę! - Wykrzyczał Yarkiss do chochlika uciekającego z jego gwizdkiem. - Nogi ci z … - nie dokończył, bo w tym momencie poczuł, że otarczająca go roślinność zaczyna wydłużać się i falować, ściśle oplatając mu nogi. Łowca zaczął poruszać się energicznie, próbując się uwolnić z pułapki nastawionej przez chochliki. - Przeklęte skrzaty! - wywrzeczał. Odpowiedział mu radosny śmiech spośród traw. Słysząc drwiący chichot świerszczyków, łowca kipiał ze złości. Nie mogąc się szybko wyswobodzić się z plątaniny pnączy, zaczął ostrożnie przecinać je mieczem, uważając przy tym, żeby nie poharatać sobie nogi. Jednak to nic nie dawało - rośliny żyły, wiły się i skręcały, a na miejsce uciętych pojawiały się nowe. Yarkiss widząc, że poprzednie próby wydostania się z pułapki nie przyniosły najlepszych efektów, spróbował ile sił w nogach wyrwać z plątaniny roślin. Szarpiąc się i unikając kolejnych chwytnych pnączy zdołał przebiec, przejść i przeczołgać się poza zasięg złośliwej roślinności, która jeszcze chwilę wiła się bez celu, a potem wróciła do swej zwykłej, spokojnej egzystencji. Myśliwy podniósł się wreszcie do pionu, a wtedy...
 
Lakatos jest offline  
Stary 07-04-2012, 13:43   #58
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
~ Co oni wyprawiają? ~ zachodził na głowę Rafael. Z mieczem na skrzaty? Chyba Yarkissowi muzyka barda spodobała się trochę bardziej niż mówił. ~ Co by tu... ~ zastanawiał się co może zrobić, żeby jakoś pomóc kompanom. Niestety ekwipunek był ograniczony, wszak wziął ze sobą tylko łuk i kołczan. No dobra, miał pewien plan, to jedyne co w tej sytuacji przychodziło mu do głowy. Jeśli to nie zadziała, z tyłu byli jeszcze Eillif i Solmyr. No właśnie, Solmyr... Plan uległ lekkiej modyfikacji.
- Wystraszcie ich jakoś, może wasze zwierzaki pomogą. Ja wejdę pierwszy, spróbuję zrobić wam, hmm... warunki. Wiem, brzmi głupio, starajcie się improwizować. - wyszeptał z iskrą w oczach do zielarki i zaklinacza, po czym wziął się za wprowadzanie swojego planu w życie. Ściągnął kołczan i wyciągnął z niego trzy strzały, z czego dwie załadował na łuk.
- Solmyrze, dasz radę rzucić za chwilę swoje... zaklęcie? Zrób to jak będę leżał. - spytał cicho.
Chłopak spojrzał na myśliwego pytająco. chyba nie wiedział o który czar chodzi. Czyżby znał ich więcej?
- No, do cholery, masz ich jakoś przestraszyć. Postaraj się. - dopowiedział szybko myśliwy. ~ A teraz moja rzecz ~ zebrał się w sobie i przygotował ostatecznie do pokazu. Napiął cięciwę i wypuścił dwa pociski w stronę zarośli, gdzie pochowali się mali złodzieje. Następnie najszybciej, jak potrafił chwycił trzecią strzałę i włożył ją pod rękę, przytrzymując tak, by nie było widać, że to atrapa zranienia. Wyskoczył bokiem do “widowni” i rozpoczął przedstawienie. Dreptał chwiejnie lekko schylony i blefował na czym świat stoi.
- Uciekajcie! Yarkiss! Orki idą od traktu... Jest... Jest z nimi czarodziej, bestie... PANI! - wyjęczał, starając się wyjść realistycznie i osunął się na ziemię. Kilka świerszczyków zaczęło skakać w stronę traktu, pragnąc dojrzeć napastników. Rafael nie miał wiele czasu. Chrząknął, jakby miał dławić się własną krwią, po czym zostało mu już tylko udawać trupa. Miał nadzieję, że dobrze ułożył strzałę i chochliki nie dojrzały podstępu.

- Figurant lux. Illumina oculosmeo hostes erumpit - wymamrotał Solmyr... Rozbłysło światło, z głośnym sykiem wzlatując nad gałęzie drzew. I uprawdopadabniając tezę, że orczy czarodziej jest tuż-tuż. I ktokolwiek będzie się pchał w stronę traktu, będzie musiał liczyć się z ryzykiem oberwania jakimś czarem.

A na więcej Fernasowi nie było trzeba czekać.

- Jest wśród zaklęć taki pstryczek
Mały pstryczek dla magiczek
Jak tym pstryczkiem zrobić pstryk,
To się widno robi w mig

– zaintonował szybko, najciszej jak było możliwe przy ciągłej nadziei na skutek magiczny. I pstryknął, oczywiście.
W krzakach pojawiło się kilka światełek... no, bard wybrał akurat tą warstwę krzaków, gdzie wedle jego mniemania chochlików nie było. I nie było jak dostrzec, co się dokładnie błyszczy.
- Rozetnij mnie! - rzucił do Yarkissa tak panicznie, jak tylko było możliwe; jednocześnie począł siekać z nową energią – To chyba jakieś nieziemskie, eteryczne duchy są! Licho wie, co ichni mag przyzwał! Zabiją, jak dotkną! - krzyczał panicznie, wyrzucając słowa najszybciej, jak tylko mógł. Nie, by to było specjalnie sensowne podejrzenie. Zwyczajnie im więcej chaosu, tym bardziej dezorientujące dla wrogów to było.
Yarkiss kompletnie się pogubił. Padający teatralnie Rafael. Atak orków. Łowca nie wiedział o co już w tym wszystkim chodzi. Z letargu wyrwał go okrzyk rozpaczy Fernasa. Podbiegł do barda, który - to akurat było pewne - cały czas był unieruchomiony. - Nie drzyj się tak. - Zwrócił się z prośbą do towarzysza podróży, po czym pomógł mu się oswobodzić z wnyków. Użył jednak do tego nie swojego miecza. Szkoda było mu własnego ostrza na piłowanie drutu.

A tymczasem chochliki... zniknęły! Nie było widać ani jednego, jednak powietrze rozbrzmiewało wrogimi okrzykami: Orki, orki!! i furkotem skrzydeł. Podróżni poczuli lekki powiew, gdy gromada niewiedzialnych stworzeń ruszyła w stronę traktu, by odeprzeć atak zielonoskórych. Leciały szybko, a do traktu było blisko... Nie było wątpliwości, że najdalej za dwie-trzy minuty odkryją podstęp i zawrócą... odcinając przy okazji młodzieży drogę ucieczki. Spomiędzy traw i krzewów dobiegały nerwowe popiskiwania, choć nikogo nie można było dostrzec.

~ Udało się! Lecą! Ale zaraz... one tu wrócą! Szybko. ~ Rafaelowi nie było dane długo cieszyć się z sukcesu naprędce wymyślonego planu. Jak tylko szum skrzydeł się oddalił, myśliwy zerwał się na równe nogi.
- Bierzcie rzeczy. Zmywamy się - rzucił do towarzyszy, zarówno tych stojących obok oraz tych siedzących w krzakach.
- Dobra robota Solmyr. Weźcie mój łuk i kołczan! - pochwalił w biegu zaklinacza i napomknął interesownie. Szybko zebrał to co akurat było pod ręką. Grzyb, kreda, grzyb, drugi, a to? Co to za znaczek? Po czym będąc już dostatnio obładowanym, zażądał zabrania swoich zniszczonych wnyków.
- Ehh, wielkie dzięki. Weźcie je. Biegnijmy wzdłuż rzeki - rzekł, rozpoczynając ucieczkę. - Nie bójcie się zamoczyć butów, nie zostawimy śladów! - krzyknął na koniec, biegnąc z pełną prędkością po możliwie dostępnej trasie na płyciźnie Wartki.

Yarkiss nie wiedział gdzie podziały się chochliki, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Grunt, że się ich pozbyli. Choć z drugiej strony miał cały czas ochotę nauczyć ich odrobinę manier, ale czy wyszłoby mu to na dobre. Miał co do tego wątpliwości. Intuicja i doświadczenie łowcy podpowiadała mu, żeby lepiej się nie rozsiadał i patrząc po reakcjach towarzyszy mieli oni podobne plany. Myśliwy rozejrzał się w pośpiechu za swoim gwizdkiem i popatrzył czy przy okazji nie mógłby w ramach rewanżu gwizdnąć czegoś ciekawego skrzatom. Niestety nic nie znalazł, wziął tylko z sobą wnyki Rafaela, a następni zaczął się zastanawiać nad najlepszą drogą ucieczki.
- Chcesz uciekać nad rzeką? - Zapytał tropiciela, lecz ten nie wdawał się w rozmowę, tylko ruszył biegiem wzdłuż brzegu. Yarkissowi nie widział się zbytnio ten pomysł. Wolał mieć pewny grunt pod nogami. Zdecydował, że uda się w kierunku Viseny wzdłuż traktu, a następnie przetnie gościniec i wróci do obozowiska. Miał nadzieje, że nie natnie się znów na chochliki i bandę orków, w której istnienie wątpił, ale nie wykluczał.
- Uciekają! Nie bronią domu! Tchórze! Tchórze! - zewsząd rozległy się popiskiwania chochlików, ale nikt nie próbował ich powstrzymać.

Eillif nie zastanawiała się długo. W sumie to nie zastanawiała się wcale. Dziewczyna nie pamiętała kiedy ostatnio, po opuszczeniu Viseny myślała nad skutkami jej wyborów. Robiła wszystko co jej towarzysze. Ufała im. Może nawet czasami za bardzo... Oni w końcu też byli ludźmi, a ludzie jak powszechnie wiadomo mylą się często... za często. Czy zielarka robiła dobrze ufając ludziom których, można by powiedzieć wcale nie znała? Tego nie wiedział chyba nikt. Ale nic jej się jeszcze nie stało. Żyje. Może to wbrew pozorom bardzo dobry pomysł...
Jednakże teraz nie było czasu na rozmyślania. Zielarka wyskoczyła z krzaków, odzyskała swój woreczek, rozglądając się przy okazji czy coś należącego do jej towarzyszy nie zostało i najszybciej jak tylko mogła popędziła za Rafaelem. Obok niej Solmyr na czworakach zbierał resztki swoich grzybów, po czym również ruszył z kopyta.

Fernas wziął lutnię, chcąc ruszyć za Rafaelem - uznał, że ów pierwszy rzucił się do ucieczki - czyli był lepszą opcją. Jednak instrument wydał mu się o wiele cięższy niż wcześniej. Zajrzał do środka i zamarł - jakimś cudem niewielkiemu skrzatowi udało się wejść do pudła lutni i teraz siedział w niej, wyzywająco mierząc barda wzrokiem.
- Moja jest! Puszczaj! - zażądał stanowczo.
Życie nie rozpieszczało biednego barda. Najpierw Yarkiss ni z tego, ni z owego włączył ich w poważną bitkę ze skrzatami... musiał sam wyreżyserować gigantyczny blef, by ocalić ich wszystkich! A teraz to. Jego lutnia znalazła lokatora. Fernas najchętniej ściągnąłby struny i wytrzepał skrzaciego interlokutora. Tyle, że pierwsza adrenalina opadła i bard przypomniał sobie, że choć luteńka jest cenna... to jednak zostanie kozłem ofiarnym było tą gorszą alternatywą.
- Zjeżdżaj - syknął do skrzata - I nie drzyj się, bo łódź zrobię! Dnem do góry przewróconą!
Nie potrzeba mówić, że biec zaczął jeszcze przed wydukaniem groźby. Za Yarkissem - bo ów zaczął już biec, a grajkowi nie widziało się, żeby malec nie wrzeszczał, wszystkie krzaty im na łeb ściągając. A tego łowcę w tej chwili lubił mniej. I faktycznie, skrzacina rozdarła się w niebogłosy: Ratujeńku! Pomocy! Porywacz! Gwałciciel! Kradziej! Porwał mnie! Ratujta!!!

