Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2012, 17:51   #103
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Ląd na horyzoncie, ląd widzę! - rozległ się okrzyk na pokładzie. Pesarkhal wnet spojrzał lunetą tam, gdzie miał być ląd i już rozmyślał, co powinien zrobić, kiedy jasne stało się, że sytuacja nie spoczywa już w jego rękach.
Sprawą zajął się Ragar, najwyraźniej obudzony przez Ralfa.

O to, że przebudzono Thorta nie dbał w żaden szczególny sposób. Bardziej interesowało go co innego – czy smok umyślił złożenie raportu kukowi jako afront? Nie zdenerwowało go to ani trochę – właśnie dlatego, że wyglądało na umyślony afront. Gdyby wybuchał gniewem, gdy tylko inni chcieli wyprowadzić go z równowagi, dawno już byłby martwy.

Tylko, no, to klasyfikowało smoka jako osobnika przynajmniej nieprzyjaznego. Nawet, jeśli nie przekazał informacji kukowi celowo. Bo oznaczało tyle, że składanie raportu kucharzowi jest najbardziej intuicyjne – a więc, że inni spośród utrzymujących porządek są idiotami.

Ale w sumie... mógł to przewidzieć. Wcale nie myślał o wachcie w bocianim gnieździe jako jakimś wymiarze kary – zwyczajnie krukogryf wciąż mógł pałętać się w okolicach statku. A Sylve jako jedyny z nich mógł stawić czoło maszkarze na jej własnym gruncie. Czyli w powietrzu. Tyle, że smok najwyraźniej odebrał to jako atak... chyba. Czyli... może po prostu miał focha?



Bosman powierzył Pesarkhalowi zorganizowanie zwiadu na wyspie, więc ów zakasał rękawy i czym prędzej zabrał się do organizację. Jeszcze zanim nakazał przygotowanie do spuszczenia szalupy rozesłał wieści o zebraniu najemników. Co by nie mówić, to najęci przez Lanthisa wojacy stanowili najbardziej doświadczoną grupę załogantów z „Czarnego Gryfa”. A choć mógł zwyczajnie wcielić kilku do swej grupy, to z jakichś powodów caliszyta wolał dobrowolną kooperację.
- Wiecie, że wypatrzyliśmy wyspę na horyzoncie – rozpoczął zebranie Bahadur, od razu przechodząc do rzeczy – I myślę, że trzeba, byśmy ją zbadali.
Caliszyta przerwał na chwilę, patrząc na pozostałych.
- Jestem niemal pewien, że jest zamieszkana – stwierdził mocno – więc chcę dowiedzieć się, czy mieszkańcy są wrodzy. Jeśli nie, to zamierzam zaproponować bosmanowi, abyśmy tu zasięgnęli języka i przeczekali kilka dni w oczekiwaniu na Gwiazdę Południa. A jeśli są - wzruszył ramionami - To nic tu po nas. Portu nie widać więc możemy bez przeszkód i obawy o pościg odpłynąć. Wysp tu ponoć sporo, więc różnicy to nie czyni.
Bahadur znów uczynił pauzę, żeby najemnicy przetrawili informacje. Wreszcie, kiedy uznał, że dał im dostatecznie dużo czasu, rzekł ostatnią część:
- Jacykolwiek mieszkańcy już pewnie dawno dojrzeli „Gryfa”. Więc pewnie tłoczą się już na brzegu - machnął ręką – Mamy magów, którzy mogą przesłać informacje z szalupy na wybrzeże. Dlatego powinno dać się zorientować się w zamiarach z pewnej odległości. I może ustalić spotkanie na dość neutralnym gruncie - wzruszył ramionami po raz drugi, implikując, że dalszego przebiegu 'misji' na brzeg zaplanować się nie da.
-Tyle z mej strony. Jesteście tutaj najbardziej doświadczeni, więc liczę na to, że znajdą się ochotnicy do udziału w eskapadzie – dokończył swoją przemowę Bahadur - Oczywiście, jeśli macie lepsze pomysły, to chętnie ich posłucham.
- Jeśli chcecie zejść na ląd, poprowadzę was - rzuciła Noa, wpatrując się w deski pokładu. Zejście na ląd mogło jej dobrze zrobić, odrywając ją od nieprzychylnych spojrzeń marynarzy i znienawidzonego ryja bosmana. - Jeśli gdziekolwiek moje umiejętności maja się przydać, to właśnie tam. Czy to dżungla Chultu czy zafajdana, mglista wyspa. Nie ma znaczenia... - przeniosła spojrzenie an Bahadura.
- Rozumiem że wszyscy spodziewacie się przyjęcia na waszą cześć tuż po zejściu na ląd. A czy ktoś po za mną przypuszcza że zamiast jadłem i winem przywitają nas strzałami i mieczami? O magii już nie mówię. - Sylve przerwał idyllistyczne wizje zejścia na ląd.
- Właśnie dlatego chce tam iść... -mruknęła tropicielka - Tam na lądzie, potrzebna wam będzie siła, a nie zwinny język.
- Uważasz że mamy jakiekolwiek szanse? Prawdopodobnie mają nad nami przewagę liczebną. Oczywiście mamy magów
- mówiąc to smok wypiął dumnie pierś i wyprostował szyję, unosząc jednocześnie nieco swój łeb - ale całkiem możliwe że oni mają swoich.Po za tym to ich ziemia. -
- Tak do tego podchodząc, równie dobrze możemy już teraz wepchnąć sobie ostrze w grdykę...
- sapnęła wręcz - A czy wasze czary mary będą przydatne... Przekonamy się.
Bahadur obrzucił smoka spojrzeniem. Nie słuchał, co mówi? - caliszyta myślał o smoczydle dość niechętnie od czasu, gdy ów mu podpadł.

