Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2012, 22:58   #1
 
Fu Leng's Avatar
 
Reputacja: 1 Fu Leng nie jest za bardzo znanyFu Leng nie jest za bardzo znanyFu Leng nie jest za bardzo znany
[Wolsung] Polowanie na Starego Boga

Santa Luna, dzielnica portowa - 1 czerwca 1901r.

Z wybrzeża widać było w zasadzie całe miasto. Od brzegu ulice wznosiły się stopniowo coraz wyżej, ginąc w najbardziej zagłębionych w ląd dzielnicach slumsów. Najwyższym obiektem Santa Luna była zdecydowanie wiekowa katedra, wznosząca dumnie swe iglice ponad zatłoczonym portem. Jednakże nawet słynna świątynia wydawała się karłem skrytym w cieniu trzech masywnych wzgórz okalających miasto z każdej strony. Ich szczyty ginęły gdzieś pod gęstymi płaszczami tropikalnej zieleni, a hen poza nimi rozciągała się ta prawdziwa Atlantyda.

Doki Santa Luna wyglądały całkiem zwyczajnie. Już od bladego świtu szerokimi ulicami zewsząd waliły gęste tłumy. Ludzie garnęli się do pracy przy dokowaniu statków, rozładunku i załadunku parowców transportowych, obsługi liniowców pasażerskich, ale też do handlu rybami, owocami morza, muszlami, fałszywymi perłami i świecidełkami, egzotycznymi przyprawami i wszystkim tym, co udało im się zdobyć w mniej lub bardziej legalny sposób.

Co mogło zwrócić szczególną uwagę Wanadyjczyków odwiedzających Santa Luna po raz pierwszy, to mnogość wszelkiej maści żebraków, mętów i uliczników przewalająca się bez jasnego celu po dokach, prawdopodobnie licząc na łatwy zarobek od naiwnych, bogatych turystów ze Starego Kontynentu. Niedoświadczonych podróżników mógł też uderzać w nozdrza specyficzny zapach nadgniłych ryb, silniejszy w Santa Luna niż w jakimkolwiek innym porcie, a to ze względu na wilgotne i parne powietrze zalegające nad miastem, nawet pomimo lekkiej morskiej bryzy.

Około godziny 8:00 wszystkie bagaże dumnego, acz służącego już swoje lata liniowca Ilsadora zostały ostrożnie zniesione z pokładu. Dalej w obroty wzięła je para krzepkich chłopaczków z obsługi hotelu Laguna, do którego mieli być zameldowani członkowie wyprawy pani Bellucci. Ona sama, po pospiesznym załatwieniu wszystkich formalności związanych z zakończeniem rejsu, przekazała współuczestnikom ekspedycji krótkie wytyczne odnośnie hotelu i pobytu w mieście.

- Kiedy skończą państwo odprawę, zapewne zechcą się państwo udać do hotelu, odrobinę się odświeżyć. Ci tutaj panowie z obsługi wskażą państwu drogę, hotel Laguna jest dosłownie rzut beretem stąd.

- Spotkajmy się w porze lunchu w hotelowej restauracji. Do tego czasu załatwię kilka niecierpiących zwłoki spraw, odnośnie naszej ekspedycji, ma się rozumieć. Wszystkie szczegóły wyjaśnimy sobie w hotelu.

Po czym szybko oddaliła się w towarzystwie wysokiego bruneta o silnym scyllijskim akcencie, u którego boku pokazywała się już na pokładzie Ilsadory. Jej szkarłatna letnia sukienka błyskawicznie zginęła w gąszczu wielobarwnych przechodniów, wśród których bez większego problemu można było rozpoznać miejscowych i przyjezdnych.


Jak się okazało, hotel Laguna położony był jakiś kwadrans spacerem od zatłoczonego portu, w uroczej przyportowej dzielnicy stanowiącej mieszankę ekstrawaganckich luksusowych willi i skrytych w cieniu bujnych ogrodów chałupek dla służby. Z całą pewnością nie był to byle zajazd dla byle kogo. Hotel zachwycał egzotyczną architekturą, jakby wyjętą z baśni. Dookoła majestatycznego pałacyku - bo tym w istocie była Laguna - rozciągał się tropikalny ogród, oddzielony od zabudowań płytkim stawem.

W hotelu zatrzymywali się głównie absurdalnie bogaci przedsiębiorcy i arystokraci całego globu, nic więc dziwnego, że obsługa traktowała wszystkich gości iście po królewsku. Wszystko, z aksamitnymi kamizelkami boyów hotelowych włącznie, dopięte było na ostatni guzik, a obsługa okazała się niewiarygodnie sprawna i profesjonalna. Bez żadnych zbędnych ceregieli rozlokowano wszystkich w osobnych, przestronnych apartamentach i przed lunchem każdy znalazł jeszcze chwilę czasu na odsapnięcie po trzytygodniowej podróży.
 
Fu Leng jest offline  
Stary 03-04-2012, 13:58   #2
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu

Spakowała na tę wyprawę cztery kufry. Wnosiło je na Ilsadorę ośmiu stewardów, po dwóch każdą sztukę. Najlżejszy zajmowało futro i kilkanaście kapeluszy. Przybyła wcześnie, być może jako pierwszy gość górnego pokładu. Obejrzała swoją kajutę i bardzo grzecznie poprosiła o zamianę, na narożną z dwoma oknami, oczywiście na dziobie, przed kominami. Coś w jej postawie nie tylko nie pozwoliło zaprotestować pierwszemu oficerowi, ale wręcz kazało zapytać czy woli ster, czy bakburtę. Zdała się na wybór oficera. Potem okazało się, że bliźniaczą kabinę zajęła jej chlebodawczyni. I jeszcze dwie obok, oczywiście. Francesca kabinę obok kazała zarezerwować dla przyjaciela. Stewardów, którzy taszczyli jej bagaże zapytała o imiona, skąd pochodzą i jakie rozrywki polecają na statku. Wręczyła im sute napiwki, poprosiła o świeże kwiaty, tradycyjny samowar do herbaty, fajkę wodną i dodatkowe poduszki. Potem przespała bite osiem godzin, mocnym snem osoby, która wszystko zrobiła jak należy.

Od spektakularnej akcji, zwieńczonej uwolnieniem małego Michaela, synka doży Serenissimy upłynęło właśnie dwadzieścia dni. W Serenissimie Francesca i Hektor zyskali nagle ten rodzaj natrętnej popularności, która dla Hektora była chyba zwyczajnie nieprzyjemna, dla Franceski zaś niebezpieczna. Doża był inteligentnym człowiekiem i otaczał się inteligentnymi doradcami, któryś w końcu musiał zainteresować się nową ikoną sernickich mediów piękną panną Contarini, prawie tak pożądaną na salonach jak przez samego dożę.

Nic dziwnego, ze Francesca, tak łatwo zaakceptowała pomysł Hektora, żeby odpowiedzieć na wezwanie słynnej aktorki.

Czego można było w trakcie rejsu dowiedzieć się o Francesce? Zacznijmy od nazwiska. Znawca genealogii nie musiałby wiele szukać, żeby odtworzyć drzewo rodziny Contarini. Spokrewnionej z westryjskimi hrabiami Wertmuller, akwitańskimi markizami de Hauranne, bawenckimi baronami Yprensis, alfheimskimi książętami Ussher. A że przez ostatnich kilka lat Francesca bardzo dużo podróżowała po Wandii, jej wojaże można by nazwać wizytami rodzinnymi. Była ostatnią z Contarinich. Dawało to młodej kobiecie pełną swobodę w decydowaniu o swoim losie.

Ktoś, kto był miłośnikiem wyścigów konnych i regularnie uczęszczał w Lyonesse na Royal Ascotte Racecourse wiedziałby zapewne, że w ubiegłym sezonie startowała na gorącokrwistej Demonie, szlachetnej klaczy pełnej krwi alfheimskiej należącej do księcia Ussher. Raz dobiegły na drugim miejscu. Ktoś, kto był miłośnikiem mody mógł w niej rozpoznać modelkę Jeanne Paquin, tę dziewczynę, która w zwiewnej sukience bez ramion zawisła u szczytu Żelaznej Iglicy.

Trzeba jednak było interesować się takimi rzeczami. Sama Francesca, jak na dobrze wychowaną osobę przystało, niewiele o sobie opowiadała.

Jednego na pewno nie ukrywała. Była poetką. Wieczór jej poezji, na który w atmańskim gabinecie obowiązywały imienne zaproszenie i objęły one wszystkich uczestników wyprawy pani Belucci oraz kilkanaście dodatkowych osób, odbył się pod koniec drugiego tygodnia podróży. Francesca z pomiętej kartki papieru przeczytała tylko jeden wiersz

Moja kajuta i dal niepojęta
Bezsennej nocy nad Atlantydą -
To jedno. Jestem struna rozpięta
Na pudle, w którym dźwięki drzemią
Nieobudzone.

Po czym nagle zaczerwieniła się, spuściła głowę i pospiesznie podarła kartkę w strzępy. Skrawkami papieru cisnęła w palenisko kominka. Przez chwilę patrzyła w ogień.

- Jednak nie będę państwa zanudzać. - Oświadczyła zebranym. W jej głosie nie było krztyny kokieterii. – Zapraszam na mały poczęstunek przygotowany dzięki uprzejmości kapitana – ukłoniła się lekko w szpakowatemu mężczyźnie, który był panem i władcą Ilsadory.

Dwóch ogrzych stewardów, ubranych, podobnie jak Francesca w atamańskie stroje wniosło przekąski i owoce. Alkohole podała gospodyni. Najpierw ulubioną brandy kapitanowi, potem to, co sobie zażyczył Hektor. Coś do niego powiedziała, rumieniąc się przy tym ponownie, choć tym razem zdecydowanie słabiej. Do pani Belucci podeszła jako trzeciej. Wydawała się tak kompletnie nie dostrzegać tego błędu w etykiecie, że innym również nie wypadało go zauważyć. Na koniec przygotowała trunek dla siebie. Do kieliszka z grubego szkła włożyła kilka kostek cukru i przez ażurowaną łyżeczka zalała je gęstą, zieloną wódką. La Fee Verte, ulubiony trunek poetów i malarzy.

Francesca była piękna kobietą. Miała, czego łatwo było się dowiedzieć lat 23, ale wyglądała na więcej. Może to przez szczupłość sylwetki i twarzy, wyostrzającą rysy, a może przez zawsze gładko zaczesane jasnobrązowe włosy, których nawet jeden kosmyk nie próbował nigdy żadnego buntu. Albo przez nieskazitelny ubiór, dłonie w rękawiczkach, parasolkę, którą, spacerując po pokładzie, nigdy nie zapominała zasłaniać się przed słońcem.

Czasem palia papierosy, wbrew obowiązującej modzie bez lufki, w smukłych palcach obracała wtedy ciężką srebrną papierośnicę. Zresztą zazwyczaj miała coś w dłoniach. Na przykład niewielki kompas, który zamknięty w kopercie z kości słoniowej łatwo było pomylić z kieszonkowym męskim zegarkiem. Kiedy go otwierała kapitan żartował, że piękna pasażerka pilnuje jego pracy. Francesca odpowiadała nieodmiennie, że podziwia, nie pilnuje, bo precyzyjne narzędzia do tego tylko mogą służyć laikom.

Zostawiała za sobą ulotny zapach, nieodmiennie taki sam, wanilii i anyżu, choć perfumy, które stały na jej toaletce miały kwiatową nutę magnolii i gardenii. W czasie tego rejsu, wydawała się zazwyczaj nieco smutna.

Gdyby nie plotka, która uparcie twierdziła, że w Serenissimie z Platformy Ukrytej w Chmurach, uprowadzone dziecko wyniosła szczupła kobieta, można by sądzić, że Lina Bellucci zaprosiła ją na tę wyprawę przez pomyłką, lub w najlepszym wypadku z powodu przyjaźni Franceski z potężnym, groźnie wyglądającym ogrem. Z Hektorem.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 03-04-2012 o 13:59. Powód: Wiersz to nieco pozmieniana strofa Reinera Marii Rilkego
Hellian jest offline  
Stary 06-04-2012, 22:56   #3
 
Lechun's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skał
Nazwisko Cron wielu mogło kojarzyć. Osoby obeznane ze światem biznesu, na pewno słyszały o Williamie Cronie - majętnym przedsiębiorcy, który jest właścicielem trzech hangarów, manufaktury i kilkunastu sklepów i kamienic. Jednak nie jest to jedyny powód, dla którego Will jest znany. Z pewnością każdy słyszał o tragedii, która miała miejsce pod koniec 1896 w Lyonesse, kiedy to zawalił się jeden marlińskich magazynów. Otóż magazyn ten należał do spółki, w której zarządzie, do którego pan Cron miał nieprzyjemność należeń. Okazało się, że ze względu na oszczędności, materiały, z których budynek był zbudowany, nie nadawały się do użytku przy tak dużym efekcie. W rezultacie magazyn się zapadł, pochłaniając 13 istnień. Afera zaszkodziła interesom i wartości wszystkich przedsięwzięć spadły na łeb, nieuchronnie przybliżając rodzinę Cronów do bankructwa. Willowi postanowio nawet zarzuty, okazało się jednak, że sam został oszukany przez wspólników. W finale złoczyńcy zostali ukarani, a sprawa nie odbiła się aż tak brutalnie na finansach, jak można było przewidzieć. Jednak gdy ktoś słyszy nazwisko Cron, na pewno skojarzy ją z tą sprawą.
Również o żonie Willa, Isobell, mawiano na salonach. Głównie ze względu na jej liberane poglądy dotyczące roli damy we współczesnym świecie. Sufrażystka, jak o niej mówiły zawiste języki. Że niby pieniądze uderzyły jej do głowy. Oczywiście, niewiele ma to wspólnego z prawdą. Isobell po prostu odziedziczyła temperament po ojcu, który był wysoko postawionym oficerem armii alfheimskiej.

Poznajcie panią i pana Cron

A i o samej Emily ostatnimi czasy mówiły gazety. Nie dawniej jak pół roku temu udało jej się powstrzymać nikczemnego Fridericka Garredy przed kradzieżą Serca Ys, niesamowicie cennego diamentu, jednego z sześciu znalezionych w południowej Lemurii i porozrzucanych po całej Wanadii. Już sam fakt, że został skradziony z pilnie strzeżonego banku w Lyonesse był nie lada gratką dla reporterów, a połączenie tej historii z powstrzymaniem zawodowego złodzieja przez szesnastoletnią młodą damę przy pomocy procy, stanowiło prawdziwą sensację. Przynajmniej taka wersja trafiła do druku, bo tak naprawdę było zupełnie inaczej. Tak naprawdę do Emily włamała się do banku w Lyonesse i dla żartów wykradła diament, który później to ona straciła na rzecz Fridericka, którego to powstrzymała podczas próby ucieczki. Na dodatek ogłuszony złodziej upadł niefortunnie(dla niego) tuż pod nogami inspektora Alven Yardu. Nikczemnik został aresztowany, Emily okrzyknięta bohaterką, a szczęśliwy funkcjonariusz otrzymał awans i premię pieniężną za złapanie przestępcy. I tylko Emily i jej przyjaciel Freddie Cox znali prawdę. Co dziewczynie było bardzo na rękę.

Młoda Cronówna była naprawdę ładną dziewczyną. Niezbyt wysoką(całe 1,60), ale naprawdę ładną. Delikatne rysy twarzy, biały uśmiech i duże, niebieskie oczy, ponadto długie, brązowe włosy, opadające swobodnie na plecy siedemnastolatki. Nic więc dziwnego, że wielu kawalerów ubiegało się o jej rękę. William nawet już upatrzył sobie idealnego kandydata na męża, jednak ku jego utrapieniu, Emily się nie śpieszyło do zamążpójścia. Zwłaszcza, że już miała przyjaciela. I podejrzewa, że właśnie dlatego jej ojciec zgodził się na tą wyprawę - żeby ją od niego odizolować na tyle długo, by "głupie, szczeniackie uczucie" po prostu wygasło... Ale zacznijmy od początku...


Lyonesse, posiadłość państwa Cron w dzielnicy WIlnedon
Służba nazywała je "karnymi krzesłami" - jeśli robisz coś źle i zostajesz wezwany do gabinetu pana Williama, musisz odsiedzieć swoje na jednym z kilku krzeseł stojących na korytarzu i czekać tak długo, aż ten wezwie cię do siebie. A zwykle to może trwać nawet godzinę, pan William bywa naprawdę zapracowanym człowiekiem.
Właśnie teraz przyszła kolej na Emily. Siedziała właśnie na jednym z takich krzeseł, trzymając grzecznie ręce na kolanach. Denerwowała się. Nie miała najmniejszego pojęcia, o co może chodzić jej ojcu. Ale skoro w obliczu dwudziestu pięciu tysięcy problemów biznesowych wzywa ją do siebie, to M U S I być coś poważnego. Może odkrył prawdę dotyczącego Serca Ys? Na tą myśl dziewczynie mocniej zabiło serce. Złapała w dłoń sekretnik wiszący na jej szyi i ścisnęła go. To ją zawsze uspokajało. Kątem oka spojrzała na ciemnoskórą służkę myjącą podłogę. Przysięgłaby, że ta się uśmiecha. Coś wie.
- Emilio, pozwól proszę - usłyszała głos zza zamkniętych drzwi
"Emilio". Pięknie. - pomyślała, gdy przekraczała próg gabinetu. Służka zdążyła się pozbierać i zniknąć za rogiem. Pewnie zaraz cały dom będzie huczał od plotek, jak zwykle.
Gabinet nie różnił się niczym od setek tysięcy innych gabinetów w Lyonesse. Raczej duży, jednak regały wypełnione dziesiątkami książek znacznie go zmniejszały. Ściany pokoju pokrywała żółto-zielona tapeta, która w ogóle się Emily nie podobała. Ale pasowała do kominka i zdobionych mebli. Które również zdaniem dziewczyny były pozbawione gustu.
- Usiądź - powiedział William nie odrywając wzroku od jakiegoś planu - Musimy porozmawiać.
Emily posłusznie zajęła miejsce na krześle. Nie odezwała się nawet słowem.
- Doszły mnie słuchy, że dalej spotykasz się z Albertem. Wiesz, co ja myślę na ten te...
- Kocham go -
Will podniósł oczy na Emily. Jego wzrok mówił jedno: nie przerywaj mi. - Przepraszam.
- Ale nie po to cię wezwałem. Otrzymałaś list od pani Bellucci.
- Tej aktorki?
- Tej samej.

Emily nie miała pojęcia, co też była aktorka może od niej chcieć. Zwłaszcza, że od czasu ogłoszenia oficjalnego i ostatecznego zejścia ze sceny do jej uszu rzadko kiedy dochodziły jakieś informacje o pani Bellucci.
- Czy mogę go zobaczyć?
- Oczywiście. -
William otworzył jedną z setek szuflad za sobą i wyciągnął kopertę. Otwartą. - Zastanawialiśmy się razem z matką, czy cię puścić, ale... Zresztą, sama zobacz.
Dziewczyna wzięła od ojca kopertę i wyciągnęła list. Przeczytała go bez słowa. Jej duże oczy zrobiły się jeszcze większe.
- Twój wuj również otrzymał list o podobnej treści. Gdy przyszedł nas o tym poinformować, okazało się, że podobny jest zaadresowany do ciebie. Zdecydowaliśmy go otworzyć. Po burzliwej dyskusji zdecydowaliśmy, że pozwolimy ci popłynąć. Chociaż przychodzi mi to niezmiernie trudno.
Emily uśmiechnęła się radośnie i rzuciła na szyję ojcu.
- Dziękuję!
- Poślę Anitę do twojego pokoju, spakuje cię. A teraz idź już, mam teraz mnóstwo pracy.



Tego samego dnia, Pub "Kat" w Bridgebank
Obskurny bar w najgorszej dzielnicy miasta. Idealne miejsce dla młodej damy z dobrego domu, nie sądzicie? Emily też tak myśli. Właśnie dlatego otwierała właśnie drzwi do pubu, by po chwili do niego wejść. Zapach tytoniu, sfermentowanego alkoholu i potu od razu uderzył w nozdrza dziewczyny. Ta sobie jednak nic z tego nie robiła. Bywała tu już tak często, że zdążyła się przyzwyczaić.
- Emily, słoneczko! - zawołał krasnolud przy barze, odstawiając brudny kufel na nie mniej brudny szynk. Uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, ukazując przy tym wszystkie swoje zęby. Dla tych zainteresowanych: było ich 6. - Cieszę się, że cię znowu widzę!
- Dzień dobry, panie Cox. Jak zdrówko? - Emily odwzajemniła uśmiech, podchodząc w stronę szynku. Prócz krasnoluda, w środku były jeszcze tylko trzy osoby: dwóch wykidajłów i jakiś pijany dziadek, który beztrosko spał pod jednym ze stołów.
- Chujo... No, źle. Ale nie przejmuj się, bywało gorzej.
- Wiem, panie Cox, wiem.
- Muszę ci serdecznie podziękować. Twoja rada była skuteczna. Nie miałem pojęcia, że można naprawić tyle rzeczy kopiąc w nie!

Emily roześmiała się - Można jeszcze więcej!
- Właśnie. Albert jest w swoim pokoju, gdybyś była zainteresowana. - powiedziawszy to, krasnolud schylił się, by wyciągnął (oczywiście) brudną ścierkę. - Chcesz herba...
Jednak nie skończył. Emily już nie było.

***

- Ale wrócisz?
- Wrócę, obiecuję.


Kilka tygodni później, gdzieś na Oceanie Burzliwym, okręt Ilsadora
Emily leżała w swojej kajucie, gapiąc się w sufit. Ubrana była w swój "nieoficjalny" strój, który zakładała, gdy tylko eleganckie ubranie nie było potrzebne. Koszula, skórzana kurtka i krótka spódniczka, pod którą dodatkowo zakładała skórzane spodnie. Dodatkowo na nogach miała ciężkie buty. Zbyt ciężkie, jak na nogi damy.
- Booooooże, jakie nuuuudy. - mówiła do siebie. Nie mogła już się doczekać, aż ta koszmarna podróż wreszcie się skończy. Inaczej ją sobie wyobrażała. A okazało się, że okręt ten nie różni się praktycznie niczym od salonów, na których musiała bywać. Przesadna grzeczność, stałe pilnowanie swoich zachowań. "Najlepiej nie rób nic i nie oddychaj, panienko" - jak żartowała Anita. Emily nawet nie sądziła, że w tych słowach może być tyle prawdy. Dusiła się tutaj. Z dnia na dzień Ilsadora była coraz mniejsza.
- Cholera. - dodała. Na dodatek miała szlaban. Nie znosiła tego miejsca. Zacisnęła palce na sekretniku. Spokój wrócił.

Wcześniej. Wieczór poezji panny Contarini. Emily ubrana w przepiękną(według panującej mody), niebieską sukienkę, rzekomo pasującą do urody. Dziewczyna jej nie znosiła, ale musiała - w końcu chodzenie w stosownym stroju jest jak najbardziej wskazane. Tak samo jak stosowne zachowanie. I o ile na to pierwsze nie miała wpływu...
Emily zakręciła się i podprowadziła złoty zegarek z kieszeni jednego z gentelmenów.
- Przepraszam, chyba coś pan zgubił - powiedziała do niego, oddając mu "zgubę".
Była dumna z siebie. W końcu spokojnie mogłaby go okraść, pozostając niezauważoną przez nikogo.
No, prawie.
Wuj Franklin patrzył na nią karcącym wzrokiem, kręcąc powoli głową.

Teraz. Emily wyciągnęła spod poduszki ołówek, notatnik i koniak Villanteau, który udało jej się wcześniej wykraść(bo któżby dał alkohol tak młodej damie?). Upijając kilka łyków, znalazła stronę z niedokończonym rysunkiem i zaczęła go poprawiać.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak jest podobny do jej Alberta. Ah, jak ona za nim tęskniła.


Santa Luna, teraz
Ostatnie dni rejsu był dla Oczka prawdziwą katorgą. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, Ilsadora wydawała się Emily coraz mniejsza. Dlatego, gdy tylko na horyzoncie pojawił się brzeg, coraz więcej czasu spędziła na pokładzie, wyczekując tej chwili, gdy wreszcie opuścią tą "żelazną trumnę", jak zwykła nazywać statek. I wreszcie nadszedł ten dzień.
Tego dnia obudziła się jeszcze przed świtem. Założyła swój nieoficjalny ubiór i wybiegła z kabiny, potrącając jakąś damę.
- Przepraszam! - zawołała, zostawiając oburzoną kobietę na korytarzu.

- Kurwa. - szepnęła, podziwiając Santa Lunę. Kwintesencja tego, co kochała w Lyonesse plus nutka egzotyki. Cudownie.

Gdy tylko okręt znalazł się w doku, razem w współtowarzyszami wyprawy wyszła na brzeg. Trochę dziwnie się czuła, gdy znalazła się na suchym lądzie, miała nadzieję, że przykre uczucia w końcu miną.
Nie wiedziała, jak inni zareagują na strój, w którym weszła do hotelu. Ją to nic nie interesowało. Usłyszała za to kątem ucha, że ktoś wziął ją za służkę. I dobrze. Może się to przydać.

Emily nie mogła doczekać się jednego. Chciała tylko wyrwać się spod kontroli wujka i zagłębić się w tłumie, by choć przez chwilę stać się jego częścią.
Tak jak w domu.
 
__________________
Maturzysto! Podczas gdy Ty czytasz podpis jakiegoś grafomana, matura zbliża się wielkimi krokami. Gratuluję priorytetów. :D

Ostatnio edytowane przez Lechun : 07-04-2012 o 13:15. Powód: Stwierdzam błąd, bo Franklin.
Lechun jest offline  
Stary 10-04-2012, 22:26   #4
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kolejka sunęła bardzo powoli opadając leniwie nad dolnym miastem. Przez szyby z murańskiego aventurino można było teraz podziwiać buchające białą parą fabryki surowców miedziowych, w których produkowano elementy dla stoczni serenissimskiej. Hektor obserwował ten widok z ciekawym acz nieco obojętnym wzrokiem. Poza ich dwójką, bileterem i halflińskim operatorem kawiarki nie było w wagoniku żadnych innych pasażerów. Nie dlatego, że obywatele nadmorskiego miasta nie przemieszczali się między sferami biedy i luksusu. Prawda była taka, że arystokracja posiadała własne okręty powietrzne, a plebs gdy już miał z jakiejś przyczyny okazję wyruszyć na górę, korzystał z długich wiodących w chmury schodów. Wybudowana więc przez ratusz kolejka stanowiła raczej ładną ozdobę niż praktyczny ciąg komunikacyjny. Zarówno Hektorowi jak i Francesce bardzo to odpowiadało tym razem. Dziewczyna milczała po odwiedzinach u doży, a Hektor, który wcześniej tylko na nią czekał, teraz nadrabiał pochłaniając trzecie już chyba panetone bogato okraszone rodzynkami i z pełnymi ustami opowiadał o szczegółach misji pani Liny Belucci na jaką zgodziła się Franceska w zamian za pomoc w uwolnieniu tego małego chłopca. Hektor nie do końca wiedział kim był chłopiec i dlaczego Francesce na nim zależało. Wystarczył mu fakt, że zależało. Miał do tej dziewczyny naprawdę wielki zapas zaufania i skoro chciała coś osiągnąć, a on był w stanie jej pomóc, to pomóc należało. O wyprawie Liny Belucci na początku tylko wspomniał tak o. Pomysł jednak przypadł Francesce do gustu co tym bardziej wprawiło ogra w doskonały nastrój. Wszak tyle czasu się nie widzieli... Teraz jednak tylko jakby nigdy nic opisywał w jaki sposób najlepiej będzie Francesce zgłosić się na wyprawę, oraz jak zacząć wstępne przygotowania. Wraz z kolejnymi ciastami, które wyraźnie mu smakowały bo po każdym oblizywał paluchy i prosił o następne. I ze wszystkiego co robił teraz chyba tylko to najbardziej zwracało uwagę Franceski. Bo tak bardzo jak była nieobecna myślami gdy mówił, ożywiała się i uśmiechała ilekroć wspominał o kolejnym cieście. Ogr od dawna mieszkał w hotelu gildii kaskaderów w Lyoness. A każdy wiedział, że gdzie jak gdzie, ale w alfheimie to najlepiej nie karmią. Mimo to żadne z nich, a w każdym razie Hektor na pewno, nie wpadło na to, że zapach serenissimskiego panetone być może po prostu przywoływał bardzo odległe i niemniej przyjemne wspomnienia.
Ogr przeżuł ostatni kawałek kolejnego ciasta i ocenił dystans jaki im pozostał do przejechania.
- Jeszcze jedno? – spytał halling zanurzając łopatkę w wodzie.
Hektor pokręcił głową i wstał. Kolejka powoli zmierzała do celu. Spojrzał na Franceskę. Do najbystrzejszych nie należał, ale swoje zawsze wiedział. Dziewczyna nadal była myślami w pałacu doży. A on już się wystarczająco nagadał.
- Dooobra… Będzie tego. Chodźmy coś zjeść – powiedział do Franceski gdy w końcu kolejka dotarła do stacyjki. Nie jadł nic od wczorajszego popołudnia i panetone mimo iż pyszne stanowiło zaledwie starter.

***

Hektor, ogr o wielkich silnych łapskach i szerokim torsie, jako jedyny na Ilsadorze ze swojej rasy, nie należał do załogi. Zresztą było to widać już na pierwszy rzut oka, bo ubierał się raczej praktycznie niż modnie, a jego koszule i kamizelki były o wiele bardziej znoszone niż najgorsze liberie ogrzych szotowych i stewardów, którzy uwijali się przy pasażerach. To co go wyróżniało jednak najbardziej od tragarzy to zawieszony na szyi skórzany pas charakterystyczny dla ogrzych klanów z gór Wanadii. Jego końce wyposażone były w kieszenie, w których spoczywały dwie stalowe kule podobne, acz przeszło dwa razy większe od tych jakimi grało się na ulicach Akwitanii w bule. Obie spoczywały nieruchomo na potężnej klacie mężczyzny i zdawały się mu w ogóle nie ciążyć. Czy dało się go rozpoznać skądś? Odpowiedź brzmiała, nie. Co dało się natomiast od razu zauważy to fakt, że pani Belucci się nie przedstawił nawet podczas pierwszego spotkania i choć ona nie zwracała się do niego częściej niż do innych członków ekspedycji, to można było czujnym okiem wychwycić, że go dość dobrze zna. Podłoże tej znajomości jednak po odpowiednim wywiedzeniu się nie było w najmniejszym stopniu żadną rewelacją ani pikantnym sekretem. Hektor był po prostu zdolnym kaskaderem biorącym często udział w filmach pani Belucci. Choć po prawdzie wspomnianej pikanterii wcale to nie musiało zaprzeczać. Pytanie zaś co robił wielki i silny kaskader na misji sławnej aktorki zostawiało pewne niedomówienia. Ze względu jednak na obecność bruneta o sycylijskim akcencie na ich temat nikt się jednak nie ważył dyskutować. Resztę zaś zrobiła już monotonia trzech tygodni podróży podczas której nie wydarzyło się nic co mogłoby budzić jakieś podejrzenia.

Ogr przez te wszystkie dni jej trwania nie udzielał się społecznie. Uczęszczał owszem na śniadania, lunche i późne wieczorne obiady, ale nie dało się uświadczyć by wdawał się w towarzyskie rozmowy z załogą, lub innymi pasażerami. Wyjątek stanowili ogrzy stewardzi, z którymi często gawędził w tonie przyprawiającym o więdnięcie uszu osób z lepszego towarzystwa i Franceska Contarini, która jak się okazało jeszcze w większym stopniu niż pani Belucci nie miała nic przeciwko nieco prostej osobowości Hektora. A po jednej z ich przedłużających się do bardzo późna rozmów w restauracji na górnym pokładzie, ogr pierwszy raz nie obudził się na poranne śniadanie.

W głowie już mu naprawdę solidnie szumiało gdy rozlewał do dwóch szklaneczek równe porcje anisety. Równe. To było słowo które chodziło mu po głowie w tym momencie. Nie miał pojęcia jak to się działo, że choć za każdym razem polewał on i robił to… no starczy powiedzieć, że nigdy nie miał problemów z precyzją w tym zakresie, Franceska mimo wszystko zdawała się być tylko lekuchno trącnięta podczas gdy on musiał poważnie wysilać umysł na tym by nie rozlewać trunku. A trunek był zacny bo z halflińskich destylarni spod Serenissimy.
Rozmowy, na których prowadzeniu mijał im zazwyczaj czas dotyczyły na ogół życia jakie udało im się uchwycić po tym jak się widzieli po raz ostatni. Wcześniej w Serenissimie nie było na to za bardzo czasu. Brawurowy wyczyn jakiego dopuścili się w posiadłości możnych tego miasta szybko zaczął przysparzać im nie lada problemu w pozostaniu anonimowym. Hektor nienawykły do rozgłosu szybko zaczynał się robić drażliwy i małomówny więc tak naprawdę dopiero ta podróż stała się okazją do dłuższych rozmów. A że napitek był dobry, a jedzenia w brud na ogół nietowarzyski ogr rozgadywał się przy pięknej blondynce do tego stopnia, że choć płynęli już drugi tydzień nadal niewiele wiedział na temat tego jak Franceska właściwie stała się Franceską Contarini. Ilekroć jednak obiecywał sobie wypytać o wszystko dziewczyna zręcznie wyprowadzała temat rozmowy na poprzednie tory. Ogr więc z coraz bardziej rozwiązanym przez alkohol językiem opowiadał. O swojej pracy, którą bez dwóch zdań bardzo lubił. I o miejscach jakie przyszło mu odwiedzić wraz z ekipą filmową gnomich braci Koehenów. Wreszcie o tym jaka pani Lina Belucci jest i za co ze wszystkich aktorów jakich poznał ceni ją sobie najbardziej. Co lubi. W jakich filmach grała już filmach. I tak dalej. I tak dalej. Nie omieszkał też wspomnieć o incydencie dzięki któremu zaistniał jako aktor i narobił sobie wrogów na elfim dworze Faerenów. Lord Elthar ponoć postarał się by stopa Hektora nie postała w liczących się towarzystwach, co jednak na ogrze nie zrobiło specjalnego wrażenia. Natomiast pani Lina Belucci zaczęła pałać niejaką niechęcią do wszystkich przedstawicieli poetów, bo za takiego lord Elthar uchodził i weny jej jak mówią swojej nie szczędził
Ogr nie pamiętał jak ów wieczór skończył się. Wiedział natomiast, że na długo zapadnie mu w pamięci ból głowy i nudności jakie towarzyszyły mu aż do kolacji dnia następnego, po której Franceska zaprosiła wszystkich na wieczorek poezji.

- Przepraszam - powiedziała gdy tłumił kolejne ziewniecie i zarumieniła się lekko.
Ogr spojrzał na nią pytająco, ale zamiast odpowiedzi otrzymał tylko szklankę swojej ulubionej jęczmiennej whiskey Glengoyne. Choć wysilał później mózgownicę bardzo długo, nie był w stanie dojść do przyczyny takiego zachowania Franceski. Uznał więc to co zazwyczaj w takich sytuacjach nakazuje uznać natura prawdziwego mężczyzny. Machnąć ręką i poczekać. W końcu wyjdzie co i jak.

***

Doki. Hektor wiedział to i owo o dokach. I to każdej ich stronie. I tej gdzie rodziły się handlowe fortuny noworyszy i tej gdzie na tyłach przepompowni kanałowych marły zchorowane i zaszczute dzieciaki. Wiedział, że czas w takich miejscach odmierzają nie zegary, a cumujące okręty, a w tawernach portowych nie należy niczego podpisywać. Nie wiedział tylko, że jakikolwiek port może cuchnąć gorzej niż rybackie redy Serenissimy.
Od strony lądu czuć było silny napływ ciepłego powietrza zatykającego płuca. Na morzu bryza skutecznie niwelowała ten dyskomfort. Tutaj jednak... tu czuć było, że Atlantyda w końcu formalnie wita ich swoim gorącym oddechem.
Minęło dobrych kilka chwil nim potężne płuca ogra przywykły do innej pracy. Obejrzawszy imponującą panoramę miasta starł dłonią pot z czoła i skierował się do Franceski, której bagaże kończyli właśnie pakować hotelowi boye. Nie to, że obawiał się o los dziewczyny, bo kto jak kto, ale ona w takim miejscu bezbłędnie by dała sobie radę. Ale z drugiej strony jego oczy wychwyciły całkiem sporo chciwych spojrzeń w tłumie i widok postawnego ogra przy zamorskiej damie powinien ostudzić niepotrzebne im zapędy autochtonów.
Ruszyli do hotelu. Bule błyszczały jaskrawo w promieniach wstającego jeszcze znad horyzontu słońca.
Wyprawa zapowiadała się wyśmienicie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 11-04-2012, 00:49   #5
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Franklin przybył na Ilsadorę punktualnie, dokładnie pół godziny przed jej wypłynięciem na pełne morze. Przybył sam, z plecakiem i średniej wielkości walizką, odziany niczym na przyjęcie na dworku alfheimskiego szlachcica - ubrany był w garnitur, na nosie miał binokle, jego włosy były nienagannie uczesane, a wąsy odpowiednio podwinięte.
No dobra, nie przybył sam. Towarzyszyła mu jego siostrzenica, panienka imieniem Emily Cron, którą się nieoficjalnie opiekował. Nie pochwalał pomysłu zabrania dziewczynki (dla niego nadal była dziewczynką, słodką i niewinną) na niebezpieczną wyprawę do Lemurii, ale nie potrafił odmówić swojej starszej siostrze, a matce Emily - Isobell Cron. A ona z kolei nie potrafiła odmówić swojej córce...
Przed wyjazdem musiał obiecać siostrze, że będzie dbał o Emily i postara się, by nic jej się nie stało. Mogło być to trudne biorąc pod uwagę jej talent do pakowania się w kłopoty... Ale nawet gdyby nie złożył takiej obietnicy nadal opiekowałby się Emily. To jego mała, słodka siostrzenica, jak by mógł dopuścić by się jej coś stało?

Franklin Joseph Payne, bo tak brzmiało jego całe miano, był znany głównie z dwóch powodów.
Pierwszym powodem był jego ojciec - sir Gregor John Payne. Sławny dowódca alfheimskiej armii, a także zapalony myśliwy, którego trofea zdobiły niemal każdą powierzchnię w ich rodowej posiadłości. To głównie za jego sprawą ród Payne'ów stał się powszechnie szanowany i "wkroczył na salony".
Franklina niezmiernie irytowało to, że ciągle żył w cieniu swojego ojca. Z tym poszukiwaniem niezależności wiąże się właśnie drugi powód, mianowicie zastrzelenie ogromnego tygrysa, który nie dość, że był albinosem to jeszcze pożerał ludzi! A konkretniej to biednych Dekańczyków, którzy przezeń sterroryzowani bali się wychodzić z własnych chat (co i tak im nie pomagało).
Wielu próbowało wytropić Ludojada, lecz jedynie Franklinowi udała się ta sztuka. A raczej jako jedynemu udało się przeżyć spotkanie z tygrysem (i nie stracić przy tym jakiejś ważnej części ciała).
Całą sprawę nagłośnił dziennik "Życie Lyonesse". Ba! Jeden z reżyserów nawet chciał nakręcić film o tym wiekopomnym polowaniu!

Podróż spędził głównie w swojej kajucie. Prawdę mówiąc, źle znosił morskie podróże, o wiele bardziej lubił podróżować lądem. W kajucie zajmował się czytaniem dzienników swojego ojca. Choć nie lubił żyć w jego cieniu, to jednak warto było wykorzystać zebrane przez niego doświadczenie. Franklin, chcąc czy nie chcąc, musiał przyznać, że jednak jego ojciec miał "na koncie" więcej trofeów.

Jak wspomniano wcześniej, Payne źle znosił morskie podróże, dlatego ucieszył się gdy wreszcie zeszli na ląd. Choć nie mógł narzekać na wygodę Ilsadory, to jednak o wiele lepiej wypoczywało się na twardym gruncie, który nie trząsł się pod nogami.
Po tak długiej podróży nie mógł się doczekać wyruszenia na wyprawę. Chciał w końcu coś upolować, najlepiej coś dużego i niebezpiecznego, czym mógłby się pochwalić ojcu.
W oczekiwaniu na lunch rozkręcił i przeczyścił swój wyborowy karabin, podarowany mu przez ojca. Prawdę mówiąc, czynił to każdego dnia, nawet gdy go nie używał. Opieka nad karabinem była dla niego równie ważna co zajmowanie się Emily... O ile nie ważniejsza.
Złośliwi twierdzili, że strzelba była jego jedyną miłością, jako że Franklin nadal był kawalerem, mimo wieku odpowiedniego by już dawno znaleźć sobie jakąś pannę.
 
Wnerwik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172