Bardowi pozostawało mu mieć nadzieję, że istota nie rzuci w niego jakimś paskudnym czarem. Bo o lutnię się tak bardzo nie obawiał - telepiący się w środku skrzat nie powinien jej uszkodzić. Istotnie, obijanie się o wnętrze pudła nie sprzyjało koncentracji, lecz skrzat nie było sam - ni z tego ni z owego cała okolica pokryła się nienaturalnie aktywną roślinnością, która oplątała Fernasa. A że chochliki działały hurtowo, to i Yarkiss wyrżnął jak długi.

Zresztą dla wszystkich ucieczka brzegiem rzeki nie była ani prosta, ani szybka - gęsta roślinność i podmokły teren utrudniały bieg, a i koryto rzeki nie było przewidywalne; czasem woda zaledwie moczyła im kostki, a czasem wpadali w nią po kolana i uda. Zresztą uciekinierzy odbiegli zaledwie kilkanaście metrów od chochliczej polanki, gdy dotarły do nich
okrzyki: Oszuści! Kłamcy! Wracać tu, wracać! Zgodnie z przewidywaniami Rafaela skrzatom nie zajęło zbyt wiele czasu by odkryć podstęp. A pozostałe na brzegu istoty z pewnością wskazały już lotnikom kierunek ucieczki “ludziów”. Odwrócił się po raz drugi i ku swemu zdumieniu nie zobaczył ani Fernasa, ani Yarkissa.
 
chaoswsad jest offline  
Stary 09-04-2012, 12:32   #59
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podróż - doba czwarta do piąta (świt)

No, i klops, pomyślał Fernas. Byli oplątani... i zapewne byli otoczeni. Szanse na ucieczkę? Żadne? No, mogli choć mścić się na skrzacie... właśnie! Skrzat! Mała istota ukryta w luteńce nie miała szans uniknąć ciosów nożem – niezależnie od tego, jak bardzo magiczna by nie była. Bard wyszarpnął więc sztylet i zawołał do ścigających istot.
- Ejże, załatwmy to po cywilizowanemu! Wy macie mego towarzysza i możecie mu zrobić krzywdę... a ja mam skrzata – i też mogę mu zrobić krzywdę! Bo z luteńki się nie wywinie przecież. To proponuję – wy wypuścicie Yarkissa i dacie mu chwilę na odbiegnięcie... a ja wypuszczę mego jeńca – zawołał, gotów zaryzykować uszkodzenie strun luteńki nożem. Tak po prawdzie, to nawet Yarkissa nie lubił. Tylko, że jakoś nie wierzył, by skrzaty pozwoliły mu odejść z jednym z nich. Więc tylko o Yarkissa paktować mógł. Mimo wszystko nie chciał, żeby skrzaty dorwały jedną osobę więcej. A on sam... cóż... podobno skrzaty jeszcze nikogo nie zabiły, nie?

