Michelle zadrżała. Szeroko otwarte oczy rejestrowały to co się dzieje. Huk bicia serca dudnił w uszach. Przerażające. Pierwotne i potężne jak żywioł. I nie, nie chodziło bynajmniej o skośnookiego szaleńca z mieczem. Webber poczuła jak zasycha jej w ustach. Problem człowieka z kataną przestał właściwie istnieć. Mojry już szykowały nożyczki, a Hades wysyłał Charona na drugi brzeg Styksu. Czerwone światełko wewnątrz głowy błyskało ostrzegawczo. Chodziło o grupę niezrównoważonych psychicznie ludzi doprowadzonych do ostateczności, którzy z pełną determinacją chieli upolować chińczyka. Zatłuką go jak psa. Z reguły jednak agresja grup nie kończy się na ubiciu prześladowcy.
Z osłupienia wyrwał ją plusk kamienia który wypadł jej z dłoni. Podniosła go tak raptownie, jakby był drogocennym skarbem. Nawet nie myślała o tym, że takich kamieni jest tutaj bez liku. Schyliła się po ten konkretny. Teraz potrzebowała broni bardziej niż kiedykolwiek, a ten kamień dawał jej namiastkę bezpieczeństwa. Początkowo kroczyła powoli co chwila upewniając się, że nikt nie zwraca na nią uwagi, a następnie niemal biegiem rzuciła się do ciał. Już ich nie przeszukiwała. Zrywała guziki, szarpała kieszenie. Głównie po omacku zajmując wzrok grupką jeńców.
Boże, daj mi broń bym mogła się przed nimi obronić!