Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2012, 17:17   #4
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Post część 1/2

W jednej chwili żołądek zwinął mu się w kulkę. Zimny pot zaczął spływać po plecach. W głowie słyszał nieznośne dzwonienie, a gdzieś jakby z daleka słyszał swój głos „nie … nie … nie”. Powtarzał to słowo raz po raz, jakby mogło stać się jego tarczą, jak gdyby powtórzone setki razy, mogło zmazać to co przed chwilą usłyszał, mogło sprawić, że wszystko to okazałoby się tylko kłamstwem.

A przecież znał śmierć. To nie była pierwsza taka wiadomość w jego życiu, dodatkowo dochodził rodzaj pracy, który wykonywał. Stykał się z nią często, można było powiedzieć, że była jego towarzyszem. Jednak … ta świadomość nie pomagała. Prawda była okrutna, ale gdy nie dotykała ona nas bezpośrednio, można było przejść nad nią do porządku dziennego. Obserwował wiele reakcji na śmierć, ale nie spodziewał się, że kolejny raz w tak krótkim czasie dotknie ona jego.

Patrzył na telefon, który cały czas znajdował się w jego ręce. Nie odpowiadał, mimo że próbował kolejnych numerów. Cisza była okropna. Wypuścił go z ręki, aparat wylądował na dywanie pokoju hotelowego. Schował twarz w dłonie i całkowicie poddał się emocjom. Zaczął łkać. Najpierw cicho, a potem coraz głośniej. Nie mógł z tym walczyć, nie kolejny raz … nie znowu.

Powoli docierała do niego świadomość. Linda była ostatnim członkiem jego rodziny, tutaj na ziemi. Nie miał już nikogo. Matka, dziadkowie, a teraz Linda … jego mała siostrzyczka. Tą, którą powinien chronić, tą którą miał chronić i tą którą zawiódł. Kolejne myśli sprawiły, że rozpłakał się głośniej.

Był twardym agentem federalnym, człowiekiem który ryzykował swoje życie, który zabijał … a mimo wszystko nie mógł sobie poradzić z tą informacją. Nawet nie wiedział, kiedy ześlizgnął się z łóżka na podłogę. Wiedział … ta jego część, która w tym momencie zachowała rozsądek … wiedziała, że ludzie w takich chwilach często zwracają się do Boga. Jednakże, gdy poznało się ich osobiście … cóż ta opcja była mniej atrakcyjna.

Dopiero po dłuższej chwili doszło do niego, że zwraca się do niego ktoś jeszcze. Mówił spokojnym głosem, jednakże łatwo dało się wyczuć w nim prawdziwą stal i pewność siebie. Powtarzał: -

-Spokojnie synu, spokojnie - a gdy w końcu Kevin zwrócił na niego uwagę, jego ton głosu zmienił się. Był twardy, rozkazujący, nie znoszący sprzeciwu

-Musisz wstać. Leżenie tutaj na nic się nie zda, sam to wiesz. Wstań i ruszaj, najgorsze co mógłbyś zrobić to poddać się – Może były to same słowa, może ton wypowiedzi, a może po prostu agent potrzebował jakiś słów zdrowego rozsądku, aby otrząsnąć się z pierwszego szoku. Był wytrenowany, mógł działać nawet w najgorszych warunkach, ale przekląłby dzień, w którym śmierć kogoś bliskiego przestała by go ruszać.

-Dziękuje – powiedział w stronę leżącego na szafce nocnej Sig-Sauera. Podniósł się na równe nogi i chociaż z początku zachwiał się, zaczął automatycznie wykonywać wszystkie czynności.

Najpierw wszedł do małej łazienki, gdzie szybko zmył z siebie pot i brud. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się swojej twarzy. W tym momencie, nie potrzebny byłby geniusz, aby zorientować się, że coś złego się stało. Jego siostra powiedziałaby, że „wygląda jak siedem nieszczęść”. Na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech, chociaż w głębi duszy nadal był zrozpaczony. Był to jednak dobry znak … jeszcze żył … jeszcze.

Zimna woda, zimny prysznic. Było to to czego zdecydowanie potrzebował. Nie leżał już na podłodze, mógł normalnie funkcjonować, mógł myśleć. Wszystkie jego rzeczy wylądowały w torbie podróżnej. Nie był normalną osoba, nie chodziło nawet o to, że był synem egipskiego boga. Ilu ludzi, mogło zmieścić swój dobytek w torbie? Często podróżował i podróżował „lekko”. Każdy potrzebował jakiś pamiątek, miał na nie miejsce … w Los Angeles, w jego rodzinnym mieście, nie mógł targać ich ze sobą i szczerze powiedziawszy nie potrzebował, tego robić. Miał wrócić do Kairu … do miejsca, w którym pracował od „dłuższego” czasu, a ponieważ w USA, był krótko, nie zabrał ze sobą wiele … to Linda chomikowała pamiątki, pamiętał, że żartował z niej, gdy pokazał mu szafkę z medalami, po co tyle tego żelastwa.

-Widzę, że jest trochę lepiej – po raz kolejny odezwał się „Teddy”, duch w jego pistolecie. Jego towarzysz i nauczyciel

-Po części jestem żołnierzem, więc łatwe wyjście dla mnie nie istnieje – powiedział głosem wyrażającym ogromny smutek

-Posłuchaj … przykro mi -

-Wiem … dziękuje. A jednak zostałem na tym świecie sam. Mam 25 lat i jestem sam -

-Nie jesteś sam – dodał głos z pewnością siebie -Musisz o tym pamiętać, że nie jesteś sam. Posłuchaj, nawet najtwardsi mogą się załamać, jeżeli będą tak myśleć -

-Tak wiem … jest Jack mój ojczym … jest ojciec, są ci nieliczni przyjaciele, których zdołałem zdobyć z trybem swojego życia. Jednakże człowiek, może być sam, nawet w tłumie. Linda … ona rozumiała mnie najlepiej ze wszystkich. Moje życie zmieniało się jak kalejdoskop, a ona była stałą. Czasami myślałem, że jedyną stałą … a teraz ją straciłem. Przysięgałem sobie, że będę ją chronił … jak mogę dbać o bezpieczeństwo innych, skoro nawet nie potrafiłem obronić jej? -

-To nie twoja wina – zapewnił jego przewodnik, tym tak dobrze znanym tonem. -Posłuchaj, wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale życie trwa dalej. Nie … nie przechodź nad tym do porządku dziennego. Pamiętaj jednak, że twoja siostra chciała dla ciebie jak najlepiej … -

Kevin powiedział cicho -Wiem – po czym pociągnął solidny łyk zimnej wody, którą wyjął z lodówki. Następnie wciągnął na siebie jeansy, ubrał bluzę z kapturem, podciągając ją w dół, aby zasłonić przypiętą do paska odznakę, a potem włożył swój pistolet do kabury noszonej z tyłu. Lubił ją, łatwo mógł ją ukryć i jednocześnie miał do niej łatwy dostęp.

Na wszystko narzucił skórzaną kurtkę, złapał torbę i opuścił pokój. Zabrał z niego wszystko, na recepcji rozliczył się, na wszelki wypadek, gdyby miał już nie wrócić. Szybko zjadł śniadanie … chociaż i tak niewiele mógł przełknąć … życie nauczyło go jednak, że trzeba było korzystać z takich sytuacji … więc wcisnął w siebie to jedzenie.

Następnie wyszedł na parking, gdzie stał jego wypożyczony Ford Crown Victoria. Chociaż wypożyczony było złym słowem, ot był to pojazd firmy, z którego mógł korzystać, w czasie pobytu w USA. Wrzucił rzeczy do bagażnika wozu i powoli włączył się do ruchu.

Radio włączyło się automatycznie, a słowa znanej mu piosenki wypełniły wnętrze. Bryan Adams wyśpiewywał znany mu utwór „Sound the Bugle” … ironia losu, wszakże świetnie pasował do całej tej sytuacji
[media]http://www.youtube.com/watch?v=wXtceBT80Ns[/media]

W końcu znalazł się przed wieżowcem. Nie miał problemów z odnalezieniem miejsca do parkowania, a potem zamyślony wszedł do budynku. Dźwięk alarmu w bramce przed wejściem, zwrócił w jego stronę kilka głów. Strażnik podniósł się z miejsca, jednocześnie robiąc ręką gest w stronę broni. Dwie rzeczy usadowiły go z powrotem na miejscu. Po pierwsze Kevin pokazał mu odznakę, a po drugie … cóż jego wzrok …

-Jestem Agentem Federalnym – powiedział -Kevin McGregor jestem oczekiwany – grubas kiwnął głową. A mężczyzna zaraz został przejęty przez innego człowieka, w ciemnym garniturze, który poprowadził go do windy, którą wjechali na najwyższe piętro wieżowca.

Były to luksusowe urządzone biura, właściwie można powiedzieć, że ich celem było onieśmielanie gości. Kevin od razu zauważył, że pomieszczenia te znajdowały się w „piramidzie”, która była zbudowana na szczycie wieżowca. Mężczyzna wprowadził go ku najszczerszym drzwiom, na których widniało trudne do odczytania nazwisko i otworzył przed nimi drzwi, zamykając je gdy McGregor wszedł do gabinetu.

Pierwsze co rzucało się w oczy to widok. Rozciągał się na sporą część Bostonu. Na podłodze znajdował się marmur, na ścianach wisiało sporo pamiątek z Egiptu. Na środku pomieszczenie znajdowało się duże mahoniowe biurko, a przy nim siedział jego ojciec … Ozyrys …

Kevin zajął miejsce, z początku nie odzywając się ani słowem. Jego wzrok wbijał się w boga o zielonym odcieniu skóry. Przez chwilę w pokoju panowała idealna cisza, jednakże w końcu została przerwana przez samego Kevina, który odezwał się najspokojniejszym głosem, na jaki było go w tym momencie stać
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline