Przez chwilę Yamestu gapił się z otwartymi ustami na grubasa, by potem z niesmakiem odwrócić twarz. Właściwie bardziej zaskoczony niż zszokowany tym widokiem.
Bo owszem, spodziewał się Japończyków, ale ubranych i uzbrojonych.
Światło latarki oznaczało kolejnych gości. Tym razem niekoniecznie w negliżu.
Yametsu zacisnął dłonie na karabinie. Wskazujący palec znajdował się blisko spustu broni.
Przyczaił się i czekał na rozwój wydarzeń.
Po chwili padł jednak rozkaz. - Zdjąć go w miarę cicho. Nim nas zobaczy.
No i pojawił się problem, zwiadowcy wszak udali się na poszukiwanie. Harikawa umiał się skradać, ale niezbyt dobrze. Ot, tyle by móc się poruszać po dżungli bez informowania wszystkich w okolicy o swojej obecności.
Daleko mu było do prawdziwych skrytobójców, ale rozkaz to rozkaz.
Ostrożnie zaczął się podkradać w stronę grubasa, gotów go powalić i zabić nożem.
Ale wtedy ruszył i Collins. Po czym gestami zaczął pokazywać, że on się tym zajmie.
No cóż... Jake nie zamierzał w chodzić Monkowi w paradę.
I tak pewnie poradzi sobie lepiej od niego.
Skinął więc wyraźnie głową, by ten zauważył, że Yametsu go zrozumiał i przestał się skradać.
Pozostało się więc skupić na innych zagrożeniach. Lufa karabinu Tongue’a skierowała się w stronę migoczącego w mrokach dżungli światła latarki.
Collins mógł wszak jeszcze sprawę zawalić, a wtedy... trzeba będzie być gotowym na wymianę ognia z Japończykami.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |