Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2012, 16:23   #57
Lakatos
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Rafael po sprawdzeniu stanu swojego dobytku, rozejrzał się dookoła. Fernasa i Yarkissa nie było. Saelim z ponurą miną zadeptywał resztki ogniska.
- Gdzie Yarkiss? Gdzie oni poszli? - spytał na forum. Gdy ktoś wskazał mu kierunek, przełożył przez ramię łuk i pobiegł w tamtą stronę. Potruchtał po śladach dwóch towarzyszy, doganiając ich po drugiej stronie traktu.
- Macie coś? - szepnął, zaskakując ich od tyłu.
- Jeszcze nie, ale kto wie? - Odparł zdziwiony obecnością Rafaela Yarkiss.
Ralfi uważnie obejrzał obrany trop.
- Dobra, będę szedł trochę szerzej, może te..
- Cicho idź przede wszystkim - przerwał mu Fernas, sycząc wręcz -Słyszę ich chyba. Nie potrzeba, byś zagłuszał.
- ...to coś skręciło - dokończył myśliwy, miarkując młodzieńca wzrokiem. Nie skomentował jego uwagi i począł szukać śladów i nasłuchiwać odgłosów, idąc bliżej rzeki.
Solmyr powoli ruszył za towarzyszami, łapiąc wcześniej za kostur, uważnie się rozglądając i strając się nie przeszkadzać tropicielom. Jednocześnie nasłuchiwał i był czujny.

Eillif uznała, że nie powinna zostawać z resztą. Nie wiedzieć czemu, większe zaufanie miała do towarzyszy, którzy poszli. Wrzuciła więc szybko rzeczy z ziemi do plecaka, zarzuciła go na ramię i cicho podreptała za Solmyrem. Nie chciała go doganiać, nie chciała nawet, żeby chłopak wiedział, że ktoś za nim podąża, ale za nic w świecie nie mogła go zgubić. Nie poradziłaby sobie sama, to pewne.
~ A może jednak jestem zbędnym ciężarem... Skoro jestem zdana tylko na nich... Przecież bez nich ja, ja... po prostu nie dam sobie rady...
Zielarka musiała przerwać swoje rozmyślania, bo...
~ Czy ja zgubiłam Solmyra?! Gdzie on jest?!
Na szczęście okazało się, że chłopak tylko nieznacznie skręcił.
~ Będę szła powoli za nim, przy okazji uzupełniając moje zapasy ziół. Może uda mi się coś znaleźć, a poza tym skupię się na jednej rzeczy. Ważnej i pożytecznej. A tego chyba mi najbardziej potrzeba... spokoju. ~ Co prawda droga nie była długa, ale dziewczynie udało się znaleźć przy drodze trochę hyzopu, macierzanki i rumianku.

Pięcioosobowa grupka przecięła trakt i ruszyła w stronę rzeki. Im bliżej byli, tym wyraźniejsze stawały się dźwięki lutni - teraz słyszeli je już wszyscy. Ktoś grał na niej - całkiem sprawnie - nieznaną Fernasowi, skoczną melodię. Gdy zaś Yarkiss rozgarnął którąś z kolei kępę tataraku oczom ludzi ukazał się bardzo osobliwy widok.
Na brzegu Wartki odbywała się... impreza! Kilkanaście skrzatów i świerszczyków podrygiwało i podśpiewywało w rytm melodii granej z duża werwą przez jednego ze świeszczy. Oczywiście fernasowa lutnia była zbyt duża dla chochlika, toteż stała oparta o jakiś kamień, a grajek skakał we wszystkie strony jak fryga, trącając odpowiednie struny. Solmyrowe grzybki były rozrzucone po ziemi; niektóre ewidentnie nadgryzione. Nad samą wodą znajdował się woreczek Eillif, z którego wystawał zadek jakiegoś świeszczyka. Na okolicznych krzakach i kamieniach siedziało więcej chochlików, kiwając się w rytm muzyki. Rafael zauważył, że stworzenia zrobiły sobie z jego wnyków i traw huśtawki, na których bujały się teraz młode skrzaty.
Gdy siedzące wokół baśniowe istoty zauważyły grupę ludzi stały się czujne, jednak tancerzom obecność widzów wydawała się nie przeszkadzać. Zachowywały się jakby były w transie lub... no cóż, naćpane. Niektórym plątały się nogi, inne kręciły się w kółko lub próbowały niezdarnie latać; mimo to wyglądało na to, że świetnie się bawią.

Przeczucie nie myliło łowcy. Po nitce do kłębka udało mu się odnaleźć złodziei ich dobytku, o ile można było tak nazwać bandę rozbawionych chochlików. Yarkiss wiedział jednak, że to dopiero połowa sukcesu. Trzeba będzie przecież jakoś odebrać im swoją własność, bo patrząc po skrzatach, nie wyglądały one, żeby chciały same oddać im skradzione rzeczy. Jednak tym nie miał zamiaru zajmować się łowca. On już swoją robotę wykonał, a poza tym jemu w porównaniu do innych skradziono tylko drobiazg, dlatego nie palił się do działania. Reszta natomiast miała więcej do stracenia. “Niech teraz inni wezmą się do roboty.”
Tymczasem Yarkiss przyglądał się z rozbawieniem imprezie chochlików, a szczególnie na jednego, który skakał przy lutni.
-Spójrz. - wskazał bardowi ręką skrzata wygrywającego na instrumencie. - Mógłbyś się od niego uczyć.
- Czego? Że przed graniem powinienem prosić kogoś, żeby was odurzył? - odciął się bard, patrząc na znarkotyzowane skrzaty.
- Może nie byłoby tak złe - odparł Yarkiss, przyglądając się śmiesznemu, jego zdaniem, uzbrojeniu skrzatów. Rapiery i łuki dopasowane do ich rozmiarów z jego perspektywy wyglądały na zabaweczki, które nie powinny wyrządzić mu większej krzywdy. Łowca stanął cicho z boku, zastanawiając się jak całą sprawę załatwi Fernas.

Bard prychnął lekko. Yarkiss najwyraźniej położył na szali zbyt mało, żeby coś ryzykować... jemu nikt nie ukradł najlepszej (bo jedynej) towarzyszki życia, by używać jej jako harfy! Oznaczało to, że właśnie Fernas musiał wziąć odpowiedzialność na swoje barki. No, dlatego, że reszta to bękarty i idioci też.
- Cne skrzaty! - przemówił, skłaniając się nisko skrzatom... na razie z bezpiecznej odległości – Jam Fernas, trubadur, co się zowie. Pełen chęci, by zaoferować wam me granie, jak również i po całym świecie panegiryków na waszą część brzdękanie. Brak mi tylko instrumentu... – westchnął i spojrzał pożądliwie na lutnię, sygnalizując, że tylko jej brak powstrzymuje go przed właściwym złożeniem tej oferty. A potem będzie się martwić, jak się wyłga od pięćdziesięciu lat nieustannego grania świerszczykom czy podobnymi atrakcjami... Lutnia ważniejsza.
- Ludź! - wrzasnął najbliższy tancerz i podskoczył wysoko.
- Ludź, ludź! - podjęli inni, podrygując do wtóru, a grający świerszcz spojrzał na Fernasa z niechęcią i przyspieszył rytm.
- Grajka mamy, innego nie chcemy! - zrymował koślawo jakiś skrzat, kręcąc ósemki nad chochlikową polanką.
- Pssst! Spytaj się kiedy kończą te harce. - szepnął bardowi Rafael.
- Przepraszam za afront – skłonił głowę bard, przełykając dumę – Nie kończycie może tańców niebawem? Bo sprzątanie po fecie rzecz niewdzięczna, więc w ramach przeprosin mógłbym zrobić to za was...
- Hę? - zdziwił się “ósemkowy” lotnik, na moment zawisając w powietrzu. - Ludź coś mówi? Ktoś ludzia pytał? Prosił? Zaprosił?
- Się nie podoba to na łódkę przerobię! - zirytował się muzyk, który faktycznie grał niebezpiecznie blisko rzeki. Widać nie lubił jak mu przeszkadzano.
- Ludź od afronta do kąta - pisnął skrzacik, który kołysał się na jednej z huśtawek. Jego dwaj koledzy zaśmiali się w głos.

No dobra, skrzaty najwyraźniej gadać nie chciały. A oni nie mieli nawet zapasów alkoholu, by je do siebie przekonać... Fernas bąknął tylko coś przepraszającego (ale cicho!, żeby skrzat mu lutni nie spławił z nurtem Viseny) i zaczął rakiem wycofywać się „do kąta” - czyli w kierunku kompanów. Miał jeszcze na tyle instynktu samozachowawczego, aby nie chcieć oberwać jakimś paskudnym czarem... jeszcze by mu coś zmniejszyli albo ukradli. I potem miałby głos jak dziewka, a wszyscy śmialiby się z jego śpiewu!
- Lutnia już niepotrzebna? Możemy wracać? - Łowca zapytał wracającego bez instrumentu barda.
- Potrzebna, ale oddać jej nie oddadzą - wzruszył ramionami – Myślę, czy nie zrobić im kilku światełek, żeby się zainteresowały... cokolwiek słyszałem o skrzatach, były ciekawskie – więc może będzie się dać je rozproszyć? A potem hyc do obozu, lutnię – i co kto chce – zajumać.
- Jak się nad tym zastanowić, pomysł nie wydaje się zły, ale do jego wykonania chyba nie potrzebujesz pomocy? - Yarkiss nie widział potrzeby, żeby narażać się dla gwizdka, a tym bardziej dla Fernasowej lutni. - Życzę szczęścia. - Myśliwy miał dziwne przeczucie, że grajkowi może się one przydać.
Dobiegająca do ich uszu muzyka nagle ucichła. Świerszczyk, który do tej pory pracował w charakterze grajka, wraz z drugim - odrobinę większym - zaczęli odwracać lutnię strunami do kamienia. Trzeci, demonstrując wszem i wobec trzymany w dłoni kawałek kredy, przymierzał się do narysowania w miarę zgrabnego kółka, a paru skrzatów szykowało już łuki...

~Mistrz mnie zabije, jeśli nie będę potrafił upilnować lutni...~ - przemknęła pierwsza myśl w głowie Fernasa. Drugiej, jak zwykle, już nie było.
- Preeeeeeecz! - wydarł się, próbując dobiec do instrumentu, zanim szkodniki go zniszczą.
Już przy trzecim kroku poczuł, jak coś żelaznym chwytem łapie go za kostkę. Czwarty krok nie został dokończony, a Fernas ledwo zdążył wystawić ręce, by choć odrobinę złagodzić skutki upadku.
- Bam! - wrzasnął jeden z małych skrzatów, a reszta zebranych wybuchnęła śmiechem patrząc jak ludź próbuje wyswobodzić się z wnykowej huśtawki. Jeden ze świerszczyków zamazał się nagle i zmienił... w miniaturowego Fernasa, który zaczął naśladować upadek człowieka, ku uciesze reszty.
- Robactwo, szarańcza, karaluchy, prusaki, stonki... - mruczał tymczasem ludź cicho, a niechętnie. Jednocześnie próbował się podnieść... czy przeczołgać. Byle uwolnić się od wnyków!

Tak jak spodziewał się myśliwy misterny plan barda na nic się nie zdał. Zamiast odzyskać lutnie, leżał teraz jak długi na ziemi. Choć Yarkiss nie widział co spowodował jego upadek, domyślał się, że jest to sprawką gościnnych skrzatów. - Niech go szlag! - Myśliwy choć nie przepadał za Fernasem, postanowił spróbować wyciągnąć go z opresji. Nie zastanawiając się długo, wpadł z wrzaskiem i mieczem w dłoni w sam środek imprezy.
Słysząc Yarkissa, Fernas zdecydował się podjąć konkretne działanie. Proste – sięgnąć do krótkiego miecza przy boku i spróbować przeciąć wnyki. Gwizdał przy tym całkiem głośno jakieś szybkie tony. Gwizdanie było żywiołowe – i w jakiś dziwny sposób kojarzyło się z bojem i chwałą, dodając wszystkim otuchy. Ku swojej frustracji kątem oka dostrzegł kilka świerszczyków, które podrygiwały w rytm muzyki.

Na widok szarżującego mężczyzny chochliki rozpierzchły się z radosnym wrzaskiem, choć te odurzone z mniejszym entuzjazmem. Jeden ze świerszczyków podskoczył wysoki i gwizdnął Yarkissowi jego własnym gwizdkiem prosto w ucho; po czym umknął między trawy.
- Nie ja cię tylko dorwę! - Wykrzyczał Yarkiss do chochlika uciekającego z jego gwizdkiem. - Nogi ci z … - nie dokończył, bo w tym momencie poczuł, że otarczająca go roślinność zaczyna wydłużać się i falować, ściśle oplatając mu nogi. Łowca zaczął poruszać się energicznie, próbując się uwolnić z pułapki nastawionej przez chochliki. - Przeklęte skrzaty! - wywrzeczał. Odpowiedział mu radosny śmiech spośród traw. Słysząc drwiący chichot świerszczyków, łowca kipiał ze złości. Nie mogąc się szybko wyswobodzić się z plątaniny pnączy, zaczął ostrożnie przecinać je mieczem, uważając przy tym, żeby nie poharatać sobie nogi. Jednak to nic nie dawało - rośliny żyły, wiły się i skręcały, a na miejsce uciętych pojawiały się nowe. Yarkiss widząc, że poprzednie próby wydostania się z pułapki nie przyniosły najlepszych efektów, spróbował ile sił w nogach wyrwać z plątaniny roślin. Szarpiąc się i unikając kolejnych chwytnych pnączy zdołał przebiec, przejść i przeczołgać się poza zasięg złośliwej roślinności, która jeszcze chwilę wiła się bez celu, a potem wróciła do swej zwykłej, spokojnej egzystencji. Myśliwy podniósł się wreszcie do pionu, a wtedy...
 
Lakatos jest offline