-
Um … znasz rosyjski, misiu? - zapytała Joan Roberta, w ich ojczystym języku. Miała nadzieję, że podchwyci tę zagrywkę i nie spanikuje, albo gorzej. Nie miała ochoty patrzeć jak go rozstrzeliwują.
Tytuł sprawił mu dziwną przyjemność. Może to sposób w jaki go wypowiedziała, może fakt, że to wypowiedziała? Brwi podniosły się ku górze w wyrazie zaskoczenia. Szczęśliwie w tym przypadku, była to dość adekwatna reakcja.
-
Ledwo, ledwo... - odpowiedział spokojnie po angielsku z południowym akcentem.
-
On chyba … chce nas wylegitymować? - jej niepewność była urocza i pozbawiona oznak inteligencji. Zachichotała nerwowo i zaczeła grzebać w torebce -
Sweet baby Jesus … gdzież ja to … - torebka była duża i pełna skarbów, trudno było w niej cokolwiek odnaleźć na zawołanie.
-
Dokumenty? - spytał po niemiecku, jak gdyby uznał, że jest to jedyny język łączący legitymujących z legitymowanymi i sięgnął do wewnętrnej kieszeni marynarki. Wypowiadajac uprzejme “proszę” podał papiery którymi zwykł machać przed nosem urzędasów i innych. GARIOA wszystkim się dobrze kojarzyła. Czy tak czy siak, chylił skroń przed bystrym umysłem Joan. Możliwe, że teraz rosjanie uznają, że mogą sobie swobodnie rozmawiać, a może nawet ich przepuszczą. Ah, czarująca wiedźma...
-
Czy ja też muszę? - zapytała spanikowana Joan po niemiecku -
Nie mogę jej znaleźć.