Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-04-2012, 23:24   #211
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Pełen ubiór kończył już schnąć na ciele Zbrojmistrza, który przysłuchiwał się całej dyskusji kręcąc głową. Zdjął ze sznura jedną ze swoich chust i zawiązał jako bandankę na głowie.
Czuł jak jego niewielka techkapłańska natura próbuje się wybić i starać się posłużyć żelazną logiką, jednak sytuacja... sytuacja była zbyt... zbyt przepełniona uczuciami. Jeszcze do niedawna pewnie sam jeden mówiłby to co medyk i Siostra. Zdążył jednak poznać na własnej skórze, że słowa komisarza o ratowaniu wszystkich są prawdziwe.
- Wasza dyskusja trwa już kilkanaście minut. W tym czasie wiadomość o śmierci kapitana zdołała obiec już cały statek. Jeżeli ktokolwiek podsłuchuje z pewnością usłyszał już dostatecznie dużo, gdyż wasze głosy nie są przyciszone - powiedział szeptem - Cały element zaskoczenia weźmie w łeb. W tej chwili ktoś z załogi może opuszczać pokład ze strachu przed nami. Dopłynie do portu nawet szalupą i wszyscy będą wszystko wiedzieć.
Zrobił przerwę na moment.
- Był dla nas przygotowany plan. Kontrabanda, przykrywki... wszystko poszło się, za przeproszeniem, jebać. Teraz mamy tylko improwizację. Wymordowanie załogi. Nieetyczne, niemoralne. Konieczne, aby zachować skrytość. Inne wyjście. Lord Komisarz przejmuje kontrolę nad planetą. Miliony niewinnych ginie z powodu pomniejszych przewin.
Znowu zamilkł.
- Oddawałem cześć pamięci setek poległych żołnierzy, nawet jeżeli byli wrogami. Wszyscy szanowali Imperatora i głęboko w niego wierzyli. Zawsze szukałem rozwiązania pozwalającego przelać jak najmniej krwi. Chirurgicznego.
Naciągnął krawędź chusty na oko, zakrywając przy tym również swoje cybernetyczne ucho.
- Jedyne inne wyjście. Szary Rycerz, o ile jest to dla niego możliwe, oczyszcza umysły załogantów ze wszystkich wspomnień o nas, a my przenikamy do kopca. Konieczne stworzenie przykrywki i kontrabandy z pancerzem oraz bronią,
- Obawiam się że tego typu manipulacja jest poza możliwościami Ardora. Orientis mógłby dać radę, ale dał się zabić czarnoksiężnikowi chaosu. Nie ma wyjścia. - Wyciągnął szablę z pochwy - Czas podjąć decyzję. Załoga ginie. Nie jest to przyjemna rzecz do zrobienia, ale musi zostać zrobiona. Alternatywa jest gorsza. Jeśli ktokolwiek ucieknie, dogonimy i wykończymy go. Jeśli jakimś cudem któryś dotrze do portu, po prostu pójdziemy z drugą opcją. Ilość osób która zginie w takim wypadku i tak przekroczy granice każdego sumienia. - Westchnął ciężko - Do roboty.
Ponury wzrok Haajve był wlepiony w Komisarza. Pistolet był nadal wetknięty do zabezpieczonej kabury. Zbrojmistrz wziął do ręki łom.
- Łamanie życiowych zasad i swojego kodeksu honorowego dla wypełnienia misji - szepnął głosem pełnym smutku i goryczy - Oto praktyczny pokaz jednego z najbardziej zasranego aspekt życia inkwizycyjnego akolity.
Zamknął oko, a po policzku pociekły mu łzy, pomimo kamiennego wyrazu twarzy. Odłożył narzędzie i założył swoją pół-maskę przeciwgazową. Teraz wraz ze swoimi ciuchami w ciemności mógł być całkowicie niewidoczny. Wszystko co metalowe było matowe, zaś czarna chusta i maska zasłaniała całkowicie jego kredowo-białą skórę. W jego wnętrzu wrzało... ale nie było innego wyjścia.
- Chodźmy, Gregor. - dodał ledwie słyszalnie Ferrus Corvus bez żadnego drżenia w głosie - Niechaj Ardor zostanie tutaj. Lepiej, aby nie brał w tym udziału.
Aleena spojrzała na Traxa, po czym ponownie przeniosła wzrok na Gregora. Chcieli mordować, bo ten dokonał wyboru jednym działaniem; działaniem, którego można było uniknąć. Hospitaller wiedziała co oznacza konieczność i wspomniane łamanie życiowych zasad. To nie była konieczność, a jeżeli- sztucznie wytworzona.
- Zginąć tylko za to, że okazało się dobre serce... Za to, że było się dla kogoś łatwiejszą drogą do osiągnięcia celu. - z pozoru Siostra mówiła spokojnie, ale to spojrzenie zdradzało jej emocje. Była wściekła - Nasi wrogowie męczą i mordują bezbronnych rannych z oddziałów medycznych. Wy macie zamiar zamordować bezbronnych ludzi, dzięki którym zachowaliście życie.
- Kiedyś za okazanie dobrego serca o mało mi go nie przebito. Za okazanie dobrego serca musiałem zabić swoją przyjaciółkę, która była mi bliska niczym moi bracia z Zakonu. Za okazanie dobrego serca zginął cały statek, a nie tylko luk torpedowy. Boli mnie cholernie to co mam do zrobienia.
Z pewnym ociąganiem Stalowy Kruk podniósł się.
- Znajdź inny sposób, aby nie rozprzestrzeniała się informacja o nas. Teraz za późno. Można było coś zdziałać, ale czyjaś impulsywność i paranoja doprowadziła do obecnej sytuacji.
Podszedł parę kroków do wyjścia, po czym odwrócił się.
- Powiedzcie mi jedno... szczerze... czym się kierujecie? Dobrym sercem? Ludzką przyzwoitością? Logiką?
- Wszystkim tym czym wy sie nie kierujecie, a powinniscie - prychnal Trax.
- Gdzie tutaj logika? Pokaż mi waszą logikę. Moje implantum logicum póki co wskazuje, że mamy kilka wyjść i żadne nie wyszło od was. A te które polegają na przekonywaniu zapewnią nam... najmniejsze szanse powodzenia czegokolwiek. Jeżeli chcecie absolutnie... ale to absolutnie ocalić tych ludzi.
Tutaj wrócił się, stanął przed resztą i wskazał drzwi.
- To wszyscy wypierdalamy do szalupy i gówno mnie obchodzi kto jest ranny, a kto nie! Plotki rozniosą się po niskich poziomach kopca. Jeżeli będziemy mieli szczęście to wróg uzna to tylko za majaczenie kogoś. Problem w tym że wróg wie kto może na niego polować. Jesteście gotowi zapierdalać przez wodę z wiosłami pomimo ran?! Jak banda rekrutów?! Aby ocalić życie niewinnych ludzi?! - jego głos uniósł się do zwykłej normalnej wymowy, jednak mówił szybko, jakby właśnie krzyczał - Nasłuchałem się dotąd o tym że akolici Inkwizycji muszą robić wszystko dla powodzenia misji. Po was tego nie widzę.
- Dosc, mam dosc sluchania, waszego czczego pierdolenia o tym ze jesli chcemy pomoc to mamy cos zrobic, wy zrobiliscie, i to za duzo, Blint zaatakowal kapitana, Gregor go zabil, zupelnie bezsensownie, znacie moje zdanie, uwazam ze wasze zachowanie jest... Zalosne, nie mam nad wami wladzy, a sumienie was w koncu dopadnie.
- Wymówki. Tylko wymówki słyszę od was. Ale skoro uważacie że trzeba rozwiązywać problemy... słyszę tylko coś o rozwiązywaniu problemów, a samego rozwiązywania problemów nie słyszę? Jaki macie plan? Pójśc do tych ludzi i powiedzieć na czym stoimy? Powiedzieć kim jesteśmy, jaką mamy misję?
- NIE BYLOBY ZADNYCH PROBLEMOW GDYBYSCIE POTRAFILI SIE CZASEM OPANOWAC! - wrzasnal Trax tracac panowanie nad soba i czerwieniejac na karku.
Sorcane niespiesznym krokiem zaczął podchodzić do Traxa i zdjął rękawicę z dłoni. Po palcach przebiegły wyładowania elektryczne.
- Nie uogólniaj dziecko. I sam się opanuj. Albo opanuję Ciebie tak samo jak Blinta... tyle że nam zaraz od tego uspokajania skończą się prześcieradła... nie będzie z czego szyć kaftanów bezpieczeństwa. Jesteś w stanie zaryzykować swoje życie i zdrowie, aby ocalić tych ludzi, uzdrowicielu?
- Jestem - rzucil Trax wyzywajaco patrzac z pogarda na obszarpana postac Astartes.
- Ustalone. Więc idziemy do szalupy. A w razie niepowodzenia... chcę siedzieć w pierwszym rzędzie, kiedy będziesz panikować i opłakiwać miliardy, które zginą.
Aleena parsknęła patrząc na działania Haajve.
- Lepiej się czujesz mogąc grozić rannemu?
- Lepiej się czujecie że jesteście ranni i nie powinna wam się zdarzyć krzywda? Każdy każdego w tej drużynie uważa za manipulatora. Problem w tym że każdy z nas nim jest.
- Nawet z na wpol odcieta noga potrafilem cie zranic, Blint bez problemu cie wyminal, siostra zabila Astartes chaosu, nie jest tak niepokonany jak ci sie wydaje, a wykorzystywanie faktu ze nie mozemy cie powstrzymac sila jest prymitywne, mordowanie bezbronnych cywilow zapewne rowniez cie rozbawi. - prychnal Trax.
Haajve bez pośpiechu położył dłoń na głowie Traxa.
- Dobranoc.
Ardor do tej pory siedział cicho w kącie, zastanawiając się jak oni mogą cały czas prawić morały, rozmawiać na tematy tego co dobre co, tego co złe, co powinni zrobić wcześniej, przez wszystkie lata służby paladyn nauczył się jednego, co się stało, to się nie odstanie, trzeba będzie za to wymyślić metodę by to naprawić. Szary rycerz powstał jednak gwałtownie gdy Haajve położył rękę na głowie Traxa.
-Nie mam pojęcia co chcesz zrobić, ale masz przestać w tym momencie. Nie mamy teraz czasu na kłótnie wewnątrz naszej grupy, mamy do uratowania cały system. Każdy z was będzie mógł przekazać swoje wątpliwości potem.- Głos paladyna był cichy, ale nieznoszący sprzeciwu.
Dłoń jeszcze chwilę pobyła na głowie Traxa po czym się cofnęła.
- Masz jakiś pomysł Paladynie? Nasze dwa, pożal się Imperatorze, wyrzuty sumienia, jak na razie tylko marudziły o tym że przez Blinta i Lorda spieprzyliśmy sprawę. Widzę to tak. Albo zamykamy usta załogi na zawsze, albo opuszczamy statek mając nadzieję, że wieść o nas się nie rozniesie... albo przekonujemy ich aby milczeli, pomimo tego co się stało. Z tym ostatnim może... być problem. Zastraszenie wiąże usta tylko wtedy kiedy groźba jest tuż nad tobą... a przekonywanie...
Nagle dłoń Sorcane’a pstryknęła palcami.
- Zrobienie z kapitana statku chaosyty... cóż. To była kiepska wymówka. Ale... dobre są wasze zdolności oratorskie? Może zdołacie przekonać załogę, że biorą teraz udział w ważnym wydarzeniu. W ważnej misji i wymaga ona milczenia. Ci z prawdziwym... poczuciem obowiązku będą się starać jak mogą. Jedyny problem wtedy to będzie odłowienie szumowin, które będą miały to gdzieś. Tych będzie trzeba się pozbyć pomimo wszystko.
-Jesteś marine. Wiesz doskonale jaki panuje pogląd, że jesteśmy aniołami, synami Imperatora, i tak dalej, wśród zwykłych ludzi budzimy zwykle większy szacunek niż Lordowie Komisarzowie, jeżeli obaj przyodziejemy nasze zbroje, zbierzemy załogę w jednym miejscu, tak by każdy nas zobaczył, to myślę, że mamy szanse ich przekonać.
- Niestety mi przedstawiono od razu moją przykrywkę, więc nie mam przy sobie swoje pancerza... z resztą poszedł do Świątyni Wszechsjasza i pozostanie tam jeszcze długo przez tą cholerną torpedę plazmową. Niestety w takim wypadku spadnie to na Ciebie... - wzruszył ramionami - Jak widzisz prędzej wyglądam jak przerośnięty zbir, niż Anioł Śmierci.
-Jeżeli tylko zechcesz pomóc mi ubrać pancerz, to myślę, że dam radę przemówić do załogi.
- Chyba właśnie po to go tak pucowałem... - Zbrojmistrz rzekł z lekkim rozbawieniem.
- Przeciez w ocean runal monstrualny krazownik marines, czy to tak niesamowite ze jakis ladownik przed wejsciem w atmosfere ewakuowal sie? Jestem pewien ze bylo ich wiecej, i niejeden zostanie wylowiony, takie plotki nie beda jakims wielkim odkryciem. Jest to cos czego ludzie beda sie spodziewac nei sadzicie?
- Będą... z prostego powodu: Rozbitkowie powinni od razu się zgłosić do władz. W szczególności jeżeli są to oficerowie i Marines.
Trax poirytowany westchnal i spojrzal z niedowierzaniem na techmarine’a - Och tak, zapomnialem, wlasnie runelismy w ocean, polowa z nas ledwo sama sie porusza, ale juz w kilka sekund po wypadku, zameldujemy sie u wladz, to oczywiste.
- Tak... myślisz że jakie są procedury? Jeżeli nie my to każdy kto ma z nami kontakt. To nie są wakacje, ani urlop.
Powolnym krokiem Sorcane podszedł do leżącego w kącie pancerza wspomaganego.
- Błędny Rycerz... nigdy nie lubiłem tego modelu.
- Rozumiem ze moze to byc zbyt skomplikowana operacja, ale my gwardzisci, opanowalismy metode komunikacji droga radiowa, mozemy zglosic przez nia fakt ze zostalismy wylowieni nie zdradzajac naszej tozsamosci, tym samym odpowiednie sluzby spotkaja sie z nami w najblizszym porcie co ulatwi nam, a w tym wypadku Gregorowi rozmowe z wyzszymi wladzami ktore moga udzielic nam pomocy medycznej i wsparcia. Oczywiscie wybicie zalogi i samotne sterowanie statkiem a potem prowizoryczna pomoc medyczna to o wiele lepszy pomysl.
- Skoro lepszy... to bierz gnata i do szturmu. Na jednej nodze! Ale już! - odpowiedział Zbrojmistrz nie odwracając się - Bezsensowny ten kołnierz... nie pozwala na kompatybilną pracę z częściami z innych modeli.
W tej chwili Haajve miał co innego w głowie. Nie przejmował się przytykami pyskatego medyka, ani morałami Siostry... ani nawet tym że przed chwilą omal nie posunął się do wymordowania statku. Teraz był nowy plan... może nie doskonały, ale taki, że reszta powinna zamknąć japy. Dodatkowo miał teraz znowu wykonać zbrojmistrzowską robotę. Wyposażyć Rycerza Imperium w pancerz wspomagany. Jasno wytyczony cel absolutnie nim zawładnął. Wziął do ręki hełm i obejrzał go.
- Kiedy znajdziemy odpowiedni surowiec załatam co trzeba.
- Mordowanie cywili jest.. Poza moimi mozliwosciami, nie pomoge w tym, nie zgodze sie z tym, nie mam wladzy zeby zabronic wam tego robic, moge tylko uciekac sie do waszej moralnosci, ostateczna decyzja i tak nalezy do Lorda Komisarza.
- I masz dostatecznie mało rozumu, żeby nie zauważyć, że właśnie znaleźliśmy odpowiednie rozwiązanie, abyś mógł zamknąć ryj. Więc z łaski swojej zamknij go i przestań wszystkich męczyć.
- Ja znalazlem, ale nie uciekajmy sie do szczegolow, zycze powodzenia.
- Sam siebie też wyleczyłeś. Dowodziłeś Krucjatą i trzymałeś język za zębami, kiedy kilku psychopatów chciało się rzucić na statek i “mordować niewinnych”. Trax. Zrozum jedno. Jeżeli masz pomysł to go przedstaw, a nie mów, że nie wolno czegoś robić.
Trax wzial gleboki oddech i spojrzal na Gregora - Wiesz juz od jakiegos czasu jakie mam podejscie do marnowania zycia i jak na to reaguje, wiem ze nie powinienem podwazac twojego autorytetu, ale nie moglem siedziec bezczynnie sluchajac tego co zamierzacie zrobic, decyzja nalezy do ciebie, moje zdanie znasz.
Gregor zastanowił się przez chwilę i odezwał się do Sorcane’a.
- W normalnych warunkach bym się z tobą zgodził, ale jest coś dziwnego w tej załodze. - Zrobił po pomieszczeniu parę kroków z zamyślonym wyrazem twarzy - Zarówno postawa kapitana, kobiety z którą rozmawiałem, sposób w jaki obeszli się z naszymi ranami. To wszystko wręcz krzyczy mi twarz. Ci ludzie... zachowują się jak wojskowi. A są mi znane tylko trzy sposoby na odejście z Gwardii Imperialnej: Śmierć, pozostanie na odbitej planecie jako koloniści i dezercja. Dwa pierwsze nie wchodzą w rachubę, mamy więc do czynienia z dezerterami. To oznacza że sama nasza obecność na tym statku oznacza dla nich w najlepszym wypadku legion karny, w najgorszym śmierć na miejscu. Czy, posługując się wyłącznie logiką i rachunkiem prawdopodobieństwa, jesteś w stanie zapewnić mi sto procent szans że żaden z nich nie będzie mówić? Jeśli nie, wszyscy umierają.
- Dlatego zanim dopłyniemy do portu Ardor mógłby spróbować wyczuć ich umysły. Mogą być nawet dezerterami, jednak wszyscy widzieli reakcję kapitana. Bez wątpienia był osobą głębokiej wiary. Z logicznego punktu widzenia, przez ten fakt nie zdołamy zaskarbić sobie lojalności tych ludzi bez naprawdę płomiennej retoryki i odwracaniu kota ogonem.
Westchnienie Sorcane’a wskazywało na to że pomysł z “świętą misją” nie jest taki doskonały.
- Szczerze? Nie ma sto procent szans. Jedynie nadzieja na “pokojowe” rozwiązanie to to że Paladyn zdoła przerobić załogę na bandę fanatyków. Jeżeli nie... to przysłowiowa dupa. Jednak jest pozytyw w przemowie do załogi. Wszyscy zbiorą się w jednym miejscu. - to powiedział już znacznie bardziej ponurym tonem - Jeżeli mają ginąć niechaj będzie to szybka śmierć i bez godzin strachu, że ktoś na nich poluje.
- W takim razie obawiam się że trzeba będzie jednak ich zabić. Przykro mi, ale z punktu widzenia bezpieczeństwa, oraz powodzenia misji, śmierć załogi jest konieczna. To jest koniec dyskusji. Decyzja została podjęta. Ardor zbierze całą załogę w jednym miejscu, a ty i on pomożecie mi ich wykończyć. - W głosie Gregora pojawiły się twarde nuty - Jeśli nie możecie sobie poradzić z tym z powodu jakiś idealistycznych nonsensów, to wasz problem. Zrobię wszystko sam jeśli będzie trzeba.
Trzymając w dłoniach element pancerza spojrzałem się na skrępowanego Blinta.
- Bierzemy szajbusa ze sobą? - spytał cichym metalicznym i całkowicie wypranym z uczuć głosem z wokodera.
- Nie. Nie zamierzam ryzykować. Chcę żeby to było zrobione tak profesjonalnie jak się tylko da.
- Zgłaszaju się do zadania. - stwierdził Ruka - “Na ochotnika” to byłoby zbytnie wyolbrzymienie, ale ja rozumiem konieczność. Jestem w stanie strzelać. Wdrapię się na wyższy punkt i będę ściągał uciekinierów. Ale i tak, obawiam się, że potrzebujemy pomocy. Nawet we trójkę nie damy rady ich wszystkich wystrzelać. Na pewno pouciekają i część wyskoczy za burtę, a część będzie trzeba ścigać po jednostce, a w takim gronie zajmie to godziny. Potrzebujemy planu, bo to oni znają statek, nie my.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 16-04-2012, 11:57   #212
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ruszyli na Burzowych Olbrzymów, a my wraz z nimi.


