Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2012, 23:24   #211
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Pełen ubiór kończył już schnąć na ciele Zbrojmistrza, który przysłuchiwał się całej dyskusji kręcąc głową. Zdjął ze sznura jedną ze swoich chust i zawiązał jako bandankę na głowie.
Czuł jak jego niewielka techkapłańska natura próbuje się wybić i starać się posłużyć żelazną logiką, jednak sytuacja... sytuacja była zbyt... zbyt przepełniona uczuciami. Jeszcze do niedawna pewnie sam jeden mówiłby to co medyk i Siostra. Zdążył jednak poznać na własnej skórze, że słowa komisarza o ratowaniu wszystkich są prawdziwe.
- Wasza dyskusja trwa już kilkanaście minut. W tym czasie wiadomość o śmierci kapitana zdołała obiec już cały statek. Jeżeli ktokolwiek podsłuchuje z pewnością usłyszał już dostatecznie dużo, gdyż wasze głosy nie są przyciszone - powiedział szeptem - Cały element zaskoczenia weźmie w łeb. W tej chwili ktoś z załogi może opuszczać pokład ze strachu przed nami. Dopłynie do portu nawet szalupą i wszyscy będą wszystko wiedzieć.
Zrobił przerwę na moment.
- Był dla nas przygotowany plan. Kontrabanda, przykrywki... wszystko poszło się, za przeproszeniem, jebać. Teraz mamy tylko improwizację. Wymordowanie załogi. Nieetyczne, niemoralne. Konieczne, aby zachować skrytość. Inne wyjście. Lord Komisarz przejmuje kontrolę nad planetą. Miliony niewinnych ginie z powodu pomniejszych przewin.
Znowu zamilkł.
- Oddawałem cześć pamięci setek poległych żołnierzy, nawet jeżeli byli wrogami. Wszyscy szanowali Imperatora i głęboko w niego wierzyli. Zawsze szukałem rozwiązania pozwalającego przelać jak najmniej krwi. Chirurgicznego.
Naciągnął krawędź chusty na oko, zakrywając przy tym również swoje cybernetyczne ucho.
- Jedyne inne wyjście. Szary Rycerz, o ile jest to dla niego możliwe, oczyszcza umysły załogantów ze wszystkich wspomnień o nas, a my przenikamy do kopca. Konieczne stworzenie przykrywki i kontrabandy z pancerzem oraz bronią,
- Obawiam się że tego typu manipulacja jest poza możliwościami Ardora. Orientis mógłby dać radę, ale dał się zabić czarnoksiężnikowi chaosu. Nie ma wyjścia. - Wyciągnął szablę z pochwy - Czas podjąć decyzję. Załoga ginie. Nie jest to przyjemna rzecz do zrobienia, ale musi zostać zrobiona. Alternatywa jest gorsza. Jeśli ktokolwiek ucieknie, dogonimy i wykończymy go. Jeśli jakimś cudem któryś dotrze do portu, po prostu pójdziemy z drugą opcją. Ilość osób która zginie w takim wypadku i tak przekroczy granice każdego sumienia. - Westchnął ciężko - Do roboty.
Ponury wzrok Haajve był wlepiony w Komisarza. Pistolet był nadal wetknięty do zabezpieczonej kabury. Zbrojmistrz wziął do ręki łom.
- Łamanie życiowych zasad i swojego kodeksu honorowego dla wypełnienia misji - szepnął głosem pełnym smutku i goryczy - Oto praktyczny pokaz jednego z najbardziej zasranego aspekt życia inkwizycyjnego akolity.
Zamknął oko, a po policzku pociekły mu łzy, pomimo kamiennego wyrazu twarzy. Odłożył narzędzie i założył swoją pół-maskę przeciwgazową. Teraz wraz ze swoimi ciuchami w ciemności mógł być całkowicie niewidoczny. Wszystko co metalowe było matowe, zaś czarna chusta i maska zasłaniała całkowicie jego kredowo-białą skórę. W jego wnętrzu wrzało... ale nie było innego wyjścia.
- Chodźmy, Gregor. - dodał ledwie słyszalnie Ferrus Corvus bez żadnego drżenia w głosie - Niechaj Ardor zostanie tutaj. Lepiej, aby nie brał w tym udziału.
Aleena spojrzała na Traxa, po czym ponownie przeniosła wzrok na Gregora. Chcieli mordować, bo ten dokonał wyboru jednym działaniem; działaniem, którego można było uniknąć. Hospitaller wiedziała co oznacza konieczność i wspomniane łamanie życiowych zasad. To nie była konieczność, a jeżeli- sztucznie wytworzona.
- Zginąć tylko za to, że okazało się dobre serce... Za to, że było się dla kogoś łatwiejszą drogą do osiągnięcia celu. - z pozoru Siostra mówiła spokojnie, ale to spojrzenie zdradzało jej emocje. Była wściekła - Nasi wrogowie męczą i mordują bezbronnych rannych z oddziałów medycznych. Wy macie zamiar zamordować bezbronnych ludzi, dzięki którym zachowaliście życie.
- Kiedyś za okazanie dobrego serca o mało mi go nie przebito. Za okazanie dobrego serca musiałem zabić swoją przyjaciółkę, która była mi bliska niczym moi bracia z Zakonu. Za okazanie dobrego serca zginął cały statek, a nie tylko luk torpedowy. Boli mnie cholernie to co mam do zrobienia.
Z pewnym ociąganiem Stalowy Kruk podniósł się.
- Znajdź inny sposób, aby nie rozprzestrzeniała się informacja o nas. Teraz za późno. Można było coś zdziałać, ale czyjaś impulsywność i paranoja doprowadziła do obecnej sytuacji.
Podszedł parę kroków do wyjścia, po czym odwrócił się.
- Powiedzcie mi jedno... szczerze... czym się kierujecie? Dobrym sercem? Ludzką przyzwoitością? Logiką?
- Wszystkim tym czym wy sie nie kierujecie, a powinniscie - prychnal Trax.
- Gdzie tutaj logika? Pokaż mi waszą logikę. Moje implantum logicum póki co wskazuje, że mamy kilka wyjść i żadne nie wyszło od was. A te które polegają na przekonywaniu zapewnią nam... najmniejsze szanse powodzenia czegokolwiek. Jeżeli chcecie absolutnie... ale to absolutnie ocalić tych ludzi.
Tutaj wrócił się, stanął przed resztą i wskazał drzwi.
- To wszyscy wypierdalamy do szalupy i gówno mnie obchodzi kto jest ranny, a kto nie! Plotki rozniosą się po niskich poziomach kopca. Jeżeli będziemy mieli szczęście to wróg uzna to tylko za majaczenie kogoś. Problem w tym że wróg wie kto może na niego polować. Jesteście gotowi zapierdalać przez wodę z wiosłami pomimo ran?! Jak banda rekrutów?! Aby ocalić życie niewinnych ludzi?! - jego głos uniósł się do zwykłej normalnej wymowy, jednak mówił szybko, jakby właśnie krzyczał - Nasłuchałem się dotąd o tym że akolici Inkwizycji muszą robić wszystko dla powodzenia misji. Po was tego nie widzę.
- Dosc, mam dosc sluchania, waszego czczego pierdolenia o tym ze jesli chcemy pomoc to mamy cos zrobic, wy zrobiliscie, i to za duzo, Blint zaatakowal kapitana, Gregor go zabil, zupelnie bezsensownie, znacie moje zdanie, uwazam ze wasze zachowanie jest... Zalosne, nie mam nad wami wladzy, a sumienie was w koncu dopadnie.
- Wymówki. Tylko wymówki słyszę od was. Ale skoro uważacie że trzeba rozwiązywać problemy... słyszę tylko coś o rozwiązywaniu problemów, a samego rozwiązywania problemów nie słyszę? Jaki macie plan? Pójśc do tych ludzi i powiedzieć na czym stoimy? Powiedzieć kim jesteśmy, jaką mamy misję?
- NIE BYLOBY ZADNYCH PROBLEMOW GDYBYSCIE POTRAFILI SIE CZASEM OPANOWAC! - wrzasnal Trax tracac panowanie nad soba i czerwieniejac na karku.
Sorcane niespiesznym krokiem zaczął podchodzić do Traxa i zdjął rękawicę z dłoni. Po palcach przebiegły wyładowania elektryczne.
