Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2012, 18:21   #21
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
- Tak to jest, jak się chłopa samego na miasto wypuści! Zaraz jakieś kłopoty ze sobą przywlecze! - załamała ręce Betty. - No i co teraz zrobimy?
- Chyba nie ma wyboru... - Drusilla popatrzyła na Davida ze współczuciem. - Będzie musiał udawać, że bardzo się stara upolować tych biedaków.
- A jeśli postanowią ściąć mu dla kaprysu głowę za niepowodzenie?

Obie zamilkły rozważając możliwości.
- Co do identyfikowania przedmiotów... - Drusilla postanowiła zmienić temat na mniej beznadziejny. - Nie potrafię uczyć się czarów tak jak czarodzieje z uniwersytetów. One... Po prostu same przychodzą. Czasem jak bardzo się na czymś skoncentruje okazuje się, że to potrafię, jednak nadal nie jestem w stanie czytać aur magicznych przedmiotów.
- Próbowałyśmy -
dodała Betty. - Potrafi za to mieszać w głowach magią na różne sposoby. Może też stworzyć dźwięki w miejscach, które wybierze, no i rozpalać różne przedmioty światłem.
- Nadal się uczę... -
dodała Drusilla przepraszająco.

David nie spodziewał się wiele, więc tylko skinął głową na znak, że rozumie. Nie wydawał się jednak tak zmartwiony perspektywą nocnego polowania jak kobiety.
- Kapłan nawet nie przyjrzał się dobrze mojej twarzy. Nie sądzę, by mógł mnie potem jakoś magicznie odnaleźć. A ja będę mógł pomóc tym karzełkom, niewolnictwo jest dla mnie drażliwym tematem. Nawet jeśli nie jestem i nie byłem świętym człowiekiem. Dlaczego oni ich więżą? Tylko dlatego, że są innej rasy?
Przydatność takich niziołków jako niewolników przecież była niemal żadna. Ale może to nie o to chodziło, a o jakieś "święte" wizje znowu.
- Tu każdy może zostać niewolnikiem, nie tylko nieludzie - wytłumaczyła Drusilla. - Z jakiegoś jednak powodu niziołczy niewolnicy są bardzo popularni wśród tutejszej szlachty.
- Jeśli mnie pytacie, to Thrune i ich rody wasalne po prostu lubują się w dręczeniu bezbronnych kreatur... Banda pomyleńców...
- Według tutejszego prawa silni mają obowiązek rządzić nad słabymi, a niziołki... cóż...
- Ciekawy kraj -
skrzywił się, podejrzewając, że on sam także jest stąd. - Chyba nie ma co dłużej tego roztrząsać, odwiedzę tego maga, może przekonam go do powiedzenia czegoś o tych przedmiotach.
Wskazał na tarczę i karwasze, które miał zamiar wziąć ze sobą.


Trochę czasu zajęło mu pokonanie tłumów żołnierzy i wytłumaczenie niezbyt rozgarniętym strażnikom o co mu właściwie chodzi. W końcu jednak, ktoś pobiegł po czarodzieja.
- Więc twierdzisz, że jesteś w służbie świątyni Asmodeusa, hę?
Długobrody starzec ubrany w srebrne, błyszczące szaty przyjrzał mu się krytycznie. W jego oddechu wyraźnie czuć było alkohol. Jego oczy były jakieś blade i wyraźnie nie mogły skupić się na jednym miejscu. Niechętnie spojrzał na prezentowane mu przedmioty.
- Tarcza obłożona jest zaklęciem pozwalającym jej osłabić siłę najpotężniejszych ciosów wroga, warta jest koło 500 złotych monet, karwasze zaś... - poskrobał się po przetłuszczonych włosach wystających mu spod czapki na czoło. Najwyraźniej nie był w stanie ocenić karwaszy po samym wyglądzie. Zaczął mamrotać coś pod nosem, dotykając przedmiotu rękoma.
- Wzmacniają ochronę noszonej zbroi, całkiem ładna robota. - jego oczy zalśniły chciwością - Dam ci za nie tu i teraz 600 złotych monet.
David pokręcił głową, zabierając swoją własność. Czarodziej korzystał z przywilejów władz, także nie widział potrzeby płacenia, o ile nie będzie musiał.
- Niestety, nie mogę ich teraz sprzedać. W lesie może być niebezpiecznie. Ale jak wrócę to może wtedy? - udawał zachwyconego tym, że może sprzedać coś aż za tyle monet. Podświadomie natomiast czuł, że po pierwsze, mag go okłamuje, a po drugie - że w poprzednim życiu obracał sumami o wiele większymi.
- Mógłbym ewentualnie sprzedać tarczę, nawet trochę taniej. Jestem łucznikiem, panie, więc ona będzie mi w lesie mało przydatna.
Spojrzał na czarodzieja z udawaną nadzieją.
Mag skrzywił się, wyraźnie niezadowolony z odpowiedzi.
- A na cóż mi się ma niby przydać ta tarcza? Mogę ci dać za nią co najwyżej sto złotych monet, a to i tak zbyt wiele jeśli wziąć pod uwagę trud wywożenia jej do miasta i szukania tam kupca. - wyraźnie spoważniał, a w jego oku pojawił się niebezpieczny błysk. - Lepiej zastanów się dobrze, czy na pewno chcesz odrzucić mą hojną ofertę zakupu tych karwaszy. Posiadaczom tak cennych przedmiotów czasem przydarzają się wypadki. U mnie będą bezpieczniejsze... - mrugnął porozumiewawczo.
Spojrzenie Davida stwardniało niemal natychmiast. Spojrzał magowi głęboko w oczy, cedząc prawie słowa.
- Zaryzykuję. A tymczasem żegnam, muszę przygotować się do nocnego szukania pokurczów. Jeśli coś mi się przydarzy będę wiedział o kim donieść kapłanom.
Źle znosił groźby i szantaże. Bardzo źle, zwłaszcza od takich wioskowych magików. Zabrał swoje rzeczy i wymaszerował, kierując się znów ku dziewczynom. Miał jeszcze trochę czasu do wymarszu, być może mógł im w czymś pomóc. Swoje sprawy załatwił a nudzić się i tak nie lubił.

Nie zdążył się jednak zbytnio oddalić, gdy podszedł do niego jeden z żołnierzy. Z aparycji - na ile David był w stanie to ocenić - typ śliskiego cwaniaka.
- Psssst - zaserwował mu parodię konspiracyjnego szeptu. - Słyszałem, że zostałeś wybrany do misji dla świątyni... - spojrzał na łotrzyka z nadzieją. - Służyłem z jednym z żołdaków, którzy pozwolili pokurczom uciec. Dhariusa już nie ma, ale posiadał wyjątkowy sztylet, który mu wcześniej pożyczyłem. Ponoć zabrały mu go niziołki. Jakbyś natrafił na niego przy jednym z nich i mi go zwrócił mógłbym ci to jakoś wynagrodzić...
Kłamał jak z nut, a David wcale nie miał potem ochoty wracać do tej wsi, co nie zmieniało faktu, że o ciekawych rzeczach warto się dowiadywać.
- Jak wyglądał ten sztylet? I co było w nim wyjątkowego? Tylko się nie wykręcaj, skoro mu pożyczyłeś, to musisz to wiedzieć.
Najwyraźniej nie był przygotowany na dodatkowe pytania, bo zrobił bolesną minę intensywnie się namyślając.
- Ehm... No... Miał taką wyjątkową klingę z dziwnie wyglądającego metalu i symbol słońca na jelcu. Z pewnością go poznasz jak zobaczysz, bo wyglądał na cenny.
- Zobaczę czy go odnajdę. Jeśli tak to na pewno się dogadamy.
David też umiał kłamać. Oddalił się od żołnierza, dziękując mu w duchu za wskazówkę. Było w końcu oczywiste, że tego sztyletu nie zobaczy na oczy, nawet jeśli łotrzyk go znajdzie.
 
Tadeus jest offline  
Stary 19-03-2012, 18:04   #22
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
O wyznaczonej godzinie stawił się przed siedzibą zarządcy. Na miejscu czekała już mała grupka ludzi. Łotrzyk doliczył się sześciu osób. Wiekszosć z nich wyglądała na trochę zagubionych. Była wśród nich dwójka łysych osiłków o chamskich, niesympatycznych gębach, wyposażonych w nabite kolcami pałki - tych najwyraźniej musiano zrekrutować w parze, bo byli do siebie bardzo podobni i trzymali razem. Obok nich na skraju murka siedziała szczupła niewiasta o ładnych, klasycznych rysach twarzy i oczach zimnych jak lód. Jako jedyna nie wykazywała oznak zniecierpliwienia. Nie wydawała się też szczególnie unieszczęśliwiona czekającym ich zadaniem. David dojrzał u niej małą naręczną kuszę i parę sztyletów do rzucania. Pozostała trójka wyglądała na zbieraninę przypadkowych kupców i handlarzy. Dwóch z nich miało przy sobie miecze, trzeci miał włócznie, ale widać po nich było, iż do tej pory raczej używali broni tylko do obrony przed bandytami. Łotrzykowi ciężko było rozgryźć, czy ich zdenerwowanie wynikało z oszołomienia otrzymanym zaszczytem i związaną z nim odpowiedzialnością, czy może po prostu z przerażenia czekającą ich ewentualnie karą.
David odetchnął lekko z ulgą, ta grupa oznaczała, że faktycznie został wybrany zupełnie przypadkowo. Wciąż miał na sobie płaszcz, który ukrywał wszystko co wziął ze sobą - prócz krótkiego łuku. Inna sprawa, że ta szóstka osób miała prawie zerowe szanse na odnalezienie niziołków w lesie i to po nocy. Ta misja wydawała się wręcz głupotą. Tępych osiłków zignorował zupełnie, co do handlarzy to domyślał się wszystkiego o ile któryś z nich dobrze się z czymś ukrywał. Pozostała tylko kobieta, której prawdziwych motywów nie znał, więc zwyczajnie bezczelnie do niej się zbliżył.
- Uważasz, że ta grupa ma szansę kogokolwiek wytropić?
Powiedział to w przestrzeń, nie patrząc chwilowo na nią. Potem odwrócił się, jakby zaskoczony widokiem.
- Proszę wybaczyć, jestem Joseph.
Uniosła wzrok, rzucając mu obojętne, oszczędne spojrzenie.
- Vila - wycedziła przez zęby. - Ja ich wytropię. Wy tylko pilnujcie, by nie wchodzić mi w drogę.
- Ależ oczywiście, droga pani. Jakżebym śmiał.
Oddalił się, uważnie pilnując, by dostrzegła przynajmniej część jego strachu. Zbliżył się do handlarzy, jeszcze ze dwa razy obracając się po drodze w stronę kobiety.
- Wiecie może kim ona jest? Wygląda na taką, coby nam wszystkim gardła chętnie poderżnęła.
David grając swoją rolę jednocześnie starał się rozważyć możliwości. Wyeliminowanie kobiety sprawiłoby, że grupa nie miała szans osiągnięcia sukcesu. Wolałby ją przekonać, ale w końcu nie wyglądała na taką, którą można by było odwieść od tego. Rozejrzał się jeszcze, w poszukiwaniu kogoś, kto udzieli im nieco większej ilości szczegółów od "uciekły niziołki".
Jeden z kupców zgarbił się konspiracyjnie i pochylił w stronę łotrzyka.
- Mówi się, że to jakaś łowczyni nagród...
Więcej handlarz nie zdążył powiedzieć, bo z budynku zarządcy wyłonił się kapłan.
- Słudzy Asmodeusa! - zagrzmiał znanym już łotrzykowi tonem. - Oto nadszedł moment waszej próby! Oto macie zaszczyt zostać gorejącym młotem na wrogów Jego porządku. Uciekinierzy, których szukacie to zaledwie dziesięcioro słabowitych, wycieczonych słuszną niewolą nieludzi! Przetoczcie się przez nich bez litości, niczym fala ognia piekielnego! Zgładźcie ich, a dusze wasze zaznają Jego łaski!
Uderzył końcem laski w grunt, a ta rozbłysła gorejącymi płomieniami. Wskazał nią niziny za miastem i ledwo widoczny na horyzoncie las.
- Ruszajcie! Nie pozwólcie im już dłużej kalać swym istnieniem Jego ziem!
Nie wyglądało na to, by dozwolone były jakieś dodatkowe pytania, bądź wątpliwości. Wszędzie wokół było pełno żołnierzy, którzy uważnie obserwowali "Wybrańców". Ruszyli więc przed siebie, podążając za wybijającą się na prowadzenie Vilą.

Minęła niemal godzina marszu, a oni nadal nie natrafili na żaden trop. W oddali już majaczyła dość dobrze widoczna ściana lasu. Pozostało parę godzin do zachodu słońca.
- Te, paniusia! - zaczął jeden z osiłków, szczerząc chamsko czarne zęby. - Cosik ci z letka nie idzie! Może lepiej byś dała jakiemuś chłopu poprowadzić, a sama wróciła do wioski żołnierzom dogadzać jak kobitce przystoi, co!?
Momentalnie znalazła się przy nim, celując nożem w jego gardło. Jego kompan chwycił za pałkę, chcąc spieszyć koledze z pomocą. Kupcy oniemieli zastygając w oczekiwaniu. Łotrzyk skrzywił się nieprzyjemnie. Gdyby się pozabijali miałby sporo kłopotu z głowy, ale wciąż jeszcze nie wiedział jak ocenić Vilę. Odchrząknął więc.
- Niziołki są lekkie, pewnie nie zostawiły śladów na trawie. W lesie powinniśmy coś znaleźć - było to kretyńskie wyjaśnienie, ale w końcu do kretynów mówił. - Zabijanie się nie przyniesie nam, hm, chwały. W końcu kapłan wielkiego Asmodeusa nie mógł się mylić wskazując nam ten kierunek, prawda?
Kpił w żywe oczy, ale dość przekonującym tonem. Badanie reakcji ludzi mógł spokojnie uznać za swoje hobby.
Osiłki faktycznie na moment oniemiały próbując przetrawić zasłyszane informacje, Vila powoli odsunęła nóż od gardła przeciwnika spoglądając ze zdziwieniem na łotrzyka. W końcu rzuciła wystraszonemu olbrzymowi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie i wycofała się znowu na przednią pozycję. Dopiero wtedy schowała nóż.
- Idziemy dalej. - wysyczała nadal wzburzona.

Zatrzymali się na małej polance przy samym skraju lasu. Na środku jej wyraźnie widać było mały kopczyk z wsadzonym w ziemię kwiatkiem. Wyglądał jak grób dla małego człowieka.
- Ha! Pierwszy z głowy. - odrzekł z triumfem osiłek.
- Musimy mieć jakiś dowód, że go ubiliśmy... - stwierdził jeden z kupców podchodząc ostrożnie do kopczyka.
David bez większych problemów wypatrzył cieniutką linkę przebiegającą w trawie przed grobem. W krzakach, do których prowadziła lśnił żelazny grot. Najwyraźniej nikt poza nim tego nie zauważył... Jedno było pewne - to polowanie to nie będzie zabawa z przeciwnikiem, który nie umie się odgryźć. Zdaje się, że tym razem łotrzyk musiał już podjąć konkretną decyzję. Nie chciał śmierci przestraszonych handlarzy, uznał też, że może to zaskarbić mu ich przychylność i nieco powiększyć szanse na przyszłość. Szkoda tylko, że to nie któryś z osiłków próbował sięgnąć do grobu.
- Stój! - warknął ostro.
Podszedł do krzaka i odsłonił czubkiem buta kilka liści, ujawniając ukryty tu grot.
- Od teraz trzeba zachować czujność. Osobiście wątpię, że tu faktycznie jest jakiś trup, ale jak sobie chcecie.
- O Bogow... ehh.. znaczy, o Asmodeusie, dzięki ci! - padł na kolana przerażony kupiec uratowany o krok od śmierci.
Vila spojrzała z uznaniem na łotrzyka.
- A to małe przebiegłe poczwary... - widać było, że też nabrała szacunku dla wroga. - Jak nam na końcu będzie jednego brakować, to zawsze będziemy wiedzieć, gdzie po niego wrócić. Lepiej faktycznie w tym nie kopać. - przytaknęła Davidowi. Łotrzyk jednak przy okazji zabrał kuszę z bełtem, uznając, że zawsze może się to przydać.

Tym razem ślady ujrzeli wszyscy. Wyglądało na to, że za polanką grupa niziołków rozdzieliła się na trzy mniejsze. Vila nie potrafiła jednak stwierdzić ilu maluchów liczyły poszczególne grupy.
- Chyba trzeba nam będzie się rozdzielić.
Rozdzielenie się brzmiało jak wyrok śmierci przynajmniej dla jednej grupy. Z drugiej strony pozbawiało przynajmniej części odpowiedzialności. David najchętniej poszedłby z kobietą, która mimo wszystko miała największe o tym pojęcie, lub z osiłkami, tylko po to, by się ich pozbyć. Nie wypowiedział nic z tego na głos, ciekawy co wybiorą inni.
- Mamy czas tylko do świtu, więc przynajmniej godzinę przed nim musimy się spotkać ponownie przy kopczyku, aby zdążyć do Źdźbeł na czas. Jesteś jedyną zdaje się, która umie tropić i wie co robi. Co proponujesz?
- Jeśli mamy dopaść ich wszystkich do rana, to w każdej z grup musi być ktoś, kto poradzi sobie z kilkoma niziołkami. Ja pójdę z tym tu - wskazała najbardziej słabowicie wyglądającego z kupców, który momentalnie zbladł, gdy dowiedział się, że będzie musiał iść sam z Vilą.
- Ci tutaj... - wskazała z obrzydzeniem osiłków - pójdą razem z nim - pokazała wielkoludom następnego z kupców. - by wskazywał im kogo bić...
Osiłki uśmiechnęły się obrzydliwie, ignorując obelgę i wyobrażając sobie już przyszłe akty przemocy w swoim wykonaniu.
- A ty pójdziesz za ostatnią grupą z nim - wskazała podstarzałego już kupca z włócznią. - Mamy niewiele pochodni, więc rozpalcie je dopiero, gdy będzie naprawdę ciemno...
Najwyraźniej tym samym uważała naradę za skończona, bo od razu ruszyła dziarskim krokiem środkowym tropem, pociągając ze sobą niechętnego kupca. Osiłki również ruszyły w swoją stronę, dokuczając przydzielonemu im handlarzowi.

David popatrzył na swojego, przyjmując słowa kobiety bez protestu. Dochodził do wniosku, że jednak nie jest wielkim obrońcą ludzi, którzy obronić sami się nawet zbytnio nie próbują, a niziołkom... wypadało tylko życzyć szczęścia. Nie był w stanie powstrzymać dwóch pozostałych grup, ale wciąż była duża szansa, że oni i tak nic nie znajdą. Spojrzał na ostatniego z mężczyzn, niepewnie trzymającego włócznię.
- Jak pragniesz umrzeć? - zagaił wesoło. - Zabity przez pułapki, czy może wracając do wioski bez dowodów śmierci niziołków?
Przyjrzał się śladom, a potem ruszył ich tropem.
- Idź po moich śladach, nie hałasuj, nie rób gwałtownych ruchów. Żaden ze mnie tropiciel, ale chyba wzrok mam lepszy. Umiesz walczyć? Albo chociaż strzelać z kuszy?
Kupiec pobladł i przełknął ślinę nie wiedząc co odpowiedzieć. Dłoń dzierżąca włócznie zaczęła drżeć jeszcze bardziej wprowadzając całe stylisko w wyraźne wibracje.
- Ja... byłem kiedyś w milicji mojej osady... dwa miesiące... Wiem jak nałożyć bełt i trzymać kusze, ale nigdy do niczego nie strzelałem - wytłumaczył pospiesznie.
David zdjął bełt z kuszy, ale ją samą pozostawił naciągniętą. Podał kupcowi.
- Bełt nałóż tylko, gdy będzie trzeba. Inaczej mógłbyś strzelić mi w plecy. Mam wciąż nadzieję, że niziołki specjalnie zmyliły tropy i tylko jeden nie jest fałszywy.
Marzenia, jak podpowiadała reszta zdrowego rozsądku. Skupił się na tropach i odszukiwaniu ewentualnych pułapek.

Ruszyli dalej wgłąb lasu, ostrożnie klucząc między powalonymi spróchniałymi konarami i parowami, którymi gdzieniegdzie pofałdowany był grunt matecznika. W końcu na tropie pojawił się wyraźny ślad z kropel krwi. Ta raczej nie była oszukana. Ślad stał się dużo wyraźniejszy, jakby istoty co jakiś czas potykały się i przyklękały na ziemi. Ruszyli dalej, wchodząc w końcu w obszar, gdzie drzewa rosły bliżej siebie, a bujne korony zazębiały się, blokując niemal wszystkie promienie zachodzącego słońca. Mimo wszystko nie było jeszcze całkiem ciemno i dało się rozpoznać dalszą drogę.
David zagrożenie dostrzegł w ostatnim momencie. Mało brakowało, a sklecona z gałązek klatka zawieszona wśród koron spadłaby prosto na głowę idącego za nim kupca. Łotrzyk odepchnął go, tak że śmiertelny pakunek łupnął w ściółkę zaraz przed jego stopami. Ze środka momentalnie wyskoczyły dwie duże wściekłe żmije, plując w podnieceniu jadem.

Zaskoczony kupiec odruchowo zamachnął się dzierżoną w dłoni włócznią na jednego z syczących groźnie gadów, nie był jednak w stanie trafić zbyt szybkiej dla niego istoty. Wykorzystało to drugie ze zwierząt błyskawicznie odbijając się od gruntu i wgryzając mu w nogę. Kupiec wrzasnął z bólu. David zaklął cicho, szybkim ruchem wyciągając swój miecz i rzucając się na tą żmiję, która jeszcze nie zdążyła zaatakować, mając zamiar przyszpilić ją do ziemi. Klinga jego krótkiego miecza błysnęła w powietrzu i z impetem wbiła się w cielsko węża tuż za jego głową. Zwierzę momentalnie przestało się ruszać umierając na miejscu.
W tym samym czasie niemal ogłuszony bólem kupiec starał się pozbyć kąsającej go dziko żmiji. Ta błyskawicznie odczepiła się od jego poranionej nogi, zwinęła w uniku przed jego włócznią i ugryzła go w dzierżącą ją dłoń. Mężczyzna wrzasnął jeszcze głośniej niż poprzednio, a na jego czoło wystąpiły grube krople potu. To było wręcz żałosne. David warknął coś pod nosem, nie próbował jednak łapać węża, a od razu przeciąć go na pół. Wyczekał na odpowiedni moment i gwałtownie zamierzył się mieczem przecinając z sykiem gada na dwie części. Głowa z kawałkiem ciała wgryziona dotąd w ręke kupca odpadła martwa na ziemię. Poraniony dotkliwie mężczyzna klepnął ciężko na tyłek. Trucizna musiała przyspieszyć bicie jego serca bowiem był czerwony i spocony jak burak, ciężko oddychał. Łotrzykowi nie wydawało się jednak, by jego życie było zagrożone.
- Dziękuję... - wysapał tylko, łapiąc się za boleśnie poranione miejsca.

+400 xp, lvl up!
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-03-2012 o 18:08.
Sekal jest offline  
Stary 22-03-2012, 22:38   #23
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
David spojrzał na rannego człowieka, kręcąc głową z niedowierzaniem. Dwie żmije! Przykucnął przy nim, oczyszczając miecz. Przynajmniej handlarz przyciągnął ich ataki.
- Dasz radę iść dalej? Zaraz zrobi się ciemno, a im dłużej będziemy zwlekać, tym gorzej dla nas.
Być może lepiej by było, gdyby kupiec zawrócił, ale łotrzyk pozwolił mu samemu podjąć decyzję.
- Ja bym nie dał? - uśmiechnął się blado. - Dzięki wam nie wstrzyknęły we mnie chyba zbyt dużo tego cholerstwa.

Odetchnął jeszcze dwa razy po czym dźwignął się na nogi, opierając na włóczni. David skinął głową. Mężczyzna mógł się jeszcze przydać, choćby po to, aby odciągać wroga. Ruszył dalej, aż do zapadnięcia całkowitej ciemności mając zamiar podążać bez światła.
Daleko już iść nie musieli, plamy krwi na ziemi stawały się coraz bardziej obfite, a ślady po upadkach coraz częstsze. W końcu ujrzeli trzy małe postacie skulone przy pniu potężnego dębu. Jeden z niziołków, młoda kobieta o kręconych rudych włosach, cicho pojękiwał, trzymając się za krwawiące udo, reszta próbowała zatamować uciekającą ciecz i jednocześnie uspokajać ranną, głaszcząc ją czule po głowie. Najwyraźniej nie zauważyli przybyszy. Kupiec popatrzył się na złodzieja, przełykając ślinę i ściskając mocniej dzierżoną włócznie. David nachylił się nad uchem mężczyzny.
- Jeśli zrobisz coś głupiego, zarżnę jak psa.
Handlarz przez chwilę nie wiedział o co chodziło, ale łotrzyk założył już strzałę na cięciwę, chowając się częściowo za jakimś drzewem. Odezwał się głośno, ale spokojnie.
- Jeśli macie jakąś broń, odłóżcie ją. Wyjdę spokojnie, nie chcę wam robić krzywdy, jeśli i wy nie zrobicie nic głupiego. Rozumiemy się? Jeśli spróbujecie uciekać, zastrzelimy was, a ranną czeka gorszy los.

Niziołki były już najwyraźniej zbyt zmęczone uciekaniem. Jeden z nich przytulił mocniej dziewczynę, kiwając porozumiewawczo do drugiego. Ten wyciągnął zza pazuchy nóż i naostrzony patyk wyrzucając je przed siebie, po czym wrócił do reszty. Złapali się za dłonie stykając głowy i czekając biernie na koniec. Łotrzyk wyszedł ostrożnie zza drzew, jednocześnie kiwając na handlarza, aby się nie ruszał. Stanął tak, aby jednocześnie widzieć niziołki jak i mężczyznę.
- Umówmy się: chcę słyszeć tylko prawdę. Możecie to jeszcze przeżyć. Wszystko zależy od waszej współpracy. Czy ona przeżyje?

Niziołki niepewnie podniosły głowy, spoglądając podejrzliwie na przybysza. Zapewne myślały, że imperialni siepacze przed egzekucją chcą się z nimi okrutnie zabawić dając im złudną nadzieję. Jeden z nich, ten niższy o poczochranej kasztanowej grzywie postanowił odezwać się pierwszy.
- Nie przeżyje, jeśli ktoś, kto się na tym zna nie opatrzy jej ran. - wycedził niepewnie, a w jego oczach stanęły łzy bezsilności.
David beznamiętnie przyjrzał się rannej, a potem kiwnął na handlarza.
- Umiesz opatrywać rany?
On sam nie umiał i nie za bardzo chciał się też pobrudzić. Pomoc pomocą, ale jeśli nizioły nie umieją o siebie zadbać to i tak tego nie przeżyją.
- Co ją zraniło, tak swoją drogą? Macie dokąd uciekać, powód do życia i inne bzdury? Bo jeśli nie to nie wiem, czy jest sens was oszczędzać. I jeszcze jedno pytanie: czy tylko wasza trójka uciekła w tę stronę? Śladów i tak poszukam, was znalazłem bez trudu. Ale nie chce mi się chodzić po próżnicy. Zostałem zmuszony do polowania na was, nie mam jednak żadnych intencji w tym, by was zabijać.
Niewiele było sympatii w jego głosie, znacznie więcej pragmatyzmu. Dla niego niziołki i tak były już martwe, to kwestia czasu, skoro w tym kraju aż tak je prześladują.

Kupiec pokiwał przecząco głową wyraźnie zagubiony w całej sytuacji. Widać było, że było mu żal małych ludzi, ale z drugiej strony nie chciał też zapewne przez nich stracić głowy. Kasztanowowłosy znowu postanowił przemówić w imieniu grupy.
- Zranił ją jeden ze strażników w czasie ucieczki. - wytłumaczył przyglądając się uważnie przybyszowi.
Po twarzach niziołków widać było, że niespodziewane pytania nieznajomego obudziły w nich nadzieję. Zaczynały wierzyć, że może jednak nie rozmawiają ze swoim katem.
- Jeśli udałoby się wyleczyć Cirianę moglibyśmy uciec głębiej w las. Potrzebowali by setek ludzi, by nas znaleźć.
- Poza tym... - wyszeptała dziewczyna przez ból - podsłuchaliśmy strażników, gdy mówili o tym, że głęboko w mateczniku żyją druidzi, którzy od lat opierają się atakom żoł... - zdanie zakończył jęk bólu rannej hobbitki.

I wtedy wyczulony słuch łotrzyka wychwyci z oddali jakiś hałas. Początkowo myślał, że to ryk zwierzęcia, ale po dłuższym nasłuchu stwierdził, że musiał należeć do człowieka. Wielkiego i wściekłego człowieka - jak na przykład jednego z osiłków. Łotrzyk westchnął i sprawdził cięciwę. Cóż, nie wszyscy poszukiwacze niziołków musieli przeżyć. Rzucił niziołkom opatrunki.
- Nie umiem leczyć ran. Pomóżcie jej najlepiej jak umiecie. Jeśli przeżyjemy... to co nadciąga, będziecie mogli odejść. Musicie nam tylko oddać dowód waszej śmierci, przykro mi. Po jednym uchu lub małym palcu u ręki, sądzę, że to będzie całkiem przekonujące.
Spojrzał twardo na handlarza.
- A ty, jeśli chcesz żyć, pomożesz mi. Gdzieś w pobliżu biega jakiś wściekły osiłek, ale nie czas go szukać.

Tymczasem niziołki zabrały się do powolnego okaleczania swoich małych ciał. Nie obyło się bez chlipania, syczenia z bólu i jęków. Zdarzyły się też i próby negocjacji, w czasie których jeden z dwóch mężczyzn zadeklarował, iż odda swoje dwa środkowe palce, bo wyglądały jakby mogły pochodzić od dwóch osób, jeśli tylko nie będą musieli odcinać niczego dziewczynie. A w czasie tego całego procesu w oddali słuch Davida nadal co jakiś czas uchwycał ryki wściekłości, bólu, bądź sadystycznej satysfakcji. Łotrzyk przekonać się nie dał. Chciał po jednym palcu, dokładnie z tej samej dłoni i tym samym palcu. Nie mogło być mowy o niczym innym. Gdy skończyli, schował swoje "trofea".
- Lepiej bądźcie cicho. Kobieta może jeszcze da radę, więcej pomocy spodziewać się nie możecie.
Opuścił ich, skinąwszy na kupca. Niziołkom pozostawił ich broń, choć przyjrzał się sztyletowi, czy aby nie jest to ten, o którym wspominał chciwy żołnierzyna. Miał zamiar sprawdzić powód tego całego pobliskiego zamieszania.

Nóż niestety okazał się zupełnie normalnym przedstawicielem swojego gatunku, do tego klinga w niektórych miejscach była stępiona od cięcia kości, więc mały był już z niego pożytek. Łotrzyk ruszył w kierunku źródła dźwięku, nakazując handlarzowi, by ten trzymał się na dystans i nie robił zbyt dużo hałasu. W końcu dotarli do gęstych krzewów jeżyny okalających sporej wielkości polankę. Na jednym z potężnych drzew, wysoko nad ziemią, wisiał za nogę jeden z osiłków cały czerwony z wściekłości. Wymachiwał bezwładnie łapami złorzecząc wszystkiemu wokół i zapowiadając wszystkim, łącznie z niewinnym drzewem rychłą i bolesną śmierć. Drugi z nich uderzał swoją pałką w pień owego drzewa próbując strząsnąć z niego grupę niziołków, która wspięła się na górę. Nie były to jednak wszystkie niziołki, które łotrzyk zauważył. Na polanie leżały co najmniej trzy zmasakrowane zwłoki, które najwyraźniej już wcześniej padły ofiarą furii potężnego człowieka. Jeden z halflingów został dosłownie zmiażdżony o leżący w pobliżu głaz.
Swoją drogą, ciekawe gdzie podział się handlarz? Jego łotrzyk pozbywać się nie zamierzał, ale te osiłki działały mu na nerwy, na dodatek za bardzo lubiły zabijać. Czasami takie tępaki się przydawały, ale tym razem David miał zamiar przysłużyć się światu. Uniósł łuk i napiął cięciwę, mierząc uważnie w tego tłukącego w drzewo. Nie czuł wielkiego żalu, gdy wypuszczał strzałę.

Strzała wyłoniła się z krzaków i wbiła w plecy osiłka z takim impetem, iż ten utracił równowagę i ze sporą siłą łupnął twarzą w pień. Zawarczał wściekle i odwrócił się, próbując dostrzec wroga przez krew zalewającą mu oczy. David zachował spokój, ponownie naciągając cięciwę i wypuszczając drugą strzałę. Na to miał jeszcze czas, dalej łuk zapewne miał okazać się nieprzydatny, więc odrzucił go, wyciągając z pochwy miecz.

Druga strzała nie uderzyła już tak silnie jak poprzednia, wystarczająco jednak, by wbić się w miarę głęboko w ramię osiłka. Ten zaryczał jak wściekłe zwierze i rzucił się potężną szarżą na widocznego już teraz łotrzyka. Davidowi wydawało się, że ziemia drży, gdy rozjuszony olbrzym parł z ogromną prędkością prosto na jego osobę. Strzały z krótkiego łuku nadal tkwiły w jego ciele, jednak adrenalina pozwoliła mu najwyraźniej zignorować ból.

Olbrzym wyprowadził mocarny, druzgoczący cios znad głowy, jednak pałka chybiła celu, przelatując zaledwie cale od ramienia odskakującego zręcznie łotrzyka. Davidowi wydawało się, że słyszy za sobą szelest uciekającego w panice handlarza, nie miał teraz jednak czasu o tym myśleć. Drugi z osiłków widząc, co grozi jego kompanowi zaczął się rzucać jeszcze wścieklej niż poprzednio, aż gałąź, na której wisiał zatrzeszczała groźnie. Łotrzyk nie miał chwilowo możliwości zajmować się wiszącym na gałęzi, pchnął krótkim mieczem, z braku lepszego miejsca próbując go zatopić w brzuchu wielkoluda i zaraz potem odskoczyć do tyłu, chociaż lekko poza zasięg stanowczo zbyt niebezpiecznej pałki. Ostrze jego krótkiego miecza faktycznie trafiło celu, jednak zbyt płytko, zostawił jedynie krwawą szramę na wielkim falującym w furii bełchu. Wystarczyło to jednak, by wytrącić olbrzyma z równowagi. Ten zaskoczony następną raną zatoczył się, odsłaniając na następny atak łotrzyka, który to nie zamierzał marnować tej okazji.
- Zdychaj wreszcie! A wy może mi pomożecie?!
Ostatnie słowa wykrzyczał ku niziołkom, jednocześnie atakując i tym razem starając się wycelować lepiej. Miecz wszedł dokładnie w to miejsce, w które David celował chwilę wcześniej, ale teraz przebił zbroję, skórę i całą resztę, zagłębiając się do połowy, zanim łotrzyk go przekręcił w brzuchu przeciwnika i wyszarpnął, aby w razie potrzeby powtórzyć czynność. Osiłek jednakże najwyraźniej miał dość, osuwając się na ziemię.

W oddali gałąź, na której wisiał drugi z osiłków właśnie kończyła swój żywot. Niziołki próbowały sięgnąć ostrzami wrzeszczącego wściekle olbrzyma, ich broń była jednak za krótka. Chwilę potem z głośnym łoskotem walnął o ziemię uderzając w nią centralnie głową. Niestety wszystko wskazywało na to, że jego gruby kark ochronił go przed złamaniem kręgosłupa. Zatoczył się, spoglądając wokół niewidzącym wzrokiem po czym ruszył pijackim krokiem w stronę upuszczonej nieopodal pałki. Skoro sprawę zaczął, to musiał także dokończyć. Nie było czasu na szukanie i podnoszenie łuku, dopadł więc do oszołomionego przeciwnika z mieczem, celując w jego kolano, unieruchomiony byłby znacznie łatwiejszym przeciwnikiem.

Miecz co prawda zagłębił się w nodze osiłka z całkiem sporą mocą, nie trafił jednak dokładnie w jego kolano. Ból rozbudził otumanionego olbrzyma, który widząc łotrzyka tak blisko przy sobie postanowił zrezygnować z pałki i rzucił się bezpośrednio na niego próbując zmiażdżyć go w swoich potężnych ramionach. Widząc zamiary olbrzyma, ale nie mogąc już w pełni wyhamować i odskoczyć, łotrzyk machnął mieczem niemal na oślep w stronę jego twarzy, odległość była już jednakże zbyt mała by wziąć pełny zamach i klinga jedynie niegroźnie drasnęła olbrzyma.

Łotrzyk nie był w stanie wyswobodzić się z uścisku pulsujących mięśni rozjuszonego osiłka. Poczuł jak te zaciskają się wokół jego tułowia, wywołując w jego wnętrzu przeszywający ból miażdżonych organów.

Dzięki swojej ponadprzeciętnej zręczności Davidowi udało się jakoś wyrwać ze zgubnego objęcia. Odskoczył na dystans, odkopując jednocześnie leżącą nieopodal pałkę i natychmiast szykując się do odparcia ataku olbrzyma. Ten znowu nie miał zamiaru bawić się w subtelne sztuczki. Zamierzył się wielką jak bochen chleba pięścią celując nią prosto w głowę łotrzyka.

David był jednak szybszy, błyskawicznie zszedł z drogi druzgoczącego ciosu. I nie wahając się nawet chwili wyprowadził swój własny cios, nie bawiąc się w żadne finezje. Proste brutalne pchnięcie w trzewia miało załatwić osiłka tak samo jak wcześniej załatwiło jego brata. Również jednak chybiło, a bezowocna wymiana ciosów spowodowała, że wściekłość rosnąca w jego przeciwniku osiągnęła apogeum.
- ZABIŁEŚ GO! ZABIŁEŚ!!!! - zawrzeszczał w niepohamowanej furii i rzucił się z pięściami na niższego o niemal dwie głowy łotrzyka.
Niższego, ale dzięki temu mogącego skakać wokół wielkoluda, bez słowa próbując do niego doskoczyć i wykonać wreszcie celny cios. Strzępić języka mu się nie chciało, nie na tego, którego miał zamiar zwyczajnie pozbawić życia.

Miecz łotrzyka w końcu trafił w osiłka, zostawiając na jego brzuchu szeroką broczącą krwią szramę, jego przeciwnik jednak najwyraźniej nadal nie miał dość. Zaparł się nogą jak rozjuszony tur i ruszył na Davida szarżą, chcąc zwalić go z nóg. Łotrzyk pochylił się, gotowy rzucić się w bok w ostatniej chwili, przy okazji jeszcze raz dźgając przeciwnika. Te sukinsyny były zdecydowanie zbyt odporne!

Nic mu jednak z tego nie wyszło! Wielkie cielsko zwaliło się na niego z pełną mocą szarży, nie pozwalając mu na zadanie efektywnego ciosu. Nim się spojrzał leżał już oszołomiony na ziemi, a przed nim stał osiłek, gotowy do wyprucia mu flaków własnymi rękoma. Łotrzyk błyskawicznie wstał na nogi zręcznie unikając przy tym następnego potężnego ciosu ręki przeciwnika.

W końcu nawet adrenalina olbrzyma się wyczerpała. Jego ruchy stały się wyraźnie wolniejsze i słabsze, jego organizm najwyraźniej nie był już w stanie wytrzymać dłużej stanu wzburzenia. David nie ustępował, wciąż mając zamiar wypruć przeciwnikowi flaki. A potem mocno zastanowić się nad tym, czy nie zrobić tego samego niziołkom, w ramach podzięki za ich niezwykle istotną pomoc. Jego broń w końcu odnalazła pocięte już poważnie ciało przeciwnika. Klinga zagłębiła się w sapiącym ciężko wielkoludzie, a ten opadł bez sił i życia na ziemię, jakby wreszcie odpoczywając po wielkim wysiłku. David także odetchnął, wycierając swój miecz z krwi osiłków. Nie czuł żalu po ich śmierci, choć nie czuł także satysfakcji - uznał, że mordowanie ludzi, nawet po uczciwej walce, przynosi mniej ciekawe doświadczenia od mordowania potworów i zwierząt.
Spojrzał w kierunku niziołków, jakby sprawdzając, czy tam jeszcze są.
- Złaźcie, nic wam nie zrobię. Choć waleczne to nie jesteście, do cholery. A zdawałoby się, że istoty które ważą się na ucieczkę z niewoli mają spore jaja.
Zza pnia wyjrzały trzy zawstydzone czupryny. Ciężko się było im dziwić, gdy prawie po całej polance rozsmarowani byli ich towarzysze, którzy nie zdążyli skryć się w porę przed gniewem wielkoludów. Trzeba było przyznać, że świętej pamięci idioci mieli niezłą parę w łapach. Niziołki w końcu zeszły na dół, spoglądając pytająco na przybysza. Chwilę później słońce zaszło już ostatecznie za horyzontem, okrywając polanę całunem nocnego mroku.
David zbliżył się do nich, ale nie za blisko.
- Sprawa jest prosta. Jak widzicie po trupach tych osiłków nie jestem zainteresowany służbą w imieniu pewnego boga. Możecie odejść, pozostawiam wam także rzeczy poległych. Jedyne czego chcę, to tego, byście zniknęli w tych lasach i już się nie pojawili. I oddali mi po jednym swoim małym palcu, muszę mieć dowód waszej śmierci. Potem wskażę wam trójkę waszych pobratymców, oni wybrali słuszną drogę. Radzę się nie zastanawiać, nie mam czasu. Gdzieś tu pałętają się jeszcze tchórzliwi idioci.
David zgrzytnął zębami, wiedział bowiem, że ma prawie żadną szansę odnalezienia któregoś z nich, chyba, że zostawiał tyle śladów co rozjuszony tur.

+700 xp
 
Tadeus jest offline  
Stary 25-03-2012, 15:17   #24
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Po parunastu minutach dorzucił nowe trofea do zdobytej wczeniej reszty, osiągając satysfakcjonującą liczbę dziewięciu autentycznych niziołczych palców. Mógł zająć się innymi sprawami, jak na przykład kwestią reszty drużyny łowieckiej. Po kupcach nie było śladu. Pewnie pobiegli gdzieś na ślepo w las i nie potrafili wrócić gdy zapadł zmrok. Z drugiej strony powinni przecież tak jak on mieć pochodnie? Może użarł ich jakiś zwierz, albo natrafili na wcześniej nieodkryte pułapki niziołków. Jakby nie było, nie było po nich śladu, a on nie mógł spóźnić się na spotkanie. Może Vili udało się upolować ostatniego z niziołków? Sporo nabłądził się w lesie nim wreszcie udało mu się odnaleźć na nowo polankę z kopczykiem. Ona tam już czekała. Zamiast palców rzuciła jednak pod nogi łotrzyka dwie głowy. Jedną małą z rudą czupryną i drugą należącą do jakiegoś człowieka o długich włosach i szczupłych ascetycznych rysach. Dopiero wtedy zauważył, że całe jej ubranie było postrzępione.
- To był borsuk - stwierdziła krótko. - Wielki, wredny borsuk.
U jej pasa wisały nowozyskane butelki z jakimiś eliksirami. Nie wydawała się zdziwiona tym, że wrócił sam.
- Mamy jeszcze trochę czasu do świtu... - odparła, a w jej oczach odbił się pełgający ogień pochodni. Wyglądała jakby niedawne zabijanie ją wyraźnie pobudziło. Chłonęła go wzrokiem, a jej skryte pod rozerwanym ubraniem piersi unosiły się i opadały w rytm przyspieszonego oddechu.
Być może sytuacja byłaby inna to zastanawiałby się na tą niewypowiedzianą ofertą dłużej. Długo jednakże nie miał kobiety i obecnie nawet nie przeszkadzało mu, że ta tutaj to psychopatka. On też nie był świętym, niezależnie od uratowania kilku pokurczów. Teraz podejrzewał, że wyglądał na tak samo poruszonego jak i ona, a na głowy zwyczajnie nie miał zamiaru patrzeć. Pchnął ją na trawę, próbując jednocześnie zdjąć jej i swoje ubranie, być może ze szkodą dla materiału. I jęknął z niewysłowionej przyjemności, gdy w nią wszedł.
O tak, zdecydowanie zbyt długo nie miał kobiety. I zbyt słabą wolę, by powstrzymać się teraz.
Nawet zapomniał o tym, że Vili także chciał się pozbyć. Świt zbliżał się teraz znacznie szybciej.

Dopiero gdy było po wszystkim powrócił do niego ból związany z odniesionymi w boju obrażeniami. Nie wiedział, co osiłek pokiereszował mu w trzewiach, ale piekło jak cholera, a niezbyt delikatna miłość z pobudzoną udanym polowaniem dziewczyną zapewne również niespecjalnie przyczyniła się do rekonwalescencji. Obejrzał się w bok na wstającą z trawy łowczynię nagród. Spojrzała na niego z wdzięcznością, tak jak patrzy się na karczmarza, który w gorący cień przyniesie nam piwo. Była wdzięczna za chwilę przyjemności, ale na próżno u niej szukać było innych emocji. Gdy zakładała spodnie zauważył zdobiony słońcem jelec wystający z pochwy przy jej pasie. Nie sądził, że zobaczy u niej jakieś emocje, w końcu ludzie się nie zmieniają. On chciał tego samego, kilku chwil przyjemności. No i ulgi od paskudnego bólu. Zastanawiał się co zrobić, ale zdawało się, że w wyciąganiu przedmiotów z cudzej kieszeni nie był tak wprawiony, jakby chciał. Postawił więc na rozmowę. Wskazał na jelec.
- Ładny. Przy kim go znalazłaś? - udawał niezbyt zainteresowanego. - Żołdak z tej wsi mi o nim wspominał, pewnie byłby chętny to odkupić.
Skupił się mocno, wyszukując w pustym umyśle swoje stare zdolności. Był niemal pewien, że umie wyczuwać znajdującą się w jego pobliżu magię.
Podążyła za jego wzrokiem spoglądając na sztylet.
- Miał go ten mały - wskazała od niechcenia leżącą nieopodal niziołczą głowę. - Wzięłam, bo ostrze jest chyba kute z zimnego żelaza. To rzadka rzecz, ponoć mocniej rani niektóre magiczne stwory. A ten żołdak... Nie mówił przypadkiem ile jest dla niego warty? - uniosła brew.
Łotrzyk wzruszył ramionami.
- Magiczne stwory, lepiej takich nie spotykać. Nie mam pojęcia ile dla niego jest warty, wygląda na takiego, co by chciał to za darmo. Mogę się wymienić za kilka palców.
Mrugnął do niej, poklepując mieszek z palcami niziołków.
- Ha! No proszę, widzę, że nie tylko miejscowy żołdak jest na niego łasy! - obrzuciła go rozbawionym spojrzeniem, przyciskając sztylet zazdrośnie do siebie.
- Palce mi nie starczą - odrzekła po krótkim namyśle. - Ale mógłbyś coś dla mnie zrobić... - jej oczy zalśniły niezdrowym pożądaniem. - Opowiedz mi dokładnie jak umierali ci dwaj idioci.
- Ależ oczywiście, wszystko dla damy.
Roześmiał się wesoło, choć niewiele w tym było prawdziwej wesołości. Doskonale sobie zdawał sprawę czego chce kobieta.
- Lepiej ruszajmy najpierw, mamy trochę czasu w drodze. A więc, jak umierali, mówisz? Długo. Wiesz, tak długo jak to robią ci trafieni w brzuch. Byli trochę za wysocy, by celować gdzie indziej, a to był taki wdzięczny cel...
David mówił, mówił dużo i barwnie, większość oczywiście naciągając tak, aby nie było to ani przesadzone, ani za mało krwawe. Skoro to ją podniecało, dlaczego miałby jej nie... zadowolić?

