Selby, Boone, Blackwood
Boone czuł szarpnięcia Japończyka pod sobą, kiedy z wbitym w szyję wroga sztyletem, przyciskał konającego do ziemi.
Krew wypływająca z gardła, w szarym świetle monsunowego poranka, wydawała się być gęsta i czarna, jak smoła. I nie było jej tak wiele, jakby można się było spodziewać.
Kiedy Boone kończył z przeciwnikiem, Selby zajął się obserwacją okolicy. Z doświadczenia wiedział, że Żółtki są jak mrówki i rzadko chodzą w pojedynkę. Gdzieś w tych mokrych, czarnych zaroślach mogli kryć się kolejni napastnicy gotowi serią z karabinu posłać ich trójkę w objęcia śmierci.
Słowa Boona zaciekawiły Blackwooda. Pielęgniarz podszedł bliżej. W tym samym jednak momencie Boone poczuł, że zadźgany japoniec drga pod jego kolanami. Dziwaczne drżenia przeszły przez klatkę piersiową śmiertelnie rannego i nagle... kolana Boona znalazły się w środku klatki piersiowej przeciwnika, jakby ciało Japończyka zamieniło się w kruchą glinę.
Boone syknął z odrazą a tedy wszyscy zobaczyli, jak z ust, rozwalonego gardła, klatki piersiowej i pustych oczodołów martwego wroga, wysypują się roje dziwnych, czarnych insektów, przypominających nieznany im gatunek pająków.
Część z nich spływała z ciała na ziemię, część jednak wdrapywała się po kolanach Boona na jego nogi, błyskawicznie przemieszczając się w górę ciała. Kapral Boone mógł przyjrzeć się najlepiej pająkom. Były małe, czarne jak opale wielkości kciuka dorosłego mężczyzny. I było ich zatrzęsienie.
Harikawa, Collins, Noltan, White, Summers
Siedzieli cicho z napięciem przypatrując się pobliskim chaszczom. Wyobraźnia podsuwała im obrazy najstraszliwszych potworów, których lękali się jako dzieciaki. Mimo tego, iż wiedzieli przecież, że potworów nie ma, a w zaroślach kryje się raczej jakieś egzotyczne zwierzę.
Dlaczego więc się bali? Dlaczego odczuwali tą dziwną, dławiącą ich obawę. Pozornie spokojni wypatrywali wzrok, by w gęstwie dżungli zobaczyć coś, co mogło wydać z siebie ten paskudny skowyt.
Doczekali się.
Krzaki poruszyły się nagle po lewej od nich, gwałtownie i energicznie, jakby coś lub ktoś, kto się przez nie przedzierał, nie zważał na to, że może zostać wypatrzony.
Raz, drugi, trzeci ...
A potem w polu widoczności pojawił się owalny, ale niewysoki kształt. Ludzki kształt.
To był gruby Japończyk. Taki, jak zawodnicy sumo. Całkiem nagi i cały mokry. Mimo, że nie należał do strachliwych, Harikawa zacisnął zęby i na ułamek sekundy zamknął oczy.
Grubas stał chwiejąc się na opasłych nogach i rozglądał czujnie, by za sekundę otworzyć usta, jak do krzyku.
Chyba był sam.
- Zdjąć go w miarę cicho – rozkazał dowódca. – Nim nas zobaczy.
Przeciwnik nie był jednak sam. Gdzieś z boku, kawałek dalej, wyraźnie ujrzeli światło latarki poruszającej się przez dżunglę. Grubas też je zobaczył.Powoli zaczął odwracać się w jego stronę.
Demspey, Dean, Yoshinobu, Wickman
Dźwięku ostrza katany przecinającej ludzkie ciało nie da się zapomnieć. Nigdy.
Czwórka ludzi na plaży podjęła się nierównej walki z silniejszym i najwyraźniej szalonym przeciwnikiem. Przyciśnięci do muru, zdesperowani ludzie, gotowi spojrzeć w oczy swojemu oprawcy.
Sally zachodziła komendanta od tyłu. Osłabiona, była zbyt powolna by zdążyć przed tym, nim Sho Fujioka zadał pierwszy cios. Ronald Dempsey był zbyt wolny i ostrze japońskiego miecza przecięło ciało brodatego jeńca posyłając go na piasek z wyciem, tym razem bólu.
Natasha uderzyła nisko, podcinając szaleńca, który zachwiał się. Sakamae doskoczyła celując w ręce żołnierza kamieniem, ale ten krótkim cięciem trafił dziewczynę w lewe przedramię. Japonka krzyknęła z bólu i odskoczyła w bok.
Sally dopadła celu i walnęła z całej siły w plecy Sho, który zachwiał się. Wykorzystała to Natasha, która uderzyła kijem wroga prosto w oko. Cięcie katany wytrąciło jej broń z ręki, ale wtedy Sally zdołała zamachnąć się drugi raz i zdzieliła komendanta w bok żuchwy. Japończyk krzyknął krótko, plując krwią i zębami i upadł na piasek. Katana wyleciała mu z rąk wbijając się w piasek zaledwie krok dalej.
Sho kucał przez chwilę na piasku, potrząsając głową jak zbity pies, a potem zaczął na kolanach brnąć w stronę utraconej broni.
Ronald ocknął się, czując zimny i mokry piasek na policzku. Czuł ogień w boku, gdzie dosięgło go ostrze katany i żelazisty smak krwi w ustach. Sakamae widziała, jak z głębokiego rozcięcia leje się krew.
Webber
Michelle tymczasem oddalała się od miejsca walki. Świst wiatru i szum oceanu zagłuszały jej odgłosy potyczki, a po chwili ludzie znikli w mroku przedświtu. Drżąc z zimna kobieta przeszukiwała w gorączkowym pośpiechu mijane ciała. W większości byli to jeńcy – tacy jak ona. Wyrzucone przez fale ciała tych, którzy mieli mniej szczęścia.
W pewnym momencie spełniły się marzenia kobiety. Na brzegu natrafiła na ciało japońskiego żołnierza. Nie był oficerem, więc nie miał broni krótkiej, ale miał bagnet. Drżącą ręką wyjęła znalezisko i przyjrzała mu się z powagą.
I wtedy, przez szum fal, przebił się dziwny dźwięk. Michelle odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że od strony lądu nadciąga jakiś człowiek. Był zbyt daleko, by mogła ocenić, kim jest. W szarówce dopiero budzącego się dnia widziała ledwie jego sylwetkę. Sylwetkę, która nagle przygarbiła się, pochylając nad czymś na ziemi. Innym, ludzkim kształtem.
Czyżby nie tylko ona i grupka straceńców broniących się przed komendantem z mieczem przeżyła katastrofę. To było bardzo prawdopodobne, lecz coś w zachowaniu majaczącej na skraju widzenia postaci powodowało, że Michelle czuła dreszcz niepokoju.