Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2012, 13:43   #58
chaoswsad
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
~ Co oni wyprawiają? ~ zachodził na głowę Rafael. Z mieczem na skrzaty? Chyba Yarkissowi muzyka barda spodobała się trochę bardziej niż mówił. ~ Co by tu... ~ zastanawiał się co może zrobić, żeby jakoś pomóc kompanom. Niestety ekwipunek był ograniczony, wszak wziął ze sobą tylko łuk i kołczan. No dobra, miał pewien plan, to jedyne co w tej sytuacji przychodziło mu do głowy. Jeśli to nie zadziała, z tyłu byli jeszcze Eillif i Solmyr. No właśnie, Solmyr... Plan uległ lekkiej modyfikacji.
- Wystraszcie ich jakoś, może wasze zwierzaki pomogą. Ja wejdę pierwszy, spróbuję zrobić wam, hmm... warunki. Wiem, brzmi głupio, starajcie się improwizować. - wyszeptał z iskrą w oczach do zielarki i zaklinacza, po czym wziął się za wprowadzanie swojego planu w życie. Ściągnął kołczan i wyciągnął z niego trzy strzały, z czego dwie załadował na łuk.
- Solmyrze, dasz radę rzucić za chwilę swoje... zaklęcie? Zrób to jak będę leżał. - spytał cicho.
Chłopak spojrzał na myśliwego pytająco. chyba nie wiedział o który czar chodzi. Czyżby znał ich więcej?
- No, do cholery, masz ich jakoś przestraszyć. Postaraj się. - dopowiedział szybko myśliwy. ~ A teraz moja rzecz ~ zebrał się w sobie i przygotował ostatecznie do pokazu. Napiął cięciwę i wypuścił dwa pociski w stronę zarośli, gdzie pochowali się mali złodzieje. Następnie najszybciej, jak potrafił chwycił trzecią strzałę i włożył ją pod rękę, przytrzymując tak, by nie było widać, że to atrapa zranienia. Wyskoczył bokiem do “widowni” i rozpoczął przedstawienie. Dreptał chwiejnie lekko schylony i blefował na czym świat stoi.
- Uciekajcie! Yarkiss! Orki idą od traktu... Jest... Jest z nimi czarodziej, bestie... PANI! - wyjęczał, starając się wyjść realistycznie i osunął się na ziemię. Kilka świerszczyków zaczęło skakać w stronę traktu, pragnąc dojrzeć napastników. Rafael nie miał wiele czasu. Chrząknął, jakby miał dławić się własną krwią, po czym zostało mu już tylko udawać trupa. Miał nadzieję, że dobrze ułożył strzałę i chochliki nie dojrzały podstępu.

- Figurant lux. Illumina oculosmeo hostes erumpit - wymamrotał Solmyr... Rozbłysło światło, z głośnym sykiem wzlatując nad gałęzie drzew. I uprawdopadabniając tezę, że orczy czarodziej jest tuż-tuż. I ktokolwiek będzie się pchał w stronę traktu, będzie musiał liczyć się z ryzykiem oberwania jakimś czarem.

A na więcej Fernasowi nie było trzeba czekać.

- Jest wśród zaklęć taki pstryczek
Mały pstryczek dla magiczek
Jak tym pstryczkiem zrobić pstryk,
To się widno robi w mig

– zaintonował szybko, najciszej jak było możliwe przy ciągłej nadziei na skutek magiczny. I pstryknął, oczywiście.
W krzakach pojawiło się kilka światełek... no, bard wybrał akurat tą warstwę krzaków, gdzie wedle jego mniemania chochlików nie było. I nie było jak dostrzec, co się dokładnie błyszczy.
- Rozetnij mnie! - rzucił do Yarkissa tak panicznie, jak tylko było możliwe; jednocześnie począł siekać z nową energią – To chyba jakieś nieziemskie, eteryczne duchy są! Licho wie, co ichni mag przyzwał! Zabiją, jak dotkną! - krzyczał panicznie, wyrzucając słowa najszybciej, jak tylko mógł. Nie, by to było specjalnie sensowne podejrzenie. Zwyczajnie im więcej chaosu, tym bardziej dezorientujące dla wrogów to było.
Yarkiss kompletnie się pogubił. Padający teatralnie Rafael. Atak orków. Łowca nie wiedział o co już w tym wszystkim chodzi. Z letargu wyrwał go okrzyk rozpaczy Fernasa. Podbiegł do barda, który - to akurat było pewne - cały czas był unieruchomiony. - Nie drzyj się tak. - Zwrócił się z prośbą do towarzysza podróży, po czym pomógł mu się oswobodzić z wnyków. Użył jednak do tego nie swojego miecza. Szkoda było mu własnego ostrza na piłowanie drutu.

A tymczasem chochliki... zniknęły! Nie było widać ani jednego, jednak powietrze rozbrzmiewało wrogimi okrzykami: Orki, orki!! i furkotem skrzydeł. Podróżni poczuli lekki powiew, gdy gromada niewiedzialnych stworzeń ruszyła w stronę traktu, by odeprzeć atak zielonoskórych. Leciały szybko, a do traktu było blisko... Nie było wątpliwości, że najdalej za dwie-trzy minuty odkryją podstęp i zawrócą... odcinając przy okazji młodzieży drogę ucieczki. Spomiędzy traw i krzewów dobiegały nerwowe popiskiwania, choć nikogo nie można było dostrzec.

~ Udało się! Lecą! Ale zaraz... one tu wrócą! Szybko. ~ Rafaelowi nie było dane długo cieszyć się z sukcesu naprędce wymyślonego planu. Jak tylko szum skrzydeł się oddalił, myśliwy zerwał się na równe nogi.
- Bierzcie rzeczy. Zmywamy się - rzucił do towarzyszy, zarówno tych stojących obok oraz tych siedzących w krzakach.
- Dobra robota Solmyr. Weźcie mój łuk i kołczan! - pochwalił w biegu zaklinacza i napomknął interesownie. Szybko zebrał to co akurat było pod ręką. Grzyb, kreda, grzyb, drugi, a to? Co to za znaczek? Po czym będąc już dostatnio obładowanym, zażądał zabrania swoich zniszczonych wnyków.
- Ehh, wielkie dzięki. Weźcie je. Biegnijmy wzdłuż rzeki - rzekł, rozpoczynając ucieczkę. - Nie bójcie się zamoczyć butów, nie zostawimy śladów! - krzyknął na koniec, biegnąc z pełną prędkością po możliwie dostępnej trasie na płyciźnie Wartki.

Yarkiss nie wiedział gdzie podziały się chochliki, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Grunt, że się ich pozbyli. Choć z drugiej strony miał cały czas ochotę nauczyć ich odrobinę manier, ale czy wyszłoby mu to na dobre. Miał co do tego wątpliwości. Intuicja i doświadczenie łowcy podpowiadała mu, żeby lepiej się nie rozsiadał i patrząc po reakcjach towarzyszy mieli oni podobne plany. Myśliwy rozejrzał się w pośpiechu za swoim gwizdkiem i popatrzył czy przy okazji nie mógłby w ramach rewanżu gwizdnąć czegoś ciekawego skrzatom. Niestety nic nie znalazł, wziął tylko z sobą wnyki Rafaela, a następni zaczął się zastanawiać nad najlepszą drogą ucieczki.
- Chcesz uciekać nad rzeką? - Zapytał tropiciela, lecz ten nie wdawał się w rozmowę, tylko ruszył biegiem wzdłuż brzegu. Yarkissowi nie widział się zbytnio ten pomysł. Wolał mieć pewny grunt pod nogami. Zdecydował, że uda się w kierunku Viseny wzdłuż traktu, a następnie przetnie gościniec i wróci do obozowiska. Miał nadzieje, że nie natnie się znów na chochliki i bandę orków, w której istnienie wątpił, ale nie wykluczał.
- Uciekają! Nie bronią domu! Tchórze! Tchórze! - zewsząd rozległy się popiskiwania chochlików, ale nikt nie próbował ich powstrzymać.