- Nie uogólniaj dziecko. I sam się opanuj. Albo opanuję Ciebie tak samo jak Blinta... tyle że nam zaraz od tego uspokajania skończą się prześcieradła... nie będzie z czego szyć kaftanów bezpieczeństwa. Jesteś w stanie zaryzykować swoje życie i zdrowie, aby ocalić tych ludzi, uzdrowicielu?
- Jestem - rzucil Trax wyzywajaco patrzac z pogarda na obszarpana postac Astartes.
- Ustalone. Więc idziemy do szalupy. A w razie niepowodzenia... chcę siedzieć w pierwszym rzędzie, kiedy będziesz panikować i opłakiwać miliardy, które zginą.
Aleena parsknęła patrząc na działania Haajve.
- Lepiej się czujesz mogąc grozić rannemu?
- Lepiej się czujecie że jesteście ranni i nie powinna wam się zdarzyć krzywda? Każdy każdego w tej drużynie uważa za manipulatora. Problem w tym że każdy z nas nim jest.
- Nawet z na wpol odcieta noga potrafilem cie zranic, Blint bez problemu cie wyminal, siostra zabila Astartes chaosu, nie jest tak niepokonany jak ci sie wydaje, a wykorzystywanie faktu ze nie mozemy cie powstrzymac sila jest prymitywne, mordowanie bezbronnych cywilow zapewne rowniez cie rozbawi. - prychnal Trax.
Haajve bez pośpiechu położył dłoń na głowie Traxa.
- Dobranoc.
Ardor do tej pory siedział cicho w kącie, zastanawiając się jak oni mogą cały czas prawić morały, rozmawiać na tematy tego co dobre co, tego co złe, co powinni zrobić wcześniej, przez wszystkie lata służby paladyn nauczył się jednego, co się stało, to się nie odstanie, trzeba będzie za to wymyślić metodę by to naprawić. Szary rycerz powstał jednak gwałtownie gdy Haajve położył rękę na głowie Traxa.
-Nie mam pojęcia co chcesz zrobić, ale masz przestać w tym momencie. Nie mamy teraz czasu na kłótnie wewnątrz naszej grupy, mamy do uratowania cały system. Każdy z was będzie mógł przekazać swoje wątpliwości potem.- Głos paladyna był cichy, ale nieznoszący sprzeciwu.
Dłoń jeszcze chwilę pobyła na głowie Traxa po czym się cofnęła.
- Masz jakiś pomysł Paladynie? Nasze dwa, pożal się Imperatorze, wyrzuty sumienia, jak na razie tylko marudziły o tym że przez Blinta i Lorda spieprzyliśmy sprawę. Widzę to tak. Albo zamykamy usta załogi na zawsze, albo opuszczamy statek mając nadzieję, że wieść o nas się nie rozniesie... albo przekonujemy ich aby milczeli, pomimo tego co się stało. Z tym ostatnim może... być problem. Zastraszenie wiąże usta tylko wtedy kiedy groźba jest tuż nad tobą... a przekonywanie...
Nagle dłoń Sorcane’a pstryknęła palcami.
- Zrobienie z kapitana statku chaosyty... cóż. To była kiepska wymówka. Ale... dobre są wasze zdolności oratorskie? Może zdołacie przekonać załogę, że biorą teraz udział w ważnym wydarzeniu. W ważnej misji i wymaga ona milczenia. Ci z prawdziwym... poczuciem obowiązku będą się starać jak mogą. Jedyny problem wtedy to będzie odłowienie szumowin, które będą miały to gdzieś. Tych będzie trzeba się pozbyć pomimo wszystko.
-Jesteś marine. Wiesz doskonale jaki panuje pogląd, że jesteśmy aniołami, synami Imperatora, i tak dalej, wśród zwykłych ludzi budzimy zwykle większy szacunek niż Lordowie Komisarzowie, jeżeli obaj przyodziejemy nasze zbroje, zbierzemy załogę w jednym miejscu, tak by każdy nas zobaczył, to myślę, że mamy szanse ich przekonać.
