Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2012, 13:07   #27
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
David otarł miecz, sam także słaniając się na nogach, niczym ciężko chory człowiek. Emocje powoli opadały, gdy przeniósł wzrok na kobiety.
- Wszystko w porządku? Zajmij się Betty.
Spokojnym gestem dotknął ramienia Drusilli, uśmiechając się do niej słabo. Z karawany chyba nie pozostało zbyt dużo, łotrzyk wyszedł z budynku, rozglądając się. Najpierw skierował się do budynku, który w pierwszej kolejności zaatakował kolczasty potwór, sprawdzając kogo tam zaszlachtował. No i ci martwi przecież już nie potrzebowali ekwipunku.

Drusilla tylko kiwnęła głową pozwalając mu odejść. Zaraz przed chatą ujrzał pozostałości po dwójce żołnierzy, którzy zaatakowali bestię. Ich kolczugi nie nadawały się już zbytnio do użytku, włócznie i sztylety były jednak w całkiem niezłym stanie, podobnie jak mała fiolka zawierająca eliksir leczniczy i dwie dość skromne sakiewki. W chacie obok nie pozostało zbyt dużo do zgrabienia. Wszystko wskazywało na to, że tej nocy należała do kupca handlującego ceramiką. Wszędzie leżało pełno skorup i trupów. Na pierwszy rzut oka ciężko było wśród tego bałaganu dojrzeć cokolwiek wartościowego. Przez jedno z okien chaty widać było za to drugą część obozu. A trzeba przyznać, że widok był całkiem interesujący. W miejscu, w którym wcześniej stał powóz dygnitarza obecnie znajdowały się już tylko dymiące szczątki. Dymiące szczątki zgromadzone wokół pięknej czarnowłosej kobiety odzianej w najbogatsze czarno-czerwone szaty. Niewiasta unosiła się parę cali nad ziemią w błękitnej ochronnej kuli magii. Zaś obok niej niczym smoliste cienie strażników poruszały się dwie złowrogie parujące czarnym dymem istoty. U jej stóp leżało co najmniej z pół tuzina spopielonych zwłok pokonanych opętańców. Grupa przetrwałych strażników gięła się przed nią w ukłonach czekając na rozkazy.


Trochę bliżej pod jednym z przewróconych wozów łotrzyk dojrzał znajomy akcent. Zakrwawiony róg szaty mistrza ślusarskiego wystawał spod zniszczonego wehikułu podrygując od czasu do czasu jakby jego właściciel nadal gdzieś tam leżał i próbował się wydostać. Widok rannych uświadomił Davidowi, że i on nie był w najlepszej kondycji. Odłamki kolca nadal tkwiły w jego ciele nie pozwalając ranie się zagoić. W oddali dostrzegł w końcu wyposażonego w bandaże starca pochylającego się nad rannymi, siwy staruszek wyglądał jednak bardziej na jakiegoś wiejskiego znachora niż prawdziwego przedstawiciela medycznego fachu, poza tym wydawał się obecnie zajęty w drugiej części obozu, bogowie jedni wiedzieli ile zejdzie mu nim trafi do nich. Łupy nie były duże, ale nie było też co narzekać. Przez chwilę patrzył na czarodziejkę, a myśl przyszła do jego głowy natychmiast: wcale nie miał ochoty się do niej zbliżać. Rozejrzał się raz jeszcze a potem wyszedł, zaciskając zęby z bólu. Wolał na razie sam tych odłamków nie wyciągać, zamiast tego skierował się do mistrza ślusarskiego. Coś co zostało wstrzyknięte do jego krwi sprawiało, że był słaby, to jednak wciąż miał szanse pomóc człowiekowi w znacznie gorszej sytuacji niż on sam. Ukucnął, dokładnie oglądając wszystko i sprawdzając, czy podniesienie tego jest bezpieczne.
- Żyjesz? Nie szarp się, zaraz spróbuję ci pomóc.
- O! Dobrodzieju? Czy to wy? - rozległo się żałośnie spod wozu. - Jużem myślał, że sczeznę tu samojeden bez pomocy. Wyciągnijcie mnie!
Łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Ciężko było stwierdzić jak kupiec znalazł się pod przewróconym na bok wozem. W każdym razie jego ciało przygwożdzone zostało nadłamaną ośką i resztkami koła. Łotrzyk dostrzegł rozszerzającą się powoli kałużę krwi.
- Wyciągnijcie mnie! - zawył desperacko rzemieślnik. - Czuję jak mi jucha z nóg ucieka! Ja nie chcę umierać!
Oczywistym było, iż nie da się go stamtąd wyciągnąć bez pomocy paru silnych chłopów, a wszyscy z nich zajęci byli w innych częściach obozu.
- Córkę wam za żonę dam! Konia! Zniżki nawet! Ino wyciągnijcie mnie stąd!
Niewiele mógł mu pomóc. Zerknął na ludzi po drugiej stronie wioski. Nie widział wielkich szans dla rzemieślnika, nie miał też siły biegać i prosić ludzi o pomoc. Zamiast tego krzyknął głośno.
- Mam tu rannego, potrzebuję pomocy z tym wozem! Ruszcie się, możemy tu jeszcze kogoś ocalić, do cholery!
Słowa te kierował głównie do zapatrzonych w czarodziejkę strażników. Idioci.

Najwyraźniej jednak jego starania nie odniosły oczekiwanego skutku.
- Kto śmie rozkazywać moim żołnierzom?! - zagrzmiała rozgniewana czarnowłosa.
Dwa towarzyszące jej demoniczne cienie zawarczały groźnie, w powietrzu zmaterializowały się szpony i uzębione paszcze.
- Przyprowadźćie go do mnie. - rozkazała, wskazując łotrzyka ciężką od pierścieni dłonią.
- Sam umiem chodzić.
Nie zamierzał się płaszczyć. Mógł kłamać i oszukiwać, ale jedno wiedział na pewno - w przeszłości także nigdy się nie płaszczył. Może dlatego go szukali. Ruszył w stronę tej małpy co nauczyła się kilku sztuczek.
- Niektórym z tych ludzi można jeszcze pomóc. W większej grupie zawsze jest bezpieczniej, mniejsza by się dziś nie obroniła, pani.
Spojrzała na niego. W jej fiołkowych oczach malowało się lekkie rozbawienie.
- Twierdzisz więc, że ten umierający pod wozem tchórz przysłuży się w najbliższym czasie karawanie?
Zauważył w jej tonie wyzwanie.
- Dobrze, niech więc tak będzie. - klasnęła w dłonie. - Pomóżcie mu podnieść wóz.
Żołnierze popatrzyli po sobie zdziwieni, po chwili jednak wykonali sprawnie jej polecenie.
Oswobodzony ślusarz rozejrzał się zdezorientowany, nie do końca wiedząc, co właściwie zaszło. Widać było, że kurczowo ściska krwawiącą obficie ranę na udzie.
- Dajcie mu broń. - nakazała zimnym tonem.
Jeden z żołnierzy rzucił swój miecz, tak że ten wylądował parę cali od leżącego na ziemi rzemieślnika. Ranny spojrzał na oręż niepewnie, na jego czole pojawiły się grube krople potu, jakby wyczuwał już, że nie skończy się to dla niego zbyt dobrze.
- Podnieś broń. - nakazała.
Ślusarz zadrżał, próbował się ruszyć, ale za każdym razem padał osłabiony na twarz. Z wysiłku i strachu w jego oczach pojawiły się łzy.
- Widzisz, sługo Asmodeusa? - zwróciła się rozbawiona do łotrzyka wskazując jego czoło. - To tylko bezużyteczny i niebezpieczny ciężar.
- Zostawcie rannych!!! - nakazała grupie żołnierzy i garstce mogących chodzić przetrwałych. - Natychmiast ruszamy do Macini!
David także uśmiechnął się lekko. Manipulacja, czy on to lubił? Być może.
- Nie umie walczyć, ale uważasz, że gdzie rzucą się potwory najpierw? Ja uważam, że na wóz pełen bezbronnych rannych, ucztując na ich ciałach. Dzięki czemu my możemy ich pozabijać, gdy te będą zaspokajać potrzebę krwi.
Mówił spokojnym, opanowanym tonem człowieka, który czuje lekki respekt, ale nie zupełnie nie boi się kobiety. Tonem człowieka wolnego.

Popatrzyła na niego bystrym wzrokiem.
- Irytuje mnie twój upór. - stwierdziła krótko, lądując z gracją na ziemi. - Z chęcią kazałabym przywiązać cię z rannymi do wozu i zostawić tutaj byście posłużyli za karmę, jednak muszę dbać o stosunki z Kapłanami. - wzruszyła ramionami. - Niech więc będzie po twojemu. Znajdź jakiś zdatny wóz i konia i bierz tych twoich rannych ze sobą. Nie myśl jednak, że którykolwiek z żołnierzy będzie was bronił.
Oszczędnym gestem strzepała z ramion pył ze spopielonych wrogów i nałożyła na smukłe dłonie modne rękawiczki z czerwonej skórki. Jej demoniczni strażnicy rozpłynęli się w nicości. Następnie ruszyła w stronę wozów poszukać sobie jakiegoś zdatnego do podróży wehikułu.

A więc napiętnowanie przez nawiedzonego kapłana najwyraźniej przyniosło również jakiś pozytywny efekt. David prawie się roześmiał, dla tych wszystkich ludzi był jedyną osobą, która mogła rozmawiać z czarodziejką, kimkolwiek ta kobieta była. Nie miał co się mierzyć z jakimikolwiek jej umiejętnościami, ale nawet ona nie mogła zabijać wszystkich jak leci. Kiwnął więc na mistrza ślusarskiego.
- Zbieraj ludzi, poszukajcie sprawnych wozów i żywych zwierząt. Jeśli chce się żyć, to należy działać.
To zawsze było dla niego samego oczywiste. Wrócił do dziewczyn, przekazując im informacje i nakazał zebrać wszystko i sprawdzić ich własny wóz i konia. Sam natomiast zbliżył się do staruszka, który pomagał rannym.
- Pomogę poprzenosić rannych na wóz, ale jeden ze stworów wbił we mnie jakieś cholerne kolce. Mógłbyś mi z nimi pomóc?

Dziadyga z konsternacją spojrzał na jątrzącą się ranę.
- Ojoj... - stwierdził niezwykle pocieszająco, łapiąc się za głowę. - A pewniście, że nie wolicie poczekać, coby wam jakiś prawdziwy lekarz to wyciągnął? Ja niby mogę spróbować ale... - napotkał stanowczy wzrok łotrzyka. - No dobra... Siądźcie no o tam i zagryźcie na czymś zęby, bo to cholerstwo mocno ugrzęzło wam w mięsie.

Chwilę później zabandażował szczelnie ranę.
- Jak na moje, to się udało, ino nie powinniście się zbytnio ruszać, coby się ponownie nie otwarło. - pouczył go odchodząc do kuśtykającego w pobliżu rzemieślnika.
- Ojoj... - stwierdził, spoglądając na szeroką smugę czerwieni znaczącą przebytą przez ślusarza drogę. Ranny próbował doczołgać się do pobliskiego wozu, padał jednak co chwila na ziemię. Obecnie już ledwo się ruszał, sapiąc ciężko, był blady jak śmierć. Dziadyga pochylił się nad nim próbując zatamować krwawienie.

I znowu mu się to najwyraźniej udało. Staruszek prawdziwie promieniał, dumny ze swojej roboty. Zapewne wcześniej leczył ino inwentarz na wsi.
- Uhm... Josephie... - Drusilla podeszła do niego wskazując kiwnięciem głowy szykującą się do drogi czarodziejkę. - Myślałem, że zechcesz się dowiedzieć, iż ta kobieta... - zagryzła wargi. -... to Andara Thrune, siostrzenica Królowej Abrogail, władczyni Cheliax.
- I do tego ponoć wyjątkowo mściwa z niej suka - dodała po cichu Betty, spoglądając z wyrzutem na łotrzyka.
- Ah, to dlatego taka bojowa. Może być sobie kim chce, ale nie wiem czy zauważyłyście - bez jej pomocy, wymuszonej czy nie, nie mamy szans przetrwać kolejnej takiej nocy. Nawet jeśli będzie chroniła tylko siebie.
Ludzie tu bali się chyba nawet własnych cholernych cieni.
- A co będzie później to się okaże. Musimy pomóc rannym, znaleźć transport i ruszać. Nie poczekają.
 
Tadeus jest offline