Łowca nie długo nie cieszył się wolnością. Jego plan może nie był wcale takie zły, ale niestety nie przewidywał on Fernasa, który postanowił pobiec za tropicielem. Bard na ich nieszczęście zabrał za sobą pasażera na gapę, który narobił takiego rabanu, że chochliki nie miały większego problemu z ich odnalezieniem. Wredne stworzenia ponownie użyły swojej magii, żeby unieruchomić Yarkissa. Syn Petera wywinął orła i nie liczył, że szybko zdoła się uwolnić. Wszędzie gdzie nie spojrzał, widział ruchome pnącza. “Tym razem im się chyba tak łatwo nie wywinę.” - Pomyślał zrezygnowany łowca. Przeklinał siebie w duchu za swoją głupotę. “Za chciało mi się ratować Fernasa.” Yarkiss skończył się jednak użalać nad sobą, kiedy usłyszał propozycje barda skierowaną do skrzatów. “ To nie może się udać, ale z drugiej strony nie ma nic do stracenia.” Wątpił, żeby jakiś argumenty trafiły do chochlików.

Ale ku jego zdziwieniu nieopodal barda - w bezpiecznej odleglosci - pojawił się spory skrzat i rzekł: Dobrze. Ludź za Ifida. Po chwili pnącza wokół Yarkissa zaczęły się uspokajać i łowca mógł uciec. Z lutni zaś zaczął wygrzebywać się jej pasażer - ciężko mu to szło, ponadto burczał strasznie na temat porzucania zdobytego abordażem okrętu (widać opuszczenie zdobyczy nie było mu na rękę), ale najwyraźniej negocujący chochlik miał wśród nich autorytet. Tylko czemu rozmówca Fernasa tak złośliwie się uśmiechał...?
- Ludź niech szybko idzie - powiedział do Yarkissa.
- Szybko - syknął i Fernas, nie chcąc jakoś specjalnie dotykać gramolącego się skrzata. Słyszał, że kto ich dotykał, ten... no, nie miał dużo szczęścia. Ifid wrogo spojrzał na barda i wypełzł wreszcie z pudła, po czym wzniósł się w powietrze, klnąc siarczyście. Syn karczmarza zobaczył, że myśliwy wieje co sił w nogach - umowa została dotrzymana przez obydwie strony.
- No to papa! - gdy ponownie się odwrócił zobaczył, że jego uśmiechnięty rozmówca celuje do niego z łuku... i była to ostatnia rzecz jaką ujrzał, nim zapadła ciemność.

***

Rafael, Solmyr i Eillif biegli zakosami wzdłuż rzeki. Szum skrzydeł dopingował ich do utrzymywania tempa, ale jeszcze bardziej motywowały ich bojowe okrzyki i ciche świsty, które nieprzyjemnie kojarzyły się z dźwiękiem lecących strzał. A potem się zaczęło... Jeśli młodzi podróżnicy słyszeli czasem opowieści o wielkich magicznych bitwach, teraz mieli wrażenie, że znaleźli się w środku jednej z nich. Wokoło słuchać były wybuchy, krzyki, co i rusz spod stóp z nienacka wydobywały się płomienie lub jaskrawe światło - zaklęcia nie robiły nikomu krzywdy, ale wystarczały, by biegnący zmieniali kierunek, potykali się i upadali, a przede wszystkim - rozdzielili. Chwilami wśród traw viseńczycy widzieli swoje własne ciała - martwe, zakrwawione - które zaraz znikały, a Eillif omal nie zemdlała, gdy obok niej wyrosła iluzja trzymetrowego orka, celującego w nią wyrwanym z korzeniami drzewkiem. No i te strzały, które z pewnością iluzją nie były - a to jakaś odbiła się od torby, a to od skórzni, a to stuknęła w jakiś liść. W pewnej chwili Rafael uczył mocne ukłucie w kark - młodzieńca lekko zamroczyło, lecz biegł dalej. W uszach piszczało im od wybuchów i radosnych pohukiwań rozochoconych pogonią chochlików.

Wreszcie - mokrzy i zziajani - dotarli do obozowiska. Yarkiss już tam był, odzyskując powoli oddech. Na szczęście dla niego chochliki skupiły się na pozostałej trójce. Saelim, Etrom i Jarled patrzyli na nich pytająco. A Solmyra i Fernasa nie było i nie było... i nic nie wskazywało na to, by mieli zamiar wrócić!



◈◊◈


Gdy wreszcie uporano się z problemem zaginionych bagaży oraz zaginionych towarzyszy podjęto wędrówkę; jednak w nerwowej atmosferze. Teraz już każdy widział w krzakach a to duchy, a to wilki, a to inne stworzenia dybiące na dobrostan wędrowców. Zresztą nerwowość udzielała się też chowańcom.. a może to one zarażały nią swoich właścicieli? Podniecona Sigrid biegała od lasu do Solmyra i z powrotem, ale w nawale emocji zaklinacz nie umiał rozpoznać, co i dlaczego wprawia ją w taki stan. Thorbrand kołował wysoko w przestworzach, lecz Eillif umiała rozpoznać jego głos - a ten świadczył o zaniepokojeniu i zaciekawieniu. Gdy jastrząb wrócił do niej na wieczorny spoczynek miał dziób umazany krwią i cały śmierdział padliną. Zresztą miejsce na wieczorny popas również musieli zmienić - gdy Rafael wybrał się w las zastawić wnyki natknął się na grupę młodych wilków, pożerających roczniaka.





Zwierzęta warknęły ostrzegawczo ani myśląc zostawiać zdobyczy i łowca musiał się wycofać. Młodzież wędrowała kolejne dwie godziny nim tropiciele uznali, że jest bezpiecznie, ale i tak rozpalono większe ognisko niż do tej pory i podtrzymywano ogień aż do świtu. Co prawda wszyscy zbudzili się spoceni jak myszy - bo i noce były nadal ciepłe - ale lepsze to, niż pobudka w brzuchu wilka. Mimo to bliskość drapieżników i dziwne rozedrganie chowańców nie wróżyły dobrze.

◈◊◈



 
Sayane jest offline  
Stary 10-04-2012, 19:42   #60
 
D.A.J's Avatar
 
Reputacja: 1 D.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znanyD.A.J wkrótce będzie znany
Jarled siedział w obozie razem z kilkoma osobami które nie wyruszyły szukać lutni i reszty skradzionych przedmiotów. Wokół dogasającego ogniska kręciło się kilka osób, nikt jednak się nie odzywał. Wszyscy wsłuchiwali się w dźwięki dobiegające gdzieś z lasu. Jarled cofnął się myślami do momentu kiedy Yarkiss postanowił szukać złodzieja. Ruszyła za większość wędrowców, "Grobokop" został jednak tam gdzie był.
~Nie będę się narażać z powodu głupiego kawałka kredy~ myślał wtedy Jarled, teraz jednak wiedział że zachował się głupio, a w tym przekonaniu utwierdzały go huki i krzyki niosące się echem po lesie. Czasami słychać było jakby przyciszony wybuch. Syn grabarza skupił się na dźwiękach, których źródło było jakby coraz bliżej.
~Nie, tylko ci się wydaje że są coraz bliżej. Albo chciałbyś żeby tak było~ Pomyślał Jarled spoglądając na swoje rzeczy powyjmowane z torby. Z czasem torba robiła się coraz lżejsza, głównie przez ubywające racje żywnościowe.
~No cóż, jeść trzeba~ pomyślał Jarled sięgając po kawałek suszonego mięsa. Włożył go do ust, przeżuł dokładnie i połknął. Z nieznanych mu powodów, jedzenie przypominało mu rodzinne strony. "Grobokop" zatęsknił do Viseny, do zupy przyrządzanej przez matkę, nawet w jakimś stopniu zatęsknił do Svena lub może bardziej do dzieciństwa w którym cały czas był popychany.
~Osiągnąłem swój cel. Tutaj nikt nie jest do mnie uprzedzony, i gdy wrócimy do Viseny jako bohaterowie nawet Sven będzie mi zazdrościł. Będę miał co opowiadać wnukom.~
Najbardziej jednak tęsknił za ciepłym, suchym i bezpiecznym domem. Nie mógł jednak narzekać, nikt go nie zmusił do tej wyprawy. Jarled wstał i poszedł w stronę kamienia na którym wyrysowane różne "ciekawe" obrazki. W trawie leżały kawałki kredy, większość była już mała i na nic nie przydatna, jeden kawałek by ł jednak na tyle duży że mógł się jeszcze przydać. Jarled schował go do torby, postanowił też schować resztę swoich rzeczy do torby. Minęło trochę czasu i Jarled usłyszał że ktoś się zbliża. Wyciągnął swój sejmitar, jednak do obozu nie zbliżało się zagrożenie, tylko Yarkiss, a zaraz za nim Rafael i Eillif. "Grobokop" schował broń, jednak nic nie sugerowało by zaraz przybiegł jeszcze ktoś. Chłopak spojrzał więc na lekko zmęczoną na trójkę i powiedział
-A gdzie jest reszta? Co się właściwie stało?-

