Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2012, 21:56   #3
Lechun
 
Lechun's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skał
Nazwisko Cron wielu mogło kojarzyć. Osoby obeznane ze światem biznesu, na pewno słyszały o Williamie Cronie - majętnym przedsiębiorcy, który jest właścicielem trzech hangarów, manufaktury i kilkunastu sklepów i kamienic. Jednak nie jest to jedyny powód, dla którego Will jest znany. Z pewnością każdy słyszał o tragedii, która miała miejsce pod koniec 1896 w Lyonesse, kiedy to zawalił się jeden marlińskich magazynów. Otóż magazyn ten należał do spółki, w której zarządzie, do którego pan Cron miał nieprzyjemność należeń. Okazało się, że ze względu na oszczędności, materiały, z których budynek był zbudowany, nie nadawały się do użytku przy tak dużym efekcie. W rezultacie magazyn się zapadł, pochłaniając 13 istnień. Afera zaszkodziła interesom i wartości wszystkich przedsięwzięć spadły na łeb, nieuchronnie przybliżając rodzinę Cronów do bankructwa. Willowi postanowio nawet zarzuty, okazało się jednak, że sam został oszukany przez wspólników. W finale złoczyńcy zostali ukarani, a sprawa nie odbiła się aż tak brutalnie na finansach, jak można było przewidzieć. Jednak gdy ktoś słyszy nazwisko Cron, na pewno skojarzy ją z tą sprawą.
Również o żonie Willa, Isobell, mawiano na salonach. Głównie ze względu na jej liberane poglądy dotyczące roli damy we współczesnym świecie. Sufrażystka, jak o niej mówiły zawiste języki. Że niby pieniądze uderzyły jej do głowy. Oczywiście, niewiele ma to wspólnego z prawdą. Isobell po prostu odziedziczyła temperament po ojcu, który był wysoko postawionym oficerem armii alfheimskiej.

Poznajcie panią i pana Cron

A i o samej Emily ostatnimi czasy mówiły gazety. Nie dawniej jak pół roku temu udało jej się powstrzymać nikczemnego Fridericka Garredy przed kradzieżą Serca Ys, niesamowicie cennego diamentu, jednego z sześciu znalezionych w południowej Lemurii i porozrzucanych po całej Wanadii. Już sam fakt, że został skradziony z pilnie strzeżonego banku w Lyonesse był nie lada gratką dla reporterów, a połączenie tej historii z powstrzymaniem zawodowego złodzieja przez szesnastoletnią młodą damę przy pomocy procy, stanowiło prawdziwą sensację. Przynajmniej taka wersja trafiła do druku, bo tak naprawdę było zupełnie inaczej. Tak naprawdę do Emily włamała się do banku w Lyonesse i dla żartów wykradła diament, który później to ona straciła na rzecz Fridericka, którego to powstrzymała podczas próby ucieczki. Na dodatek ogłuszony złodziej upadł niefortunnie(dla niego) tuż pod nogami inspektora Alven Yardu. Nikczemnik został aresztowany, Emily okrzyknięta bohaterką, a szczęśliwy funkcjonariusz otrzymał awans i premię pieniężną za złapanie przestępcy. I tylko Emily i jej przyjaciel Freddie Cox znali prawdę. Co dziewczynie było bardzo na rękę.

Młoda Cronówna była naprawdę ładną dziewczyną. Niezbyt wysoką(całe 1,60), ale naprawdę ładną. Delikatne rysy twarzy, biały uśmiech i duże, niebieskie oczy, ponadto długie, brązowe włosy, opadające swobodnie na plecy siedemnastolatki. Nic więc dziwnego, że wielu kawalerów ubiegało się o jej rękę. William nawet już upatrzył sobie idealnego kandydata na męża, jednak ku jego utrapieniu, Emily się nie śpieszyło do zamążpójścia. Zwłaszcza, że już miała przyjaciela. I podejrzewa, że właśnie dlatego jej ojciec zgodził się na tą wyprawę - żeby ją od niego odizolować na tyle długo, by "głupie, szczeniackie uczucie" po prostu wygasło... Ale zacznijmy od początku...


Lyonesse, posiadłość państwa Cron w dzielnicy WIlnedon
Służba nazywała je "karnymi krzesłami" - jeśli robisz coś źle i zostajesz wezwany do gabinetu pana Williama, musisz odsiedzieć swoje na jednym z kilku krzeseł stojących na korytarzu i czekać tak długo, aż ten wezwie cię do siebie. A zwykle to może trwać nawet godzinę, pan William bywa naprawdę zapracowanym człowiekiem.
Właśnie teraz przyszła kolej na Emily. Siedziała właśnie na jednym z takich krzeseł, trzymając grzecznie ręce na kolanach. Denerwowała się. Nie miała najmniejszego pojęcia, o co może chodzić jej ojcu. Ale skoro w obliczu dwudziestu pięciu tysięcy problemów biznesowych wzywa ją do siebie, to M U S I być coś poważnego. Może odkrył prawdę dotyczącego Serca Ys? Na tą myśl dziewczynie mocniej zabiło serce. Złapała w dłoń sekretnik wiszący na jej szyi i ścisnęła go. To ją zawsze uspokajało. Kątem oka spojrzała na ciemnoskórą służkę myjącą podłogę. Przysięgłaby, że ta się uśmiecha. Coś wie.
- Emilio, pozwól proszę - usłyszała głos zza zamkniętych drzwi
"Emilio". Pięknie. - pomyślała, gdy przekraczała próg gabinetu. Służka zdążyła się pozbierać i zniknąć za rogiem. Pewnie zaraz cały dom będzie huczał od plotek, jak zwykle.
Gabinet nie różnił się niczym od setek tysięcy innych gabinetów w Lyonesse. Raczej duży, jednak regały wypełnione dziesiątkami książek znacznie go zmniejszały. Ściany pokoju pokrywała żółto-zielona tapeta, która w ogóle się Emily nie podobała. Ale pasowała do kominka i zdobionych mebli. Które również zdaniem dziewczyny były pozbawione gustu.
- Usiądź - powiedział William nie odrywając wzroku od jakiegoś planu - Musimy porozmawiać.
Emily posłusznie zajęła miejsce na krześle. Nie odezwała się nawet słowem.
- Doszły mnie słuchy, że dalej spotykasz się z Albertem. Wiesz, co ja myślę na ten te...
- Kocham go -
Will podniósł oczy na Emily. Jego wzrok mówił jedno: nie przerywaj mi. - Przepraszam.
- Ale nie po to cię wezwałem. Otrzymałaś list od pani Bellucci.
- Tej aktorki?
- Tej samej.

Emily nie miała pojęcia, co też była aktorka może od niej chcieć. Zwłaszcza, że od czasu ogłoszenia oficjalnego i ostatecznego zejścia ze sceny do jej uszu rzadko kiedy dochodziły jakieś informacje o pani Bellucci.
- Czy mogę go zobaczyć?
- Oczywiście. -
William otworzył jedną z setek szuflad za sobą i wyciągnął kopertę. Otwartą. - Zastanawialiśmy się razem z matką, czy cię puścić, ale... Zresztą, sama zobacz.
Dziewczyna wzięła od ojca kopertę i wyciągnęła list. Przeczytała go bez słowa. Jej duże oczy zrobiły się jeszcze większe.
- Twój wuj również otrzymał list o podobnej treści. Gdy przyszedł nas o tym poinformować, okazało się, że podobny jest zaadresowany do ciebie. Zdecydowaliśmy go otworzyć. Po burzliwej dyskusji zdecydowaliśmy, że pozwolimy ci popłynąć. Chociaż przychodzi mi to niezmiernie trudno.
Emily uśmiechnęła się radośnie i rzuciła na szyję ojcu.
- Dziękuję!
- Poślę Anitę do twojego pokoju, spakuje cię. A teraz idź już, mam teraz mnóstwo pracy.



Tego samego dnia, Pub "Kat" w Bridgebank
Obskurny bar w najgorszej dzielnicy miasta. Idealne miejsce dla młodej damy z dobrego domu, nie sądzicie? Emily też tak myśli. Właśnie dlatego otwierała właśnie drzwi do pubu, by po chwili do niego wejść. Zapach tytoniu, sfermentowanego alkoholu i potu od razu uderzył w nozdrza dziewczyny. Ta sobie jednak nic z tego nie robiła. Bywała tu już tak często, że zdążyła się przyzwyczaić.
- Emily, słoneczko! - zawołał krasnolud przy barze, odstawiając brudny kufel na nie mniej brudny szynk. Uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, ukazując przy tym wszystkie swoje zęby. Dla tych zainteresowanych: było ich 6. - Cieszę się, że cię znowu widzę!
- Dzień dobry, panie Cox. Jak zdrówko? - Emily odwzajemniła uśmiech, podchodząc w stronę szynku. Prócz krasnoluda, w środku były jeszcze tylko trzy osoby: dwóch wykidajłów i jakiś pijany dziadek, który beztrosko spał pod jednym ze stołów.
- Chujo... No, źle. Ale nie przejmuj się, bywało gorzej.
- Wiem, panie Cox, wiem.
- Muszę ci serdecznie podziękować. Twoja rada była skuteczna. Nie miałem pojęcia, że można naprawić tyle rzeczy kopiąc w nie!

Emily roześmiała się - Można jeszcze więcej!
- Właśnie. Albert jest w swoim pokoju, gdybyś była zainteresowana. - powiedziawszy to, krasnolud schylił się, by wyciągnął (oczywiście) brudną ścierkę. - Chcesz herba...
Jednak nie skończył. Emily już nie było.

***

- Ale wrócisz?
- Wrócę, obiecuję.


Kilka tygodni później, gdzieś na Oceanie Burzliwym, okręt Ilsadora
Emily leżała w swojej kajucie, gapiąc się w sufit. Ubrana była w swój "nieoficjalny" strój, który zakładała, gdy tylko eleganckie ubranie nie było potrzebne. Koszula, skórzana kurtka i krótka spódniczka, pod którą dodatkowo zakładała skórzane spodnie. Dodatkowo na nogach miała ciężkie buty. Zbyt ciężkie, jak na nogi damy.
- Booooooże, jakie nuuuudy. - mówiła do siebie. Nie mogła już się doczekać, aż ta koszmarna podróż wreszcie się skończy. Inaczej ją sobie wyobrażała. A okazało się, że okręt ten nie różni się praktycznie niczym od salonów, na których musiała bywać. Przesadna grzeczność, stałe pilnowanie swoich zachowań. "Najlepiej nie rób nic i nie oddychaj, panienko" - jak żartowała Anita. Emily nawet nie sądziła, że w tych słowach może być tyle prawdy. Dusiła się tutaj. Z dnia na dzień Ilsadora była coraz mniejsza.
- Cholera. - dodała. Na dodatek miała szlaban. Nie znosiła tego miejsca. Zacisnęła palce na sekretniku. Spokój wrócił.

Wcześniej. Wieczór poezji panny Contarini. Emily ubrana w przepiękną(według panującej mody), niebieską sukienkę, rzekomo pasującą do urody. Dziewczyna jej nie znosiła, ale musiała - w końcu chodzenie w stosownym stroju jest jak najbardziej wskazane. Tak samo jak stosowne zachowanie. I o ile na to pierwsze nie miała wpływu...
Emily zakręciła się i podprowadziła złoty zegarek z kieszeni jednego z gentelmenów.
- Przepraszam, chyba coś pan zgubił - powiedziała do niego, oddając mu "zgubę".
Była dumna z siebie. W końcu spokojnie mogłaby go okraść, pozostając niezauważoną przez nikogo.
No, prawie.
Wuj Franklin patrzył na nią karcącym wzrokiem, kręcąc powoli głową.

Teraz. Emily wyciągnęła spod poduszki ołówek, notatnik i koniak Villanteau, który udało jej się wcześniej wykraść(bo któżby dał alkohol tak młodej damie?). Upijając kilka łyków, znalazła stronę z niedokończonym rysunkiem i zaczęła go poprawiać.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak jest podobny do jej Alberta. Ah, jak ona za nim tęskniła.


Santa Luna, teraz
Ostatnie dni rejsu był dla Oczka prawdziwą katorgą. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, Ilsadora wydawała się Emily coraz mniejsza. Dlatego, gdy tylko na horyzoncie pojawił się brzeg, coraz więcej czasu spędziła na pokładzie, wyczekując tej chwili, gdy wreszcie opuścią tą "żelazną trumnę", jak zwykła nazywać statek. I wreszcie nadszedł ten dzień.
Tego dnia obudziła się jeszcze przed świtem. Założyła swój nieoficjalny ubiór i wybiegła z kabiny, potrącając jakąś damę.
- Przepraszam! - zawołała, zostawiając oburzoną kobietę na korytarzu.

- Kurwa. - szepnęła, podziwiając Santa Lunę. Kwintesencja tego, co kochała w Lyonesse plus nutka egzotyki. Cudownie.

Gdy tylko okręt znalazł się w doku, razem w współtowarzyszami wyprawy wyszła na brzeg. Trochę dziwnie się czuła, gdy znalazła się na suchym lądzie, miała nadzieję, że przykre uczucia w końcu miną.
Nie wiedziała, jak inni zareagują na strój, w którym weszła do hotelu. Ją to nic nie interesowało. Usłyszała za to kątem ucha, że ktoś wziął ją za służkę. I dobrze. Może się to przydać.

Emily nie mogła doczekać się jednego. Chciała tylko wyrwać się spod kontroli wujka i zagłębić się w tłumie, by choć przez chwilę stać się jego częścią.
Tak jak w domu.
 
__________________
Maturzysto! Podczas gdy Ty czytasz podpis jakiegoś grafomana, matura zbliża się wielkimi krokami. Gratuluję priorytetów. :D

Ostatnio edytowane przez Lechun : 07-04-2012 o 12:15. Powód: Stwierdzam błąd, bo Franklin.
Lechun jest offline