Stateczny
okręt wolnych przewoźników, gdzieś w Opływie Gordeo, Nowy Korynt



Lojalistyczne Psy

[Muzyka]

Haajve pomógł Boryi wstać i iść, podtrzymując stawiającego krok za krokiem Vostroyanina, który krzywił się co chwila, czując ostre i nagłe ukłucie bólu - lecz nie tak duże by z pomocą nie mógł się powoli przemieszczać. Zawdzięczał to dobremu usztywnieniu złamania kręgosłupa wykonanemu przez lekarzy tego statku...

Powoli dotarli do wejścia, na korytarzu stał już Gregor, podczas gdy Ardor wyszedł przez zawieszoną nieprzemakalną kotarę na zewnątrz, na pokład. Od razu uderzył go orzeźwiający wiatr i wilgotne, pachnące solą powietrze - ciemne niebo rozjaśniane było przez widoczne w dystansie może kilku metrów światła elementów miasta, rozproszonych wysp połączonych strukturami miejskimi, kładkami, wieżami, pomostami, sztucznymi rozszerzeniami wysp. Błyskawice co chwila w niewielkim stopniu rozjaśniały niebo, ściągane przez strzeliste wieże dochodzące setek metrów wysokości - w dali było widać gdzieniegdzie wyższe. Również wodę rozjaśniały tysiące bliższych i dalszych świateł - innych jednostek pływających, wszelkiej maści. Skrzypienie blaszanego, przerdzewiałego pokładu zniknęło zupełnie nawet dla jego wyczulonych zmysłów przez pęd wiatru, łopotanie szarych tkanin poprzywiązywanych do relingów, grzmoty sztormu.

Przy dziobie, dalej od nadbudówki, obok trzech metalowych kontenerów zabezpieczonych stalowymi linami, podobnie jak przywiązane do pokładu sieci, stały cztery osoby - wszyscy w sztormowych płaszczach z nałożonymi kapturami, milcząc w wichurze. Modlili się. Poza nimi jedna, po dłoni rozpoznał że kobieta, chyba lekarka, klęczała obok owiniętego w płótno niczym nakrytego całunem ciała, zaszywając od góry płótno. Jej dłoń drżała w widoczny sposób - wcale nie od zimna ani mżawki.

Haajve, Gregor i Borya widzieli, jak Ardor niewzruszony wobec deszczu, skryty za swym czarniejszym niż noc dookoła pancerzu podchodzi do grupy, ściągając momentalnie ich uwagę. Nie usłyszeli wyraźnie jego pytania, grzmot pioruna nieopodal zagłuszył słowa.
- To cała załoga! - nadeszła podniesionym głosem nurka, którego rozpoznali, odpowiedź.
Kolejne pytanie, tym razem wicher wydął oddzielającą trzech mężczyzn od deszczu kotarę. Ta załopotała wściekle, aż zbrojmistrz musiał ją przytrzymać by cokolwiek było słychać. Aleena, Johnatan i Sihas również słyszeli przez otwarte drzwi odpowiedź lekarki, która przekrzykiwała wiatr w chwili, gdy ten na moment ustał.
- Mój syn źle przyjął... - przerwa, podczas której kobieta zastanawiała się nad odpowiedzią dla Anioła Śmierci - Szaleństwo Bertrama. Nie chciał nikogo widzieć, zamknął się gdzieś! Powiem przekażę mu wszystko gdy się uspokoi!

Wszystko pozostawało w rękach Gregora, Boryi i Haajve'a, i Ardora... Niektórzy może, podobnie jak niektórzy ranni, mogli poczuć suchość w gardle, lub skok ciśnienia.
Inni dawno przezwyciężyli ludzkie odruchy... dla dobra Imperium, lub może własnego, gdy przywykli do wypełniania... konieczności.
 

Ostatnio edytowane przez -2- : 16-04-2012 o 12:04.
-2- jest offline  
Stary 16-04-2012, 14:33   #213
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Immaterium
mezosfera rzutu na rzeczywistość, Nowy Korynt

Zdradzieckie Ścierwo

[Muzyka]

Udręczona rzeczywistość w systemie Albitern rozerwana została raz jeszcze.

Z chaosu i destrukcji opadającego behemota wniknęli do pozbawionej półdźwięcznego rumoru i oślepiającej jasności sfery, w której natychmiast z miejsce gorejących podmuchów z dołu na wskroś przenikały ich smutek, żal, radość, spełnienie, żądza i tysiące innych doznań i uczuć, w sposób w jaki wiatr przewiewa śmiertelnych powodując drżenie, pozostając...

Nie było jednak pustki - to pływy zewnętrzne. Natychmiast wystawieni zostali na mutatywne i niszczycielskie - dla śmiertelnej duszy - promieniowanie, efekt uboczny... rozkładu. Zarazy.
Plagi. Magos Straży Śmierci znał ją, tę plagę... Mogła oznaczać tylko...
...byli tu?

Rój owadów nieistnienia wydawał się groteskowymi karykaturami, gdy w locie muchy mnożyły się niczym bakterie, o dziwacznych kształtach, przegniwszy i powstając z rozpuszczonych resztek jak feniksy z ognia, w parodii i karykaturze. Ich wielofasetkowe oczy pękały jak ropienie, przesycone energią Osnowy. Działały jak choroba posilająca się silnym i słabym nosicielem.
Silnym w ciele, słabym w odporności. Najlepszym z możliwych - pogodzonym z losem, cieszącym się nim.

Osnowa promieniowała czcią dla Ojca Wszystkiej Śmierci.

Ja rozciągnięty na całą planetę całun, widoczny z zewnątrz, jak rozgrzany do białości metal, który samoistnie rzuca światło. A pod spodem sam jeden Strateg wyczuwał gotowość. Intrygę.
Kłamstwa i wiernych i potęgę bytów, obserwujących ich poruszenie, jak gwałtowne wskoczenie do ciemnej wody. Znał ten nieprzenikniony wzrok z daleka, mógł oznaczać tylko...
...byli tu?

Weszli w Osnowę jak w płaski obraz, chwilowo skonfundowani z powodu nowego bogactwa barw, z braku lepszego określenia. Byli w rzeczywistości o tyle pełniejszej, głębszej. A jednak wydała im się płaska, na tak silny natrafili pływ.

Pływ w Osnowie. Oślepiający błysk ciemności zmieniającej odcienie, zabarwionej czerwienią, pochłaniającej światło widocznego w dali Astronomicanu. Pulsująca ciemność również była daleko, ale ale rozszerzając się i kurcząc, z każdą chwilą mikroskopijnie większa, a teraz widziana wielkości nieodległej planety, wydawała się przemieszczać w ich stronę - by pochłonąć system Albitern. Wszystko po drodze. Wszystko za nim.

Zrozumienie napłynęło, gdy ciemność zniknęła i się pojawiła, jak po mrugnięciu. To było Oko Grozy.

Z synestezyjnej obserwacji, gdyż ciemności doznawali jak gdyby wdychać opary cielesnego przedmiotu o cierpkim posmaku, wyrwało ich zatrzęsienie poza granicami rojowiska much. Parli przed siebie, ale przed nimi Osnowa była coraz... gęstsza. Nie zwyczajowo, bardziej lepka, a właśnie gęsta. Febris i Strateg nadnaturalnym przeczuciem półśmiertelnych istot zdawali sobie sprawę z wielokolorowych plam światła przemieszczających się równolegle do fali przypominającej płyny ustrojowe, a stanowiącej esencje wszelkich sług Nurgle'a. Nienawistne oczy były w nich wpatrzone - we wszystkich.
Zasłona działała sprawnie, ale za sobą w tunelu rzeczywistości siłą woli rozepchniętym w Osnowie i utrzymanym barierą woli, łowcy spoza czasu postrzegali ścieżkę śmiertelników.

Pokonali już połowę głębokości dzielącej ich od planety, bardziej niż idąc czy płynąc materializując się w kolejnym odcinku podróży w którym ich umysły odnalazły wolny punkt, niepchnięty pływami Osnowy które zniweczyłyby ich wysiłki ustanowienia przyczółku, wokół którego utworzyliby kolejną sferę rzeczywistości, a następnie w której stworzyliby się, zapadając równocześnie w poprzednim. Tak postrzegała to ich percepcja, choć wiedzieli, że ciała po prostu prą przed siebie, trzymane w tunelu rzeczywistości, na którym ze wszystkich stron nacierał delikatny dotyk, który przeniknąć chciała woń rzezi - rzeczywistość, którą wygryzały szczury rozkładu.

Czas mógł być relatywny, ale musieli się spieszyć.

Nienaturalne byty, nie tylko demony, utworzył stały mur okalający ich. Jednak ich współpracująca wola, wyznawców dwóch znienawidzonych sobie bogów, zaprzysięgłych wrogów, wyszukiwała swych własnych oponentów i rozrywała wszystko co stanęło im na drodze, by kształty się przeformowały w pewnym oddaleniu, tam, gdzie je pozostawili zanim ruszyli naprzód.

Wszystkie przejawy świadomości ich otaczające były poruszone, niespokojne, drażnione, kuszone. Zachowywały się nieprzewidywalnie, na swój metaprzewidywalny sposób. W chaosie dostrzegalny był nie porządek, ale tendencja. Oszalałe szaleństwo wierciło się w dźwięku i agresywnie pulsowało, jak gdyby natrafiając na rzeczywistość - z jednej strony powstrzymującą ich, z drugiej tak imperatywnie wzywającą, zmuszająca do próby wdarcia się, odbierając niepoliczalności indywidualne namiastki rozumu i przeistaczając w siłę natury. Czarnoksiężnikom natychmiast zrodzić się musiało pytanie: jak to możliwe, że przy obecności jakichkolwiek psioników na planecie nie doszło jeszcze do demonicznej inkursji?

Z drugiej strony, wszelkie Widzące dusze musiały być tak słodko udręczone, może i koszmarami na jawie... To mogło tylko drażnić demony bardziej, posmak soczystej esencji człowieczeństwa, zapraszający jako potencjalna brama. Spiralnie napędzający się proces, który dawał siłę obu stronom aż ta ludzka przestanie istnieć, przeszedłszy na ich własną. Planeta wyglądała na zgubioną, skazaną. Od nienasyconej mocy, nierealnego majestatu nieskrywającego się wszechojca i zalegającej sieci intryg Pana Zmian Osnowa gotowała się, bulgotała do wewnątrz - nie jak woda na powierzchnię. Powierzchnia - Materium na Nowym Koryncie - była jeszczeniedostępna. Ciśnienie powstawało jak w procesie fizycznym, gdy siły zewnętrzne gnały istoty na planetę, a ta opierała się ich obecności.

Jak?

Nowy Korynt mrugnął.

Ciemność trwająca niemożliwą do przybliżenia dla najlepszych adeptów Imperium część sekundy wydawała się opadać na ich oczy, na ich nadnaturalny wzrok, pozostawiając słuch, węch, dotyk. Zniknęła zanim naprawdę zorientowali się, że się pojawiła. Ich korytarz rzeczywistości zawalił się i pojawił natychmiast ponownie, z faktu, że nie zmienili swej woli i myśli, a zorientowali o wydarzeniu w chwilę po nim. Rzeczywistość dookoła nich zapadła się nieco, a przez ich umysły przemknęła natarczywa, nienaturalna panika, ustępując po chwili. Przez chwilę czuli się jakby...
...wygaszono ich dusze.

Byty dookoła nie zaatakowały, nie wykorzystały chwili słabości. Zamiast tego słyszeli przez chwilę rzeczywistymi uszami dźwięki wyrywające poczytalność, a nacisk na rzeczywistość również na tę przezorną chwilę zelżał. Istoty reagowały jak zwierzęcej furii i panice, inne zniknęły zupełnie, jakby chcąc przeanalizować sytuację, nie dając po sobie wyrazu. Pływy Osnowy zmieniły się drastycznie - wszystkie postępowały jeszcze jakąś nasycającą się coraz bardziej barwę (bo czas nie miał tu znaczenia) od Koryntu. Korytarz rzeczywistości za nimi runął, odcięty siłą woli psioników, pozostawiając ich oraz Axisgula zamkniętych w sferze.

Oczywiście, że podróż przez Osnowę była ekstremalnie niebezpieczna. Oczywiście, że ich dusze wydawały z siebie resztki władzy nad Osnową, by dotrzeć na planetę, ale jeszcze coś się wydarzyło - coś, co ich zatrzymało. Wszystkie byty naparły ponownie na nich. Dalsze przedzieranie się przez nierzeczywistość z wykorzystaniem wyłącznie nadwyrężonej siły woli nie wchodziło w grę - musieli jakoś odciążyć własną esencję chęci przetrwania i realizacji celu, lub mogli w pewnym momencie zostać gdzie są, nieskłonni postępować naprzód...
 
-2- jest offline  
Stary 21-04-2012, 17:46   #214
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Trax złapał hospitalerkę za ramię, przyciągnął ją do siebie i zaczął żywo gestykulować tłumacząc jej coś bardzo szybko szeptem. Miał grobową minę nie wyrażjącą nic poza smutkiem i wściekłoscią.
Aleena przez moment obserwowała Johnatanna, po czym bez słowa oddaliła się od niego. Przed drzwiami odwróciła się jeszcze do niego i powiedziała zmartwiona:
- Postaram się sprowadzić pomoc.
Pospiesznym krokiem wyszła z pomieszczenia i kiedy znalazła się dostatecznie blisko zgromadzonych, głośno, aby przekrzyczeć burzę, odezwała się:
- Potrzebuję niezwłocznie pomocy innego medyka! - zerknęła przelotnie acz stanowczo na swoich... kompanów - W tym momencie! - spojrzała poważnie na kobietę, z którą niedawno rozmawiała.
Kobieta przeniosła wzrok na siostrę, która pojawiła się w wejściu i ruszyła do niej szybkim krokiem.
- Co się stało? - przykrzczała wichurę.
Gregor powiedział cicho w kierunku Sorcane’a:
- Kontynuuj plan. - Po czym zbliżył się do Aleeny - Ależ oczywiście. Dobra pani doktor pójdzie z tobą. Ja również. - Uśniechnął się promiennie w kierunku siostry. - Nie mogę przecież zignorować pogorszenia się stanu jednego z moich ludzi... prawda?
- A ja nie mogę ryzykować także stanu innych osób. - stwierdziła wprost, zmartwionym tonem - Potrzebuję dodatkowej opinii. Wrócimy niedługo. - spojrzała na kobietę - Chodźmy. Nie przekrzykujmy wiatru.
- Tak, tak. Jestem tego pewien. - Powiedział, ignorując kobietę i podążając za nią. Zbliżył się bardzo szybko do siostry i wyszeptał jej głośno wprost do ucha. - Ku mojemu wielkiemu żalowi, nie posiadasz u mnie najmniejszego kredytu zaufania. Gdy zobaczę, że stan któregoś z pacjentów się pogorszył, wtedy uwierzę. Ale nie zostawię ciebie i Traxa sam na sam z nią.
Ledwie widocznie Kruk skinął głową i spojrzał na Boryię. Wąsacz miał niewesołą sytuację, a pomimo tego “zgłosił się do zadania”, pomyślał Haajve, nie ma co, twardy z niego wojak. Anioł odsunął się, aby przepuścić i Siostrę i Komisarza. Sprawa się komplikowała, to było oczywiste. Okaleczone wyrzuty sumienia próbowały działać na własną rękę. Usta Sorcane’a skrzywiły się cierpko pod maską. Prawie czuł w kościach, że dzisiaj nie tylko załoganci spotkają się z Imperatorem.
- A twoje wykształcenie medyczne pozwoli ci to ocenić. - wycedziła, również szepcząc mu do ucha - Ja niby mam ci ufać w czymkolwiek? - syknęła, po czym ruszyła szybciej, stając między Gregorem a medyczką.
- Nie. Ale znając was będzie próbowali ją ocalić z powodu waszych morałów. Zaryzykuję nawet stwierdzenie że nikomu nic nie jest. Jeśli się mylę, a potrafię rozpoznać ranę która wymaga opieki dwójki lekarzy, wtedy pozwolę jej żyć. Żadnych szeptów na stronie i nie opuszczam waszego boku nawet na sekundę. Następny sprzeciw zostanie potraktowany jako niesubordynacja, i zabiję panią doktor, po czym jeśli naprawdę chodziło o pomoc rannym, będziesz musiała zająć się tym sama.

***

Ardor przypatrywał się komisarzowi i hospitalerce z zakłopotaniem. Mieli w końcu realizować plan, a nie kłócić się, w każdym razie to wyglądało na kłótnie. Paladyn postanowił więc dalej wykonywać plan, komisarz powinien sobie poradzić. Ardor zwrócił się do załogi:
-Przejdźmy może do bardziej, hmm, wygodnego miejsca.
Powoli, bez pośpiechu Haajve, podtrzymując Wołodyjowicza podszedł do Paladyna. Położył mu rękę na naramienniku.
- Czcigodny... może najpierw powierzyć ciało głębinom. - powidział cicho.
Paladyn spojrzał w oko Haajve.
-Oczywiście bracie, zmarłym należy się taki sam szacunek jak i żywym.
- Dz-dziękujemy. - zaszczękał zębami mężczyzna, nurek. Skinął głową jednemu ze swych towarzyszy, którego Astartes i Borya widzieli na pokładzie gdy wyłowiono Ardora i podnieśli za materiał ciało, stojąc po obu bokach.
- Niech... niech ci lżejszym... lżej... lżejszym - bardzo cicho załkał drugi mężczyzna, co Astartes słyszeli dzięki nadludzkiemu słuchowi, nurek cierpliwie czekał aż tamten dokończy - niż próżnia będzie, Bertram... - skinął głową towarzyszowi i wrzucili ciało do spienionej, wirującej przez fale i zmienny wiatr wody. Nawet nie słychać było plusku.
- Możemy porozmawiać w mesie, poniżej kwater! - odkrzyknął drugi z niewidzianych ostatnio załogantów, zdawało się, tych dwóch poza nurkami, lekarzami i kapitanem zamykała załogę. Obecny tutaj mężczyzna o twarzy skrytej kapturem wiek i wyniszczenie ciała zdradzał pochyloną jak pod ciężarem sylwetką oraz zachrypłym głosem. - Poprowadzę, to tuż pod schodami.
Paladyn skinął głową po czym ruszył za mężczyzną.
Poprowadził niedaleko - wszedzie na statku było niedaleko. Skoro tylko przeszli próg, zamykający pochód Haajve został wyminięty przez nurka, który podszedł zamknąć klamry utrzymujące spód kotary w miejscu... i przełknął ślinę, jakby z czegoś sobie zdał sprawę. Nie patrzył na Astartesa... usilnien ie patrzył, drżącymi rękoma zapinając klamry. Zdał sobie sprawę, że zbrojmistrz wyszedł jako jeden z ostatnich i nieprzypadkowo wszedł jako jeden z ostatnich.
- Zostawiłem coś... na zewnątrz... - wybełkotał do Kruka, nie patrząc na niego.
- Zapominalstwo... - głos Sorcane’a był prawie rozbawiony.
Widział reakcję nurka. Jego zachowanie. Prawie czuł jego strach. Niestety... nie można pozwolić mu się wymknąć... cokolwiek myśli ten człowiek.
- Ruka... wybacz przyjacielu. - Zbrojmistrz pomógł żołnierzowi oprzeć się o ścianę.
D’yavola warknął po cichu gdy ściana naparła na jego plecy
- J’sem gwardzista. Poradziłbym sobie i bez pomoci. Choć nebylo by to prijemne i zajęłoby mnoho czasu. - stwierdził z lekką nutą wdzięczności
Parsknięcie śmiechu wydobyło się spod maski Kruka, na słowa Boryi.
Było tutaj małe zamieszanie, więc Sorcane postanowił je wykorzystać. Powoli sprawnymi ruchami rozwiązał klamry plandeki. Potem wysunął się do połowy na zewnątrz i podniósł kotarę, aby zapewnić przejście nurkowi.
- Nie ma sprawy - powiedział cicho.
Mężczyzna obrócił się by zerknąć na schody. Sorcane natychmiast zorientował się w czym rzecz - Ruka przez ból zresztą też.
Nurek pod wpływem impulsu miał zamiar wybiec i wyskoczyć do wody, obejrzał się jednak za swoją towarzyszką, osobą, której najwidoczniej nie mógłby zostawić, choćby nieskorzystanie z tej szansy oznaczało pewną śmierć.
Spojrzał pustymi oczyma w czarne jak węgle oko nieco uśmiechniętego zbrojmistrza i skinął głową w podziękowaniu, niezdolny wydobyć z lekko rozchylonych warg słowa, po czym powoli, jakby spodziewając się że ten się w każdej chwili gotów jest rozmyślić gdyby ujrzał gwałtowny ruch, wyszedł na zacinający deszcz obmywający pokład.
Czas zwolnił. Sorcane wysunał się bardziej na zewnątrz przy przepuszczaniu nurka. Kiedy ten znalazł się już na zewnątrz te dwa kroki dalej, kotara nie opadła... po prostu się bezszelestnie osunęła, zaś Kruk znalazł się na zewnątrz bez żadnego dźwięku, ani drgnięcia powietrza. Chociaż odległości były nieduże... na zewnątrz zacinał srogi deszcz i biły pioruny. Zbrojmistrzowi twarz zmieniła się w maskę bez wyrazu. Nie skoczył. Zrobił długi krok sunąc stopą tuż nad ziemią i stawiając ją tuż za celem. Jedną dłonią zakrył usta nurka, drugą ręką objął go, przytrzymując jego ręce. Elektryczny impuls z elektuaży Zbrojmistrza uderzył prawie bezpośrednio w mózg nieszczęśnika, ogłuszając go natychmiastowo. Czując “luz” pod rękoma Kruk skręcił nurkowi kark, po czym z całą siłą jaką posiadał cisnął nim przez burtę w fale.
Ruka był zły, że zostawił na Łzawicielu cały swój sprzęt. Między innymi granaty gazowe. Dwa do czterech by wystarczyły by uśpić wszystkich obecnych. Potem nie mieli by jak uciekać... ani błagać o litość.
Kotara się odsunęła i do wnętrza wkroczył Żelazny Kruk. Spojrzał na Boryię i uśmiechnął się zniekształconym przez poparzenie kącikiem ust.
- Stęskniłeś się, stary druchu? - prychnął i pomógł mu się podnieść.
- Od upadku Łzawiciela tęsknię za mnoho rzeczi, jako je mój miotacz plazmy, ale pro vas też znalazło się misto na tej liście - uśmiechnął się pod wąsem, po czym mina mu spoważniała i zapytał spojrzeniem wskazując, kiwnięciem głowy, na zewnątrz, gdzie zniknął, przed chwilą, za nurkiem.
Zbrojmistrz wsunął rękę pod plecy żołnierza i podtrzymał go przy schodzeniu ze schodów. Borya poczuł na swojej skórze mrowienie promieniujące od dłoni która była tą bardziej elektryzującą, a która podtrzymywała Rukę, co Vostroyanin zrozumiał (choć dopiero po trzech krokach) jako odpowiedź, połączoną z próbką sposobu rozwiązania problemu.
- Czuję się zaszczycony. - odparł Kruk.
W tym czasie starszy mężczyzna, prowadząc Ardora i resztę, ruszył schodami w dół i mniej niż w budynku, bo dwa metry niżej przeszedł niewielkim korytarzem, który biegł dookoła kolejnych schodów prowadzących na dół i wszedł do jedynych drzwi na tym pokładzie. Znaleźli się w podłużnym pomieszczeniu. Zestawiono tu cztery podłużne stoły - różnych rozmiarów, nieco różniące się kształem, jeden metalowy, jeden drewniany, dwa z jakichś tworzyw w różnym stopniu nadgryzione zębem czasu. Drewniany musiał kosztować majątek. Dwa rzędy różnych krzeseł porozstawiane były chaotycznie - tutaj załoga spożywała posiłki, rozstawiała stoły do rozmów, może jakichś gier jak karty, może narad, namów, ewentualnie innych rozrywek lub wspólnych posiłków. Samo pomieszczenie było równie zardzewiałe. Niewielki szklany ekran znajdował się u szczytu długiej stołowej konstrukcji. Na jednej ze ścian znajdował się szereg portrecików: holopiktowych zdjęć, ale o wiele częściej prostych rysunków węglem. Styl jasno wskazywał, że autorem wszystkich jest jedna osoba i przedstawiały każdego członka załogi. Zarówno z nich, jak i liczby krzeseł wynikało, że kiedyś lub może do niedawna, załoga liczyła blisko trzydziestu osób.
Starzec zsunął kaptur, ujawniając siwe włosy zebrane w kucyk aby zakrywać placek łysiny i wydatne bokobrody, jak też pożółkłą spęczniałą skórę, jak gdyby przeszedł niejeden trud w młodości, choroby i wypadki, może jakąś wojnę. Ręką wskazał wszystkim, by siedli, wpierw aniołom, z pokłonem.
Ardor położył dłoń na rękojeści miecza.
-Przepraszam.- Rzekł cicho, po czym ciął mężczyznę na wysokości szyi...
Ruka już był gotowy. Już się uspokoił i wyciszył. Wytłumił wszystkie emocje by móc najlepiej spełnić swoją powinność. Po sali zaczęły latać laserowe wiązki.
Starzec wpatrywał się wyrozumiałym, zyczliwym, lekko może zaniepokojonym wzrokiem jeszcze gdy jego głowa została w powietrzu, upadając na ziemię sekundę później niż strzelające wiotkim strumieniem krwi ciało. Ruka wydobył pistolet i strzelił raz, drugi wypalając dymiące otwory w mokrym płaszczu młodszego załoganta, któremu zabrakło powietrza w przepalonym płucu by krzyknąć i zwalił się na ziemię, zasłonięty stołem z dygocącymi rękoma, Astartes słyszeli nikły świst powietrza uciekającego z drugiego płuca i powstającą odmę. Kobieta, nurek jakby od razu zorientowała się w niebezpieczeństwie i dosłownie wskoczyła na schody, chcąc ominąć Haajve’a, lecz ten okazał się znacznie szybszy i odruchowo pochwycił młodą kobietę, za nadgarstek i szyję, przyszpilając ją do ściany i dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie zabił jej tylko myśli jak to zrobić. Również nie zdążyła krzyknąć, lewa ręka rozpaczliwie uderzała o silne ramię zbrojmistrza.
Zapadła przeciągła cisza, przerywana jedynie przez wierzganie kobiety, świst dochodzący z płuc wciąż przytomnego nurka i cichy syk uciekającej przez przekrój szyi krwi.
Paladyn schował miecz, po czym podszedł spokojnym krokiem do Haajve.
-Przykro mi, ale musisz to zrobić.- Powiedział cichym, współczującym głosem, ta sytuacja w ogóle się Ardorowi nie podobała, ale rozumiał dlaczego była potrzebna, rozumiał, że czasem trzeba poświęcić kilka żyć, by uratować wiele istnień.
Sorcane przytrzymał kobietę. Prawie ją przytulił.
Przypomniały mu się słowa Jovrala i jego “przyrzeczenie”.
Jego Brat teraz by się za niego wstydził. Cholernie.
Dłoń Zbrojmistrza powoli opadła na czoło kobiety. Pojedynczy, mocny impuls elektryczny ogłuszył ją. Kruk przytrzymał osuwające się ciało.
- Wybaczcie. Przysięgałem razem z moim Bratem. Jeżeli nie jestem absolutnie zmuszony...
Położył ofiarę pod ścianą i odsunął się, aby któryś z towarzyszy mógł dokończyć robotę.
Ruka nie miał takich obiekcji. Jeszcze nie. Potem się zdrowo spije. Nawet wedle własnych standardów. Ale teraz jest gwardzistą. Pierworodnym. Przybocznym inkwizycji i zna swoje miejsce. Zawsze znał i nie zmieni tego. Opierając się o ścianę podszedł do nieprzytomnej kobiety.
Ogłuszonej, a jednak przytomnej. Przesunęła ręką, jak we śnie lub po bolesnym obiciu. Rozchyliła źrenice, ale jasnym było, że nic nie widzi. Próbowała coś złapać, jak marazmie.
- Proszę... nie... - zdołała wyszeptać, gdy usłyszała powolne kroki obok głowy.
Borya klękł przy niej i złapał ją za rękę. Młoda kobieta cofnęła własną dłoń pod wpływem dotyku żołnierza, na tyle gwałtownie, na ile była w stanie - niezbyt. Ruka złapał ją jeszcze raz, stanowczo, ale zdecydowanie nie brutalnie.
- Nie martw się. - powiedział z ciepłem w głosie, na jakie nie zdobył się od lat, w stosunku do kogoś innego niż Elisbeth. Zagryzł zęby, by nie warknąć, gdy podciągał, półwiotkie ciało do siadu. Objął ją ramieniem, z czułością ją przytulając
- Nic ci nie grozi. Jesteś już bezpieczna. - prawie, że wyszeptał na sekundę nim odpalił wiązkę laserową w jej skroń. Odczekał jeszcze chwilę w tym uścisku, po czym, delikatnie ułożył ją na ziemi. Wstał z dosyć nieokreśloną minął. Smutek. Złość. Cicha nienawiść. Zacięcie.
Ardor spojrzał na wszystkich. Po czym rzekł cicho, acz stanowczo.
-Powinniśmy oddać ciała morzu.
- I pomodlić się za nich - dodał cicho Haajve
Istniało dla żołnierzy szczególne uczucie, wspominane przez snajperów - jak jednego, którego zostawili na śmierć na Łzawicielu, oprócz jeszcze jednego Kriegańskiego i jego towarzyszy, którzy wszyscy musieli już nie żyć, wraz z kapitanem Gwardii o którym była mowa i resztą ludzi z pokładu okrętu Egzemplariuszy. Strzelcy wyborowi z obserwacji mimo braku dowodów wierzą, że każdy żołnierz ma wykształcony odruch - inkstynkt. Wie, kiedy jest obserwowany.
Borya, Ardor i Haajve być może zrządzeniem losu, najpewniej wyczulonym słuchem a także innymi metodami ujrzeli pełne niedowierzania i przerażenia oblicze Nero, który pojawił się na schodach chyba w momencie, gdy Borya oddał drugi strzał. Chłopak, który ich wszystkich tu zebranych - oko u zbrojmistrza, bok u paladyna i kręgosłup u Vostroyanina - opatrzył, nie czekając na nic i dzięki tylko adrenalinie zerwał się i pobiegł wyżej, w stronę wyjścia na pokład jakby zależało od tego jego życie.
Borya wystrzelił niemal odruchowo, ale odruchy nie są precyzyjne i laser trafił tam gdzie młodzian stał sekunde wcześniej.
- Pizdec! - warknął Ruka i posłał jeszcze jedną dobijając człowieka którego wcześniej postrzelił
Podobnie zareagował Zbrojmistrz ale z większym opanowaniem... i pewną niechęcią. Wyszarpnął z kabury podkopcową spluwę wzór Quane. Implantum logicum przebudziło się namierzając cel i wyznaczając jego “trajektorię ruchu”. Palec wskazujący przytrzymał przycisk aktywujący tłumik.
Wyprostowana ręka Zbrojmistrza Kosmicznych Marines lekko tylko drgnęła, kiedy słusznych gabarytów gnat wystrzelił bolt znany w siłach zbrojnych jako Zemsta, a który normalnie był przeznaczony do radzenia sobie z Kosmicznymi Marines Chaosu.
Pocisk przeszedł przez ścianę. Brak krzyku.
Ardor rzucił się na schody goniąc uciekiniera. W biegu rzekł jeszcze do zbrojmistrza:
-Sprawdź czy nie ma innych dróg na pokład.
Pistolet powędrował do kabury. W drugiej ręce błysnął łom.
Kruk bezszelestnie ruszał na łowy. Konieczne... z przymusu... ale łowy.

***

Lekarka przyglądała się ostrożnie Gregorowi i Aleenie, po czym weszła do pomieszczenia i ustąpiwszy tylko w progu miejsca siostrze i Gregorowi, zatrzymała się jak słup soli wpatrzona z lekko rozchylonymi ustami w Blinta. Porzuconego pod ścianą, związanego i owiniętego w prześcieradło jak kaftan Blinta.
- ...dlaczego... - tylko wymamrotała część zdania, niezdolna nawet sformułować tego jako pytanie.
Aleena nie marnowała czasu, tylko od razu zwróciła się do medyczki.
- Wszystko zostanie wyjaśnione... - westchnęła - Bardzo niedawno rozmawiałyśmy o zarazie. - rozpoczęła, prowadząc kobietę do Traxa - Pamiętam objawy, jakie wymieniłaś... Bóle, zawroty głowy, nudności, problemy ze wzrokiem oraz całą resztę. Nie wspominając oczywiście zachowań... Agresywnych. Plaga niewiary. - zatrzymała się przez leżącym medykiem - Nie spotkałam się wcześniej z nią, a ty... Mówiłaś, że są środki zapobiegawcze, możliwa kuracja. Boję się, że moi obaj towarzysze cierpią właśnie na ową chorobę. Wcześniej sądziłabym, iż ich zachowanie znakuje coś innego, ale teraz.... Muszę mieć pewność... I w razie najgorszego z twoją pomocą oraz Nero wprowadzić leczenie - spojrzała poważnie, zerkając po obu, potencjalnie chorych towarzyszach.
- Słodki Imperatorze... - kobieta przyłożyła na moment dłonie do ust, po czym szybko zlbiżyła się do Traxa i usiedła na brzegu łóżka, dokładnie oglądając twarz medyka. Potem sięgnęła rękoma by spróbować wymacać pod szczęką Johnatana jakieś zgrubienia, nie pytając o zdanie. - Czy sam zaznałeś którychś z wymienionych objawów?
Medyk spojrzał na kobietę trochę rozkojarzony ale i wyraźnie przybity, wykonał jakiś dziwny ruch, który można uznać było za wzrusznie ramionami, po czym spojrzał nienawistnym wzrokiem na Gregora i zacisnął szczęki trawiąc to czego nie mógł mu wykrzyczeć w twarz. - Cóż za troska Lordzie Komisarzu - wydusił z siebie - Jestem zaszczycony - po tej krótkej wypowiedzi zamknął oczy i zmarszczył czoło.
 
Arvelus jest teraz online  
Stary 21-04-2012, 17:47   #215
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- To bardzo ważne. - upomniała go wyuczonym, uprzejmym wobec pacjentów tonem kobieta - O ile nam wiadomo, wskutek kwarantanny plaga nie objęła ważnych miejscowości Koryntu, a tym bardziej nie wydostała się poza planetę... musimy wiedzieć. - podkreśliła.
- Dlaczego ten mężczyzna jest związany? - odwóciła głowę do Gregora i Aleeny.
- Bo jest kretynem - rzucił krótko Trax zerkając na kapitana i ponownie zwrócił się do kobiety - Ciężko mi to określić, byłem dość... Zajęty przez ostatnie dni. - Nie mógł pozbyć się chęci rzucenia czymś w wyniosłą twarz komisarza, wiedział co ten zamierza, mimo, że sam nie mógł go powstrzymać, miał szczerą nadzieję, że ten się opamięta, przynajmniej będzie dręczony wyrzutami do konca życia, o ile jest w stanie odczuć coś podobnego.
- Muszę obejrzeć okolicę rany. Połóż się płasko, raczej nie nawykłeś do zdejmowania spodni bez nogi. Staraj się nie krępować. Niech ktoś zamknie drzwi, bardzo proszę! - ostatnie zdanie lekarka skierowała do Aleeny i Gregora, po czym czekając na spełnienie prośby, zaczęła odbandażowywać kikut po utraconej nodze Traxa.
- W przypadku kapitana chodzi o agresję. - stwierdziła krótko, zamykając drzwi i powracając do medyczki - Jego przypadek także mnie niepokoi, ale zajmijmy się wpierw jednym pacjentem... - zmarszczyła brwi - Jeszcze wcześniej miał nudności, które najwyraźniej powróciły... Może to być spowodowane sytuacją, ale nie jestem pewna. Fakt faktem z tego co zdążyłam zauważyć nie lubi on okazywać niedogodności, co utrudnia badanie. - spojrzała Traxowi głęboko w oczy - Wydaje mi się też... Że są jakieś problemy ze wzrokiem, chociaż to będzie trzeba zbadać, na wszelki wypadek, choć mogę się mylić. Dochodzi oczywiście czynnik agresji... - westchnęła - Temperament temperamentem, ale niektóre zachowania były co najmniej... niepokojące, a właśnie na to zwracałaś szczególną uwagę.
- Zwykłe zmęczenie - Rzucił Trax - Jestem na nogach od kilku dni... Na nogach... - zachichotał niemal histerycznie i spojrzał pustym wzrokiem na kikut, a po chwili na hospitalerke z niemożliwym do opisania wyrazem twarzy.
Kobieta naciągnęła kołdrę do piersi Johnatana, po czym pod kołdrą rozpięła spodnie munduru żołnierza i ściągnęła zeń powoli, uważając na nogę, która daleka była do zagojenia i pobrudziła prześcieradło przesiąkającą krwią z nie do końca zaschłej rany.
- Jak kolano, lordzie komisarzu? - zapytała, nie patrząc mężczyźnie w twarz.
- Bywało o wiele gorzej. - Próbował odczytać coś z twarzy obecnych, sprawdzić czy nie próbują go oszukać. - Z ciekawości, w jaki sposób choroba występująca na powierzchni Koryntu, i to na dodatek w tylko niektórych, objętych kwarantanną obszarach, miałaby zakazić kogokolwiek z nas? Nawet gdyby jakimś cudem się to stało, czemu akurat ta dwójka miałaby zachorować?
- Nie wiem... - szczerze wyznała lekarka, wyjmując spod kołdry Blinta jego wojskowe spodnie i wkładając pod łóżko, gdzie reszta jego rzeczy. Po chwili spędzonej na upchnięciu ich podniosła wzrok na Traxa i wstała, odwracając się do Aleeny i Traxa.
W dłoni trzymała pistolet Johnatana.
- W tej chwili powiedziecie mi kim jesteście i co tu się dzieje. - powiedziała kobieta tak spokojnie jak sę dało, celując do lorda komisarza ale mając też Aleenę i... zamknięte drzwi w polu ewentualnego strzału. Cofnęła się nieco od łóżka w którym leżał kuternogi medyk.
Gregor uniósł brew z zaciekawieniem. Komentarze na temat tej sytuacji sprawią niewiarygodną radość.
- Sądziłem że wyraziłem się jasno, nieprawdaż? Nazywam się Gregor Malrathor, jestem lordem komisarzem Korpusów Śmierci z Krieg i najwyższym władzą i rangą oficerem Imperialnym w systemie. Wasz statek podjął kapsułę ratunkową z krążownika floty imperialnej zestrzelonego przez siły arcynieprzyjaciela. Misja z którą się tutaj znajdujemy ma najwyższą klasyfikację tajności, co oznacza że nawet wasz gubernator nie otrzyma odpowiedzi na pytanie co tu robimy. Jeszcze coś?
- Dlaczego zabiliście Bertrama? Co macie do przekazania załodze? - kobieta z trudem się opanowała, wyraz jej twarzy wskazywał, że nie dawała wiary ani słowu Gregora.
Do tej pory nie mówił prawdy, nie ma potrzeby by zacząć teraz.
- Bertram po usłyszeniu żądania poddania okrętu pod moją jurysdykcję stał się agresywny i został przeze mnie wyeliminowany. Załoga usłyszy dokładnie to samo, czyli informację o przejęciu przeze mnie władzy nad tą jednostką. - Na jego twarzy pojawił się delikatny grymas. - Preferowałbym nie zabijać również ich. A prosiłbym by rzuciła pani broń.
Aleena zmrużyła oczy nie mogąc znieść tych kłamstw. Nawet w okolicznościach, kiedy planował on śmierć dla tych ludzi nie zdecydował się na odrobinę prawdy. Siostra odsunęła się delikatnie od Gregora, a ten mógł przysiąc, że w spojrzeniu, jakim go przez sekundę obdarzała widniała pogarda.
- STÓJ! - nieomal krzyknęła na Aleenę lekarka, na moment przekierowując na nią pistolet, nerwowym ruchem - Nie ruszaj się... siostro. Co do ciebie, każda kolejna wasza opowieść jest mniej składna. Oszalał pod wpływem chaosu? Wiedziałam już wówczas że to bzdura, karmisz mnie kolejnymi? Groziłeś mojemu synowi, bękarcie... - lufa ponownie skierowała się na lorda komisarza - I nie mam pojęcia skąd znaleźliście się w pojeździe, który zatonął na naszych oczach ale jeżeli ty jesteś lordem komisarzem to ze Majoris Medicae Chirurgeon. Pod ścianę. Albo nie, przybliżcie się do łóżka żołnierza!
- Ależ oczywiście. A tak z ciekawości, jak ta pani teoria pasuje do czcigodnego brata Ardora, Adeptus Astates? On także należy do naszego zespołu. - Gregor przez cały czas zbliżał się do łóżka i lekarki, starając się uzyskać czystą pozycję rozbrającego lub lepiej zabijającego ciosu mieczem. Jeśli kobieta popełni błąd i znów zwróci pistolet na Aleenę wykorzysta swoją szanse. Jeśli nie, zaryzykuje i będzie polegać na mocy ochronnej swojego pola.
- Siadać na łóżku, już! - rzuciła kobieta. Cofnęła się od łóżka Traxa nieco. Nie wiedziałą o polu, ale komisarz wiedział, że raczej nie podejdzie do zdesperowanej kobiety w tak prosty sposób - Żebym widziała ręce gwardzisty! Odpowiadając na twoje pytanie młodzieńcze, nie mam pojęcia, ale Arbites na pewno się tym zainteresują. Słyszałam twoją wersję wydarzeń, czas na siostrę...
- Arbites? - Gregor parsknął śmiechem - Arbites potwierdzą moje słowa, w przeciągu godziny. A wtedy zostaniecie skazani na śmierć z napaść na oficera Imperialnego.
Trax wymownie spojrzał na komisarza ale nie ryzykował kolejnego wybuchu, trawiąc to wszystko co miał ochotę mu wytknąć, pocierał powoli skroń zaciskając szczęki i zerkając ukradkiem to na Blinta to na reszte.
Aleena nie chciała się plątać w kłamstwa w sposób, w jaki z uwielbieniem czynił to Gregor. Z drugiej strony czuła się osaczona, a bała się także, czy jej odpowiedź nie zaszkodzi w jakiś sposób Traxowi.
- Nie widziałam zajścia... - zaczęła, zbliżając się do łóżka, aby na nim usiąść - Rozmawiałam przecież z wami. Lord Komisarz, bo tym jest obecny Gregor Malrathor, zabił kapitana... uznając to za konieczne. - powoli, tak jak kazała kobieta, usiadła na łóżku.
Na dole słychać było dwa strzały.
Kobieta momentalnie, jak na zawołanie zbladla, a zarazem poczerwieniała z wściekłości.
- CO SIĘ TAM DZIEJE?! - krzyknęła na komisarza.
Strzały. Czyli rozkazy zostały wykonane. Teraz trzeba grać na zwłokę.
- Sądzę, że próba pokojowego przejęcia władzy nad załogą nie powiodła się. Czyli ktoś z waszych musiał stawiać opór. Proszę by opuściła pani broń i podjęła pokojową współpracę. To zapewni życie pani i pani synowi. Nawet jeśli mnie pani zabije, nie zdoła zabić pani Ardora. Prosiłbym by przemyślała to pani dokładnie.
- Czyżby? - syknęła, celując prosto między oczy komisarza, choć nie nacisnęła spustu. Jeszcze. - Przekonaj mnie.
Medyk spojrzał na kobiete, westchnął głęboko i powiedział - Wiem, że się boisz, jesteś wściekła, ale jesteś wściekła na Lorda Komisarza, hospitallerka nic nie zrobiła, pozwól jej prosze wyjść, jestem pewien że cokolwiek stało się na dole postara się pomóc komu może, jest hospitaller, składała przysięgi, ocaliła i mnie i wielu innych niejednokrotnie ryzykując swoje życie. Wiem, że nie ufasz nikomu z nas, ale nie możesz chyba zwątpić w wiare i wierność siostry prawda? - mówił spokojnym głosem, starając się nadać mu rzeczowy ton człowieka który jest pewny swoich racji.

Kobieta oddychała ciężko, wolą zmuszając ręce żeby się nie trzęsły. Mimo słów medyka nie oderwała oczu od celownika pistoletu, którego lufa skierowana była dokładnie między oczy lorda Malrathora. Po kilku sekundach szepnęła.
- Ja...
Drzwi otworzyły się na oścież, kobieta momentalnie odwróciła się i wystrzeliła w ich kierunku. We framudze pojawiła się zwalista sylwetka paladyna, Ardora, w swym czarnym pancerzu, odpornej na postrzały z byle pistoletu laserowego zbroi.
Może metr przed nim na podłogę zwalił się z wrzaskiem Nero trafiony w, jak przelotnie zarejestrowała Aleena i Trax, wątrobę. Młodzian trzymał się za wypaloną ranę, swąd przypieczonego mięsa rozszedł się po pomieszczeniu zanim dotarł ten spod pokładu. Lekarka z przerażeniem w oczach, zanim jeszcze umysł zarejestrował, że postrzeliła własnego syna, uniosła lewą dłoń do ust, w ułamku sekundy, w którym...
Gregor, widząc otwarcie którego potrzebował, uderzył z szybkością błyskawicy, celując by pozbawić kobietę życia jednym ciosem. Oszczędzi jej to przynajmniej obwiniania samej siebie. Lord komisarz był bezwględny, ale nie był okrutnikiem.
Komisarz wyskoczył z całą swoją szybkością, następując na łóżko dzielące go od kobiety. Przetoczył się po nim, usłyszał też kolejny strzał broni - w pełni rozproszony przez jego pole zakrzywiające. Ardor musiał się zatrzymać, nie chcąc ranić dowódcy, zaś Gregor był na pozycji, z poręczniejszym od szabli bagnetem w ręku, opadając na ziemię wpatrzony idealnie w punkt - splot słoneczny lekarki...
Kolano ugięło się pod nim. Czekał aż usłyszy kolejny strzał. Zamiast tego usłyszał trzask pękającego szkła - bulaj posypał się z brzękiem na metaliczną podłogę, w kawałkach.
Lekarka zwaliła się na podłogę obok, wypuszczając broń - niewielka kałuża krwi powiększała się koło jej głowy, gdy puste oczy wpatrzone były w miejsce, gdzie wciąż siedzieli Trax i Aleena.
Wszystko trwało może kolejne pół sekundy...
Aleena mogła się spodziewać, że coś takiego nastąpi... w końcu nie oczekiwała już niczego lepszego po Gregorze. Jednak kiedy wszystko się zdarzyło kobietę utrzymało w ryzach tylko wyuczone opanowanie oraz jedna, ostatnia osoba...
Nero... który został zmuszony do oglądania śmierci swej matki.
Hospitaller nie miała zamiaru po prostu przypatrywać się jak chłopak kona. W tym momencie nie obchodziło ją to, jaką opinię wyraziłby Gregor, Ardor czy Johnnatan. Zerwała się z łóżka, chcąc dopaść do rannego chłopaka.
Gregor warknął. Ból w kolanie, połączony z zachowaniem Aleeny wprawił go w prawdziwą wściekłość. Początkowo miał zamiar przeprowadzić na siostrze natychmiastową egzekucję, lecz po ułamku sekundy zdecydował inaczej. Hospitalerka była przydatna... jeszcze. Trzeba było jednak przeprowadzić lekcję poglądową. Dla całej grupy. Schował bagnet za pas i obnażył szablę. Podążył śladem Aleeny, poczekał aż zbliży się do chłopaka, po czym uderzył mieczem, by zakończyć jego życie.
Medyk obserwował całą scenę, zaniepokojony rozwojem wydarzeń rozważał gorączkowo możliwości powstrzymania Komisarza, mając jednocześnie na uwadze w jakim ten jest stanie.
Aleena skupiona na rannym w ostatnim momencie zauważyła zagrożenie. Jej reakcja była czysto instynktowna. Wyciągnęła rękę, chwytając komisarza za nadgarstek i zatrzymując tym samym szablę o cale od Nero. Spojrzała Gregorowi prosto w oczy.
- Oszczędź go... Proszę...
- Sądzę że odpowiedź jest oczyw.... - zaczął Gregor.
- NA ZIEMIĘ! NA ZIEMIĘ! JUŻ!
- W IMIĘ IMPERATORA!
- PODDAWAĆ SIĘ!
Seria krzyków. Haajve spostrzegł jak jakiś flakonik chlustnął na kotarę przeżerając ją w ułamek sekundy i sylwetki odziane w czerń, mierząc z broni, wpadły na korytarz i przed rzwi, krzykami nakazując padanie i cofanie się. Broń była odbezpieczona - wiedział o tym on i pozostali, widzący... Przynajmniej pięć osób. Przez stłuczony bulaj wsunęła się lufa pistoletu maszynowego, postać w czerni również czekała na zewnątrz. Nie wyglądali jak informator, ani trochę - mieli czarne mundury bojowe, maski gazowe, gogle, hełmy, kamizelki...
Na zewnątrz było ich więcej, choć nikogo nie było słychać - nie w sztormie.
Trax zaczął wierzgać jakby dostał ataku epileptycznego... lub psionicznego.
Gregor rzucił szablę na ziemię, po czym uczynił to samo z bagnetem. Założył ręce za głowę, uśmiechnął się i zapytał grzecznie.
- Czy można wiedzieć o co chodzi?
Lord komisarz został zignorowany, za to wtłaczający się na statek uzbrojeni osobnicy wyraźnie zainteresowali się dwoma Astartes. Półkolem na minimalnym dystansie otoczyli Sorcane’a, jak też Ardora - w przypadku tego drugiego mierząc w głowę. Przynajmniej dziesięciu ruszyło w dół okrętu, w stronę powoli wspinającego się po schodach Boryi.
Lord komisarz skrzywił lekko twarz w odpowiedzi na bycie zignorowanym. Usiadł na podłodze, i czekał na rozwój sytuacji. Jeśli planowali ich zabić, mogli to zrobić bez problemów. Jeśli zdoła wyjaśnić sytuację... możliwe iż zyskają sojuszników. Albo przynajmniej pionki.
Aleena, najpewniej jak i wszyscy, była totalnie zdezorientowana zmianą sytuacji. Odegnała ona oczywiście jedno zagrożenie, ale stwarzała nowe... Hospitaller spojrzała na rannego chłopa, jak i na toczącego pianę z ust Traxa. Była w wielu niesprzyjających sytuacjach, które czyniły ratowanie życia praktycznie niemożliwym, jednak ta była dość nowa...
Szybko oceniła stan Nero i zrozumiała, że bez dodatkowej pomocy się nie obejdzie... ani także bez nutki dobrej woli osób, na których celownikach się znaleźli.
- Ten chłopak potrzebuje pomocy medycznej! Jest ciężko ranny! - krzyknęła z nadzieją, że zostanie wysłuchana, a działania podjęte - Drugi mężczyzna doznał ataku, może się udusić! - dodała, kładąc się na ziemi.
Białoskóry kolos stał przez chwilę absolutnie nieruchomo z łomem w ręku. Walczył wewnętrznie... aby powstrzymać śmiech. Właśnie sobie uświadomił parę rzeczy... przede wszystkim to, że jako rozbitkowie z okrętu z pewnością zwrócą uwagę tutejszych służb. Niewątpliwie załoga nadała przez własne radio komunikat, że ich wyłowili. Oznaczało to, że Blint i Lord-Komisarz spieprzyli sprawę po całości, bo Arbites, czy kimkolwiek byli odziani w czerń ludzie i tak by prześwietlili załogę co oznacza... że gdyby byli piratami...
Jednak Haajve uświadomił sobie coś jeszcze. Śmierć załogi możliwe, że i tak była łaską. Gnicie w celi byłoby dla nich pewne, zaś bez rozstrzelania za “bycie przypadkowym świadkiem tajnej imperialnej operacji” by się nie obeszło.
No i jeszcze to że Kosmiczny Marine w końcu wydedukował czemu ich “człon medyczny” zachowywał się jak Anioły Miłosierdzia. Potrzeba niesienia pomocy innym całkowicie zagłuszała ich empatię. Sytuacja na jaką natrafili z Ardorem dobitnie wskazywała, że kogoś tutaj już nie obchodziły wyjaśnienia. Podobnie jak chłopaka... pozostali... Zbrojmistrz teraz już był pewien, że czego by nie zrobili, przez wybryk Blinta przypieczętowany reakcją Komisarza, z załogą by się nie dogadali... zaś przejęcie statku może by wyglądało trochę bardziej pokojowo.
Wszyscy postąpili głupio, ale może coś z tego dobrego wynikło? Albo wyniknie? Cała przykrywka teraz praktycznie poszła w cholerę. Tego Kruk był pewien.
Powoli uniósł ręce do góry, łom trzymając w dwóch palcach.
- Z jednej strony my się nigdy nie poddajemy... ale jak wzywają imię Imperatora... - powiedział cicho w Wysokim Gotyku do Ardora.
Siadać nie miał zamiaru.
Ardor spokojnym ruchem odpiął pas z bronią, który opadł na ziemię. Następnie powolnym ruchem sięgnął do swojej szyi, złapał łańcuch na końcu którego znajdował się rosarius, medalion z cichym brzęknięciem uderzył w metal zbroi. Rosarius miał dwa zadania, jednym z nich była ochrona posiadacza, drugim zaś był symbol urzędu. Paladyn dalej stał spokojnie, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, spytał głosem, którym zwykle mówił do swoich braci. Głosem spokojnym, ale nie znoszącym sprzeciwu, głosem surowego, acz sprawiedliwego nauczyciela.
-Jestem Ardor Domitianus paladyn w służbie Ordo Malleus, zakonu młota. Wyjawicie mi proszę o co chodzi.



* * *

- NA ZIEMIĘ! NA ZIEMIĘ! JUŻ!
- W IMIĘ IMPERATORA!
- PODDAWAĆ SIĘ!

- Ya yebu - zaklął Borya pod nosem słysząc, że coś zdecydowanie jest nie tak. Cofnął język wgłąb ust. Tak na zapas. By sobie nie przegryźć. Zacisnął zęby i zszedł te dwa schodki, na które zdążył się, bez pośpiechu, wspiąć i skierował w najbliższe przejście. Słyszał jak schodzą po schodach. Conajmniej trzej, ocenił po odgłosach. Nie znał statku, więc uciekał na ślepo, do tego nie wiedział przed kim, a najgorsze było, że nie miał przy sobie Flawi. Wystarczyło by wyczekać, oddać jeden dobry strzał i, przy sporej odrobinie szczęścia, wszyscy by wyparowali jednocześnie. Ahhh... jak dobierze się do nowej Flawi to przykuje ją łańcuchem do mechanicznego barku. Ledwo powtrzymując się od warknięcia otworzył naderdzewiałe drzwi i wszedł do łazienki. Znów śmierdzi fekaliami. Ostatnio ma sporo okazji by się nawąchać tych zapachów. Z zaciśnietymi zębami podszedł do schowka na miotły, otworzył go i wyrzucił, pod przeciwległą ścianę, garść mioteł, mopów i wiadro. Następnie zamknął go i wszedł do jednej z dwóch kabin. Przyklęknął na kiblu, bo mogli by zauważyć jego nogi. No i czekał, zacoskając zęby z bólu obciążonego, niewygodną pozycją, kręgosłupa. Jedną ręką opierał się o ścianę, a w drugiej ściskał laspistolet. Słuchał.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 21-04-2012 o 17:49.
Arvelus jest teraz online  
Stary 23-04-2012, 15:53   #216
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wojownicy Bogów się starli i zwykli ludzie ścierani byli mocami, które wyzwolili.


Stateczny
okręt wolnych przewoźników, gdzieś w Opływie Gordeo, Nowy Korynt



Lojalistyczne Psy

Zapadła sytuacja dziwnego pata i nagłej ciszy. Nawet ranny chłopak zacisnął szczękę i urwał okrzyki bólu, ze strachu i szoku. Większość napastników znieruchomiała na słowa Ardora, poruszonych. Część wyglądała, jakby rozumiała czym jest Różaniec - tak przynajmniej widać było po jeszcze bardziej zwiększonej nerwowości odruchów. Jeden z celujących w głowę paladyna wykonał gest ręką, jakby ciągnął w dół niewidoczny sznur zwisający z sufitu. Podczas gdy on i trzech innych jeszcze trzymało Ardora na muszce, jeden zaś mierzył do lorda komisarza, trzech do Sorcane'a w korytarzu, pozostała trójka ustawiona w trzech punktach sprawnie skuła najpierw chłopaka, przepychając go od jednego do drugiego w stronę wyjścia na zewnątrz, na pokład, którędy weszli, po nim Aleeny.