Nikt mu nie odpowiedział. Nowo przybyli dyszeli ciężko i dopiero po dłuższej chwili obozowicze dowiedzieli się co oznaczały hałasy nad rzeką. Jednak nie umieli oni wyjaśnić braku barda oraz Solmyra! Zresztą Yarkiss nie miał zamiaru czekać aż sprawa sama się wyjaśni - według niego należało odbić zaginionych z rąk chochlików. Inną sprawą było, że nie mieli do tego środków, ale - jak logicznie rozumował myśliwy - ognia boi się każde stworzenie, a oni mieli kilka pochodni.

Rafael - gdy z pomocą Eillif ogarnął swoje rany i otrząsnął się trochę z szoku wywołanego atakiem małych lecz zaskakująco potężnych stworzeń - nie zgodził się jednak z synem Petera. ‘Co im tam ogień - argumentował - skoro władają taką przerażającą magią?!’ Według niego powinni zastraszyć skrzaty jastrzębiem, gdyż małe stworzenia boją się drapieżników. Tu włączył się Korenn proponując, że może przyzwać jakieś magiczne stworzenie i wywołując tym stwierdzeniem kolejną konsternację wśród zebranych.


***

Wstał kolejny dzień, światło słońca próbowało się przebić przez liście drzew. Jarled usiadł na swoim prowizorycznym posłaniu i otarł pot z czoła. Poprzedni dzień był męczący a wieczorne spotkanie z wilkami wystraszyło podróżników tak bardzo że musieli spać przy ognisku. Wszyscy obudzili się więc spoceni.
~Silny zapach przyciągnie dzikie zwierzęta, trzeba się jak najszybciej umyć~ Pomyślał "Grobokop". Gdy wszyscy się obudzili Jarled wyjął bukłak z wodą, zapasowe ubranie, poprawił sejmitar u boku i ruszył w stronę rzeki. Dziwnie jednak się czuł odchodząc tak bez słowa, odwrócił się więc i powiedział do towarzyszy
-Idę do rzeki się umyć. Zwierzęta łatwo wyczują pot, więc dobrze by było gdyby wszyscy tak zrobili. Wypadałoby też przebrać się, i wyprać to co mamy na sobie.

Rafael właśnie podnosił rzeczy, z zamiarem udania się nad rzekę. Wypowiedź Jarleda podsycona własną wyobraźnią nieco go rozbawiła.
- Haha! Dobra, dobra - skoro tak bardzo chcesz żeby ktoś się z tobą wykąpał.. Zapraszam! - powiedział ze śmiechem i ruszył przez obozowisko. Nie chciał żeby Grobokop czuł się urażony, toteż dochodząc do towarzysza, poklepał go po ramieniu. - Może ktoś jeszcze ma ochotę? Fernas? - spojrzał na barda. - Dziewczyny nie spytam, z uprzejmości. - skłonił się lekko do Eillif. Faktem było, że wszyscy śmierdzieli - potem i strachem. Na to pierwsze zaradzi woda, ale na drugie... Cóż, starał się ich choć trochę wesprzeć na duchu.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-04-2012 o 15:41.
D.A.J jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172