Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2012, 21:55   #42
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Julia Darlington

Podróż do Oakspark była niezwykle przygnębiająca. Pani Guy tempo gapiła się w okno. Młody dziedzic nagle stał się niezwykle milczący. Sytuacja niezwykle niekomfortowa i do tego niezwykle męcząca. Julia była wymęczona ta podróżą. I miała jedno marzenie w głowie, odpocząć. Prawie obojętnym wzorkiem odprowadziła ochmistrzynię. Również syn właścicieli posiadłości ulotnił się dość szybko. Panna Darlington i jej brat uzgodnili zatem, że odświeżą się trochę i pójdą do sir Etheringtona.
Julia rozwiązała wstążki kapelusza chwytając jednocześnie za klamkę od drzwi swojego pokoju.
Nacisnęła ją. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Nie pamiętała tego. Mogłaby przysiąc, że nie skrzypiały.
Julia weszła do pokoju. Tutaj też coś się nie zgadzało. Boazeria na ścianach była jakaś inna. Parkiet na podłodze również. To nie był jej pokój. Ale przecież nie mogła się pomylić wchodząc na piętro rezydencji Hawarda i Sylivii Etherington. Nie mogła się pomylić idąc do czwartych drzwi po lewej. Po prostu nie mogała. Ale to nie był pokój, który lady Sylivia wskazała jej.
W zakamarkach pamięci pojawiły się obrazy. Przecież ona znała te motywy na ścianach. Te dębowe boazerie z cedrową i hebanową intarsją.



Doskonale pamiętała te roślinne motywy na ścianach... tego nie chciała przyznać sama przed sobą jakiś czas. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że to była boazeria w ich wiejskiej posiadłości. Bo to nie mogła być prawda.
Drzwi zatrzasnęły się głośno. Tak głośno, że serce niemal wyskoczyło Julii z piersi. Natychmiast odwróciła się w tamtą stronę. Już chciała podejść, by je otworzyć ponownie gdy do jej uszu dotarły pierwsze dźwięki. To był Mozart.
Dziedziczka fortuny Darlingtonów zamarła. To był Mozart. Mozart. Coś powtarzało w jej głowie. A może był to ktoś??
Tego samego Mozarta słyszała wtedy, te kilkanaście lat wcześniej, też w w wiejskiej posiadłości.
Teraz nie było z nią James. O jakże tego pragnęła. Żeby był tu z nią. Żeby jak wtedy chwycił ją za rękę. Żeby razem stawili czoło nieznanemu...
… niebezpieczeństwu??
Znowu natarczywa myśli w jej głowie. Nie je myśl przecież.
Julia z obawą dotknęła ściany, ale musiała to zrobić, gdyż bała się że zaraz starci równowagę. Serce waliło jak oszalałe. Krew buzowała w żyłach. Oddech przyspieszył. Julia Darlington wciągnęła do płuc powietrze. Znała te zapachy. To były zapachy dzieciństwa.
Chwiejącym się krokiem, z ręką przy ścianie ruszyła do przodu. Z każdym krokiem jej lęk wzrastał. Ona dobrze wiedziała co tam ujrzy. Wiedziała to i nie chciała tego zobaczyć. Nie chciała tego przeżyć jeszcze raz. Ale jej nogi same ją niosły. Krok po kroku zbliżała się do pokoju z którego dochodziła melodia.
W końcu tam dotarła. Starała się jak mogła odwlec tę chwilę, ale tam dotarła. I tak jak te kilkanaście lat wcześniej najpierw ujrzała patefon. Ten sam patefon. A później ujrzała postać kołyszącą się w rytmie melodii.

Aoife O'Brian

Irlandka gwałtownie odwróciła się słysząc trzask łamanych gałęzi, albo raczej łamanych kości. Zdecydowanie to ostatnie wyrażenie lepiej opisywało dźwięk jak przed chwilą dotarł do uszu Werbeny.
Aoife mogłaby przysiąc, że te martwe drzewa były dalej, o wiele dalej niż teraz. Ale przecież drzewa nie chodzą.
Kolejny trzask i kobieta kolejny raz gwałtownie odwróciła się. Kolejny raz nic.
Ktoś tu się brzydko z nią zabawiał, oj bardzo brzydko. Ale Irlandka nie miała zamiaru dać wciągnąć się w te gierki. Solennie obiecała sobie, że nie odwróci się już, choćby nie wiem co usłyszała.
Z tak mocnym postanowieniem ruszyła w drogę powrotną do posiadłości. Uszła ledwie kilka kroków gdy do jej uszu dotarł kolejny trzask. Aż ciarki przeszły jej po plecach, ale się nie obejrzała. Za to kroku przyspieszyła. Nie żeby się bała, ale zawsze to lepiej takie miejsca omijać.
- Panienka nie boi się sama tak po lesie chodzić?? - Zza zasuszonego drzewa wyłoniła się postać.
Zaiste, to nie była Molly. Pomijając nawet fakt, że słodka dziewoja nie wytrzymałaby tak długo w ukryciu, to coś poruszało się niezgrabnie i ociężale.
W pierwszej chwili przyszło na myśl Aoife, że spotkała leprechuana.



- Nie boi się. - Sam sobie odpowiedział lustrując dokładnie dziewczynę.
Był mały. Był paskudny. Miał na sobie to tradycyjne zielone wdzianko. A w lewej ręce trzymał butelkę whisky.
Krasnal pociągną solidnie z butelki. Otarł mankietem usta i wyciągnął butelkę w stronę Aoife.
- Masz. Walnij sobie. Dobrze ci to zrobi. Zielone wróżki zielonymi wróżkami, ale nic nie zastąpi prawdziwej irlandzkiej whisky. No. - Jeszcze bliżej podsunął butelkę do Irlandki. - Co?? Boisz się?? Słodka Molly jest odważniejsza. - Zarechotał. I Werbena mogła przysiąc, że zarechotał lubieżnie.
- O wilku mowa. - Rzucił leprechuan gdy zza innego drzewa wyłoniła się Molly Malone. Sukienkę miała w jakimś takim nieładzie. Dekolt jakby większy niż za zwyczaj. Chociaż w jej przypadku chyba nie można było mieć już większego dekoltu.
- Napij się. - Jeszcze raz zachęcił ją skrzat. - Napij a zaradzę tajemnicę gdzie skarb jest ukryty. Tu niedaleko. Okrągły milion.- Aż oczy mu się zaiskrzyły gdy wypowiadał tę magiczną liczbę.
Ma myśl Aoife przyszła jej ostatnia rozmowa z ukochanym tatusiem. Czyżby stary tak szybko zdołał zebrać taką fortunę??
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 13-04-2012 o 14:46.
Efcia jest offline