Przed wioską czekał na nich już kapłan Asmodeusa,
- Jest twój - łowczyni oddała mu sztylet bez cienia żalu - Do następnego... polowania.
Chwilę potem stanęli przed świętym mężem, który przyjął od nich dowody wykonanej roboty. Najwyraźniej nie musiał pytać kim był zabity przy okazji mężczyzna, bo tylko skinął głową wyciągając mieszek pełny rubinów. Odliczył im po sporej garści, po czym rzekł zwyczajowym grzmiącym tomem.
- Oto stało się! Wola Piekielnego Pana została wypełniona!
Stuknął laską w ziemię, a pentagram u jej zwieńczenia natychmiast rozbłysnął buzującym płomieniem. Zbliżył go do czoła łowczyni, gdzie na chwilę pojawił się ognisty symbol Asmodeusa. Najwyraźniej to było wszystko. Nic więcej. Przyszła więc kolej na niego. Gdy kostur zbliżył się do jego twarzy, by zostawić na niej symbol złego boga nagle zawróciło mu się w głowie.

Ujrzał siebie, wśród ogni piekielnych, przypiętego do jakiegoś ogromnego diabelskiego artefaktu.
- OTO RODZISZ SIĘ NA NOWO.
Wstrząsający posadami piekła głos należał najwyraźniej do ogromnej uskrzydlonej postaci stojącej na skraju jego wzroku. Chwilę potem bluźniercza maszyna, do której był przypięty rozbłysła plugawym blaskiem pogrążając go w niewysłowionym, absolutnym bólu.

Powrócił do rzeczywistości. Kapłan zabrał laskę, kiwając głową z uznaniem.
- A teraz odejdźcie i chwalcie dalej Jego imię swoimi czynami!
David był w stanie tylko skinąć głową. Sprawa była załatwiona, a on nagle poczuł się cholernie zmęczony. Chciał tylko odnaleźć dziewczyny, sztylet chowając tak, aby żaden głupi żołdak go nie zobaczył. Chciał też przy okazji sprawdzić, czy wykucie z zimnej stali to jego jedyna właściwość, czy nie skrywa jakichś innych, magicznych tajemnic. To były dobre myśli. Pozwalały oderwać się od wizji, którą zobaczył. Nie miał ochoty i zamiaru jej wierzyć. Ale zdecydowanie potrzebował dowiedzieć się więcej.
 
Sekal jest offline  
Stary 30-03-2012, 00:08   #25
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
- O, przeżył - zauważyła niezwykle odkrywczo Betty, gdy powrócił do wozu.
- Wszystko w porządku? Co się stało? - dorzuciła czulej już Drusilla, dostrzegając jego zakrwawione odzienie.
Wóz dziewczyn był już załadowany i przygotowany do drogi. Gdy zobaczyły Davida wprowadziły wehikuł do długiej kolejki chętnych opuszczających stopniowo wioskę.
- Opowiesz nam w czasie drogi. - pospieszyła go Betty, wskazując miejsce na wozie. - Normalnie karawany ruszają o brzasku, ale tym razem doszło do jakichś opóźnień, więc się jeszcze załapiemy.
- Wyglądasz okropnie... -
pogłaskała go czule po policzku Drusilla, gdy usiadł już za nimi. - Jesteś ranny? Potrzebujesz jakiejś pomocy?
- Lepiej gadaj, czy nas ktoś będzie ścigał. -
rzekła z przejęciem Betty rozglądając się czujnie za ewentualną pogonią.
Większość zadrapań pochodziła ze źródła, którego wcale nie zamierzał zdradzać tym dziewczynom. Uśmiechnął się kwaśno, kładąc ekwipunek na wozie i sam sprawdzając swój stan.
- Jeden wielkolud pogruchotał mi trochę kości i chyba coś w środku. Ale jego na pewno już nie zobaczymy.
Wzruszył ramionami, wciąż sprawdzając swoje kości i lekko dotykając bolących miejsc.
- I o ile nie wrócą z lasu jakieś tępe gaduły, to nikt nas nie będzie ścigał - dość dobitnie powiedział w kierunku Betty. - Wiem jak o nas zadbać, a przynajmniej wydaje mi się, że wiem coraz więcej.
Wyjął sztylet z zimnego żelaza, czy jak to się tam nazywało i wypowiedział proste zaklęcie, które jakiś czas temu pojawiło się w jego głowie.
Magia wyzwolona prostym zaklęciem otuliła zdobyty sztylet po czym prawie od razu zniknęła nie napotykając w przedmiocie żadnych wyjątkowych energii.
- Niezła sztuczka - zadrwiła Betty. - Jak przepijemy wszystko, co żeśmy zarobili, to będziesz mógł to światełko po karczmach pokazywać, a nuż nam kto miedziaka rzuci...
Drusilla w tym samym czasie wygrzebała mu z tobołków gąsior z wodą i zapasy suszonego mięsa.
- Zjedz coś, a później się połóż. Jeśli cię w trzewiach poranili, to musisz w spokoju wypocząć. - podała mu znalezione rzeczy.

Chwilę później wjechali na szeroki rozkopany kopytami i niezliczonymi kołami trakt. Karawana składała się z około czterdziestu wozów kupieckich i dodatkowej imperialnej ochrony w postaci sześciu par żołnierzy na koniach, dwóch wypełnionych piechurami wozów, wozu więziennego pełnego skazańców i karocy należącej zapewne do jakiegoś wysokiego rangą dygnitarza. Cała ta głośna kawalkada ruszyła zgodnie na południe wzbijając wokół traktu tumany gryzącego kurzu.

+300 xp za "wykonanie" zadania zleconego przez kościół Asmodeusa
 
Tadeus jest offline  
Stary 30-03-2012, 17:03   #26
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Na szczęście po jakimś czasie drażniący nozdrza pył przestał byś problemem, na nieszczęście stało się to z powodu sporej ulewy, która runęła z grubych, szarych chmur późnym popołudniem. Trakt lawirujący między malowniczymi łąkami i zagajnikami już po godzinie deszczu stał się niebezpiecznie grząski. Gdzieś na przodzie koń zwichnął nogę, gdzie indziej poszła ośka wozu. Wszyscy mężczyźni zapędzeni zostali do pracy w gęstych strugach deszczu i głębokim plaskającym przy każdym kroku błocie.
- Do roboty patałachy! Jeszcze dzień wysiłku, a od jutra już jechać będziemy na piękniutkim Trakcie Królowej! - usłyszał David z ust jakiegoś grubego kupca bławatnego, który darł się na swoich parobków. Generalnie widać było, że handlarze, jak na porządnych przedsiębiorców przystało, sami dbali o to, by karawana do celu dotarła jak najsprawniej. I w sumie nie było się co im dziwić, zwiezione z całego regionu dobra tak na oko łotrzyka warte były co najmniej parędziesiąt tysięcy złotych monet, i kwota ta nie brała pod uwagę ociekającego luksusem powozu Zarządcy, do którego przymocowane było pół tuzina masywnych, dobrze zabezpieczonych skrzyń. Konni żołdacy nawet a moment nie spuszczali ich z oczu.

Późnym wieczorem dobili do pierwszego postoju. Na wielkiej polanie otoczonej z trzech stron iglastym lasem nie pozostało już chyba ani źdźbło trawy, wszędzie na gruncie widać było miejsca po dawnych ogniskach i namiotach.
- Rozkładamy! - orzekł basowym głosem wyznaczony imperialny przywódca karawany. Widać jednak było, iż jego rola w obecnej sytuacji była tylko symboliczna. Kupcy doskonale wiedzieli co, gdzie i jak. Zanim urzędnik łaskawie obwieścił im swoje zamiary oni już niemal skończyli z pracą i wydawali parobkom polecenia na nocleg.
David jakoś nie był zachwycony tym wszystkim, ale nie było innych możliwości. Udało mu się zdrzemnąć i odpocząć, wieczorem więc nieszczególnie chciało mu się ponownie spać. Co jednak miał robić? Spojrzał na obie kobiety.
- Jakoś bezpieczniej się czułem, gdy podróżowaliśmy sami. Tu są bandyci czy coś jeszcze gorszego?
Dziewczyny popatrzyły po sobie.
- To tereny Starych Rodów - wyjaśniła mu Drusilla.
- I to praktycznie wszystko, co o nich wiemy - wyszczerzyła zęby Betty. - Reszta to tylko plotki i legendy.
- Ponoć to ziemie należące niegdyś do rodów, którzy najdłużej walczyły z Thrune. Niektóre z nich zostały doszczętnie wymordowane, pozostawiając po sobie mściwe, przeklęte dusze, inne zupełnie zdziczały, a jeszcze inne w akcie desperacji próbowały podobnie jak Thrune sięgnąć po demoniczną pomoc, nie były jednak tak silne jak oni i obecnie ich przedstawiciele włóczą się tu jako krwiożercze, splugawione pomioty...
- Jeśli wierzyć plotkom... - sprowadziła ją znowu na ziemię Betty. - Prawdą jest jednak, iż w tych okolicach zaginęło bez śladu bardzo wiele karawan.
- Pięknie, żyjemy w doprawdy pięknym Imperium - słowa wypowiedział cicho, ale ostatnie z nich mocno zaakcentował.
- Nie pozostaje więc nic innego, jak podążyć za przykładem pozostałych i ułożyć się do snu. Choć nie wiem czy nie powinniśmy... zachować ostrożności także na własną rękę. Uznajmy, że trochę mnie wystraszyłyście.
Uśmiechnął się do nich, nie do końca wyglądając na faktycznie przejętego.

Czuwali więc sami, niezależnie od patrolujących obrzeża obozu żołnierzy. Noc, jak na letnią, była wyjątkowo mroźna. Jakoś po północy z lasu nadciągnęła rześka wilgotna mgła okrywając obóz mlecznym całunem. Przebijały się przez nią okrzyki żołnierzy, którzy regularnie meldowali, że na ich odcinkach wszystko jest w porządku - w praktyce służyło to jednak raczej potwierdzeniu, iż nadal żyją i nie pożarły ich jakieś wdzierające się na polane okropieństwa. Ludzie stali się niespokojni, wyłazili z namiotów, kręcili się i nerwowo konserwowali broń. Na jednym z krańców obozu wybuchła jakaś kłótnia, gdy jeden z kupców postrzelił zbliżającego się pachołka, biorąc go za skradającą się kreaturę nocy.
Oni też mieli gościa. David dostrzegł jego sylwetkę jako pierwszy.
- Mistrz ślusarski Kannis, do usług - ukłonił się, spoglądając niepewnie na wymierzoną w jego stronę broń.
- My się chyba znamy. - odparł do Davida. - Pół roku temu w Westcrown waszmość zamówiłeś u mnie pewną robotę płacąc mi sowitą zaliczkę...
David o Westcrown wiedział niewiele. Tyle co napomknęły o mieście dziewczyny w swoich opowieściach. Ponoć było to miasto portowe, dawna stolica Cheliax, która przestała nią być po zwycięstwie rodu Thrune.


Łotrzyk przyjrzał się obcemu facetowi, nie licząc na to, że go rozpozna. Tamtej jednakże nie musiał o tym wiedzieć, więc zwyczajnie zachowywał kamienną twarz.
- Być może. Ostatnio miałem pewne problemy, być może dlatego się nie zjawiłem ponownie - uśmiechnął się kwaśno. - Zaliczka zaliczką, ile byłem winien poza nią?
Dla zwykłego rzemieślnika musiało to wyglądać jak kłopoty finansowe, ale David nie był pewien, czy chce znać wszystkie szczegóły tej usługi. Z drugiej strony była to kolejna szansa na zgłębienie przeszłości.
Rzemieślnik spojrzał wymownie na towarzyszące łotrzykowi dziewczyny, jakby nie był pewny, czy może przy nich mówić. W pierwszym odruchu, David chciał zwyczajnie skinąć głową. Dopiero w drugim odruchu przypomniał sobie całą maskaradę i wiele innych rzeczy. Zadziałał instynkt. Wstał i delikatnie odciągnął rzemieślnika w ustronne miejsce.
- To teraz mów co i jak.
Mężczyzna pokiwał pospiesznie głową.
- Jesteście mi jeszcze winni 550 złociszy, tak jak zapowiadałem wyszło trochę więcej ze względu na te precyzyjne żłobienia, które chcieliście mieć w części narzędzi. Do nich specjalnie musiałem nająć krasnoludzkiego metalurga, a oni, jak zapewne wiecie, niechętnie do Cheliax przybywają...
Spojrzał na niego bystro.
- Swoją drogą... Zmieniliście się z letka. Ostatnio jak żem was widział, to szaty mieliście bogatsze od moich. Mam nadzieję, że jednak będziecie mieli za co opłacić zleconą robotę, co? Nadal czeka na was w moim warsztacie.
- Powiedzmy, że obecnie nie do końca chcę przyciągać uwagę strojem - łotrzyk skrzywił się. - O zapłatę się nie martwcie, gdy do was dotrę i sprawdzę robotę to się rozliczymy. Powiedz dokładnie co zrobiłeś, skoro na razie i tak nie jesteś mi tego w stanie pokazać. Ale ten czas mija. Tylko ja to mogę odebrać, czy któryś z moich... wspólników także?
Zbyt wiele niewiadomych. Utrata pamięci była straszliwą karą dla takiego jak on, choć zdawał sobie sprawę, że potykającym się o własne nogi biedakiem to on akurat nigdy nie był. A skoro ten tutaj coś wiedział, należało to z niego wyciągnąć.
Rzemieślnik zerknął na niego zdziwiony.
- Jak co zrobiłem? Co kazaliście! Nawet żeście mi przecież dokładny projekt na płótnie wyrysowali! Tuzin drobnych narzędzi z wypalanego adamantynu pasujących do zostawionego mi przez was futerału. Wszystko na was czeka. A co do wspólników... To teraz jak już o tym mówicie... Przypominam sobie, że ze dwa miesiące temu ktoś o was wypytywał. Gadał, że niby przyjaciel po fachu, interesy jakieś z wami robić chciał. Ale nic nie rzekłem, bo i skąd miałem wiedzieć, gdzie żeście się podziali? Wiedział ino, że coś mi zleciliście. Jużem myślał, że może zapłaci i wam towar dostarczy jak już was znajdzie, ale odmówił...
David uśmiechnął się, nieco przepraszająco i poklepał ślusarza po ramieniu. Dostał potwierdzenie, że narzędzia zdecydowanie nie były do legalnej i normalnej pracy, więcej wiedzieć nie potrzebował. Warto było to jednak odebrać, jak tylko dotrze na miejsce.
- A ten ktoś, przedstawił się? Jak wyglądał? Masz rację jednak, sam do twojego warsztatu dotrę i odbiorę, nie będziemy się bawić w pośredników. Wybaczcie te dziwne pytania, mistrzu, wiele się ostatnio działo.
Handlarz wyglądał na udobruchanego zapewnieniami łotrzyka.
- A wiecie... Teraz jak mnie pytacie... To przyznam szczerze, że niezbyt pamiętam jak wyglądał. Wiecie jak się gada - "z gęby podobny do nikogo". Mówił chyba coś o tym, że jakieś Konsylium się o waszmościa pytało. Myślałem, że to może jakiś cech, ale jak się potem dowiadywałem niczego takiego w Westcrown nie było. - rozłożył ręce. - Zapewne sami lepiej wiecie o co chodzi.
Nagle rozmowa przerwana została okrzykami dochodzącymi z przeciwnej strony obozu.
- Mistrzu Hennick! Mistrzuuuu! Gdzie jesteś?
- Hennick!
- Nie oddalać się od obozu! - zagrzmieli żołnierze.
Najwyraźniej któryś z kupców zaginął bez śladu.

- Wybaczcie, ale ja się chyba też oddalę - odparł zlękniony całą sytuacją ślusarz. - Zaczynam wątpić, czy mądrze uczyniłem wybierając się w tę podróż...
David skinął głową, mimowolnie sprawdzając broń i wracając do dziewczyn. Usiadł, przy okazji nakładając cięciwę na łuk.
- Zadziwiające w jakich miejscach można spotkać dawnych partnerów biznesowych - cmoknął niezadowolony, gdy ktoś powtórzył okrzyk. - To chyba nie będzie spokojna noc.
Rozglądał się uważnie, jednocześnie nie mając najmniejszej ochoty szukać jakichkolwiek zaginionych osób.
Tej nocy nic już się jednak nie wydarzyło. Następnej o dziwo też nie... Ale potem było już tylko gorzej. Nim minęły cztery dni, zniknęła następna piątka podróżników, w tym trzech żołnierzy. Jakby to nie było jeszcze wystarczająco niepokojące, również i wierzchowce zaczęły z każdym dniem słabnąć i stopniowo padać, spowalniając cały pochód. David w czasie jednej z zimnych mgielnych nocy użył wykrywającego magię zaklęcia nie był jednak w stanie wyczuć nic poza niewyraźnym echem mocy rozpościerającym się wokół obozowiska.

W czasie piątej nocy rozbili obóz w obrębie jakiejś opuszczonej wsi. Z nieba nieprzyjemnie mżyło, parę tuzinów zadaszonych chatek było więc jak
znalazł. Choć na sen i tak nie było za bardzo co liczyć. Paranoja w uszczuplonej w tajemniczych okolicznościach grupie sięgała powoli zenitu. Żołnierze na rozkaz nadal anonimowego dygnitarza przez całą noc łazili po właścicielach wozów, sprawdzając, czy na pewno nikogo nie brakuje. Dziewczyny były już wyraźnie wyczerpane. Stres i trudy przedłużającej się podróży odmalowywały się na ich bladych twarzach. Sprawy nie poprawia fakt, iż również ich koń zaczynał przejawiać objawy tajemniczego osłabienia.
Łotrzyk podejrzewał, że większość tego co się działo było wynikiem wojny, która toczyła się na tych terenach. Mogły tu pozostać echa użytej magii, wpływając na wszystkie istoty przekraczające ten paskudny pas ziemi. David nocami spał mało, zamiast tego pilnując ich mienia i życia i pozwalając bardziej odpocząć dziewczynom. Inna sprawa, że stres nie bardzo pozwalał im zasnąć. Tej nocy przynajmniej mieli dach nad głową.
- Jak daleko jeszcze do naszego celu?
- Gdybyśmy nie zwolnili, to byłyby jeszcze dwie noce. - odparły słabymi, zrezygnowany głosami, wyglądając z obawą przez okienko chatki. Na zewnątrz znowu do obozu wkradały się pajęcze pasma znienawidzonej mgły. Tym razem jednak coś się nie zgadzało. W oddali przez wycie wiatru przebijał się jakiś nowy dźwięk. Upiorne, mrożące krew w żyłach zawodzenie zbliżające się do nich z każdym momentem i odbijające się nienaturalnym echem w obrębie ich chat.
Davidowi zakręciło się w głowie. Jego jaźń ostatkiem sił odparła złowieszczy urok. Dziewczyny najwyraźniej były jednak zbyt wycieńczone psychicznie, by oprzeć się nienaturalnemu wpływowi wycia. Skuliły się nerwowo w kącie, a pod ich oczami ukazały się niezdrowe sińce. Chwilę potem przed ich drzwiami przemknął jakiś potężny czworonożny cień znikając znowu we mgle, a z chaty obok rozbrzmiały opętańcze wrzaski mordowanych ludzi. Gdy David wyjrzał przez okno zauważył potężna okrwawioną istotę wyłaniającą się z pobliskich zabudowań po zakończeniu błyskawicznej masakry.


Bestia dostrzegając dwóch pobliskich żołnierzy, którzy podbiegli na ratunek, zawyła upiornie i postawiła kolce niczym jeżozwierz. W oddali łotrzyk dostrzegł inne zdeformowane kształty wylewające się tłumnie z mgły i atakujące pozostałe skupiska ludzkie w obozie.


Najwyraźniej nie mógł liczyć na to, że chata skryje ich przed czymkolwiek. Próbując nie myśleć nad tym, co działo się dookoła, nałożył strzałę na cięciwę i szybkim ruchem wypuścił ją w kierunku potwora z kolcami. Nie zamierzał się zbliżać, nie wtedy, gdy dziewczyny były w stanie, który nie pozwalał im się bronić. Strzelać jednak mógł, o ile to coś można było w ogóle zranić za pomocą zwykłych pocisków.
Strzała opuściła chatę przez okno wbijając się moment później z impetem w kark upiornego stwora. Starczyło to by odwrócić jego uwagę od pobliskich żołnierzy. Zawył ostrzegawczo i runął w kierunku chaty, z której nadleciał szyp. David zaklął paskudnie, nie wiedząc do końca, czy wycie było w jakikolwiek sposób spowodowane bólem. Mimo tego wypuścił jeszcze jedną strzałę, a potem rozejrzał się za okiennicami, które można by było zamknąć, aby przynajmniej spowolnić potwora. Sięgnął po sztylet z zimnej stali. Jeśli to nie będzie raniło bestii poważniej... to miał przerąbane. Przesunął się w bok na tyle, by bestia nie wpadła prosto na niego.
Również i druga strzała sięgnęła celu, z rany popłynęła czarna smolista posoka, ciężko jednak dostrzec było, czy w jakikolwiek sposób osłabiło to bestię. David szybko domknął jedyną pozostała rozklekotaną okiennicę, zmniejszając w ten sposób w miarę skutecznie światło okna. Zamknęli się w środku. Stwór runął na chatę, próbując wyrwać wielkimi pazurami przeszkadzające mu drewno. I wtedy dopadli go żołnierze, których wcześniej zignorował.

Bestia rzuciła się na nich szeleszcząc wściekle długimi jak włócznie kolcami. Była diabelnie szybka. Wszkoczyła między nich, odwracając się błyskawicznie i próbując sięgnąć jednego z nich paszczą, a drugiego nabić sobie na grzbiet.
Potężne zębiska wbiły się w koluczgę żołnierza, wyciskając spod niej szerokie strugi świeżej krwi. Po tym jednym klapnięciu paszczy zaatakowany wyglądał jakby znajdował się na skraju śmierci. Drugi zdążył w porę uskoczyć. Na szczęście dzierżone przez nich włócznie pozwalały im atakować zwierza i bez wchodzenia w zasięg jego kolców. Teraz jak David ujrzał w jaki sposób bestia walczy, wątpił czy zdołałby bezpiecznie zadać ranę czymś tak krótkim jak sztylet. Okazało się jednak, że i długa broń niespecjalnie im pomogła. Bestia błyskawicznie uniknęła wszystkich wymierzonych w nią ciosów. Wyglądało to naprawdę beznadziejnie. Zaklął paskudnie, ale nie zamierzał wychodzić. Jego styl walki nie uwzględniał osób trzecich, no i ten sztylet był taki żałośnie krótki. Zamiast tego, wciąż częściowo ukryty za okiennicą, ponownie naciągnął łuk, wypuszczając strzałę. Nie był żadnym cholernym bohaterem, w końcu nie płacili mu za ochronę kogokolwiek. Następna strzała poszybowała ku bestii, wbijając się gdzieś między jej kolce. Bestia zawyła boleśnie, najwyraźniej liczne rany jednak sprawiały jej jakiś ból. W oddali dziesiątki innych ludzi walczyłoo życie. Hałas bitwy składający się z krzyków ranionych, szczęku broni i wycia opętanych bestii był niemal ogłuszający.

A bestia nadal zabijała. Błyskawicznie ominęła drzewiec włóczni odrywając dzierżącemu ją żołnierzowi rękę. Ten umarł prawie natychmiast w fontannie własnej krwi płynącej z ramienia i brzucha. Drugi dostał kolcami. Impet uderzenia demonicznego cielska wbił mu je głęboko w korpus rozrywając część z okuć kolczugi. Zaryczał jak ranione zwierzę wyprowadzając wściekle cios w korpus maszkary. Jego włócznia zagłębiła się w nim niemal po połowę drzewca.
Zajęty obserwowaniem bitwy David prawie nie zauważył, że Drusilla podniosła się i była już przy oknie. Jej usta poruszały się w rytm jakichś nieznanych mu zaklęć. W końcu skierowała dłoń w stronę bestii. Zobaczył coś na kształt tęczowej mgiełki okrywającej demoniczną postać na zewnątrz, nie wywarło to jednak najwyraźniej na nią żadnego wpływu. Żołnierz na zewnątrz praktycznie nie miał już szans, ale łotrzyk wciąż niezbyt biegł mu z pomocą. Zamiast tego wypuścił jeszcze jedną strzałę, która również osiągnęła cel. Dalej już jednak nie strzelał, sięgając po miecz i rzucając dwa słowa do dziewczyny.
- Schowaj się!
Drusilla jednak najwyraźniej nie miała zamiaru go posłuchać. Stanęła hardo, na tyle, na ile pozwalały jej na to rozchwiane nogi i zaczęła szykować następne zaklęcie.

W tym samym czasie na zewnątrz stwór rozprawił się z ostatnim z żołnierzy. Osłabiony trucizną z kolca człowiek nie stanowił już dla niego żadnego wyzwania. Bestia dosłownie rozerwała go na strzępy wyjąc z rozkoszą, gdy świeża jucha spływała po jej kolcach. David doskonale wiedział, co potwór za chwilę zrobi, ale nie zamierzał do niego wychodzić. Rozejrzał się szybko i podniósł starą ławę, podpierając nią okiennicę. Wielkość potwora powinna sprawić, że przynajmniej na chwilę tu utknie, nadstawiając się na miecz łotrzyka. Był też gotów pchnąć Drusillę na bok, gdyby ta nie zdążyła z tym swoim zaklęciem.
Stwór najwyraźniej nie miał ochoty bawić się w subtelne rozwiązania. Zawył opętańczo i runął pędem ku chacie, gotowy samą siłą rozpędu wyrwać okiennicę wraz ławą. I prawie mu się to udało. Ogromny ciężar bestii faktycznie pozwolił jej pokonać improwizowaną przeszkodę. Wpadła do środka z ogromnym hukiem, rozrzucając upstrzone drzazgami drewniane odłamki na wszystkie strony. Gwałtowna kolizja z barykadą nie pozostała najwyraźniej dla niej bez konsekwencji. Wylądowała ciężko, trzepiąc pokrwawionym łbem jakby była ogłuszona. David dopadł do stwora bez wahania, wiedząc, że to jego jedna z niewielu szans. Jego miecz błysnął w powietrzu, trafiając w paskudne cielsko. Łotrzyk nie patrzył na kobietę, ale jej bliskość i aktualna bezużyteczność irytowały go.
- Bierz Betty i schowaj się! Chyba, że masz coś więcej w zanadrzu, się wydostanie to nie masz szans!
Dużo słów, mało czasu. Na szczęście ich wypowiadanie nie spowalniało działań.

Ostrze łotrzyka zagłębiło się w ochlapanym posoką cielsku. Stwór zawył z bólu odwracając się błyskawicznie. Nim atakujący człowiek zdążył zareagować, parę z długich kolców zagłębiło się w jego ciele. Poczuł nienaturalne pieczenie, gdy plugawa trucizna zaczęła się sączyć do jego krwi. Stojąca obok Drusilla krzyknęła przerażona. Najwyraźniej mimo polecenia łotrzyka nadal nie miała zamiaru się stamtąd zabierać. Dokończyła zaklęcie, ponownie wysyłając w stronę potwora migoczącą barwami mgłę. Tym razem czar zadziałał. Bestia zawyła żałośnie. Wyraźnie zachwiała się na nogach, przysiadając pół-przytomnie na ziemi. Nie zważając na ból, łotrzyk doskoczył do niej ponownie, próbując zakończyć sprawę definitywnie. O ile to bydle w ogóle umierało!
Tym razem wiedział na co musi uważać. Zręcznie ominął dwa z ostrych kolców i wraził miecz głęboko w cielsko poczwary. Ta zawyła tak, że łotrzykowi o mało co nie pękły bębenki w uszach po czym najnormalniej na świecie... umarła. Wycieńczona Drusilla osunęła się na ziemię. Betty cała drżała. Najwyraźniej nadal porażona była złowrogim urokiem. Na zewnątrz bitwa również dobiegała końca. Gdy wyjrzeli przez okno zauważyli, że mgła opadla. Wszędzie, jak okiem sięgnąć leżały trupy... Ludzi, koni i czasem bestii. Wśród tego wszystkie poruszały się pojedyncze ranne ludzkie sylwetki. Szukali przetrwałych.

+800xp, lvl up!
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 30-03-2012 o 17:06.
Sekal jest offline  
Stary 05-04-2012, 13:07   #27
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
David otarł miecz, sam także słaniając się na nogach, niczym ciężko chory człowiek. Emocje powoli opadały, gdy przeniósł wzrok na kobiety.
- Wszystko w porządku? Zajmij się Betty.
Spokojnym gestem dotknął ramienia Drusilli, uśmiechając się do niej słabo. Z karawany chyba nie pozostało zbyt dużo, łotrzyk wyszedł z budynku, rozglądając się. Najpierw skierował się do budynku, który w pierwszej kolejności zaatakował kolczasty potwór, sprawdzając kogo tam zaszlachtował. No i ci martwi przecież już nie potrzebowali ekwipunku.

Drusilla tylko kiwnęła głową pozwalając mu odejść. Zaraz przed chatą ujrzał pozostałości po dwójce żołnierzy, którzy zaatakowali bestię. Ich kolczugi nie nadawały się już zbytnio do użytku, włócznie i sztylety były jednak w całkiem niezłym stanie, podobnie jak mała fiolka zawierająca eliksir leczniczy i dwie dość skromne sakiewki. W chacie obok nie pozostało zbyt dużo do zgrabienia. Wszystko wskazywało na to, że tej nocy należała do kupca handlującego ceramiką. Wszędzie leżało pełno skorup i trupów. Na pierwszy rzut oka ciężko było wśród tego bałaganu dojrzeć cokolwiek wartościowego. Przez jedno z okien chaty widać było za to drugą część obozu. A trzeba przyznać, że widok był całkiem interesujący. W miejscu, w którym wcześniej stał powóz dygnitarza obecnie znajdowały się już tylko dymiące szczątki. Dymiące szczątki zgromadzone wokół pięknej czarnowłosej kobiety odzianej w najbogatsze czarno-czerwone szaty. Niewiasta unosiła się parę cali nad ziemią w błękitnej ochronnej kuli magii. Zaś obok niej niczym smoliste cienie strażników poruszały się dwie złowrogie parujące czarnym dymem istoty. U jej stóp leżało co najmniej z pół tuzina spopielonych zwłok pokonanych opętańców. Grupa przetrwałych strażników gięła się przed nią w ukłonach czekając na rozkazy.


Trochę bliżej pod jednym z przewróconych wozów łotrzyk dojrzał znajomy akcent. Zakrwawiony róg szaty mistrza ślusarskiego wystawał spod zniszczonego wehikułu podrygując od czasu do czasu jakby jego właściciel nadal gdzieś tam leżał i próbował się wydostać. Widok rannych uświadomił Davidowi, że i on nie był w najlepszej kondycji. Odłamki kolca nadal tkwiły w jego ciele nie pozwalając ranie się zagoić. W oddali dostrzegł w końcu wyposażonego w bandaże starca pochylającego się nad rannymi, siwy staruszek wyglądał jednak bardziej na jakiegoś wiejskiego znachora niż prawdziwego przedstawiciela medycznego fachu, poza tym wydawał się obecnie zajęty w drugiej części obozu, bogowie jedni wiedzieli ile zejdzie mu nim trafi do nich. Łupy nie były duże, ale nie było też co narzekać. Przez chwilę patrzył na czarodziejkę, a myśl przyszła do jego głowy natychmiast: wcale nie miał ochoty się do niej zbliżać. Rozejrzał się raz jeszcze a potem wyszedł, zaciskając zęby z bólu. Wolał na razie sam tych odłamków nie wyciągać, zamiast tego skierował się do mistrza ślusarskiego. Coś co zostało wstrzyknięte do jego krwi sprawiało, że był słaby, to jednak wciąż miał szanse pomóc człowiekowi w znacznie gorszej sytuacji niż on sam. Ukucnął, dokładnie oglądając wszystko i sprawdzając, czy podniesienie tego jest bezpieczne.
- Żyjesz? Nie szarp się, zaraz spróbuję ci pomóc.
- O! Dobrodzieju? Czy to wy? - rozległo się żałośnie spod wozu. - Jużem myślał, że sczeznę tu samojeden bez pomocy. Wyciągnijcie mnie!
Łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Ciężko było stwierdzić jak kupiec znalazł się pod przewróconym na bok wozem. W każdym razie jego ciało przygwożdzone zostało nadłamaną ośką i resztkami koła. Łotrzyk dostrzegł rozszerzającą się powoli kałużę krwi.
- Wyciągnijcie mnie! - zawył desperacko rzemieślnik. - Czuję jak mi jucha z nóg ucieka! Ja nie chcę umierać!
Oczywistym było, iż nie da się go stamtąd wyciągnąć bez pomocy paru silnych chłopów, a wszyscy z nich zajęci byli w innych częściach obozu.
- Córkę wam za żonę dam! Konia! Zniżki nawet! Ino wyciągnijcie mnie stąd!
Niewiele mógł mu pomóc. Zerknął na ludzi po drugiej stronie wioski. Nie widział wielkich szans dla rzemieślnika, nie miał też siły biegać i prosić ludzi o pomoc. Zamiast tego krzyknął głośno.
- Mam tu rannego, potrzebuję pomocy z tym wozem! Ruszcie się, możemy tu jeszcze kogoś ocalić, do cholery!
Słowa te kierował głównie do zapatrzonych w czarodziejkę strażników. Idioci.

Najwyraźniej jednak jego starania nie odniosły oczekiwanego skutku.
- Kto śmie rozkazywać moim żołnierzom?! - zagrzmiała rozgniewana czarnowłosa.
Dwa towarzyszące jej demoniczne cienie zawarczały groźnie, w powietrzu zmaterializowały się szpony i uzębione paszcze.
- Przyprowadźćie go do mnie. - rozkazała, wskazując łotrzyka ciężką od pierścieni dłonią.
- Sam umiem chodzić.
Nie zamierzał się płaszczyć. Mógł kłamać i oszukiwać, ale jedno wiedział na pewno - w przeszłości także nigdy się nie płaszczył. Może dlatego go szukali. Ruszył w stronę tej małpy co nauczyła się kilku sztuczek.
- Niektórym z tych ludzi można jeszcze pomóc. W większej grupie zawsze jest bezpieczniej, mniejsza by się dziś nie obroniła, pani.
Spojrzała na niego. W jej fiołkowych oczach malowało się lekkie rozbawienie.
- Twierdzisz więc, że ten umierający pod wozem tchórz przysłuży się w najbliższym czasie karawanie?
Zauważył w jej tonie wyzwanie.
- Dobrze, niech więc tak będzie. - klasnęła w dłonie. - Pomóżcie mu podnieść wóz.
Żołnierze popatrzyli po sobie zdziwieni, po chwili jednak wykonali sprawnie jej polecenie.
Oswobodzony ślusarz rozejrzał się zdezorientowany, nie do końca wiedząc, co właściwie zaszło. Widać było, że kurczowo ściska krwawiącą obficie ranę na udzie.
- Dajcie mu broń. - nakazała zimnym tonem.
Jeden z żołnierzy rzucił swój miecz, tak że ten wylądował parę cali od leżącego na ziemi rzemieślnika. Ranny spojrzał na oręż niepewnie, na jego czole pojawiły się grube krople potu, jakby wyczuwał już, że nie skończy się to dla niego zbyt dobrze.
- Podnieś broń. - nakazała.
Ślusarz zadrżał, próbował się ruszyć, ale za każdym razem padał osłabiony na twarz. Z wysiłku i strachu w jego oczach pojawiły się łzy.
- Widzisz, sługo Asmodeusa? - zwróciła się rozbawiona do łotrzyka wskazując jego czoło. - To tylko bezużyteczny i niebezpieczny ciężar.
- Zostawcie rannych!!! - nakazała grupie żołnierzy i garstce mogących chodzić przetrwałych. - Natychmiast ruszamy do Macini!
David także uśmiechnął się lekko. Manipulacja, czy on to lubił? Być może.
- Nie umie walczyć, ale uważasz, że gdzie rzucą się potwory najpierw? Ja uważam, że na wóz pełen bezbronnych rannych, ucztując na ich ciałach. Dzięki czemu my możemy ich pozabijać, gdy te będą zaspokajać potrzebę krwi.
Mówił spokojnym, opanowanym tonem człowieka, który czuje lekki respekt, ale nie zupełnie nie boi się kobiety. Tonem człowieka wolnego.

Popatrzyła na niego bystrym wzrokiem.
- Irytuje mnie twój upór. - stwierdziła krótko, lądując z gracją na ziemi. - Z chęcią kazałabym przywiązać cię z rannymi do wozu i zostawić tutaj byście posłużyli za karmę, jednak muszę dbać o stosunki z Kapłanami. - wzruszyła ramionami. - Niech więc będzie po twojemu. Znajdź jakiś zdatny wóz i konia i bierz tych twoich rannych ze sobą. Nie myśl jednak, że którykolwiek z żołnierzy będzie was bronił.
Oszczędnym gestem strzepała z ramion pył ze spopielonych wrogów i nałożyła na smukłe dłonie modne rękawiczki z czerwonej skórki. Jej demoniczni strażnicy rozpłynęli się w nicości. Następnie ruszyła w stronę wozów poszukać sobie jakiegoś zdatnego do podróży wehikułu.

A więc napiętnowanie przez nawiedzonego kapłana najwyraźniej przyniosło również jakiś pozytywny efekt. David prawie się roześmiał, dla tych wszystkich ludzi był jedyną osobą, która mogła rozmawiać z czarodziejką, kimkolwiek ta kobieta była. Nie miał co się mierzyć z jakimikolwiek jej umiejętnościami, ale nawet ona nie mogła zabijać wszystkich jak leci. Kiwnął więc na mistrza ślusarskiego.
- Zbieraj ludzi, poszukajcie sprawnych wozów i żywych zwierząt. Jeśli chce się żyć, to należy działać.
To zawsze było dla niego samego oczywiste. Wrócił do dziewczyn, przekazując im informacje i nakazał zebrać wszystko i sprawdzić ich własny wóz i konia. Sam natomiast zbliżył się do staruszka, który pomagał rannym.
- Pomogę poprzenosić rannych na wóz, ale jeden ze stworów wbił we mnie jakieś cholerne kolce. Mógłbyś mi z nimi pomóc?

Dziadyga z konsternacją spojrzał na jątrzącą się ranę.
- Ojoj... - stwierdził niezwykle pocieszająco, łapiąc się za głowę. - A pewniście, że nie wolicie poczekać, coby wam jakiś prawdziwy lekarz to wyciągnął? Ja niby mogę spróbować ale... - napotkał stanowczy wzrok łotrzyka. - No dobra... Siądźcie no o tam i zagryźcie na czymś zęby, bo to cholerstwo mocno ugrzęzło wam w mięsie.

Chwilę później zabandażował szczelnie ranę.
- Jak na moje, to się udało, ino nie powinniście się zbytnio ruszać, coby się ponownie nie otwarło. - pouczył go odchodząc do kuśtykającego w pobliżu rzemieślnika.
- Ojoj... - stwierdził, spoglądając na szeroką smugę czerwieni znaczącą przebytą przez ślusarza drogę. Ranny próbował doczołgać się do pobliskiego wozu, padał jednak co chwila na ziemię. Obecnie już ledwo się ruszał, sapiąc ciężko, był blady jak śmierć. Dziadyga pochylił się nad nim próbując zatamować krwawienie.

I znowu mu się to najwyraźniej udało. Staruszek prawdziwie promieniał, dumny ze swojej roboty. Zapewne wcześniej leczył ino inwentarz na wsi.
- Uhm... Josephie... - Drusilla podeszła do niego wskazując kiwnięciem głowy szykującą się do drogi czarodziejkę. - Myślałem, że zechcesz się dowiedzieć, iż ta kobieta... - zagryzła wargi. -... to Andara Thrune, siostrzenica Królowej Abrogail, władczyni Cheliax.
- I do tego ponoć wyjątkowo mściwa z niej suka - dodała po cichu Betty, spoglądając z wyrzutem na łotrzyka.
- Ah, to dlatego taka bojowa. Może być sobie kim chce, ale nie wiem czy zauważyłyście - bez jej pomocy, wymuszonej czy nie, nie mamy szans przetrwać kolejnej takiej nocy. Nawet jeśli będzie chroniła tylko siebie.
Ludzie tu bali się chyba nawet własnych cholernych cieni.
- A co będzie później to się okaże. Musimy pomóc rannym, znaleźć transport i ruszać. Nie poczekają.
 
Tadeus jest offline  
Stary 10-04-2012, 20:21   #28
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Gdy ruszyli dalej powoli już świtało. Na czele karawany jechał wóz czarodziejki obstawiony przez niemal wszystkich pozostałych przy życiu żołnierzy. Za nim w dość chaotycznym szyku posuwały się częściowo uszkodzone wehikuły reszty ocalałych, w tym wóz więzienny przekształcony w ruchomy lazaret dla rannych. Co stało się z jego poprzednimi mieszkańcami ciężko było stwierdzić, choć mogły mieć z tym coś wspólnego spopielone ludzkie zwłoki, które zalegały miejscami w opuszczanym właśnie obozie. Czy to czarodziejka w ten sposób ukarała korzystających z bitewnego zamieszania uciekinierów? Jakoś nikt nie miał odwagi dociekać. Teraz, gdy tajemniczy dygnitarz okazał się krewną królowej ludzie generalnie mało gadali i starali się zbytnio nie wychylać, sama Andara również nie wydawała się zadowolona z całej sytuacji. Najwyraźniej bardzo zależało jej na podróży incognito.

Dziewczyny tymczasem większość dni spędzały w wozie więziennym zajmując się ciężko rannymi i zdrowiejącymi.
- To bogaci kupcy o wielu kontaktach, często na skraju śmierci - tłumaczyła się z altruizmu Betty. - Idealne źródło informacji.
David poznał je jednak wystarczająco, by wiedzieć, iż nie było to ich główną motywacją. Miały miękkie serca i tyle. Sam też raz zbliżył się do wozu pogadać ze ślusarzem.
- To wy dobrodzieju! - rozpromienił się bardziej zarumieniony już ranny. - Powiedziano mi coście dla mnie zrobili, żeście się postawili tej wiedźmie! I to tylko dla mnie! Nie zapomnę wam tego! - uśmiechnął się do niego z wdzięcznością, choć widać było, że ból nadal ściska mu kiszki. - Jak będziecie mieli czas to przywołajcie mi tu też tego dziadygę, co mnie poskładał, na niego też spłynie trochę grosza. Może mu tę resztkę lichego żywota trochę osłodzę! - roześmiał się serdecznie.

O ile wszyscy to przeżyją.

Jeśli wierzyć gadaniu ludzi, to miała to być już ostatnia noc, w której mógł im grozić atak. Dalej były już tereny opanowane przez cheliańską armię. Wczesnym wieczorem zjechali z głównego traktu marnując dwie godziny na lawirowanie po zarośniętych bezdrożach. W końcu jednak znaleźli to, czego najwyraźniej szukała czarodziejka. Bezpiecznego miejsca na nocleg.


Mury starego zamku zdawały się być w dobrym stanie, gorzej ze spalonym, splądrowanym i zarośniętym zielskiem środkiem. Ale przecież nie na luksusie im zależało. Mogli wybrać jeden z trzech oddzielonych wewnętrznymi murami sektorów zamku.
- Widzieliście? Dzisiaj ciągle oglądała się za siebie... Jakby wyraźnie widziała, że coś za nami idzie. - rzucił jakiś zlękniony kupiec.
Zaklęcie Davida również wykryło, że posuwał się za nimi obszar magicznych zawirowań, tu granica między rzeczywistością, a demonicznymi wymiarami była bardzo cienka.

Starał się nad tym zbyt wiele nie rozmyślać. Jasne było, że czekała ich walka, a ta banda ludzi nie bardzo miała tu przywódcę. To także było niezbyt pomyślne. Spojrzał co robi magiczka.
- Musimy obozować w jednym miejscu. Najmniejszym, otoczonym murami. Będzie trzeba wzmocnić bramy. Kto tu wcześniej dowodził?
David był zirytowany, przewodzenie grupie ludzi, niezależnie od jego zdolności, nie było jego ulubioną czynnością. Tak jak odpowiadanie za kogoś więcej niż samego siebie. Zbliżył się do Drusilli, jeśli miał komuś tu zaufać to chociaż jej. Mówił cicho.
- Będziemy walczyli tej nocy. Coś za nami idzie. Na czarodziejkę nie możemy liczyć, będzie chroniła tylko siebie. Jedyna nasza szansa to walczyć. A tych ludzi opanuje panika, jak tylko pojawi się wróg. Czy wiesz coś lub dysponujesz czymkolwiek, co mogłoby przełamać ich strach? Wiem, że masz ograniczone zdolności, ale może cokolwiek?
Uśmiechnął się słabo, patrząc w jej oczy.

Czarodziejka wraz z dużą grupą żołnierzy zajęła większość najbardziej oddalonej od bramy części twierdzy. Reszta żołdaków wdrapała się na mury, podejmując tam ostrożne patrole. Nie wyglądało na to, by specjalnie kwapili się do pomocy innym.
- Dowódca karawany poległ w czasie bitwy - rzucił jeden z grupy pachołków, którzy tamtej nocy również pozbawieni zostali swojego pracodawcy.
- Moglibyśmy naciąć drwa przed twierdzą i wzmocnić nim bramy, narzędzia mamy - dodał jakiś stolarz.
- Durny chłop! Chybaś już zupełnie zmysły postradał! - wcięła się Betty - Teraz? Wyłazić? Toż słońce prawie zaszło.
- To skryjmy się przynajmniej w części twierdzy, gdzie siedzą żołdacy! A nuż cali przetrwamy bitwę! - zaproponował jakiś wąsaty handlarz.
- Za mało miejsca - pozbawił go złudzeń uzbrojony we włócznie chłop. - Jak się tam wszyscy wepchniemy to żołdacy nie będą mieli miejsca walczyć i wszyscy zostaniemy wyrżnięci!

Drusilla też nie miała zbyt dobrych wiadomości. Na pytanie łotrzyka tylko pokręciła przecząco głową.
- Mogłabym jedynie spróbować rzucić urok na jedną osobę. Jak się uda, to będzie nam bardziej przychylna...
Skrzywił się, ale szybko to zamaskował, kręcąc głową.
- To na nic, nie przeciw temu, co nadciąga - jeszcze bardziej ściszył głos. - Wcale bym się nie zdziwił, gdyby polowało na naszą czarodziejkę. Dlatego wcale niekoniecznie musimy być blisko niej.
Z drugiej strony ta banda odrapańców nie miała tu większych szans. Nienawidził robić za dowódcę. Co nie znaczy, że miał zamiar patrzeć bezczynnie na te cielaki.
- Jazda ludzie! Jak chcecie przeżyć tę noc to musicie ruszyć swoje pieprzone dupy! Zablokować bramy, skoro za późno na ścinanie podpór to zrobić to wozami. Jesteście rzemieślnikami, wasza w tym głowa! I lepiej jutro wlec się na piechotę bez towarów niż być martwym i zimnym trupem! Ci którzy nie są w stanie walczyć niech przygotują jakąś wodę na ewentualne pożary. Róbcie cokolwiek, co uważacie, że może się przydać!
Najwyraźniej jego słowa trafiły do ich wyobraźni, niemal natychmiast ruszyli bowiem do wykonywania zleconych im prac.

Łotrzyk nie był ekspertem od obrony przed czymś kompletnie nieznanym. Dlatego następnie skierował swoje kroki ku czarodziejce, mając zamiar dopytać czego mogą się spodziewać. Nie musiał jej długo szukać, siedziała z zamkniętymi oczami na środku swojego wozu. Jej usta poruszały się w rytm szeptanych w transie zaklęć.
- Jesteś cichy niczym kot, sługo Asmodeusa. - przemówiła nagle, gdy był już blisko niej. Otworzyła oczy, a łotrzyk dostrzegł w nich gasnący już blask piekielnych płomieni.
- Czy nie powinieneś szykować się teraz na spotkanie ze swoim Panem? - odparła.
David był pewien, iż nie była to tylko gra. Czarodziejka sprawiała wrażenie, jakby naprawdę spodziewała się, że tej nocy wszyscy oni zginą.
Przyglądał się jej przez chwilę, ale niezbyt natarczywie. W końcu przybył tu po informacje.
- Obawiam się, że nie jestem skłonny opuszczać tego ciała jeszcze przez dłuższy czas. Dlatego też przyszedłem. Czego możemy się spodziewać tej nocy? Jak się przed tym bronić? Motłoch nie posiada zbyt wielkich umiejętności, ale wciąż, może pomóc.

Zamilkła, przyglądając mu się ciężkim do zdefiniowania wzrokiem.
- Wszystkiego. - rzekła w końcu, poprawiając nerwowo wiszący jej nad piersiami medalion. - Bogowie jedni raczą wiedzieć, jakie moce przyzwali ci głupcy, by z nami wygrać. Granica między wymiarami jest tu dosłownie rozszarpana, w każdej chwili może się przez nią coś przedostać.
Podeszła do krańca wozu, podając mu dłoń, by pomógł jej zejść. Omiótł go jej intensywny zapach. Pachniała żarem słońca.
- Czuję, że te byty... Polują na mnie. Dziesiątki lat temu przyzwano je bądź stworzono, by unicestwiły mój ród. Mimo że wyrwały się na wolność, nadal jest w nich niepohamowana żądza zabijania nas, Thrune.
Wydawało się, że miano jej rodu tchnęło w nią znowu jakąś wewnętrzną siłę, obawa odpłynęła bowiem z jej oczu, ustępując miejsca rzeczowej determinacji.
- Próbowałam wysłać wiadomość do pobliskiego garnizonu. - spojrzała na południe, w okryty mrokiem las. - Gdyby przypadkiem mieli czarodzieja mógłby ją wyłapać. Niestety zakłócenia magiczne są tu zbyt silne. Nie mamy więc prawdopodobnie co liczyć na odsiecz.
Tknęła go palcem w pierś.
- A co do ciebie, sługo Asmodeusa - albo mu się wydawało, albo wypowiedziała to miano z jawnym szyderstwem w głosie. - Gdy rozpocznie się zabijanie spróbuję obronić moją magią tę jedną część twierdzy. Jeśli chcesz przeżyć, to wtedy tu będziesz. Mówiono mi, że dobrze szyjesz z łuku, będziesz mnie więc chronił z murów. Zadbasz o to, by nic nie zdołało do mnie podejść, gdy będę koncentrowała się na zaklęciach.
Jeden z kącików jego ust lekko uniósł się do góry. Z co najmniej kilku powodów. Czuł niepokój, ale na pewno nie przed tą kobietą. W porównaniu do tego czegoś poza murami, ta tutaj była niczym.
- Jeśli potrafisz ochronić czarami kawałek tego zamku, dlaczego nie pozwolisz pozostałym znaleźć się pod tą ochroną? A przynajmniej ochotnikom. W zamian za ich pomoc w obronie ciebie. Oboje dobrze wiemy, zresztą sama przyznałaś, że wabi ich twoja krew, pani. Tam w wiosce jedna z bestii praktycznie nie reagowała na trafienia moimi strzałami, jedna osoba nic nie da. Oczywiście masz jeszcze żołnierzy...
Nie spuszczał wzroku z czarodziejki, nie mógł sobie pozwolić na okazanie jakiejś słabości. Zastanawiał się tylko, gdzie tak na prawdę będzie bezpieczniej. Czy tutaj przy tej kobiecie, czy w innym sektorze zamku. W głowie mu się kotłowało, w końcu ochrona tak ważnej osoby to też teoretycznie nie było byle co... ale miał prawie pewność, że we wcześniejszym życiu nie służył ani temu rodowi ani Asmodeusowi. Teraz zaś zwyczajnie robił wszystko to, co było konieczne do przeżycia.
- Najwyraźniej źle cię oceniłam. - odparła zimno. - Przez moment sądziłam błędnie, że jest w tobie potencjał i okażesz się przydatny. A ty tylko marnujesz mój czas ględząc mi ciągle o tym plebsie i biednych spasionych kupcach, co to ledwo wiedzą, którą stroną miecz dzierżyć. Nie potrzebuje ich tutaj. - ucięła krótko. - Miejsca jest mało i nie będę marnowała go na nieprzydatną hołotę, która tylko utrudni pracę moim żołnierzom.
Odetchnęła głęboko łapiąc oddech po długim wywodzie.
- Raz ci darowałam twoją irytującą słabość, ale nie zrobię tego ponownie. Wynoś się! - zagrzmiała, a w jej oczach pojawiły się płomienie. - I nie pokazuj mi się więcej na oczy!

Skłonił się lekko, maskując w ten sposób irytację. Kobieta była głupia, ale nic mu do tego. Nie był w stanie nawet udawać, że ją lubi choć odrobinę, więc odszedł, wracając do owej hołoty, jak to określiła czarodziejka. Większość z nich pewnie sam byłby w stanie zostawić samym sobie, lojalność czuł bowiem tylko w stosunku do dziewczyn, do których kroki skierował. Zdjął łuk z pleców i sprawdził cięciwę.
- Nasza jedyna szansa, sądząc ze słów tej kobiety, to to, że większość tego wszystkiego rzuci się na nią, a nie na nas.
Reakcja na jego słowa była dość zaskakująca. Drusilla co prawda zatroskana spuściła oczy, ale za to Betty uśmiechnęła się drapieżnie jak wilk.
- Pogadałyśmy trochę z ludźmi, gdy zajęty byłeś swoją czarodziejką. - wyjaśniła półszeptem, posyłając mu złośliwy uśmieszek. - Duza część strażników i co mądrzejsi z kupców doszli do podobnych wniosków. Chcą wiedźmę chyłkiem ubić i wyrzucić jej ciało z twierdzy nim zlecą nam się tu wszystkie okropieństwa z okolicy. - Wskazała mu trójkę stojących na murach żołnierzy. Jeden z nich, dzierżący duży obosieczny topór brodacz spojrzał w jego stronę.
- Pytał o ciebie. - wyjaśniła mu Betty. - Chciał wiedzieć po której będziesz stronie. - Powiedziałam, że pójdziesz z nim pogadać, gdy wrócisz.
- Nie rób tego! - sprzeciwiła się jej drżącym głosem Drusilla. - W ten sposób pozabijamy się tu wszyscy, nim jeszcze rozpocznie się walka! Musi być jakieś inne wyjście! - ścisnęła go mocno za rękę, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Było jasne, że atak na czarodziejkę zabije tych idiotów. Nawet jeśli nie wszystkich, to większość. Wyrzucenie ciała nic nie da. Nie w chwili, gdy już czuł to co nadchodziło. Reakcja Drusilli mówiła mu wszystko, ale ciekawie spojrzał na Betty.
- A ty co sądzisz? Zabicie jej może przynieść odwrotny skutek, być może tylko ona może powstrzymać to co nadchodzi. A jeśli nawet nie, to zmasakruje tych ludzi. Te bestie już tu praktycznie są, nawet ja to czuję. Nie zaspokoją się martwym truchłem. Ale tym żądnym krwi ludziom przecież tego nie powiem - uśmiechnął się krzywo. - Może poszukamy tutejszych podziemi i się ładnie schowamy, czekając na świt? - mrugnął, dodając tym samym, że nie mówi do końca poważnie. Co nie zmieniało faktu, że ciekawy był czasami co tkwi w głowie Betty, której serce nie było tak miękkie jak drugiej z kobiet.
- I Iomedae dupa, gdy wrogów kupa... - odparła sentencjonalnie dziewczyna. Widząc jednak, że imie bogini niezbyt wiele łotrzykowi mówi, westchnęła zrezgynowana. Postanowiła przedstawić rzecz łopatologicznie.
- Już ich głowa w tym, by nie spodziewała się ataku z ich strony, a wtedy i długiej bitwy nie będzie. Ten brodaty, Yalon, wyglądał na całkiem łebskiego chłopa, gadał, że planują jakiś podstęp, ino nie chciał mi wyjawić szczegółów. A czy to zadziała? - rozłożyła ręce. - Ja tu jeszcze żadnych bestii nie widzę, nawet jeśli jakieś tu przybędą, to może bez niej będzie ich mniej? - uchwyciła jego powątpiewające spojrzenie. - Nie jestem czarodziejką! Nie znam się na tym! Zrobisz jak chcesz! - dodała w obronie, sama najwyraźniej rozumiejąc, iż szanse na powodzenie planu mogły być minimalne.

Westchnął. Ostatnio przyciągał zbyt wiele różnych dziwnych sytuacji, ciekawe, czy poprzednie życie miał także takie... interesujące? Zaklął jeszcze pod nosem a potem zostawił dziewczyny i poszedł do wskazanego mu człowieka. Chciał wysłuchać co ma do powiedzenia, wątpiąc, że przychyli się do tego planu,
- Słyszałem, że chciałeś ze mną rozmawiać. A potem zrobić coś głupiego. Nie zrozum mnie źle, mam gdzieś tę wiedźmę, ale moja wiedza o magii mówi mi, że takiej jak ta wystarczy jedno zaklęcie, aby wasza broń jej nawet nie połaskotała. Nie będzie musiała się nawet wysilać, jej ludzie załatwią resztę.
Brodacz rzucił mu harde spojrzenie.
- Jej ludzie? Raczej moi! - wyszczerzył dumnie poczerniałe zęby. - Większość jest już znami. Im bardziej będzie się spodziewała ich wsparcia, tym łatwiej nam będzie ją zaskoczyć. - łypnął na niego okiem. - A żeby gładko i szybko poszło przydasz się ty - wskazał łotrzyka paluchem.
- Obserwowaliśmy was. - rzekł z miną profesjonalnego konspirtatora. - Z tobą jako jedynym gada, innych odprawia tylko z rozkazami, a jak się na ciebie zezłości, to wnet zapomina o całym świecie. Żeśmy to wykorzystali, jak żeście gadali i dosypali jej conieco do tej fikuśnej flaszki, co tylko z niej pija.
Topornik zmierzył go wzrokiem.
- Przydałbyś sie, by ją znowu tak rozeźlić, wtedy z chłopakami odpowiednio byśmy się zakradli... I nie zdołałaby nawet krzyknąć... O ile ją wpierw ziółka nie powalą... powinny zacząć działać jakoś niebawem...
Wojak zbliżył się jeszcze bardziej buchając na łotrzyka odorem próchnicy.
- To jak? Piszesz się? Jeśli nie to i tak zaczniemy bez ciebie i lepiej byś nie wchodził nam w drogę!
Pomachał groźnie wielkim toporzyskiem. David rozpoznał na nim jakieś lśniące słabo runy.
- Jak mnie teraz zobaczy, to zaatakuje. Obiecała mi to na odchodnym. A jej atak oznacza magię, zresztą użytą na mnie, co niezbyt mi się podoba.
Plan nie podobał mu się wcale, tak czy inaczej. Nie zamierzał im wchodzić w drogę.
- Ha! A ja myślałem, że będziesz miał jaja! - orzekł brodacz z wyraźnym zawodem. - Wracaj sobie tedy do bab i rannych i czekaj, aż prawdziwi męzowie wyratują cię z opresji!

Nie musiał długo czekać na dalsze wydarzenia. Zaledwie parę chwil później w części zamku, którą zajmowała czarodziejka doszło do serii ogłuszających wybuchów, fala gorąca była tak potężna, iż dotarła nawet do nich, wystraszając konie i rannych. Ułamek sekundy później rozbrzmiały krzyki palonych żywcem żołnierzy, ale i samej czarodziejki, którą najwyraźniej również wielokrotnie ugodzono w boju.
A potem gwiazdy na niebie zgasły. Nienaturalna czerń rozlała się po nieboskłonie odcinając ich od naturalnego światła. Zapadły całkowite ciemności, nawet ogień wydawał się dawać jedynie znikomy ułamek normalnego światła. Ogniska paliły się jak pochodnie, zaś pochodnie jak świeczki. Już po chwili wszystko okryte zostało nieprzeniknionym mrokiem rozjaśnionym gdzieniegdzie tylko nieznacznymi kropkami świateł, przy których desperacko tłoczyli się przerażeni ludzie.
 
Sekal jest offline  
Stary 11-04-2012, 20:40   #29
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
David zaklął, ale tylko w myślach. Na szczęście znajdował się blisko dziewczyn i wozu, ale sytuacja tak czy inaczej była bardzo kiepska. Wyciągnął miecz, łuk w tych ciemnościach był tylko przeszkodą. Przełknął ślinę, a gdy się odezwał, mówił bardzo cicho.
- Bez paniki. Wypatrujcie ruchu, wsłuchujcie się i zabezpieczcie swoje plecy.
Nawet nie próbował wspominać o tym, że Drusilla mogłaby mieć na podorędziu jakiś czar światła. Pewnie tylko bardziej by ją zestresował, a jeśli coś miała to powinna użyć sama z siebie. Przykucnął, mając za plecami wóz i wpatrywał się w miejsca, gdzie były przejścia na ten dziedziniec. Jeśli wróg widział w tych ciemnościach to nie widział dla nich szans. Musieli się wycofać, ale czy to cokolwiek da? Czekał z bronią w gotowości.

Koncentrowanie się na wrotach do zamku faktycznie było rozsądnym wyjściem, w tej sytuacji jednak o mało co nie kosztowałoby go to życia. W ostatnim momencie dojrzał chmary czarnych, smolistych kształtów spływających z nieba prosto na głowy obrońców. Robiły to w absolutnie ciszy i z taką powolną elegancją, iż chyba tylko cudem udało mu się dojrzeć ich kontury na tle absolutnej czerni.


Gdzieś w oddali w mroku rozbrzmiały pierwsze przytłumione wrzaski i cichy chrupot łamanych kości. Ludzie rozglądali się na wszystkie strony, bliscy paniki, nie będący w stanie dojrzeć wroga.

Złowrogie stworzenia nie były jednak jedynym, co udało się łotrzykowi zaobserwować. Teraz, gdy wszystkie źródła światła tliły się jak świeczki, tym wyraźniej dojrzał łunę ognistego blasku roztaczającą się nad częścią zamku, w której doszło do boju między czarodziejką, a żołnierzami. Najwyraźniej magiczny ogień, nawet teraz, gdy już dogasał posiadał moc przełamania plugawego mroku. Ale ta część zamku była daleka, a zagrożenie spływające z nieba na ich głowy jak najbardziej bliskie!
- Jasna cholera! Wchodźcie pod wóz! Atakują z góry!
To wydawało się najłatwiejszym sposobem na uniknięcie tego czegoś. Zasięg wzroku był prawie żaden, nawet nie miał pojęcia gdzie są dziewczyny, ale atak z powietrza był faktem. Cholerne potwory, te tereny posiadały stanowczo za dużo tego typu cholerstw. Sam także wpełzł pod wóz, czekając aż to coś poopada na ziemię. Wydawało się wręcz niemożliwe, by mogły bez problemu utrzymywać się wysoko przez długi czas.

Ci, którzy usłyszęli i zrozumieli ostrzeżenie łotrzyka mieli szczęście. Powskakiwali pod wozy, załomy i własne wystraszone konie unikając pierwszego i najbardziej morderczego ataku. Reszta jednak nie miała takiego szczęścia. Łotrzyk usłyszał tylko ciąg cichych jęknięć, gdy bestie miażdżyły w sobie głowy zaskoczonych nieszczęśników, tłumiąc skutecznie ich krzyki. Ale i ci pochowani nie mogli czuć się bezpiecznie. Bestie w powietrzu może i wyglądały powolnie i majestatycznie, ale ich zakończone kolcami macki były piekielnie szybkie, a pulsujące pod skórzastymi płaszczami mięśnie pozwalały im spinać się do potężnych skoków. Łotrzyk zobaczył jak pachołek kryjący się pod pobliskim wozem został momentalnie wyszarpany z kryjówki i obskoczony przez trzy istoty, które błyskawicznie odebrały mu życie łamiąc kości w jego ciele. Nie miał czasu spieszyć mu na ratunek, przy ich własnym wozie spłynęły bowiem na ziemię dwie z mrocznych istot. Drusilla zapiszczała przerażona, gdy w powietrzu jak bicze strzeliły zakończone kolcami macki.

Jedna z nich momentalnie ruszyła w stronę próbującej zasłonić się nożem Betty. Próbowała na próżno. Odnóże błyskawicznie owinęło się wokół jej uda, raniąc ją do krwi i ściągając w stronę potwora. David warknął wściekle, wytaczając się spod wozu. I tak nie zamierzał tkwić tam dłużej, brak ruchu był zabójczy dla jego stylu walki. Mocniej ścisnął miecz i z całą siłą zaatakował, próbując przeciąć mackę potwora, a przede wszystkim uwolnić od niej Betty. Cios trafił w skórzastą mackę z ogromnym impetem, było już jednak za późno, by za jego pomocą oswobodzić pochwyconą dziewczynę. Ta została już oplątana resztą pulsującego korpusu. Betty się jednak nie poddawała, rzucała się jak dzika, próbując wyrwać się z morderczego objęcia. Na nic się to jednak nie zdało.

W tym samym czasie drugi potwór postanowił wykorzystać sytuację i rzucił się na atakującego jego ziomka łotrzyka. Nie miał jednak szans z szybkim jak wiatr człowiekiem. David bez problemu uniknął jego ciosu, odskakując bez większego wysiłku na bok. Betty z każdą chwilą robiła się coraz bardziej sina i coraz słabiej się wyrywała. Drusilla wiedziała, że los jej przyjaciółki może już zależeć tylko od niej i jej magii. Ponownie rzuciła znane już Davidowi zaklęcie. Chmura wielokolorowego błyszczącego pyłu pognała w stronę potworów i pochwyconej Betty. Gdy pył opadł ujrzęli krwawiącą, ale dumną z siebie Betty kopiącą wściekle dwa nie mogące poruszać się cielska potworów. Najwyraźniej jeszcze żyły, choć czar je ogłuszył.

Tymczasem wszędzie wokół trwała walka ze skórzastymi najeźdźcami. Bluźnierczy mrok zaczął powoli ustępować, tak że łotrzyk dostrzegł liczne ciemne sylwetki próbujące przedostać się przez mury nad zabarykadowanymi bramami. Było ich zbyt wiele. Bez wsparcia nie mieli wielkich szans na zwycięstwo. Nie wyglądało do dobrze, ale David najpierw doskoczył do ogłuszonych stworzeń, bez wahania i zastanawiania się wbijając miecz najpierw w jedno, a potem w drugie, starając się przebić im to, co mogło uchodzić za zalążek głowy. Nie musieli ich nawet dobijać, zdawało się to bez znaczenia - kolejna fala przeciwników już dobijała się do drzwi, a nie było nikogo, kto mógłby ich powstrzymać. Nie było też co się dziwić - ci co umieli walczyć byli dalej, tam gdzie ogień i czarodziejka. Nie było innej ucieczki z tego miejsca.
- Musimy uciekać, przebijamy się do ognia. Trzymajcie się blisko mnie!
Ruszył w stronę tej części zamku, w której wcześniej przebywała magiczka, licząc, że efekty pozostawiony przez nią czarów cokolwiek zmienią. Widoczność lekko się poprawiła, więc wybierał drogę ostrożnie, acz szybko, starając się jednak przejść tak, aby była szansa na uratowanie i zabranie ze sobą kilku z tych nieszczęśników. Bez zbytniego spowolnienia.

Przemknęli między walczącymi ze sobą grupkami ludzi i stworów, między spanikowanymi zwierzętami i podpalonymi wozami. Ze sobą zabrać udało im się tylko dwóch mężczyzn - ich odzież była na tyle pobrudzona i pokrwawiona, iż ciężko było stwierdzić jakiego byli fachu, mieli jednak ze sobą dwie kusze, co czyniło ich w miarę przydatnymi. Dopadli do wrót dzielących ich od docelowej części zamku. Były zamknięte, jednak ze względu na ostatnią zdradę najwyraźniej nikt nie zdążył zasunąć w nich rygli. Naparli wszyscy razem na ciężkie, okute drewno, wślizgując się po chwili do środka. Przywitało ich iście imponujące pobojowisko. Wszystko co nie było akurat osmolone lub zwęglowne wydawało się przynajmniej tlić, w tym sporo ciał żołnierzy porozrzucanych po dziedzińcu jak czarne kukły. Nie wszyscy jednak polegli w tym boju, a przynajmniej jeszcze nie do końca. Dostrzegli mocno poranione ciało czarodziejki pojękującej cicho z bólu, cała jej suknia zalana była krwią, z barku nadal sterczała strzała. Nieopodal jej czołgał się Yalon, jego broda była doszczętnie spalona, skóra zaś przypominała stopiony wosk, najwyraźniej pozostały jednak w nim resztki życia, zbliżał się bowiem stopniowo do czarodziejki, podpierając się toporem. Po wyrazie jego twarzy widać było, iż raczej nie miał względem niej pokojowych zamiarów.

Na zewnątrz coś wielkiego i bardzo silnego uderzyło w mury starej twierdzy, próbując dostać się do środka.

+400pd!
 
Tadeus jest offline  
Stary 13-04-2012, 10:01   #30
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Tym razem nie było czasu na podejmowanie skomplikowanych decyzji i cofanie się. Czarodziejka obecnie niewiele mogła pomóc, a w razie gdyby przeżyła, jej zemsta... byłaby nieciekawa. David szczerze wątpił, że wykazałaby się jakąkolwiek wdzięcznością. Z drugiej strony była ważną osobistością. Gdyby tylko odzyskał już więcej swoich dawnych umiejętności, mógłby się z tym zmierzyć. Obecnie zważył w dłoniach miecz i zerknął jeszcze raz na towarzyszących mu ludzi. Nie miał pojęcia co dobijało się do zamku, ale miał nadzieję, że zadowoli się ciałem czarodziejki. Wredna suka nie zasługiwała na współczucie. Ruszył w jej kierunku, na wszelki wypadek zachodząc tak, aby go nie widziała. A potem uderzył. Doskonale znał się na słabych punktach ludzkiego ciała. Zaskoczona i skoncentrowana na toporniku kobieta nie zdążyła nawet zasłonić się ręką. Klinga zagłębiła się w niej gładko, odbierając jej momentalnie życie.
- Giń suko! - zacharczał radośnie Yalon, opadając na kolana z pełnym satysfakcji grymasem na poparzonych ustach. Najwyraźniej twardy skurczybyk nadal żył, choć ciężko było stwierdzić, ile jeszcze pociągnie bez pomocy.

Za murami rozbrzmiał potężny, wstrząsający posadami zamku ryk bestii. Czy to możliwe, by wyczuła, iż jej cel umarł? Łotrzykowi wydawało się, że słyszy jak ryk stopniowo cichnie, jakby bestia oddalała się od twierdzy. Na dziedzińcu zostały już tylko te potwory, które wdarły się wcześniej do środka i nawiązały walkę z ludźmi. David szybko obszukał ciało czarodziejki, uznając, że może mieć przy sobie jakieś magiczne lub niemagiczne świecidełka. Później już mógł nie mieć takiej okazji. Potem wyciągnął miksturę leczniczą i wlał ją do ust Yalona. Żywy topornik mógł się przydać znacznie bardziej, w twierdzy wciąż było mnóstwo potworów.
- Powinniśmy spróbować pomóc pozostałym. Przynajmniej na odległość.
Schował miecz, zamiast tego uzbrajając się w swój łuk i ruszył w stronę przeciwników.

Przy czarodziejce było trochę biżuterii, którą widział już wcześniej. Ciężko było stwierdzić na szybko, co z niej było magiczne, nabrał więc tyle ile zdołał pomieścić w torbie i pospiesznie ruszył do wykonywania innych czynności.
Eliksir najwyraźniej podziałał i to porządnie. Siłacz dźwignął się na nogi i skinął porozumiewawczo głową w stronę łotrzyka.
- A jednak masz jaja.
Towarzyszący Davidowi kusznicy i obie dziewczyny wyglądały na nadal oszołomione ostatnimi zdarzeniami. Ciężko było stwierdzić, jak zareagują, gdy już dojdą do siebie, póki co nie mieli jednak na to szansy. Czym prędzej wspieli się bowiem na mury, ostrzeliwując walczące na dole potwory, wszystkim, co mieli w zapasie. Yalon zajął się sprawą osobiście, wpadając między ścierające się w boju grupki i kosząc potwory jak łany zboża swym magicznym toporem.

Wiele chwil później było już wreszcie po wszystkim. Na dole pozostało jedynie parę grupek poranionych i zmęczonych podróżników. Zaledwie nikły ułamek tego, co wyruszyło pierwotnie w podróż na południe. Pokrwawiony jeszcze bardziej niż poprzednio Yalon wdrapał się do nich na blanki. Otarł krew spływającą mu z poparzonego, zdeformowanego czoła. Łotrzyk rozejrzał się po towarzyszach. Drusilla wyraźnie unikała jego wzroku, Betty pokazała mu kiwnięciem głowy, iż popiera jego decyzje, kusznicy zaś spoglądali zlęknieni na topornika, wszak byli świadkami zabójstwa członka rodziny królewskiej. Niewygodnymi świadkami.
- Cholera - rzekł Yalon podążając za wzrokiem łotrzyka, który najwyraźniej zauważył coś za murami.
W oddali ku twierdzy sunęły karne rzędy pochodni.
- Imperialni.
Spojrzał na swój topór, a później na kuszników, w końcu na Davida.
- Jeśli mają ze sobą tych cholernych kapłanów mogą być w stanie wyciągnąć z naszych głów prawdziwe zdarzenia.

David prawie się roześmiał. Ilość zbiegów okoliczności i niefortunnych zdarzeń, od czasu ataku na farmę staruszków, była wręcz imponująca. Zaczynał się dziwić, że wciąż jeszcze żyje. Dobił czarodziejkę, wina była więc oczywista. Pomijając już biżuterię, którą zabrał kobiecie. Decyzję podjął szybko.
- Mój czas w tej karawanie się skończył.
Tylko tyle. Spojrzał na dziewczyny, kręcąc głową. Mogły zostać, były niewinne, podobnie jak kusznicy. David nie zamierzał ich przecież zabijać. Ale też nie zamierzał zdradzić nic więcej. Zerknął w dół muru, zastanawiając się, czy da radę zjechać tędy po linie. Nie wyglądalo to na specjalnie trudne. Chwilę potem znalazł się na dole... Podobnie jak reszta zbiegowiska z murów.
- Może i nie my żeśmy ją dźgnęły, ale gdyby przypadkiem chcieli czytać w naszych myślach... - popatrzyła na niego porozumiewawczo Betty.
- Słyszęliśmy, co robią z ludźmi, gdy chcą dostać się do ich głów! I co robią, gdy znajdą coś, co im się nie podoba - wytłumaczył swoją decyzję niższy z kuszników, cały roztrzęsiony. - Już wolimy zdać się na bogów i ruszyć przez te przeklęte krainy! - spojrzał błagalnie na reszte uciekinierów. - Jestem Jon, uczeń stolarski, a to Gyn z wiejskiej milicji, miejcie litość, pozwólcie nam uciec z wami!
Milczał jedynie Yalon, na którym skupiły się wszystkie spojrzenia.
- No co? - odburknął, marszcząc oszpeconą twarz. - Kaprys taki mam i tyle.

- Potrzebujemy podstawowych zapasów i sposobu na pozbycie się liny. Nie ma czasu na gadanie. - stwierdził w końcu łotrzyk.
Im mniej osób orientowało się w tym, co się działo, tym lepiej. David nie zamierzał wychodzić bramą, bowiem za łatwo można było ich dostrzec. Wrócił na dół, zabierając linę i z powrotem umieszczając część biżuterii na ciele martwej czarodziejki. Wątpił, by udało się tamtych oszukać w pełni, ale mogli zyskać trochę czasu. Przy okazji wyszeptał własne zaklęcie, szukając śladów magii. Znalazł je w medalionie wiszącym na jej szyi. Wyposażona w krwisty, głębokoczerwony klejnot błyskotka wyglądała na mistrzowską robotę, sporządzona specjalnie dla szlachcianki. Mogła być bardzo wiele warta, lecz był to zapewne i unikat, ciężki do sprzedania.
- Może byś się ruszył... - burknął pospieszająco obładowany nakradzionymi zapasami brodacz. - W Macini znajdziemy ci jakieś inne zwłoki, które będziesz mógł sobie obłapiać...
David skrzywił się z lekką irytacją, zabierając tylko trochę niemagicznych świecidełek. Ten klejnot był zbyt rozpoznawalny, jednocześnie być może mozna byłoby za jego pomocą ich wyśledzić. Zostawił w spokoju zwłoki i pospieszył na mur, wiążąc mocno linę, po której w końcu zeszli na dół.
- Zauważą ją, jeśli w jakiś sposób się jej nie pozbędziemy.
Yalon spojrzał na niego spode łba, po czym bez słowa przystawił do liny płonącą pochodnie, czekając aż ta złapie ogień.
Chwilę później zniknęli w pobliskim lesie na tyłach twierdzy. Wojsko było jeszcze tak daleko, iż nie było szans, by ich zobaczyli.

David w końcu przystanął i rozejrzał się po okolicy. Dziury w pamięci były zbyt duże.
- Ktoś z was podążał tym szlakiem już wcześniej? Przez noc moglibyśmy przejść spory kawałek, ale zamiast tego proponuję zatrzymać się niedługo. Trzeba zająć się ranami i odpocząć. No i chciałbym się przekonać, czy będą nas szukać.
Betty energicznie przytaknęła.
- No ja myślę! Może ktoś łaskawie wreszcie zajmie się ranną niewiastą! - wskazała oburzona swoje krwawiące nadal udo. - Bogowie jedni wiedzą, czy ta maszkara mi czegoś nie wstrzyknęła!
Oszpecony siłacz spojrzał przychylniej na awanturującą się dziewczynę.
- Wstyd się przyznać, ale też bym sobie po tym wszystkim przysapnął.
Jemu to akurat nikt się dziwił, był w takim stanie, że powinien już umrzeć ze trzy razy.
- Jesteśmy jakieś dwa dni od morza - orzekł niespodziewanie czarnowłosy kusznik, ten od wiejskiej milicji. - Rodzice mieli chatę nad zatoką tedy wiem jak to pachnie. Południe powinno być gdzieeeś... tam. - ocenił spoglądając na pobliskie drzewa i ściółkę.

Szli jeszcze jakieś trzy godziny, aż w końcu zostawili twierdzę daleko za sobą. Pierwsze promienie świtu stopniowo rozpraszały już nocny mrok. Niemal przypadkiem trafili na pozostałości chaty drwala, postawionej na środku otoczonej sosnami polany. Budynek zdawał się być opuszczony od wielu lat, miał jednak jeszcze część dachu i ścian. David nie wyczuwał w otoczeniu żadnych magicznych aur.
- Z tego co mi wiadomo, to do tej pory nie było zniknięć tak daleko na południu. - poinformował uspokajająco Yalon, widząc niepokój łotrzyka- miejmy więc nadzieję, że bestyjki przyszły tu żerować jedynie ze względu na naszą wspólną... byłą... przyjaciółkę.
Wykrzywił zęby w wesołym grymasie, tak że spalona skóra na jego twarzy przybrała jeszcze bardziej makabryczny wygląd. Najwyraźniej efekt jaki tym wywierał na ludziach całkiem mu się podobał. Drusilla odwróciła się z odrazą. David zauważył, że od wydarzeń w twierdzy starała się trzymać od żołnierza z daleka. Od niego, swoją drogą też.

Po paru chwilach rozstawili swoje manatki i usiedli blisko tlącego się nieznacznie paleniska. Jon i Gyn próbowali nad nim podpiec trochę zabranego ze sobą mięsa, żar był jednak zbyt słaby.
- Skorośmy już w komitywie jako zdrajcy i mordercy szlachetnie urodzonych - odparł radośnie żołnierz, jakby miał to być wesoły piknik. - Warto by było się co nieco poznać. Wiedźcie zatem, żem Yalon, najemnik ze wspaniałego Absalomu, miasta Centrum Świata, do niedawna w służbie cheliańskiego wojska ze względu na godny żołd i znaczne przywileje społeczne - wyszczerzył znów poparzoną mordę. - Gyna i Jona już znamy... - kontynuował. - A wy? Niech zgadnę! - zmierzwił nieistniejącą brodę. - Dwie urocze babeczki i młodzieniec o zręczności lisa. Cyrk niewątpliwie jakiś! Albo obwoźny burdel dla obojga płci! - zarechotał.
- Ja ci dam cyrk, ja ci dam burdel, ty nadpalony popaprańcu! - wyrwała się Betty, rzucając w niego pochwyconą gałęzią. - Dowcipniś się znalazł zawszony!
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172