- Jakakolwiek magiczna komunikacja nie wchodzi w rachubę?
- caliszyta zwrócił się do Sylve - Wydawało mi się, że wspomniałem, że zażądamy spotkania na korzystnych warunkach. Jak nie dadzą, to odpłyniemy, popływamy wokół wyspy, strzelimy w ich wioskę z armat i spróbujemy znowu - wzruszył ramionami.
Nie dodał, że wątpi, by natknęli się na jakiś większy opór. Wyspa nie była specjalnie duża... co oni spodziewali się tam znaleźć, tajny sabat wiedźm i wojennych czarodziejów? Bez sensu. Skoro Gryf mógł się wyprawiać na te morza z małą (i nie w pełni uzbrojoną!) załogą, to wody nie mogły być AŻ TAK niebezpieczne. Najpewniej tutejsi mieli dwudziestu zdatnych do walki mężczyzn i zero chęci ściągnięcia na siebie uwagi dużego galeonu.
- Genialne wprost! - wykrzyknął smok.
- Zaatakujmy ich jeśli nie odpowiedzą choćby nawet z braku maga, przecież na pewno nam wybaczą jak tylko wytłumaczysz im, dlaczego to zrobiłeś! - Sylve nie krył złości. Drażniła go głupota ludzka. I to w dodatku głupota kogoś, kto powinien wykazywać się rozsądkiem i podejmowaniem przemyślanych decyzji.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś przestał traktować innych jako idiotów – Bahadur zmrużył oczy – Nikt mi nie płaci za spowiadanie się wam z moich planów. Więc jeśli cokolwiek chcecie usłyszeć, to radzę zaprzestać tej maniery.
- W takim razie przestań się tak zachowywać - odpowiedział smok bez cienia emocji w głosie.
- Powtórzę się, może trzeba jaśniej... - caliszyta westchnął – Umiem znosić konstruktywną krytykę, ale to nią nie jest. Pieprzysz, a na dodatek mnie obrażasz... - skierował wzrok na smoka – Więc albo zacznij mówić do rzeczy, albo wylecisz z zebrania. na wysoki zwiad powietrzny – dokończył Bahadur. Po prawdzie, to nie był wcale pewny, czy umiałby przelecieć taką trasę... ale go to mało obchodziło.
Na szczęście smok nie kontynuował pyskówki. Pewnie obraził się na tyle, żeby umilknąć na dłuższy czas. Na szczęście, bo Bahadur od długiego czasu nie zaznał snu – trzymając się na jakiejś orzeźwiającej nalewce, którą wyprosił od Ashraka – a do lądowania był zobligowany rozkazem. Jego nastrój był więc dość parszywy, a niekonstruktywna krytyka (i to momentami ad personam) tylko go denerwowała jeszcze bardziej.
- Jeśli na plaży zbiorą uzbrojeni ludzie i wyślę wiadomość, że proszę o bardziej kameralne spotkanie, to oczekuję, że część z nich odejdzie – powiedział caliszyta - Wśród ludzi to normalna reakcja. Nie wiem, czy tak jest również wśród smoków.
Po chwili zwrócił się do Noi:
- Nie, twe talenty będą lepiej wykorzystane, gdy nikt nie będzie cię obserwował - zawyrokował - Jeśli bosman się nie sprzeciwi, każę zabrać cię drugiej szalupie. Szalupa zrobi szerszy łuk i wysadzi cię na nieobserwowanym kawałku plaży. Będziesz mogła zbadać wyspę na własną rękę... i przyjść nam z pomocą, jeśli tutejsi poniewczasie uznają, że złamaliśmy jakieś tabu. Pasuje ci takie wyjście? - spytał się.
Milczała przez chwilę mierząc mężczyznę podejrzliwym spojrzeniem. Co im szkodziło, żeby po tym wszystkim zwyczajnie zostawić ją na wyspie ? Wszak w bajeczki opowiedziane przez bosmana mogli wszyscy uwierzyć. Z drugiej strony, jeśli chcieli się jej pozbyć, wystarczyło życzliwe słowo do ucha bosmana...
- Niech będzie. Tylko jak skontaktujecie się ze mną, lub ja z wami jeśli sprawy na wyspie nas przerosną ?
- Z tobą możemy się skontaktować magicznie
– potarł brodę w zamyśleniu – Jeśli zaś chodzi o ciebie... Możesz wziąć ze sobą Ashraka. Twój brat powinien dysponować odpowiednimi możliwościami.
Elfka, która dotychczas tylko przysłuchiwała się rozmowie, postanowiła zabrać głos w dyskusji.
- Wyspa jest zamieszkana. To z niej pochodzi Papusza. – Kobieta wskazała na dziewczynkę, która stała koło niej – w końcu jeszcze nie wszyscy najemnicy wiedzieli, jak mała ma na imię. – Jest na niej przynajmniej jedna wioska, którą rządzi Grigori – jego przede wszystkim należy się wystrzegać. Mała twierdzi, że potrafi on czytać w myślach i wszystko widzi. – Tu spojrzała na magów. Oni powinni wiedzieć, o co dokładnie mogło chodzić dziewczynce. – Poza tym, można tam spotkać likantropów. Chyba że istnieje inny powód niewychodzenia podczas pełni.
- O ile to rzeczywiście jej dom - zmarszczył brwi w zastanowieniu - Wątpię, by w życiu widziała dużo wysp. Ale dziękuję za informację - nadmiar ostrożności nie zaszkodzi. A jeśli usłyszę o jakimś Grigorim, będę wiedział, na czym stoję - schylił głowę w geście podzięki.
Noa przez chwilę wpatrywała się w dziecko u boku elfki. Jej spojrzenie było nieruchome, bez wyrazu - niczym u węża zaczajonego na swoją ofiarę.
Po chwili namysłu przeniosła spojrzenie na Chui.
- Nie byłaś w stanie więcej z niej wycisnąć, czy nie próbowałaś? Może ciocia Noa powinna podać jej syropik, po którym więcej się jej przypomni? - przeniosła spojrzenie ponownie na dziecko, jednak na jej obliczu czy też w głosie, próżno było szukać groźby. Nagle drgnęła...
- Czy to szczenie rysuje? Rysowała coś? Może swój dom... - obserwowała małą wcześniej , jednak to elfka robiła tutaj za przytulankę w ramionach bękarta.
Caliszyta drgnął lekko, gdy tylko usłyszał słowa Noi. Szybko jednak powrócił do zwyczajnej postawy.
- To brzmi całkiem, jak cała wiedza czterolatki... - rzekł, utrzymując całkowicie obojętny ton. – Jeśli ją przestraszysz, usłyszysz najwyżej, że tatko umiał obronić ją przed ciociami. Strata czasu. - Wzruszył ramionami.
I wyjątkowo miał nadzieję, że Noa się tu zgodzi, choć z przyczyn zupełnie innych niż dobro dziecka.

Tropicielka wzruszyła ramionami, przenosząc spojrzenie z dziecka na Bahadura.
- Dzieci bywają pamiętliwe... A skoro tak mocno nosi w sobie lęk przed tym, jak mu tam... Zresztą, może macie rację.
Spojrzał na resztę najemników. Milczeli. Pesarkhal westchnął w duchu. Zapału u nich było tyle, co u straceńców...
- Courynn, Veras... – zwrócił się do trzech spośród zgromadzonych – Chcę, żebyście uczestniczyli w tej wyprawie.
Następnie odwrócił się do Yagara. Mag dysponował wyjątkową wiedzą... i nie był smokiem. Mógł od biedy ujść za normalnego człowieka, co już rokowało nadzieje, że nie odepchnie 'zabobonnych mieszkańców'.
- Yagarze, pomoc kogoś o takiej wiedzy może okazać się nieoceniona - rzekł do Czerwonego Czarnoksiężnika - Myślę, że twoje umiejętności mogą okazać się na wyprawie niezbędne.
Spojrzał jeszcze raz po wszystkich, aby zobaczyć, czy nikt nie ma uwag, po czym zakończył zebranie. Dobrał kilku ludzi – doświadczonych, do których miał zaufanie, którzy mieli odpowiednią broń... i no – ludzi właśnie.



- Kilka spraw, nim wylądujemy – stwierdził Pesarkhal, gdy tylko wszyscy znaleźli się w łodzi – Kilka, bo choć sam nie wiem, czego się spodziewać, to niektóre zasady mogą być uniwersalne.

- Pamiętajcie, że wkraczamy na nieznany teren – mówił Bahadur do ludzi w łodzi – A ludzie tego lądu mają zwyczaj wierzyć w zabobony. Dlatego musicie zachować pewną ostrożność.

- Po pierwsze – starajcie się nie tykać rozmową wierzeń religijnych. Odnosi się to także do wywoływania ich imion. Czy to Pan Bitew, czy Sucza Królowa... dość powiedzieć, że najpewniej są dość egzotyczni wśród tubylców – no, nawet Toril – wedle jego wykształcenia – dzielił się na strefy wpływów panteonów; i bogowie z jednego niezbyt przyjaźnie patrzeli na inne – Więc starajcie się tego nie czynić.


- Po drugie, musicie pamiętać, że pewne rzeczy mogą budzić lęk. Dlatego nie mówcie o smoku na pokładzie – nawet, jeśli mielibyście mówić o „jaszczurce-prowiancie”. Starajcie się też nie wspominać o magii, Lanthisie czy czymkolwiek póki nie ustalimy stosunku tutejszych do sztuk tajemnych. Amn przykładem, że czarnoksięstwa można się bać. Możecie za to wspomnieć o multirasowości... jeśli witający nas tłum będzie wielorasowy – specjalnie zresztą wybrał sobie tylko ludzkich załogantów, aby w razie czego uniknąć utarczek na tle rasowym.

- Po trzecie, wyprawa obfituje w tajemnice. Choroba, która zmorzyła kapitana... Dziewczynka z karaweli-widma... może na któreś z nich miejscowi znają odpowiedzi. Może - caliszyta wyruszył ramionami - Ale coś mi się wydaje, że gadanie o tym z mieszkańcami będzie cholernie ryzykowne. Więc jeśli któryś z was będzie miał jakieś podejrzenia, niech się z nimi podzieli ze mną, a nie z tubylcami. Mogę spróbować pociągnąć ich za języki, jeśli się zgodzę z podejrzeniami.

- Po czwarte – trzymajmy się razem. Odchodzenie od siebie po próżnicy jest... no, głupie.

- Więcej nie powiem, bo trudno rzec, co nas czeka na brzegu
– wzruszył ramionami – Może się zdarzyć, że na brzegu będą nas oczekiwać z włóczniami. Ale od tego mamy oczy, by to zobaczyć, i od tego mamy głowę, by zmienić plan, więc szkoda kłapać po próżnicy. A ja w was i wasz rozsądek wierzę.


Siedząc później w łodzi miał chwilę, żeby zastanowić się nad swoim stosunkiem do dziewczynki. Ktoś z zewnątrz, obserwując jego działania, mógłby pomyśleć, że przywiązał się do Papuszy. Bronił ją przed Noą, zamierzał poruszyć niebo i ziemię, żeby na wyspie się o niej czegoś dowiedzieć i poznać prawdę... inaczej przecież by zadbał o to, by ktoś inny (Courynn?) poprowadził wyprawę, a sam by zakosztował snu. Zapewne z pełnym pozwoleniem bosmana.

Ba!, był niemal pewien, że bardziej przyda się na pokładzie, niż rozmawiając z tubylcami.

Innymi słowy – poświęcał coś, żeby ocalić opętaną dziewczynkę, co do której sam miał mieszane uczucia. Trochę jak boscy wybrańcy ze starych opowieści...

Gówno prawda.

Bahadur el Pesarkhal nawet nie aspirował do takiej wielkości ducha. Od momentu, w którym Atuar przekazał mu wiadomość, patrzył na dziecko mniej jak na człowieka, a bardziej jak na istotę magiczną. Tu nie było już miejsca na współczucie. Było za to miejsce na coś innego: na zabobonny lęk.

Niby urodził się w Calimporcie, najbardziej magicznej z Ziem Intryg. Niby wiedział, co magia potrafi zrobić... Niby. Bo tak naprawdę to magiczność Ziemi Trzech Rzek była powierzchowna. Era Ognia z Niebios, Mnemon i Calim... wszystko to nauczyło caliszytów, żeby nie tykać istot, które nie rozumieją. Dlatego magia przyzwań praktycznie się nie rozwijała, a za zbytnie powiązania z dżinami (czy ifrytami) groziła śmierć. Lud Calimshanu się lękał.

Tym samym lękiem Pesarkhal obdarzył dziewczynkę. Nie rozumiał, czym jest. I nie wiedział, co z nią zrobić. Setki opowieści o zemście pradawnych istot kołatały mu się po głowach. Towarzyszyły im dziesiątki doniesień o statkach-widmach... a to wszystko sprawiało, że zwyczajnie bał się tknąć Papuszę. Jeszcze „Czarny Gryf” podzieliłby los drugiego statku... Jeśli chciał coś z tym zrobić, to musiał znać prawdę.

A jeśli uda się ocalić ludzkie dziecko... cóż, to dobrze. Ale cokolwiek bardziej obchodziła go załoga i własna skóra.

Tyle tylko, że takie przemyślenia były średnim towarzyszem wędrówki, więc gdzieś w ćwierci drogi na wyspę caliszytę zmógł zasłużony sen. Dopiero przy końcówce któryś z marynarzy go obudził. Wówczas stanął na dziobie, pożyczył od Braegena lunetę i stanął, wypatrując sytuacji na brzegu.
 
Velg jest offline