- Niestety mi przedstawiono od razu moją przykrywkę, więc nie mam przy sobie swoje pancerza... z resztą poszedł do Świątyni Wszechsjasza i pozostanie tam jeszcze długo przez tą cholerną torpedę plazmową. Niestety w takim wypadku spadnie to na Ciebie... - wzruszył ramionami - Jak widzisz prędzej wyglądam jak przerośnięty zbir, niż Anioł Śmierci.
-Jeżeli tylko zechcesz pomóc mi ubrać pancerz, to myślę, że dam radę przemówić do załogi.
- Chyba właśnie po to go tak pucowałem... - Zbrojmistrz rzekł z lekkim rozbawieniem.
- Przeciez w ocean runal monstrualny krazownik marines, czy to tak niesamowite ze jakis ladownik przed wejsciem w atmosfere ewakuowal sie? Jestem pewien ze bylo ich wiecej, i niejeden zostanie wylowiony, takie plotki nie beda jakims wielkim odkryciem. Jest to cos czego ludzie beda sie spodziewac nei sadzicie?
- Będą... z prostego powodu: Rozbitkowie powinni od razu się zgłosić do władz. W szczególności jeżeli są to oficerowie i Marines.
Trax poirytowany westchnal i spojrzal z niedowierzaniem na techmarine’a - Och tak, zapomnialem, wlasnie runelismy w ocean, polowa z nas ledwo sama sie porusza, ale juz w kilka sekund po wypadku, zameldujemy sie u wladz, to oczywiste.
- Tak... myślisz że jakie są procedury? Jeżeli nie my to każdy kto ma z nami kontakt. To nie są wakacje, ani urlop.
Powolnym krokiem Sorcane podszedł do leżącego w kącie pancerza wspomaganego.
- Błędny Rycerz... nigdy nie lubiłem tego modelu.
- Rozumiem ze moze to byc zbyt skomplikowana operacja, ale my gwardzisci, opanowalismy metode komunikacji droga radiowa, mozemy zglosic przez nia fakt ze zostalismy wylowieni nie zdradzajac naszej tozsamosci, tym samym odpowiednie sluzby spotkaja sie z nami w najblizszym porcie co ulatwi nam, a w tym wypadku Gregorowi rozmowe z wyzszymi wladzami ktore moga udzielic nam pomocy medycznej i wsparcia. Oczywiscie wybicie zalogi i samotne sterowanie statkiem a potem prowizoryczna pomoc medyczna to o wiele lepszy pomysl.
- Skoro lepszy... to bierz gnata i do szturmu. Na jednej nodze! Ale już! - odpowiedział Zbrojmistrz nie odwracając się - Bezsensowny ten kołnierz... nie pozwala na kompatybilną pracę z częściami z innych modeli.
W tej chwili Haajve miał co innego w głowie. Nie przejmował się przytykami pyskatego medyka, ani morałami Siostry... ani nawet tym że przed chwilą omal nie posunął się do wymordowania statku. Teraz był nowy plan... może nie doskonały, ale taki, że reszta powinna zamknąć japy. Dodatkowo miał teraz znowu wykonać zbrojmistrzowską robotę. Wyposażyć Rycerza Imperium w pancerz wspomagany. Jasno wytyczony cel absolutnie nim zawładnął. Wziął do ręki hełm i obejrzał go.
- Kiedy znajdziemy odpowiedni surowiec załatam co trzeba.
- Mordowanie cywili jest.. Poza moimi mozliwosciami, nie pomoge w tym, nie zgodze sie z tym, nie mam wladzy zeby zabronic wam tego robic, moge tylko uciekac sie do waszej moralnosci, ostateczna decyzja i tak nalezy do Lorda Komisarza.
- I masz dostatecznie mało rozumu, żeby nie zauważyć, że właśnie znaleźliśmy odpowiednie rozwiązanie, abyś mógł zamknąć ryj. Więc z łaski swojej zamknij go i przestań wszystkich męczyć.
- Ja znalazlem, ale nie uciekajmy sie do szczegolow, zycze powodzenia.
- Sam siebie też wyleczyłeś. Dowodziłeś Krucjatą i trzymałeś język za zębami, kiedy kilku psychopatów chciało się rzucić na statek i “mordować niewinnych”. Trax. Zrozum jedno. Jeżeli masz pomysł to go przedstaw, a nie mów, że nie wolno czegoś robić.
Trax wzial gleboki oddech i spojrzal na Gregora - Wiesz juz od jakiegos czasu jakie mam podejscie do marnowania zycia i jak na to reaguje, wiem ze nie powinienem podwazac twojego autorytetu, ale nie moglem siedziec bezczynnie sluchajac tego co zamierzacie zrobic, decyzja nalezy do ciebie, moje zdanie znasz.
Gregor zastanowił się przez chwilę i odezwał się do Sorcane’a.
- W normalnych warunkach bym się z tobą zgodził, ale jest coś dziwnego w tej załodze. - Zrobił po pomieszczeniu parę kroków z zamyślonym wyrazem twarzy - Zarówno postawa kapitana, kobiety z którą rozmawiałem, sposób w jaki obeszli się z naszymi ranami. To wszystko wręcz krzyczy mi twarz. Ci ludzie... zachowują się jak wojskowi. A są mi znane tylko trzy sposoby na odejście z Gwardii Imperialnej: Śmierć, pozostanie na odbitej planecie jako koloniści i dezercja. Dwa pierwsze nie wchodzą w rachubę, mamy więc do czynienia z dezerterami. To oznacza że sama nasza obecność na tym statku oznacza dla nich w najlepszym wypadku legion karny, w najgorszym śmierć na miejscu. Czy, posługując się wyłącznie logiką i rachunkiem prawdopodobieństwa, jesteś w stanie zapewnić mi sto procent szans że żaden z nich nie będzie mówić? Jeśli nie, wszyscy umierają.
- Dlatego zanim dopłyniemy do portu Ardor mógłby spróbować wyczuć ich umysły. Mogą być nawet dezerterami, jednak wszyscy widzieli reakcję kapitana. Bez wątpienia był osobą głębokiej wiary. Z logicznego punktu widzenia, przez ten fakt nie zdołamy zaskarbić sobie lojalności tych ludzi bez naprawdę płomiennej retoryki i odwracaniu kota ogonem.
Westchnienie Sorcane’a wskazywało na to że pomysł z “świętą misją” nie jest taki doskonały.
- Szczerze? Nie ma sto procent szans. Jedynie nadzieja na “pokojowe” rozwiązanie to to że Paladyn zdoła przerobić załogę na bandę fanatyków. Jeżeli nie... to przysłowiowa dupa. Jednak jest pozytyw w przemowie do załogi. Wszyscy zbiorą się w jednym miejscu. - to powiedział już znacznie bardziej ponurym tonem - Jeżeli mają ginąć niechaj będzie to szybka śmierć i bez godzin strachu, że ktoś na nich poluje.
- W takim razie obawiam się że trzeba będzie jednak ich zabić. Przykro mi, ale z punktu widzenia bezpieczeństwa, oraz powodzenia misji, śmierć załogi jest konieczna. To jest koniec dyskusji. Decyzja została podjęta. Ardor zbierze całą załogę w jednym miejscu, a ty i on pomożecie mi ich wykończyć. - W głosie Gregora pojawiły się twarde nuty - Jeśli nie możecie sobie poradzić z tym z powodu jakiś idealistycznych nonsensów, to wasz problem. Zrobię wszystko sam jeśli będzie trzeba.
Trzymając w dłoniach element pancerza spojrzałem się na skrępowanego Blinta.
- Bierzemy szajbusa ze sobą? - spytał cichym metalicznym i całkowicie wypranym z uczuć głosem z wokodera.
- Nie. Nie zamierzam ryzykować. Chcę żeby to było zrobione tak profesjonalnie jak się tylko da.
- Zgłaszaju się do zadania. - stwierdził Ruka - “Na ochotnika” to byłoby zbytnie wyolbrzymienie, ale ja rozumiem konieczność. Jestem w stanie strzelać. Wdrapię się na wyższy punkt i będę ściągał uciekinierów. Ale i tak, obawiam się, że potrzebujemy pomocy. Nawet we trójkę nie damy rady ich wszystkich wystrzelać. Na pewno pouciekają i część wyskoczy za burtę, a część będzie trzeba ścigać po jednostce, a w takim gronie zajmie to godziny. Potrzebujemy planu, bo to oni znają statek, nie my.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline