Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2012, 00:15   #14
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
***
Velprintalar, Pod Szmaragdowym Gryfem

***


Szmaragdowy Gryf zdecydowanie stanowił o klasie velprintalarskich tawern i bez wątpienia był wśród nich najzacniejszym przybytkiem. Już z zewnątrz była to okazała budowla postawiona u podnóża wzniesienia, na którym stał pałac Simbul (od nazwy którego zaczerpnięto z resztą imię dla karczmy). Sąsiedztwo jednego z placów targowych i bliskość prowadzącego z niego traktu idącego dookoła wzgórza przez konsulat i twierdzę Griffonheight, a potem aż do bram miejskich gwarantowało stały napływ klienteli tak mieszczańskiej, kupieckiej jak i wojskowej. Oczywiście nie każdy mógł sobie pozwolić na wieczór w Gryfie, bo ceny były iście królewskie jednak jakość potraw i alkoholu w zupełności je odzwierciedlała. Budynek był postawiony na planie prostokąta o wysokości jednego piętra plus poddasze. Konstrukcja nie różniła się zbytnio od standardowej architektury miasta, opierając się na znajdujących się wewnątrz słupach. Ściany zewnętrzne pomalowano na biało z zielonymi akcentami, co jakiś czas przeplatając ten motyw drewnianymi belkami mającymi usztywnić i uodpornić podporę na działanie wiatru, o który nad morzem nie było trudno. Dach wyłożono pomalowanymi na czarno deskami i wykończono metalowymi rynnami wypolerowanymi na błysk, co jeszcze bardziej pomagało tworzyć wizerunek lokalu dla wyższych sfer. Z racji, że zyski pozwalały właścicielowi zatrudniać już kilkunastu pracowników, tawerna działała przez całą dobę i trzeba było przyznać, że nie istniało tutaj coś takiego jak pora dnia albo nocy bez klienteli.
Wnętrze nie odbiegało zbytnio standardem od zewnętrza, podłoga wyłożona została dębowymi deskami zaimpregnowanymi i utwardzonymi tak, by twarde buciory żołnierzy i najemników nie uszkodziły jej zbyt szybko. Drewniane słupki konstrukcyjne pomalowano, polakierowano i ozdobiono metalowymi wytopami przypominającymi otulające je sylwetki gryfów. Podobnie z resztą było z meblami, które wykonano z pięknie obrobionego i polakierowanego drewna, ich wykończenia zaś również przypominały dzioby tych majestatycznych stworzeń, czasami skrzydła i inne części ich ciał. Na środku, jak to w każdej szanującej się tawernie znajdowała się scena do której ściągali czasem naprawdę sławni minstrele, w chwili obecnej swój popis dawało elfie duo lutnistki i pieśniarza. Praktycznie od drzwi biegła szeroka ścieżka pozbawiona stołów i prowadząca aż do wielkiego i bogatego w wiele zagranicznych trunków baru, za którym znajdowała się klatka schodowa na górę i magazyny. Z racji popołudniowej i powoli zbliżającej się wieczornej pory, kolejka przy barze zdawała się samodzielnie regenerować ilekroć ktoś od niej odszedł z kuflem pełnym piwa i talerzem grillowanych wypieków. Oczywiście też głośno było jak cholera, wąskie grono siedzących w centrum lokalu skupiało się wokół artystów, reszta zaś niekoniecznie. Przodowała im grupka najemników opowiadająca swoje przygody i podboje co jakiś czas komentując to donośnym “NO I MI KURWA NIE UWIERZYCIE” albo też i zwykłym śmiechem.

Wezwanych do Szmaragdowego Gryfa najemników (i nie tylko najemników, bo w zasadzie większość z nich służyła gdzieś w szeregach miasta) nie obchodziło jednak do końca to, co się tam działo. Zrzucone na ich barki brzemię w pewien sposób utrudniało cieszenie się żywotem szczególnie, że Velprintalar mógł lada dzień znaleźć się w bardzo nieciekawej sytuacji. Jako jedna z pierwszych wkroczyła do środka ruda kobieta w bardzo zmysłowej sukni. Szara kreacja idealnie pasowała do jej jasnej karnacji i bardzo krzykliwego koloru włosów, dodatkowo głęboki dekolt i wycięcie na plecach sprawiało, że od momentu jej wejścia do środka lokalu nawet elfi minstrel zdawał się mniej uwagi poświęcać swojemu śpiewowi, co jakiś czas fałszując nutkę albo dwie. Kilku pewnych siebie stałych bywalców już szykowało kobiecie miejsce obok siebie, jednak ta samym spojrzeniem potrafiła sprowadzić nawet największych amantów do parteru. Czarodziejka, co dało się wywnioskować już po samej bogatej kreacji, na którą zwykłego śmiertelnika zwyczajnie nie było by stać niemal przepłynęła przez pomieszczenie, omiatając posadzkę narzuconą na plecy, bogato zdobioną peleryną. Rudowłosa ledwo się pojawiła, już podeszła do karczmarza i po chwili dyskusji udała się schodami na górę, gdzie mieściły się prywatne piętra dziś niedostępne dla zwykłych gości.

Sareth nie musiał długo czekać na Corrika, bo ten pojawił się około kwadrans po nim, zapewne również mając zamiar być nieco wcześniej. Widząc Czempiona Poranka w pełnym rynsztunku uśmiechnął się szeroko zdając sobie sprawę, że jego przyjaciel z klasztoru mniej więcej wprowadził go w sytuację i ten podjął już decyzję. Szpieg nie tracił czasu i czym prędzej podszedł, przywitał się i przedstawił, odbierając przesyłkę i obiecując więcej szczegółów gdzieś, gdzie nie ma zbyt wielu postronnych osób. Oboje opuścili tawernę i skierowali się w stronę centrum i Szmaragdowego Pałacu, zbaczając do najlepszego przybytku w Velprintalarze. Generalnie rzecz biorąc, wchodząc do środka Szmaragdowego Gryfa Sareth skutecznie uciszył calutkie towarzystwo jak leci, gdzieś z rogu dało się słyszeć jedynie ciche “o kurwa mać”. Nawet dla zaprawionego w boju żołnierza widok zakutego w stal od stóp do głów woja musiał robić wrażenie. Pancerz kapłana wydawał się wręcz do tego stworzony, długie metalowe zadziory zamocowane na większej części płyt sprawiały, że Czempion Poranka wyglądał wręcz demonicznie. Wrażenie ostudzał co prawda wygrawerowany symbol Lathandera na piersi i sama aura nowoprzybyłego, spokojna i pełna pasji, jednak nie co dzień widzi się kogoś o tak niezwykłej aparycji. Właściwie to mało kto dostrzegł jegomościa w płaszczu i kapturze naciągniętym na nos snującego się za kapłanem i zaraz za nim wchodzącego po schodach na górę dokładnie tam, gdzie kilka minut wcześniej zniknęła rudowłosa piękność. W ciągu kolejnych minut okazało się, że nie tylko oni postanowili dziś stać się członkami schadzki na górnym poziomie Szmaragdowego Gryfa. Niedługo po Czempionie Poranka do środka wszedł srebrnowłosy elf starając się pozostać niezauważonym. Chwilę po nim zaś wkroczyła kolejna ruda piękność, ta tym razem była posiadaczką zdrowej, śniadej cery i kaskady karmazynowych wręcz włosów. Fakt, że w czasie jej pochodu zapanowała kompletna cisza nie pochodził bynajmniej od jej urody, której odmówić jej oczywiście nie można było. Coś w kobiecie wydawało się być nie tak, coś co miało lada moment wychylić się z pod stolika i wciągnąć pod niego w mroki otchłani. Jednak również i ona zniknęła na pięterku.

Ostatnim, a właściwie przedostatnim członkiem tajnego zgromadzenia okazał się lokalny rycerz, sługa Selune i (jak niektórzy wiedzieli) samej Simbul. Wysoki osiłek o długich włosach i brodzie zasłonił sobą niemal całe resztki wieczornego światła wpadającego do środka przez otwarte drzwi. Podobnie jak kapłan, Stragos był posiadaczem pięknej zbroi płytowej. Można było zastanawiać się, czy pozycja paladyna lub kapłana nie zobowiązywała do noszenia wystawnego, błyszczącego pancerza mającego reprezentować wyznawane bóstwo. Dopiero na widok rycerza siedzący w kącie krasnolud ociężale podniósł się na proste nogi i zaczął powoli iść w jego kierunku. Wymieniwszy się powitaniami i krótką rozmową w stylu “ciebie też w to wciągnęli” udali się oboje na górę. Kilka osób na dole odebrało całą sytuację jako kolejny powód do rozmów, inni po prostu cicho obserwowali gości Szmaragdowego Gryfa. Większość jednak nie miała zamiaru naprzykrzać się kompanii złożonej z trzech zakutych w stal mężczyzn (z czym jednego krasnoluda), czarodziejki i dwóch szczupłych, zwinnych zwiadowców.


Corrik Hagstorm był agentem pracującym już w obrębie granic miejskich. Niegdyś był jednym z czołowych szpiegów Simbul i jednym z najbardziej zaufanych ludzi, dziś już ze względu na lata nie wysyła się go w teren. Mimo prawie pięćdziesięciu lat na karku nie można było powiedzieć, że wyglądał źle. Twarda szczęka, która zapewne zasmakowała niejednej pięści co jakiś czas wykrzywiała się w niepokojącym, dobrotliwym uśmiechu (aczkolwiek można było odnieść wrażenie, że taki sam wyraz twarzy posyłał osobom które miał za chwilę zabić). Dodatkowo mężczyzna mimo dość przyjaznego stylu bycia miał jeden, spory minus, a raczej nawyk. Rozmawiając z kimś zazwyczaj spoglądał z nad okrągłych okularów właściwie nie zrywając kontaktu wzrokowego nawet na sekundę, co po jakimś czasie zwyczajnie onieśmielało i burzyło pewność siebie - o zakład można było iść, że nawyk pozostał mu z czasów prowadzenia przesłuchań, o ile do dziś tego nie robił. Brzuch wystający z pod umięśnionej klatki nie wydawał się przeszkadzać mu w delikatnych, precyzyjnych ruchach nawet w obliczu pierdół pokroju podniesienia papierów ze stołu, zupełnie jakby wszystko co robił obliczał, analizował i obmyślał. Szpieg-emeryt wszedł do pokoju na pięterku jako jeden z pierwszych, zastając wewnątrz tylko Claudię i prowadząc obok siebie zakutego w pancerz Saretha.
Urtear Klimmbitz, bo tak nazywał się drugi szpieg będący już w pokoiku na piętrze, o dziwo zakrywał większą część swojej twarzy. Podobnie jak większość szpiegów ubrany był w czarne, nie krępujące ruchów szaty wyposażone w głęboki kaptur nałożony na głowę i wysoki kołnierz sięgający prawie do nosa. Jedyne, co na ten moment było u niego charakterystyczne to intensywna zieleń tęczówek jego oczu. Spotkanie zaaranżowano w niewielkim pokoiku wymiarów mniej więcej sześć na osiem metrów wyposażonym w stojący na środku stół z dwoma ławami, łóżko ustawione przy zewnętrznej ścianie, zaraz pod oknem, dwie szafki i balię w której zaznać można było kąpieli. Agenci Simbul poczekali na wszystkich zanim zaczęli wprowadzać ich w tajniki tego, co się działo w stolicy. Zanim zamaskowany szpieg zaczął wszystkich rozsadzać, zamknął drzwi na klucz oraz rozrysował kilka diagramów wokół drzwi i okien, prawdopodobnie zabezpieczając je magicznie przed podsłuchem i intruzami.
- Usiądźcie, tutaj siądźcie na tej szerokiej ławie po tej stronie stołu - polecił zebranej szóstce łysy szpieg, samemu odsuwając drewniane siedzisko tak, żeby mogli się tam zmieścić również ci opancerzeni - jeżeli moje informacje są zgodne - tutaj przerwał, spoglądając na każdego z nad okularów - a zawsze są, to mamy tutaj czarodziejkę Claudię Windfire, agentkę sił specjalnych Erianne Rind, elfa Narvena Uth’natę, sługę Lathandera Saretha Erthrunda i dwóch członków gwardii Simbul, Stragosa Valesjusa i Ragnara Flammesteina. Urt, skończyłeś już zabezpieczać pomieszczenie? Siadaj i zdejmij tę maskę, jesteś wśród swoich.
Mężczyzna dokończył ostatni diagram i wyszeptał nad nim kilka magicznych formułek. Podchodząc do stołu i siadając obok Corrika, naprzeciw zebranych awanturników, zdjął kaptur i rozpiął kołnierz ukazując zebranym twarz. Zdecydowanie nie był on rdzennym mieszkańcem Aglarondu, karnację miał dość ciemną zaś zielone, niemal szmaragdowe oczy bardzo pasowały do kruczoczarnych włosów i kilkudniowego zarostu. Zapewne w wielu standardach szpieg uchodziłby za przystojnego i pewnie ten też fakt wykorzystywał do zbierania informacji. Kładąc na stole kilka papierów i map odezwał się.
- Nazywam się Urtear Klimmbitz i tak samo jak Corrik, jestem agentem w służbie Simbul. Zapewne wiecie już, że zabezpieczenia pałacu uległy awarii i w związku z tym większość ciała rządzącego została w nim uwięziona... - Tutaj przerwał na moment, widząc karcące spojrzenie swojego (zapewne) przełożonego.
- Wybaczcie mu, jak większość agentów, Urt w tym co mówi umieszcza jedynie połowę prawdy, dezinformując rozmówców... Bądź z nimi szczery tym bardziej, że przypuszczam część z nich już zasięgnęła języka w tej sprawie. Mości panowie i nie-panowie, sprawa jest beznadziejna, totalnie chujowa rzekłbym i nie ma co się tutaj z tym kłamać. W wielkim skrócie nasza królowa zapadła w śpiączkę, przypuszczamy że w skutek zamachu na jej życie, które ocalało jedynie dzięki jej własnej magii i ichnim osłonom. Narzędziem zbrodni było zaklęcie sprytnie ukryte w Thayskich dokumentach wojskowych przechwyconych ostatnio przez nasz wywiad i zanim zaczniecie narzekać na beznadzieję naszego wywiadu - pisma urzędowe pochodzące z Thay są trudne do odszyfrowania i odczarowania nawet dla nas, zaś dokument bezpieczeństwa narodowego mógł zostać zaklęty przez jednego z Zulkirów, a właściwie prawie na pewno był o ile nie było to zaplanowane wcześniej działanie. Sprawa ta uruchomiła cały łańcuch zabezpieczeń i po pierwsze Simbul zapadając w śpiączkę odgrodziła się od świata zaklęciami blokującymi tak magię, jak i fizyczną ingerencję, a przy okazji otoczyła calutki pałac niewidzialną ścianą mocy, czy jak tam te cholerne zaklęcie się zwało - zaczął monologiem Corrik.
- Jak więc zapewne się domyślacie, nie ma możliwości dostania się do wewnątrz, gdzie przebywa całe nasze dowództwo komunikujące się jedynie z kilkoma osobami posiadającymi komunikację magiczną - przerwał mu Urt pokazując zawieszoną na łańcuszku monetę wyglądającą praktycznie tak samo, jak te które przekazał Corrikowi Sareth.
- Co więcej, nawet czwórka uczniów Simbul nie ma możliwości przełamania tych zaklęć i jeżeli jest to spisek Thay, co szczerze mówiąc podejrzewam, jesteśmy w dupie głębokiej jak Morze Spadających Gwiazd. Teraz zastanawiacie się jaka jest w tym wasza rola? - Zapytał retorycznie starszy agent - otóż podczas gdy ja, Urt i pozostali agenci będziemy tańczyli Cormyrskie Sambo na uszach, żeby utrzymać wszystko w sekrecie i trzymać całe miasto w jednym kawałku, wy wybieracie się na wycieczkę, Urt...
Młodszy szpieg odgrzebał z pod papierów rycinę nieznanego nikomu z zebranych urządzenia, czegoś co przypominało berło wykonane ze stali i sygnowane godłem Aglarondu. Zwieńczenie przedmiotu przypominało głowę gryfa, jego dolna część zaś stylizowana była na wariację na temat klucza - to, co tutaj widzicie to Klucz. Simbul stworzyła kiedyś artefakt pozwalający na zdalne dezaktywowanie wszystkich osłon magicznych Szmaragdowego Pałacu na raz, na wypadek gdyby ona była niedostępna, a ktoś uruchomił mechanizm obronny. Problem jest w tym, że dość dobrze go ukryła i o ile do tego pierwszego udało nam się dojść, tak już przypuszczamy że nie leży on sobie od tak na piedestale, czekając na kogoś kto go sobie pożyczy.
- Takie już, kurwa, życie że wszyscy ci magicy lubią odgradzać swoje zabawki hordami nieumarłych, demonów, magicznych bestii i innymi gównami z których najbardziej dokuczliwe mogą być ichnie pułapki. Waszym zadaniem jest nie tylko przez nie przeleźć, ale i wrócić z powrotem tutaj do nas z berłem, dzięki któremu dostaniemy się z powrotem na zamek zanim Thay zrobi nam z dup targowisko w Neverwinter. Według informacji Urta Klucz znajduje się w jaskiniach pod górami Tannath, mniej więcej w połowie przełęczy Shyvara. Zanim wyruszycie dostaniecie oczywiście komplet map, po których nawet totalny idiota by trafił na miejsce. Oczywiście co znajduje się w samej krypcie jest niewiadome nawet nam i przypuszczam, że tylko sama Simbul wie, co tam wyhodowała... - Wyjaśnił jeszcze Corrik klaszcząc w dłonie - no mości państwo, jakieś pytania zanim pójdziecie nadstawiać dupę za bezpieczeństwo kraju?
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!

Ostatnio edytowane przez Sierak : 08-04-2012 o 00:24.
Sierak jest offline