Eillif nie zastanawiała się długo. W sumie to nie zastanawiała się wcale. Dziewczyna nie pamiętała kiedy ostatnio, po opuszczeniu Viseny myślała nad skutkami jej wyborów. Robiła wszystko co jej towarzysze. Ufała im. Może nawet czasami za bardzo... Oni w końcu też byli ludźmi, a ludzie jak powszechnie wiadomo mylą się często... za często. Czy zielarka robiła dobrze ufając ludziom których, można by powiedzieć wcale nie znała? Tego nie wiedział chyba nikt. Ale nic jej się jeszcze nie stało. Żyje. Może to wbrew pozorom bardzo dobry pomysł...
Jednakże teraz nie było czasu na rozmyślania. Zielarka wyskoczyła z krzaków, odzyskała swój woreczek, rozglądając się przy okazji czy coś należącego do jej towarzyszy nie zostało i najszybciej jak tylko mogła popędziła za Rafaelem. Obok niej Solmyr na czworakach zbierał resztki swoich grzybów, po czym również ruszył z kopyta.

Fernas wziął lutnię, chcąc ruszyć za Rafaelem - uznał, że ów pierwszy rzucił się do ucieczki - czyli był lepszą opcją. Jednak instrument wydał mu się o wiele cięższy niż wcześniej. Zajrzał do środka i zamarł - jakimś cudem niewielkiemu skrzatowi udało się wejść do pudła lutni i teraz siedział w niej, wyzywająco mierząc barda wzrokiem.
- Moja jest! Puszczaj! - zażądał stanowczo.
Życie nie rozpieszczało biednego barda. Najpierw Yarkiss ni z tego, ni z owego włączył ich w poważną bitkę ze skrzatami... musiał sam wyreżyserować gigantyczny blef, by ocalić ich wszystkich! A teraz to. Jego lutnia znalazła lokatora. Fernas najchętniej ściągnąłby struny i wytrzepał skrzaciego interlokutora. Tyle, że pierwsza adrenalina opadła i bard przypomniał sobie, że choć luteńka jest cenna... to jednak zostanie kozłem ofiarnym było tą gorszą alternatywą.
- Zjeżdżaj - syknął do skrzata - I nie drzyj się, bo łódź zrobię! Dnem do góry przewróconą!
Nie potrzeba mówić, że biec zaczął jeszcze przed wydukaniem groźby. Za Yarkissem - bo ów zaczął już biec, a grajkowi nie widziało się, żeby malec nie wrzeszczał, wszystkie krzaty im na łeb ściągając. A tego łowcę w tej chwili lubił mniej. I faktycznie, skrzacina rozdarła się w niebogłosy: Ratujeńku! Pomocy! Porywacz! Gwałciciel! Kradziej! Porwał mnie! Ratujta!!!

Bardowi pozostawało mu mieć nadzieję, że istota nie rzuci w niego jakimś paskudnym czarem. Bo o lutnię się tak bardzo nie obawiał - telepiący się w środku skrzat nie powinien jej uszkodzić. Istotnie, obijanie się o wnętrze pudła nie sprzyjało koncentracji, lecz skrzat nie było sam - ni z tego ni z owego cała okolica pokryła się nienaturalnie aktywną roślinnością, która oplątała Fernasa. A że chochliki działały hurtowo, to i Yarkiss wyrżnął jak długi.

Zresztą dla wszystkich ucieczka brzegiem rzeki nie była ani prosta, ani szybka - gęsta roślinność i podmokły teren utrudniały bieg, a i koryto rzeki nie było przewidywalne; czasem woda zaledwie moczyła im kostki, a czasem wpadali w nią po kolana i uda. Zresztą uciekinierzy odbiegli zaledwie kilkanaście metrów od chochliczej polanki, gdy dotarły do nich
okrzyki: Oszuści! Kłamcy! Wracać tu, wracać! Zgodnie z przewidywaniami Rafaela skrzatom nie zajęło zbyt wiele czasu by odkryć podstęp. A pozostałe na brzegu istoty z pewnością wskazały już lotnikom kierunek ucieczki “ludziów”. Odwrócił się po raz drugi i ku swemu zdumieniu nie zobaczył ani Fernasa, ani Yarkissa.
 
chaoswsad jest offline