Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2012, 07:44   #48
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- Zdjąć go w miarę cicho. Nim nas zobaczy.
Komenda dowódcy była prosta i łatwa do wykonania. Jeden Japoniec. Wielki i opasły, ale jeden. Nic prostszego. Było ich zdecydowanie zbyt wielu, żeby zdaniem Whitea mogli sobie nie poradzić. Statystycznie nawet jakby od każdego wyhaczył po razie, i tak dostał by niezły łomot. Łatwa robota - myślał sobie. Dopiero pojawienie się światła latarki nieco skomplikowało sytuację. Nie, żeby przeląkł się kolejnego Japońca. W końcu w ostateczności to oni tkwili w zasadzce i dysponowali sporą siłą ognia. To co wciąż trzymało Whitea w miejscu to było dziwne, nienormalne zachowanie tych żółtków. Nie był ekspertem, cóż, pewnie znaleźli by się tacy co nazwali by go żółtodziobem w temacie walki w dżungli, ale nawet dla takiego lamusa jak on łażenie po lesie nago, drąc ryj i do tego przyświecając sobie latarką, to nie było zachowanie, którego spodziewałby się po wrogu. Zdrowym na umyśle wrogu. I nie tłumaczyło nic. Nawet to, że Japońce byli u siebie i mogli czuć się panami wyspy.

Żółtek, ich żółtek ruszył się jakby miał zamiar wykonać rozkaz kapitana. White wciąż pozostawał w miejscu. Coś, jakiś szósty zmysł podpowiadał mu, darł się niemal za uchem, żeby na razie nie wychylał głowy z zarośli. Zająć się grubasem zawsze zdążą - myślał sobie. Bardziej go w tej chwili ciekawiło, kto i po jaką cholerę niósł to światło.
Tymczasem zauważył kolejny ruch wśród swoich. To Collins. W kilku oszczędnych gestach przekazał im czego oczekiwał. White zrozumiał przekaz. Calusieńki. A to sierść cholerny..! Z szarżą wyjeżdża!... Nie znał ich, ale przez te kilka godzin o niejednym już tego i owego się dowiedział. O tym sierściu na przykład, że najwidoczniej musiał być z tych, co to hołdowali zasadzie, że dobra młoty, za mną, ale jak mi który zostanie z tyłu to mu osobiście, jak przeżyję, jajca wytargam przez gardziel. To menda… Chociaż plan miał niegłupi. Bo prosty. Obskoczyć Japońca niczym sfora psów i zadźgać bagnetami. Prostota planu dawała poważne szanse na powodzenie przedsięwzięcia. No oczywiście jeśli się zakładało że szlachtowany spaślak nie puści pary z gęby. Ani nie zacznie drzeć mordy już w momencie zauważenia pierwszego z nich…

Tak czy inaczej, pomimo wątpliwości trzeba było się ruszyć. Już mocował na lufie karabinu bagnet, kiedy nagle go olśniło. Kurwa! Jak mógł być tak głupi? Przecież to zasadzka! Japońce w jakiś sposób musieli dowiedzieć się o ich tu obecności i zastawili pułapkę, w którą jak dotąd nie wpadli tylko dzięki szczęściu i temu, że ktoś w porę zauważył zniknięcie tylnej straży. A teraz zniecierpliwieni wysłali samobójcę, który ma wywabić ich spomiędzy drzew wprost pod ogień japońskich karabinów. No pewnie! Tyle się przecież słyszało i tych ich wariackich samobójcach. Jak oni ich… kamikaze… boski wiatr… ja pier… głupszej nazwy sobie nie mogli wymyślić dla zwykłego fanatyka przekonanego, że to honor umierać za cesarza. Podobno zamykali nawet takich w torpedach… Wszystko pasowało. Najpierw udawali dzikie zwierzęta, potem wysłali gołego straceńca, a jak to nie pomogło zaczęli przyświecać światłem. Cierpliwi to oni nie są, ale jak pokazała praktyka byli na dobrej drodze do osiągnięcia celu. W końcu Collins już zakradał się z zamiarem oflankowania grubasa, a i kilku z chłopaków też wyraźnie szykowało, żeby wyskoczyć z krzaków. Wprost pod lufy Japończyków!!!
Musiał coś zrobić! Tylko co? Najprościej było strzelić żółtkowi między oczy… Ale rozkazy były wyraźne. Gówno! Gówno mógł zrobić w tej popapranej sytuacji. No poza jednym. Wciąż mógł uratować swoje własne życie.
 
Bogdan jest offline