Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2012, 18:27   #14
Serika
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Amaltea spodziewała się, że dostęp do kostnicy będzie utrudniony. Przez cała drogę, w każdej chwili, w której zdołała nie rozmyślać o losie swojego brata (a nie było tych chwil aż tak dużo), snuła plany, w jaki sposób dostać się do budynku, nie budząc podejrzeń. Może wpuszczali zwyczajnych gapiów? A jeśli nie, to może zadziała łapówka? (Mechanizm działania “opłat dodatkowych” rozpracowała już dawno, jeszcze w domu, i dobrze wiedziała, że potrafią otwierać pozornie zamknięte na głucho drzwi). A może lepiej powiedzieć prawdę i przyznać się do bycia krewną Awiego? I poprosić o wydanie ciała rodzinie? A może jednak nie krewną, tylko, powiedzmy... kochanką? Pomysły i plany mnożyły się w jej głowie niczym stadko napalonych królików, ale jak na złość żaden nie zyskiwał znaczącej przewagi nad konkurentami.

Ostatecznie, gdy jej oczom ukazała się brama prowadząca na dziedziniec świątyni Garlen, była przygotowana na to, że będzie musiała improwizować. Miała nadzieję, że nie zbłaźni się z bardzo przed strażnikami - tyle dobrego, że była ich tylko (a może aż?) trójka, a o tej porze dziedziniec był praktycznie opustoszały. Wzięła głęboki wdech i właśnie miała przekroczyć bramę, gdy trzy szybkie jak błyskawica ciosy powaliły jej niedoszłych rozmówców, jakby były to bezbronne dzieci.

Dziewczyna zamarła z uchylonymi z zaskoczenia ustami, wciąż opierając się jedną ręką o filar łuku wieńczącego wejście na teren świątyni. Bardziej zaskoczona, niż wystraszona, już miała zawołać głośno straże, gdy uświadomiła sobie, że wokół nie ma nikogo - a najbliższy odpowiednik straż, jaki widziała w tej okolicy, leży właśnie kilkadziesiąt metrów od niej, w kałuży krwi. Tymczasem morderca zniknął w drzwiach kostnicy, zapewne zamierzając się na dobytek zmarłych... Lub niekoniecznie zmarłych. A jeśli to drugie, to może niekoniecznie na dobytek?

Nie było czasu, żeby szukać pomocy, trzeba było działać!

Dystans, który dzielił ją od kostnicy, pokonała w kilka chwil. Dopadła do drzwi, ale zamiast wtargnąć do środka, przystanęła na chwilę, by sprawdzić, czy można jeszcze pomóc leżącym na ziemi mężczyznom.

Krew wsiąkła już w podłoże, pozostawiając tylko rozległe, ciemne plamy. W przytłumionym świetle wieczoru coraz trudniej już było rozróżniać kolory - dziewczyna z niejakim zdziwieniem uświadomiła sobie, ze nawet ta, która plamiła ubrania mężczyzn, była raczej czarna niż czerwona. Ta myśl przyczepiła się do niej jak rzep i krążyła po głowie przez cały czas, gdy patrzyła na ziającą dziurę poderżniętego gardła, wykrzywioną w grymasie przerażenia twarz, i drugą twarz, i porzuconą w środku ciemnej plamy na ziemi kolczastą pałkę...

Krew nie była czerwona. Krew była czarna.

W przedziwny sposób ta myśl pozwoliła jej stłumić nadchodzące mdłości, zastępując je uderzającą do głowy furią. Szarpnęła bogato zdobiony uchwyt drzwi lewą ręką, z mieczem w prawej dłoni, przygotowana do ataku. Oczywiście przez cały czas miała nadzieję, że Awi żyje i ma się dobrze, ale mimo wszystko stado krążących po pomieszczeniu drapieżnych ptaków zaskoczyło ją mocno. Nie na tyle mocno jednak, by przeoczyła stojącą tuż przed nią postać, oganiającą się przed atakującymi ją dziobami i szponami. Trudno było nie rozpoznać mordercy, który zaledwie chwilę temu pozbawił życia trójkę niewinnych ludzi. Tacy nie zasługiwali na honorowy pojedynek. Zasługiwali na wydanie ich w ręce władz i sprawiedliwą karę za swoje zbrodnie! Dlatego też nie czekała, aż zbir poradzi sobie z rozwścieczonymi (i zapewne nieistniejącymi) jastrzębiami. Korzystając z chwilowej przewagi ruszyła na wroga, zamierzając wytrącić mu z ręki broń.

Dziewczyna rozpędziła się, by z impetem zaatakować, wyprowadziła pchnięcie godzące w dłoń i prawie jej się udało. Ostrze zostawiło krwawy ślad na nadgarstku mężczyzny. Ten spojrzał na nią dzikim, szaleńczym spojrzeniem - jakby nie był człowiekiem, a wściekłym psem w ludzkiej postaci. Zacisnął jednak mocniej dłoń na sztylecie i obróciwszy się płynnie, zaatakował, mierząc ostrzem w szyję Amaltei. A przynajmniej taki miał zamiar. Pikujący na jego twarz jastrząb zmusił go do odskoczenia i poniechania ataku na elfkę.

Dziewczyna odruchowo wykonała zgrabny półobrót, usuwając się z linii zamarkowanego ciosu. Korzystając z faktu, że dzięki temu przeciwnik nie zasłaniał już jej widoku na pomieszczenie, omiotła wzrokiem kostnicę. Awicenna stał pod ścianą po drugiej stronie, w okolicach ciała jakiegoś innego elfa (zapewne tego otrutego trubadura, o którym mówiono) i wyglądał, jakby rzucał jakiś czar. Co było zresztą w tej sytuacji całkowicie logiczne, jeśli tylko pominąć plotki, jakoby leżał martwy. Oczywiście domyślała się, że stado jastrzębi było jego sprawką, ale i tak poczuła, że wydaje z siebie mimowolne westchnienie ulgi. A jeśli chodzi o bardziej świadome akcje - przypuściła kolejny atak, tym razem starając się raczej zranić, niż rozbroić typa. Nie wyglądał na osobnika, z którym bezpiecznie byłoby się cackać.
Chybiła, ostrze minęło o kilka centymetrów ciało mężczyzny, który ostrzem swego sierpowatego sztyletu postanowił się pozbyć swego utrapienia. I przeciął jednego ptaka, zaskoczony tym że cios przeszedł gładko przez bestię, jakby ta... nie istniała.

To wystarczyło. Iluzja opadła i widmowe jastrzębie znikły.

Nagłe zniknięcie iluzji zaskoczyło również Amalteę, choć tylko na krótką chwilę. Wykorzystała fakt, że na jej twarzy zagościł wyraz zdumienia, a powieki odruchowo rozwarły szerzej i jednym tchem zakrzyknęła:
- Prawdziwy za tobą!
Jednocześnie odsunęła się lekko w bok, udając, że odsuwa się od wyimaginowanego zagrożenia znajdującego się za plecami mężczyzny. Niezależnie od tego, czy zbir nabierze się na jej blef, następnym razem zamierzała zaatakować go z boku.

Nie nabrał, ale też i nie zamierzał atakować. Cofnął się nieco i zerknąwszy na Awicennę sięgnął do pochew ze sztyletami ukrytych za plecami. Dobył jednego z nich i płynnym ruchem cisnął w iluzjonistę, trafiając gp w bok. Ostrze wbiło się w ciało i ześlignęło po najniższym z żeber, omijąc witalne organy. Jednocześnie miecz Amaltei dosięgnął boku mężczyzny znacząc jego ciało krwawą raną. Dziewczyna kątem oka zauważyła, że jej brat właśnie rzucał jakiś czar.

Awicenna z miejsca, w którym stał, nie mógł dokładnei obserwować przeciwnika, ale Amaltea, patrząca na zbira z bliska, widziała dobrze jego zachowanie. Mężczyzna jedną ręką chwycił się za szyję, jakby próbował zerwać niewidzialne okowy ze swej szyi, jego oczy wybałuszyły się... Ale on sam się uśmiechał. Mimo, że walczył o oddech, uśmiechał się upuszczając sztylet z dłoni, sięgając po jakąś glinianą butelkę i ciskając ją w kaganek. Rozprysła się z głośnym trzaskiem o niego i o drewnianą ścianę, zapalając ją w oka mgnieniu. Ten szaleniec nie dbał o swe życie, dopóki mógł kogoś zabrać ze sobą. W tym przypadku elfie rodzeństwo!

Dziewczyna widząc, że mężczyzna sięga po jakiś przedmiot, wyprowadziła cios, ale dosięgnął ręki zbira ułamek sekundy po tym, jak łatwopalna substancja pokryła najbliższą ścianę. Najwyraźniej rozorana dłoń nie zrobiła na nim większego wrażenia, niż dusząca magia Awicenny, więc Ama niewiele myśląc rąbnęła go płazem miecza w tył głowy. Chybiła paskudnie, najwyraźniej ten typek nie zamierzał się poddawać i nie chciał być pojmany żywcem. Uniknął ciosu i choć próbował złapać oddech, to jednak ważniejsze dla niego było ubicie któregokolwiek z nich. (Choć najwyraźniej preferował “martwego” iluzjonistę). Chwycił za sztylet i wyraźnie zamierzał znów wbić go w ciało Awicenny. Elf najwyraźniej się bawił w jakieś okrążanie przeciwnika, ale za to kazał siostrze darować sobie podchody. Ama widząc, że jej brat, pomimo raczej nikłego obycia z bronią, szykuje się do ciosu, nie mogła przecież jednak tak po prostu się wycofać! Widząc, że przeciwnik pomimo utrudnień w postaci iluzyjnych czarów świetnie radzi sobie z unikami, tym razem postanowiła podejść do sprawy całkowicie poważnie. W chwili, gdy Awicenna wymierzył cios w bok przeciwnika, elfka chlasnęła go mieczem z drugiej strony.

Zarówno kukri iluzjonisty jak i miecz Amy zrobiły swoje. Polała się krew. Ciosy te zadały głębokie i ciężkie rany. A sam przeciwnik osunął się na podłogę dogorywając powoli. Nie było już czasu na nic. Ogień ogarnął ścianę, a sala była zadymiona.

- Awi, pomożesz mi go podnieść? - elfka z coraz bardziej bezradną miną to rozglądała się po ogarniętym pożogą pomieszczeniu, to patrzyła na krwawiące ciało leżące u jej stóp.
- Ama, on umiera – stwierdził Awicenna stanowczo, patrząc na upływ krwi. – Nie zdołamy... Chodź... – syknął i chwycił Amę, gdy jakaś płonąca, mała belka spadła zbyt blisko.
- Ale... - zaprotestowała słabo, nie opierając się jednak, gdy brat wyprowadzał ją na zewnątrz. Zauważyła, że Awicenna w pewnym momencie się nawet zawahał, ale nie mogła wiedzieć, że rozważał odcięcie umierającemu... palca? Zachowanie go dla jakiegoś ksenomanty mogło przynieść dużo więcej informacji... ale coś go powstrzymywało.

Brat z zaciętą miną ciągnął ją ku wyjściu, tak, że ledwo zdążyła chwycić pozostawioną przy wejściu gitarę. Ogień rozprzestrzeniał się po drewnianym budynku zastrzaszająco szybko. Amaltea nie znała się na pożarach, ale nawet ona wiedziała, że za chwilę zapewne pojawi się na dziedzińcu tłum gapiów. Nie, żeby w tej chwili obchodziły ją tego konsekwencje.

- Zabiliśmy człowieka... - powiedziała ponuro, ni to do niego, ni to do siebie. Zupełnie, jakby ten fakt wymagał należytego podkreślenia, albo jakby chciała wypchnąć z siebie tę myśl i móc zająć się czymś innym... Na przykład zadaniem tej setki pytań, które kłębiły jej się po głowie.
- Ama, chciał zabić nas – odpowiedział brat, nawet nie zwalniając – I był cholernie zdeterminowany, by nie dać się wziąć żywcem. - Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na siostrę. – A reszta... później. Kiedy będę mieć pewność, że nie napatoczy się żaden śledczy. – Znowu ruszył, ciągnąć ją za sobą po ulicy.
- Kto to w ogóle był, znałeś go? I co na wszystkie Pasje robiłeś, udając trupa w kostnicy?! - Elfka całkowicie zignorowała ostatnie słowa brata.
- Później - syknął Awicenna, niespokojnie spoglądając na drzwi mijanego domu. Na gusta iluzjonisty wyglądały zbyt bardzo, jakby się zaraz miały otworzyć. Na wszelki wypadek nawet zmienił imidż...

Amaltea krytycznym spojrzeniem oceniła nowy wizerunek Awicenny. Wysoki, niezbyt urodziwy ork z żadnej strony nie przypominał jej brata i uznała, że tyle środków ostrożności naprawdę powinno mu wystarczyć.

- I czemu niby mielibyśmy unikać śledczych? Przecież to on zaatakował?... - To był tylko początek pytań, które miała w zanadrzu.

Awicenna najwyraźniej nie podzielał jej opinii co do bezpieczeństwa, bo tylko po raz kolejny kazał jej być cicho i przełożyć rozmowę na bliżej nieokreślony termin, kiedy “będą bezpieczni” i “zejdą ludziom z oczu”. Zaprotestowała jeszcze kilka razy, ale ponieważ nic w ten sposób nie ugrała, ostatecznie pozwoliła bratu postawić na swoim. Przynajmniej na razie.
 
Serika jest offline