Skuwszy i wypchnąwszy z pomieszczenia Aleenę, arbiter, bo nie było już wątpliwości kim są, podszedł do Gregora gdy jego towarzyszył praktycznie przystawiał lufę do twarzy lorda komisarza. Bez słowa ruchem, który Gregor znał, powalił komisarza do parteru i przystąpił do skuwania mu rąk za plecami, z zamiarem wyprowadzenia go na zewnątrz.

Trzech trzymając Sorcane'a pod ścianą nie przyjęło dobrze faktu, że wciąż stoi. Jeden z nich przystawił mu lufę do skroni, i podkreślając słowa, powoli, wyjaśnił:
- Po-łóż. Się. Już.
Zbrojmistrzowi przypomniała się ostatnia podobna sytuacja, tylko z udziałem żołnierek z Tahary na pokładzie Zbawiennego, gdzie zabiły Kallgrena...

Na dole słychać było kilka podniesionych krzyków i krótką szarpaninę. Haajve domyślił się, że przy użyciu auspex namierzyli Boryę próbującego stawiać opór. Nie był jednak w stanie ze złamanym kręgosłupem i z wysiłkiem musiał się powstrzymywać od wrzasku na całe gardło, gdy skuli mu ręce za plecami i ciągnęli go w górę schodów.

Do środka weszły jeszcze dwie postacie - dwóch mężczyzn. Jeden w czarnym, połyskującym w świetle lamp płaszczu balistycznym i butach identycznych jak pozostali napastnicy, z kaburą pistoletu bolterowego dostosowanego rozmiarami do zwykłego, ludzkiego użytkownika. Szarobure włosy miał w nieładzie, twarz zaś skrajnie pospolitą i nieprzystojną... niewyróżniającą się. Gregor przypominając sobie co wiedział o arbites uznał, że musiał być to dawniej Śledczy szukający dowodów zbrodni przeciw Lex Imperialis pośród samych kryminalistów, ale to było dawno temu. Teraz najwyraźniej dowodził operacją przejęcia okrętu.

Drugi nieznajomy nieokreślony wycinek twarzy starszy o jakieś trzydzieści lat od młodzieńczej drugiej połowy, oczy jakby dziecka, brwi w ogóle i włosy, jeżeli jakieś, skryte pod kapturem szaty Scholastica Psykana.

Psionik zamknął oczy. Sędzia przetarł dłonią w czarnej rękawicy pozbawioną zarostu brodę i zogniskował wzrok na Różańcu paladyna.

- Czy jest prawdziwy? - spytał, nie do końca wiadomo kogo, nie precyzując jasno czy mówi o samym Ardorze czy symbolu, który ów dzierży.

Psionik, wydawało się mrugnął raptem, natychmiast żyły na jego czole i szyi nabrzmiały, oczy się przekrwiły. W pomieszczeniu czuć było zapach ozonu. Ardor momentalnie wyczuł obecność okrywającego się opończą sztucznie wyobrażonych sobie uczuć bytu, dopiero z bliska widzianego dla niego jako psionika. Ten rozglądał się nerwowo, ani razu nie spojrzawszy na Gregora. Zawiesił na chwilę wzrok na Gregorze, na swoim dowódcy, na Arbites mierzących do paladyna.
- Tam jest jakiś mężczyzna. - wyszeptał, wskazując stronę, gdzie za jednym z łóżek o ścianę oparty był Blint. Natychmiast jeden z Arbites ruszył po niego.
- Wyczuwacie coś?
- Świętość... Zło konieczne, zło najwyższe... zgubę. - psionik zmrużył brwi, wpatrując się raz w Traxa, raz w Blinta, wreszcie znowu w Ardora.
- Jest prawdziwy.

Przez chwilę arbitrator wpatrywał się w Ardora, gdy inny arbites sprawdził Traxowi puls. Ten uspokoił się gdy psionik wszedł, i znieruchomiał.

Sędzia, ignorując wciąż polecenie-prośbę Ardora, lekko skierował oczy na bok. Paladyn usłyszał niezwykle cicho głos w mikrofonie. Spojrzenie znowu skierowało się na Ardora.

- Nie, paladynie Domitianus. - odparł wreszcie - Udacie się z nami do mobilnego posterunku i po drodze wyjawicie mi proszę, o co tu chodzi. - arbites cofnęli się nieco przed Ardorem, nie przestając celować.

* * *

Sztorm wyglądał jakby nigdy nie miał mieć końca, ale długo to nie przeszkadzało wywleczonym na zewnątrz. Również Sorcane został wyprowadzony, choć ze względu na jego wygląd jeden Arbiter go prowadził, drugi był w pogotowiu z bronią. Na pokładzie zobaczyli kolejną dwudziestkę oddziału szturmowego. Razem ponad czterdzieści osób szybko przeczesało statek i zabezpieczało go. Nad dziobem unosił się spory powietrzny transporter, zaopatrzony zarówno w dysze odrzutowe jak wektorowce - pokroju Walkirii - jak też dwa ulokowane poziomo śmigła, przednie znacznie wyżej nad tylnym by się nie przecinały. Jedynie z tyłu otwarta była klapa do przestronnego luku gdzie mieściło się spokojnie dwadzieścia osób. Dwie podobne maszyny zawieszone były po bokach Statecznego...

Sorcane, Malrathor i siostra Medalae, jak też Trax zostali siłą wciągnięci na pokład. Wkrótce dołączył do nich niesiony przez arbites Blint, którego nie uznali za stosowne nawet skuwać biorąc pod uwagę, jak był unieruchomiony. Na spłukiwanym strugami wody pokładzie kilku sanitariuszy zaczęło na szybko opatrywać Nero - najwidoczniej dla rannych, zwłaszcza wobec napotkania silniejszego oporu przygotowana była jedna ze skrzydłowych maszyn i czekali, aż ta się oddali. Rzucono ich najgłębiej luku jak się dało, pod prostą stalową ścianą. Z zewnątrz transportery wyglądały na kupieckie lub należące do Administratum, transportujące żywność, nie arbites...

Odziani w czerń arbiterzy, pozostali na pokładzie uzbrojeni głównie w strzelby lub pistolety i tarcze taktyczne pozostali na zewnątrz, na ulewie, jakby wciąż byli gotowi na najgorsze. Gdy tylko dwójka odzianych w czerń postaci wciągnęła postękującego Boryę i rzuciła obok nich, jeńców pozostawiono samym sobie...
 
-2- jest offline  
Stary 30-04-2012, 20:18   #217
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
Trax leżał wciąż drżąc, klął w duchu, a może i na głos, sam już nie wiedział, wierzgnął kilka razy i ustawił się w pozycji siedzącej opierając się o ścianę, rozejrzał starając zebrać myśli - Idioto... - Skarcił się pod nosem. Wyraź widać było jak jest sfrustrowany, mielił w ustach jakieś niezrozumiałe zdania i dopiero po chwili spojrzał kolejno na Aleenę i Boryę pytając - Nic wam nie jest? - Przy tym drugim mina troche mu zelżała, z niepokojem obserwował jak Vostoryanin w wyjątkowo niebezpiecznej, a na pewno niekomfortowej sytuacji się znalazł... - Hej! - Krzyknął, czując, że znów wzbiera w nim złość - NA IMPERATORA. Ten człowiek ma uraz kręgosłupa a wy rzucacie nim jak szmacianą lalką?! Tak traktuje się dzisiaj gwardzistów?! Nie stójcie tak! ON POTRZEBUJE POMOCY! - Umilkł oczekując pomocy... Jedna z osób w hełmie skrytym za czarnym przeszkleniem obróciła w ich stronę głowę, ale nikt nie ruszył się z deszczu do wnętrza lądownika. Trax został zignorowany. - Niekompetentni kretyni... Wszędzie... Bezmyślni... - mamrotał do siebie, na szczęście ten jeszcze się ruszał i jęczał, przynajmniej nerwy są nieuszkodzone. Każda komórka w ciele Traxa była żądna spokoju, miał dość obracania się wśród bezwzględnych asocjalnych typów... Poczuł, że wycieńczenie powoli bierze nad nim górę, nie przeszkodziło mu sie to jednak czy wszyscy na pokładzie są cali.

- Job waszom mać... devka... psie synove... idioti... blazni... - Ruka miał wrażenie, że ułamali mu już kręgosłup, ale miał czucie w nogach, więc nie było aż tak źle. Jednak nie wyobrażał obie teraz by był w stanie choćby wstać. Zwyczajnie znieruchomiał, starając się możliwie usztywnić kręgosłup własnymi mięśniami, bo każdy, najdrobniejszy ruch, sprawiał niesamowity ból... nawet ten związany z oddechem, a gdy spróbował czy rozluźnienie się nie pomoże to aż jęknął z bólu.
- Żyję medyku... a i mam pocit w nogach, a bolest to jeno iluze mysli... Jinnymi slovy, jsem caly. - na prawdę starał się brzmieć dumnie i twardo, ale kręgosłup promieniował tak intensywnym bólem, że nie był w stanie wyeliminować go z tonu głosu.

Blint oparł się wygodnie o ścianę i spojrzał po swoich towarzyszach.
- Jestem wam bardzo wdzięczny, że pamiętaliście, aby mnie rozwiązać. Naprawdę... Ale nie musieliście dołączać do mnie. To nie jest zbyt wygodna forma odpoczynku... - Zamyślił się - Czy ktoś widział, gdzie udał się Ardor?

-Ja ne, kapitane, był jsem prilis zajęty bytem rzucanym po stenach.

Aleena czuła, jak zmęczenie, niekoniecznie to fizyczne, opada na nią, przypominając o swoim istnieniu. Hospitaller przymknęła na moment oczy, dając sobie chociaż taką chwilę luksusu, po czym zogniskowała wzrok na przebywających na pokładzie innych... jeńców. Trax pierwszy próbował zwrócić uwagę Arbiterów na stan Ruki, jednak pozostali oni głusi na krzyki i irytację medyka. Najwyraźniej póki nie umierał im na oczach, co mogłoby utrudnić pewne dalsze działania, póty jego cierpienia nie stanowiły kwestii priorytetowej.
Zapewne w innych słowach ujęłaby to zamordowana załoga.
Aleena ponownie zamknęła oczy, tym razem dla pomocy w uspokojeniu emocji, co było ciężkim zadaniem samym w sobie. Wyłączenie, przynajmniej nie kompletne, drugiej ręki wykluczało ją z działania, niezależnie jak bardzo chciałaby pomóc. Nie odpowiedziała na pytanie Blinta, skupiając się na Traxie, analizując jego stan.
- Czy wcześniej zdarzało ci się doświadczył podobnego... ataku? - zapytała drugiego medyka.

Medyk spojrzał na hospitaller zdziwiony, uniósł brew i odpowiedział - Jeszcze mnie nie aresztawno jeśli o to pytasz. - Następnie odwrócił od niej wzrok przyglądając sie nieco rozbawiony Blintowi. - Uwolnić? To głównie twoja wina kretynie.

Aleena jedynie westchnęła ciężko. Najwyraźniej Trax był wciąż w pełni władz umysłowych... przynajmniej w jego kategorii.

Arbitrzy pomyślał Gregor. Ze wszystkich sił w tym przeklętym uniwersum musieli trafić akurat na arbitrów. No dobrze. Chyba trzeba było zacząć formować jakiś plan. Chwilowo całkowicie zignorował Blinta i zapytał wyraźnie całość drużyny:
- Ktoś z was ma jakiś symbol przysługujących nam przywilejów inkwizycyjnych? To byłoby naprawdę przydatne w tej chwili.

Hospitaller zerknęła chłodno na Gregora i odpowiedziała krótko.
- Tak.

Gregor odpowiedział spojrzeniem dużo zimniejszym, którym był także element pewnego zniesmaczenia.
- Sekundę. Posiadacie te przeklęte uprawnienia. Przy sobie. - w jego głosie pojawiła się furia - Posiadacie władzę by zarządać dosłownie wszystkiego, i nie przyszło wam do głowy by ujawnić tę informację i zapewnić waszym rannym towarzyszom właściwej opieki medycznej, zamiast stalowej podłogi!? I w dalszym ciągu uważacie się za lepszych ode mnie, tak? Tacy współczujący i humanitarni. - parsknął - Banda hipokrytów.

Aleena patrzyła na komisarza z typowym dla siebie spokojem.
- Lordzie Komisarzu. - zaczęła - Czy widzisz, abym mogła posiadać go przy sobie? - zerknęła na swój ubiór nie komentując całej, przydługiej wypowiedzi Gregora. Miała już swoje zdanie - Mam go, jak pytałeś, ale nie znajduje się on w tym momencie ze mną.

- Oboje przestańcie pieprzyć... - Warknął Blint - Wzajemnymi oskarżeniami nigdzie nie dojdziemy. Lepiej zastanówmy się jak wyjść z tej sytuacji. Raczej ich do niczego nie przekonamy...

- Wyrzucanie żalów ma jedną zasadniczą cechę... co prawda w naszym wypadku trwa to za długo podobnie jak przedstawianie swoich racji... - odparł grobowym głosem Haajve, który powoli przysunął się do Ruki, aby w razie potrzeby móc mu pomóc - Tą cechą, jest wzbudzanie poczucia winy, aby dać komuś do zrozumienia że popełnił błąd. A na błędach człowiek się uczy najszybciej.
- Więc raz. Blint. Następnym razem swoją paranoję racz zachować dla siebie, albo powiedzieć o tym komuś cicho. Przez Ciebie.... hmmm... mam wielką ochotę Ciebie zabić. Zwykłym ciosem z buta w twarz. Mamy straszliwy bałagan z którego wyplątać się wyplączemy, ale przy okazji stracimy masę korzyści jakie mogły wyniknąć.
- Lordzie Komisarzu... mniej wywijania mieczem. Spieprzyliście sprawę na równie z Blintem.
- Co do załogi. Myślę, że jest jedna dobra rzecz jaka wynikła z naszego postępowania. Gdybyśmy przedstawili Arbites to że jestem z Inkwizycji... i przedstawili również sprawę... Oni by uznali załogę za “niepewną”. Gnili by w celach, w najgorszym wypadku zginęliby we wzorowo przeprowadzonej egzekucji.
Zamilkł na chwilę przyglądając się żołnierzowi z uszkodzonym kręgosłupem zastanawiając się jakby mógł mu pomóc.
Usiadł tak aby zasłonić swoje ręce przed Arbites. Z rękawa wysunął się mały metalowy przewód zakończony malutkimi chwytakami. Kruk wlepił spojrzenie jednego oka w kajdanki na rękach towarzyszy i zmarszczył czoło zastanawiając się.

Blint prychnął lekceważąco.
- Z tego co wiem, to nie ja rozpocząłem pełną eksterminację załogi... Ale czy ja się znam? - Wzruszył ramionami - Musimy ich jakoś rozdzielić. Dopóki są dobrze zorganizowani, nie mamy szans, ale jeśli się rodzielą... Cóż. Szansa będzie dalej mała, ale chyba nie mamy nic do stracenia. No chyba, że zamierzacie tak biernie czekać...

- Zdecydowanie powinniśmy wykorzystać nasz pełen potencjał bojowy, Kapitanie Blint. - Syknął poirytowany medyk.

Chorobliwa potrzeba niesienia pomocy innym, a teraz paranoja połączona z brakiem życia poza wojną. A mówią że to Kosmiczni Marines żyją wojną. Przewód z ręki Sorcane’a zaczął badać kajdanki na rękach właściciela. Zbrojmistrz wątpił czy zdoła je otworzyć. Nie wiedział też co mógłby tym zdziałać, kiedy są pod obserwacją.. teraz może niezbyt uważną, ale jednak.
- Powiedzcie jak Ruka powinien się ułożyć z tymi przętymi kajdankami. Spróbuję go jakoś ustawić, albo odpowiednio przewrócić - rzekł cicho do medyków.

Gregor warknął na wszystkich obecnych.
- Koniec. Uspokójcie się wszyscy i zacznijcie korzystać ze swoich umysłów. Zabicie załogi było moją decyzją. Ja za nią odpowiadam, ja zostanę za nią ukarany jeśli będzie trzeba. Wy z kolei skupcie się na przetrwaniu. Żadnego rzucania się z pięściami na przeklętych Adeptus Arbites. Żadnego rozwiązywania więzów. Żeby móc wykonać misję macie żyć. A oni za próbę ucieczki was zabiją. Za opór was zabiją. Nie mamy żadnego dowodu na naszą władzę i misję za wyjątkiem słowa Ardora. Czekamy aż on się pojawi i wtedy załatwiamy sobie wyjście. Na Imperatora, wszyscy podobno jesteście inteligentnymi ludźmi. Zachowujcie się jak tacy.

Sorcane zamarł na chwilę z zmrużył oko.
- Nie denerwuj się tak, bo Ci żyłka pęknie. Pomysły Kapitana przez jego zachowanie stały się już chyba dla wszystkich... hmmm... będą wątpliwe nawet jeżeli będą dobre. Analiza faktów i wyciąganie z nich wniosków czy pozytywów pozwoli nam uniknąć błędów w przyszłości. Naszego Połamańca trzeba wspomóc, bo się chłop męczy... A te pieprzone kajdanki to wzór Arbites. Podejrzewam że stop adamantu lub jakiejś lepszej plastali. Kontrola elektroniczna poprzez panel w rękach jednego z funkcjonariuszy. W godzinę bym je rozerwał, szybciej przeżarł, ale zapewne tyle tutaj nie posiedzimy.

Gregor na moment zamarł w bezruchu. Potem roześmiał się cicho.
- Sądzę że faktycznie ostatnie kilka godzin dało mi się we znaki. Dzięki za sprowadzenie mnie z powrotem na ziemię, Sorcane. - jego głos był w tej chwili całkowicie wyprany z emocji. - Rozumiem ideę wspomożenia naszego towarzysza. Rób to tylko w ten sposób by widzieli twoje ruchy. To zmilitaryzowany kopiec. Ci tutaj - wskazał na Arbites - są bardziej podobni do mnie niż byście chcieli. Jeśli zdecydują się że wiemy lub widzieliśmy za dużo skończymy jak załoga tamtego statku. - na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech - Co w moim przypadku sprawiło by niezwykła radość wielu tu obecnym.

Skinieniem Zbrojmistrz potwierdził słowa Lorda Komisarza.
- Zawsze do usług. Oby Brat Paladyn się pospieszył...
 
__________________
Ave Sanguinus.
Avder jest offline  
Stary 30-04-2012, 21:24   #218
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zatoczyłem się prosto w ciżbę, dzierżąc ułamaną lancę.


Stateczny
nieoznakowany transporter przemysłowy Arbites, gdzieś w Opływie Gordeo, Nowy Korynt



Lojalistyczne Psy

Jak na zawołanie, po rampie na pokład weszli paladyn, sędzia i psionik. Wbrew oczekiwaniu wszystkich jednak pozostali blisko rampy, rozmawiając ściszonymi głosami. Dwa rzędy po pięciu Arbites wyminęło ich w szerokim wejściu po rampie transportowca, wchodząc do środka i ustawiając się pod ścianą jakby eskortowali Anioła i jego rozmówców.

Rozmawiali przez chwilę przy otwartej klapie. Jeden z Arbites, wyminąwszy przełożonych, zbliżył się do grupy trzymając wymemłany fragment ubioru - znoszone żołnierskie spodnie Traxa. Bez słowa podszedł do medyka, któremu przez samą bieliznę i górę od munduru zimno zaczęło doskwierać i rzuciła mu je na nogi, przez chwilę wpatrując się zza jednolitego, czarnego wizjera zakrywającego całą twarz.
- Coście, na Złoty Tron, tam wyrabiali... - rzuciła z wyraźnie słyszalnym rozbawieniem.

W tym momencie od rozmowy oderwał się sędzia i poszedł do kobiety, zniżonym głosem wydając rozkazy podwładnym.
- Sierżancie, rozkujcie ich. To oddział wywiadu imperialnego, prawdopodobnie inkwizycji.
- Tak jest - odparła bez śladu emocji. Jeszcze dwoje Arbites podeszło do nich i zaczęło ich rozkuwać - a w przypadku Blinta, rozwiązywać. Sędzia przypatrywał się procedurze w milczeniu, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Z tyłu ładowni transportowca klapa zaczęła się zamykać. Wszyscy poczuli, jak maszyna się unosi, czuć było delikatne drżenie całego przedziału choć zgrzyt i wycie silników na szczęście zostały wygłuszone przez deszcz. Na suficie wysokiej ładowni zapaliły się awaryjne lampy, które oświetliły wnętrze, gdy Stateczny skryty został przez zamykającą się rampę. Ardor i psionik jakby mieli wówczas przerwę, pauzę w rozmowie. Ten drugi zadał chyba pytanie, ten pierwszy zaś miał chyba zamiar odpowiedzieć w towarzystwie reszty. Podeszli obaj, podczas gdy większość Arbites, włącznie z sierżant, ustawiło się przy wyjściu z transportowca, pogrążając w rozmowie na kanałach łączności radiowej.

Miała już się wywiązać rozmowa, ale sędzia gestem ręki powstrzymał wszystkich.

- Wiele kwestii do ustalenia, ale muszę nakazać wszystkim ciszę. Znajdziemy się we właściwszym miejscu, i odpowiem wam na wszystkie pytania, a wy może odpowiecie na kilka moich. I tak oszczędzicie czas biorąc pod uwagę, co robiliście. Nie martwcie się o przedmioty osobiste, wszystko co się da zostanie zabrane do Twierdzy-Posterunku.

Nastała cisza. Sędzia wyglądał, jakby zatopił się w myślach, obserwując członków oddziału i wyglądał na rzeczowego mężczyznę, który gotów jest dla dotrzymania słowa zapomnieć wszystko, co mu się powie na miejscu. Psionik oparł się o metalową ścianę i zamknął oczy, przecierając nadmiernie i nienaturalnie spocone oblicze, przez kolor, wilgoć i deformację przypominające raczej nadtopioną woskową maskę. Reszta Arbites nie była nimi zainteresowana - taki mieli rozkaz.


Potrzeba było jednej przesiadki i sześciu godzin podróży, by zebrani zorientowali się, że nakazana ich cisza nie jest prośbą, jak też nakazany im kierunek był tylko eufemistyczną formą aresztu.

Na pełnym morzu przesiedli się na cywilny okręt transportowy, znacznie większy od Statecznego. Na pokładzie wylądowało po uprzątnięciu go aż pięć kanonierek klasy Walkiria. Zarówno oni, jak i pozostałe lądowniki najpewniej przynależały do tej jednostki transportowej i Arbites zamierzali się przesiąść dla nierozpoznania transportu, którym się przemieszczali - gdy grupę inkwizycyjną rozdzielono na trzy niewielkie i każdą zabraną inną Walkirią z silną eskortą Arbites, a psionik i sędzia udali się jeszcze innym pojazdem, w dole widzieli niejeden setki, jeżeli nie więcej okrętów o zapalonych światłach. Obserwacja nieba nie była trudna, zwłaszcza, że sztorm się uspokoił i nocne niebo zasnute było gęstymi chmurami, szarpanymi przez oceaniczny wicher. Odczuwali nie lada zmęczenie, gdy wreszcie ujrzeli na skalistej wyspie wyrastającą z morza strukturę, wyglądającą na hybrydę stalowej, industrialnej infrastruktury portu i murów obronnych ze świątynią z jasnoszarego, porastającego glonami kamienia, o klasycznych kolumnach i architekturze kojarzącej się z katedrami. Struktura była olbrzymia, wyglądała jak morska twierdza do której przybić mogło przynajmniej dziesięć dużych okrętów. Lądowisko mieścić mogło najwyżej osiem pojazdów na raz, ale kto wie, ile z nich mogło skryć się w hangarach. Sama powierzchnia świątyni i obwarowań, z automatycznymi wieżyczkami przeciwlotniczymi i co ważniejsze - potężną, przylegającą do twierdzy pancerną kopułą lasera - lancy orbitalnej - sprawiały wrażenie niezmiernej potęgi. Równocześnie, załogę wszystkiego mogło stanowić najwyżej dwieście osób. Niewielkie rozmiary ułatwiały wewnętrzną logistykę i obronę całości.

Ich lądowniki osiadły na imponującym, ośmiokątnym lądowisku Twierdzy-Posterunku, którego płaszczyzna przedstawiała widoczny z nieba symbol Adeptus odpowiedzialnych za utrzymanie Imperialnego prawa.

Dalej poprowadzeni zostali do świątyni. Gdzieniegdzie marmurowe, schody, posadzki i wielkie hale z kolumnami od wewnątrz wydawały się bardziej kruche, ale nie mniej majestatyczne. Brak witraży oznaczał brak wszelkich szyb - wiatr swobodnie hulał po głównym holu świątyni-posterunku, jak gdyby dla niewygody i podkreślenia ascetycznego podejścia sędziów do życia.

Ich eskorta doprowadziła ich wraz z ich przewodnikiem i towarzyszącym mu psionikiem do skrytej za portalem windy. Jedna rzecz do tego momentu rzuciła się w oczy grupie inkwizycyjnej.

Posterunek wydawał się wymarły.

Jak na tak niewielką strukturę, biorąc pod uwagę pragmatyzm Arbites oraz fakt, że bez przerwy działają, powracają z ofiarami (czyli heretykami i podżegaczami), trenują, dbają o ekwipunek... wyglądało to jak gdyby posterunek został opuszczony. Dojrzeli raptem jedną osobę w mundurze, wartownika wracającego z jednego z murów obronnych do świątyni i znikającego gdzieś w głębi holu.

Winda była fragmentem niewielkiej wieży, w której mieściły się kwatery sędziów, znacznie bogatsze niż koszary niższych rangą stróżów Lex Imperialis. Każde piętro było oddzielne, nie była to także jedyna wieża. Jak wiele innych za to była u szczytu pokryta stanowiskiem obserwacyjnym i łożyskami anten nadawczych i odbiorczych.

Wyszli, bez wartowników którzy zostali odprawieni na dole do własnych koszar, do robiącego wrażenie majestatem i surowością zarazem pomieszczenia. Winda była częścią zupełnie zabudowanej ściany od wewnętrznej strony fortecy. Poza nimi półokrągłe pomieszczenie otoczone było kolumnami z balustradą, murowanymi jak reszta, posiadało dość szeroki blat naprzeciwko windy z tego samego kamienia co reszta, z kilkoma poskręcanymi ze stalowych prętów krzesłami. Łóżko, choć wyposażone w wąski materac nałożony na stalową pryczę, wyglądało na mniej wygodne od tych ze Statecznego. Po obu stronach windy do ścian dobudowano stalowe stelaże z drzwiczkami, które kojarzyły się niektórym z kwaterami oficerskimi Gwardii. Wiedzieli, że wewnątrz znajdują się ubrania, przedmioty osobiste, może broń - i tak pancerz i większość tej ostatniej sędzia mógł zażądać w każdej chwili w zbrojowni, skrytej gdzieś w skale poniżej poziomu oceanu. Nie było tu żadnych ozdób, obok blatu znajdował się pulpit w zbudowanym osobistym cogitatorem z podłączoną radiostacją. Może metr od balustrady znajdował się bezbarwny materiał o wysokości całego pomieszczenia, niczym szyba separujący zewnętrzny parapet od cichego wnętrza pomieszczenia. U góry, przy suficie, zwisały z niego podciągnięte żaluzje i sznury. Widok z pomieszczenia roztaczał się na trzy strony świata - bezkres oceanu, setki odległych świateł okrętów trzymających się bojaźliwie na dystans od fortecy Arbites, wieże-szczyty wysokich struktur morskiego kopca, niknące w mroku, mgle, smogu i chmurach, oddalone o dziesiątki kilometrów.

- Rozgośćcie się. - powiedział sędzia, tonem, jak gdyby się rozluźnił. - Sędzia Arcturus Hagendath. To jest mistrz Ambrossian - wskazał na mutanta, który skłonił się zebranym.
- Mamy wiele do omówienia... - stwierdził, siadając za swoim szerokim blatem...
 
-2- jest offline  
Stary 05-05-2012, 10:52   #219
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Podróż... nie sprawiła Zbrojmistrzowi zbytniej uciążliwości. Siedział po prostu i oddał się modlitwie oraz medytacji pogłębiając swoją świadomość i komunikując się z Duchami Maszyny zamieszkującymi jego ciało. Dzieci Mikro-Wszechsjasza zdołały naprawić już dawno wszystkie wewnętrzne obrażenia. Ucieszyło go to, jednak w medytacji powracał ciągle do decyzji jaką podjął Gregor, a co wykonali. Tak. Załoga Statecznego nie miałaby miłych przeżyć, a zabezpieczenia jakie przedsięwzięli Arbites tylko go w tym utwierdziły.
Kiedy w końcu zatrzymali się w gabinecie Sędziego, Kruk postanowił nie usiąść. Bez pancerza może by metalowe krzesła wytrzymały jego ciężar, wolał jednak tego nie sprawdzać.
- To prawda. Jako gospodarze, macie pierwszeństwo jeżeli chodzi o zadawanie pytań... - powiedział spokojnie - Bo historia tego w czym bierzemy udział, jest obszerna...
Uśmiechnął się półgębkiem lekko zniekształconych przez poparzenia ustami.
- Haajve Sorcane... Ekspert do spraw technologiczno-infiltracyjnych... do usług.
- Nietypowe priorytety jak na anioła śmierci. - cierpko odparował sędzia, przyglądając się Krukowi - Interesuje mnie tak naprawdę wszystko, co miało miejsce odkąd pojawiliście się na orbicie planety i przede wszystkim... co zamierzacie. - oparł się w miarę wygodnie o metalowe krzesło, gestem zachęcając innych do rozgoszczenia się. Psionik podszedł do łóżka i rzucił sędziemu pytające spojrzenie, po skinieniu głowy tego drugiego usiadł na pryczy i zdjął kaptur z łyso ogolonej głowy.
Sorcane wzruszył tylko ramionami.
- Inkwizycja ma to do siebie, że “prosi” w wiadomy sposób. Niestety do tego co potrzebowali pasował profil Zbrojmistrza Kruczej Gwardii... więc oto jestem. Nawet od razu z miejsca przygotowałem się do zadania jakie mi wyznaczono.
Usta Kosmicznego Marine ściągnęły się.
- Niestety na orbicie napotkałem sytuację, w której powinienem się znaleźć w swoim najlepszym pancerzu i połową oręża z mojej zbrojowni, a nie w połatanym płaszczu obitym prawie-że-orkową-blachą z podkopcowym gnatem... ale o tym opowiedzą pozostali.
- Chętnie wysłucham. - odparł mężczyzna, lustrując wzrokiem resztę zebranych.
- Ja sądzę, że powinien odpowiedzieć ten, który wydał te idiotyczne rozkazy... - Wzruszył ramionami Blint.
Gregor westchnął ciężko, ze wszystkich sił starając się nie wybuchnąć wściekłością. Z trudem mu się to udało.
- Sądzę że należy zacząć od przedstawienia się. - wyprostował się delikatnie - Gregor Marlathor. Lord komisarz i, z woli inkwizycji, dowódca decyzyjny tej misji. - zajął jedno z krzeseł - W kwestii pytań. Statek na którym byliśmy został zaatakowany przez chaos. Ewakuowaliśmy się, ale musieliśmy zostawić część drużyny. Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś mógłby sprawdzić czy ktoś z nich przeżył, byłbym niezwykle wdzięczny. Następnie rozbiliśmy się, zatonęliśmy, zostaliśmy wyłowieni przez statek na którym nas znaleźliście i opatrzeni przez jego załogę. Następnie obecny tu kapitan Blint, w czasie rozmowy z kapitanem stwierdził że tamten coś ukrywa, i doszedł do logicznej konkluzji iż wydobycie z niego informacji za pomocą pięści jest najlepszym rozwiązaniem. Biorąc pod uwagę zachowanie kapitana okrętu w czasie rozmowy z Blintem doszedłem do wniosku iż zachowanie tajności misji jest niemożliwe jeśli załoga będzie żyć. Podjąłem więc decyzję o jej eliminacji. Rozkaz został wykonany. Jedyną osobą która ciągle żyje z tej załogi jest ten chłopak, który został postrzelony. Co się z nim stało, tak z ciekawości?
- Zabrano go tu do ambulatorium, aby opatrzyć jego rany. Zostanie przesłuchany, mam też pewne plany odnośnie jego przyszłości. - westchnął sędzia, stukając palcem o blat. - Nie mam powodu, by nie wierzyć w tę... relację. Chętnie zobaczę pieczęć inkwizycyjną, ale pewnie jest z resztą waszego wyposażenia... Odnośnie okrętu Astartes, skontaktowano się najpewniej z orbitą w kwestii ustalenia wydarzeń. Nasze patrole przeczesały miejsce zatonięcia, ale biorąc pod uwagę impet uderzenia, nikt nie mógł przeżyć.
Aleena na razie jedynie przysłuchiwała się. Także przez całą drogę nie odezwała się ani słowem, nie tylko z nakazu, ale także z własnej niechęci do rozmowy, jak i do przebywania z innymi członkami tego oddziału, chociaż na to drugie nie mogła wiele poradzić. Czas podróży spędzała na modlitwie, kontakcie wystarczającym jej w stopniu całkowitym.
Imperator wiecznie czuwa...
Nero przeżył i chociaż jego los wciąż był bardzo niepewny, to jednak otrzymał on szansę, o jakiej nie mogliby nawet pomarzyć inni członkowie załogi Statecznego.
Sędzia pozwolił sobie na chwilę milczenia, podczas której skupił wzrok na blacie, wciąż postukując palcami. Ardor zdał sobie sprawę, że psionik siedzący na pryczy wbija w niego wzrok, nie mrugając wcale. Po chwili Arcturus kontynuował.
- Co zatem teraz zamierzacie?
Gregor zawahał się przez moment.
- Jeśli mamy mówić o czymkolwiek więcej, pragnę zauważyć że gdy zostaniecie w to wciągnięci będziecie musieli udzielić wszelkiej niezbędnej pomocy, jak i milczeć całkowicie w tej kwestii. Szpiedzy nieprzyjaciela czają się wszędzie.
- Już zostaliśmy w to wciągnięci. - uśmiechnął się sędzia - Nie mam powodu nie udzielać wam pomocy. Inkwizycja wydaje rozkazy z mocą stanowień i edyktów. Przydzielono mnie do kwestii zbadania katastrofy krążownika uderzeniowego... poprzedniego. Sprawa została zamknięta, ale mnie Primus przydzielił rezerwę, gdy straciliśmy łączność astropatyczną z innymi systemami..
Blint odchrząknął głośno.
- Jeśli pan pozwoli, sir... Wolelibyśmy nie wdawać się w szczegóły. Ta misja została zlecona naszemu oddziałowi i jeśli Triumwirat chciałby, aby brały w niej udział lokalne oddziały, na pewno by je zmobilizował...
Ardor wysłuchał spokojnie wszystkich głosów, wydawało mu się nawet, że wszystko zostało wyjaśnione. Przypomniał sobie jednak o jednej rzeczy, której zapomniał wziąć wcześniej ze statku.
-Możemy na chwilę wrócić do rzeczy osobistych? Wśród przedmiotów znalezionych na statku powinien znajdować się pewien worek. Czy mógłbym go odzyskać?
- Oczywiście. - odparł sędzia, wzruszając ramionami - Moi podwładni nie mają zwyczaju niczego zachowywać, na pewno nie należącego do podwładnych inkwizycji. Co do szczegółów... - sędzia odwrócił się do Sihasa, kącik ust uniósł mu się lekko w rozbawieniu - Dlaczego moi ludzie zastali pana na tamtym statku oporządzonego w kaftan...?
- Cóż... Powiedzmy, że raczej nie podzielali ze mną moich podejrzeń co do załogi i źle zareagowali na to, kiedy chciałem przycisnąć kapitana w celu uzyskania informacji. Radziłbym ich spytać, dlaczego podjęli takie działania... - Wzruszył ramionami.
- Cóż, możecie nie zdradzać mi szczegółów. - wzruszył ramionami - Mogę wtedy zażądać od was inkwizytorskiej pieczęci tu i teraz, zgodnie z literą prawa, na poparcie waszych słów i zatrzymać was wobec jej braku. Mogę też zignorować to i odstawić was do najbliższego portu z waszymi rzeczami. Tego chcecie... kapitanie? - zapytał, koncentrując spojrzenie na gwiazdkach oficerskich Blinta.
Kapitan westchnął.
- Nie zrozumcie mnie źle, sir... Naprawdę nie chcę wchodzić w kompetencję w waszym sektorze, ale po prostu dla dobra misji, wolę nie zdradzać szczegółów. Rozumiem, że to jest wasz teren działania i macie wszelkie prawo wiedzieć, co się dzieje...
Sędzia wstał, przerywając Blintowi.
- Kapitanie, jesteś żołnierzem Gwardii Imperialnej więc być może nie rozumiesz... Nie jestem jakimś lokalnym policjantem Koryntu. Adeptus Arbites zajmują się tropieniem heretyków, zdrajców, rebeliantów i podżegaczy największego kalibru. To nie jest kwestia mojego terenu, tylko mojego obowiązku. Inkwizycja, czy, jak powiedzieliście... “Triumwirat”, zakładam, że to komórka inkwizycji... wyznaczył wam zadanie na tej planecie. Chcę wyłącznie pomóc. Tylko my dwaj słuchamy, co macie do powiedzenia - wskazał na psionika o zdeformowanym obliczu - Jeżeli nie uważacie, że jeden z nas dwóch może zagrażać waszej misji... po prostu to powiedzcie. Jeżeli zaś zagraża, powiedzcie, który ma wyjść. - wyjaśnił, szybszym głosem. Odwrócił się od zebranych i podszedł do szyby. Na zewnątrz, mimo braku sztormu i deszczu, gdzieniegdzie niebo rozbłyskiwało od piorunów ściąganych przez wieże kopca. - Kopiec jest w tej chwili... w złym stanie. Będziecie potrzebowali jakiejś pomocy, nawet, jeżeli nie mojej.
Kapitan miał już coś powiedzieć... Ale w ostatniej chwili przygryzł język za zębami. Musiał być ostrożny.
- Tu nie chodzi o kwestię zaufania sir... Jak zauważył pan jestem żołnierzem i przyjmuję rozkazy. Nie do mnie należy ich kwestionowanie. Dostaliśmy rozkaz, musimy go wypełnić i tyle... Możemy wam zdradzić część naszych celów, ale po prostu nie możemy zagłębiać się w szczegóły... I tyle. Pan ma swoje obowiązki, a my swoje. Musimy znaleźć jakiś złoty środek...
- Dostaliście rozkaz nie zwierzać się Arbites? - Arcturus odwrócił głowę bokiem do Blinta, opierając podbródek na ramieniu.
- Dostaliśmy rozkaz nie zwierzać się nikomu... - Wtrącił.
Sędzia skinął głową. Znowu wpatrywał się w szybę.
- Co zatem proponujecie?
- Zdradzimy część naszych celów, nie aż tak dużo, aby złamać dane nam rozkazy, ale wystarczająco wiele, aby umożliwić wam pomoc. Sądzę, że to najlepsze rozwiązanie - Spojrzał po reszcie zespołu czekając na ich akceptację.
Gregorowi przez moment dosłownie brakło słów. Dosłownie trząsł się z wściekłości.
- Chciałbym zauważyć, kapitanie, iż nie ma żadnego powodu by słuchać cię w jakiejkolwiek kwestii. Zaczynając od faktu, że w kaftanie bezpieczeństwa znalazłeś się głównie z powodu niczym nie uzasadnionych aktów agresji względem zarówno towarzyszy jak i osób postronnych. Co ważniejsze, nie autoryzowanych aktów agresji. Pozwolę sobie również zauważyć że decyzja czy i komu ujawniamy jakie informacje należy do mnie. Nie do ciebie. I nawiasem mówiąc, biorąc pod uwagę to co wiadomo o naszym przeciwniku, można spokojnie założyć że wszelkie informacje przekazane komukolwiek z naszej drużyny natychmiast do niego trafią. Więc jeśli nie planujesz przeszukania liczącego miliardy osób kopca w siedem osób, musimy ujawnić tę niewielką część informacji jaką posiadamy.
Ardor uśmiechnął się pod nosem słysząc, nieco przydługawy, monolog komisarza. Z całą swoją szczerością powiedział:
-Oddychaj komisarzu, spokojnie, nie denerwuj się. kapitan Blint powiedział co myślał i należy to uszanować, a nie wymyślać na poczekaniu przemów o obowiązkach. Pragnę też zauważyć, że nie jesteśmy tutaj sami.- Paladyn ruchem głowy wskazał na sędziego i psionika- Więc kłótnie zostawmy na później.
- Nie przejmujcie się nami... - rzucił Arcturus, odwracając się do grupy i opierając plecami o polimer.
- To nie jest dyskusja na teraz Lordzie Komisarzu. To była moja propozycja, jeśli macie jakąś lepsza - z chęcią ją wysłucham.
- A co z moimi słowami... paladynie? - słychać było donośny szept Ambrossiana, wpatrzonego w Ardora bez uśmiechu - To nie są słowa do zignorowania... przez innych.
-Które słowa konkretnie? Te o zinfiltrowaniu statku przez upadłe anioły, czy te o tym, że któryś z nas jest śledzony?- Ardor postanowił nie ukrywać o czym rozmawiał z sędzią i psionikiem, przed resztą.
- Te, że śledzi was Łowca Z Drugiej Strony.
-Tego nie mogę potwierdzić, ani temu zaprzeczyć. Nie widziałem po prostu żadnych dowodów na to by tak się działo. Owszem statek został zinfiltrowany przez upadłe anioły...- Paladyn nagle zamilkł orientując się w czymś co umykało mu cały czas.- Statek który się rozbił został zinfiltrowany, ale oprócz tego na zupełnie innym statku doszło do pewnych wydarzeń, w których brałem udział ja, oraz hospitalerka. Statek ten został zamknięty w immaterium, a cała kompania szarych rycerzy poległa broniąc go. Czy o taką odpowiedź ci chodziło?
- J... ja... - Ambrossian przez chwilę przypatrywał się rycerzowi, po czym zaczął rozglądać nerwowo po pomieszczeniu zamglonym wzrokiem - Nie wiem. Ale widzę w Osnowie... coś. - szeptał - Jest w miejscu, które nie jest miejscem, gdzie wędrują wasze dusze... Śledzi was, słucha nas w tej chwili! - uniósł głos, chrypnąc, oczyma łypał na chmury za szybą - Nie wiem, czyimi uszami. Nie wiem, co to za byt...
-Jest jakiś sposób by się dowiedzieć?
Psionik skierował spojrzenie na paladyna, milcząc wymownie. Sędzia w milczeniu przypatrywał się to paladynowi, to Ambrossianowi, po czym zapytał z lekkim zaniepokojeniem:
- O czym na Złoty Tron mówicie?
Cicho.. wprost bezszelestnie Sorcane znalazł się przy Ardorze i nachylił się ku niemu, aby szepnąć mu kilka słów.
Ardor usłyszawszy co Sorcane ma mu do powiedzenia, zmarszczył nieco brwi. Razem z informacjami, które zostały mu przed chwilą przekazane był w stanie mniej więcej ograniczyć liczbę tych, którzy mogli być oczyma demona do trzech. Postanowił przekazać swoją wiedzę sędziemu, wierzył, że inny psionik, będzie w stanie pomóc mu znaleźć tą osobę.
-Zostało mi właśnie powiedziane, że obecni tutaj Trax, oraz Aleena zostali zahipnotyzowani przez sługę chaosu, a raczej to oni odnieśli poważne kontuzje w czasie tego. Oprócz tego Boryia jest pewien tego, że zaczyna się kolejna czarna krucjata. Usłyszał to będąc najprawdopodobniej w tej samej hipnozie, nie jestem tego pewien.
- Powiedziałem, że nie wiem czym jest! - skrzywił się psionik. Strużka krwi nagle pociekła mu z nosa, choć zdawał się w ogóle tego faktu nie zauważyć. - Budzi moją odrazę w stopniu, w jakim Zakazane, zakłóca moje zdolności, wiem, że jest świadome... ale nie wiem... nie umiem... - pokręcił głową.
Arcturus usiadł i przeżegnał się zapobiegawczo znakiem Aquili. Sędzia mimo opanowania przejawiał oznaki niepokoju, ale milczał, pozwalając psionikom rozwikłać kwestię zakazanej wiedzy.
-Owszem mówiłeś, jednak ja nawet nie jestem w stanie wyczuć obecności tego... czegoś. Skoro jesteśmy w stanie ograniczyć liczbę potencjalnych “”oczu i uszu”, do trzech, to może odizolowanie ich w odległych od siebie pomieszczeniach pozwoli nam określić, kto jest tymi “oczyma”.
Trax rozejrzał się z niedowierzaniem kręcąc głową - Jeśli można. - Wtrącił jedynie nie mogąc wstać.
- Jestem w stanie zrozumieć podejrzenia wobec mnie, jestem tylko zwykłym człowiekiem, moja wiedza nie obejmuje tak mrocznych i zakazanych spraw aby udzielić jakiejś sensownej opinii. Nie mogę jednak uwierzyć w to, że rzucane są podejrzenia na Adeptus Sororita, Hospitaller której wiarę naprawdę niemal nie sposób podważyć, kiedy obecny tutaj kapitan Blint, już kilkukrotnie niemal pozbawił mnie życia, zagroził naszej misji i jest... Nieobliczalny... - Sam Lord Komisarz został raniony na Albitern walcząc z przeciwnikiem otoczonym jakąś nieczystą aurą... Jedynie ekstremalnie silna dawka leków przeciwbólowych pozwoliła mu zachować świadomość, a rana... Była sama w sobie niestandardowa... Wszyscy możemy być... O czymkolwiek jest tutaj mowa.
Sorcane wzruszył tylko ramionami.
- Wtedy kiedy się nawzajem szamotaliście, nie było widać kto jest agresorem, a kto nie, więc nie możemy w tym wypadku patrzeć na status. Blint... z tego co widziałem cierpi na chorobę umysłową, jednak jego też można “sprawdzić” metodą jaką zaproponował Brat Ardor. W ten sposób można tak naprawdę sprawdzić każdego z nas... o ile to nie nadwątli za nadto sił Obdarzonych.
Medyk skinął głową i wlepiając oczy w Kruka dodał spokojnym wywarzonym tonem - Z tego co pamiętam “Bracie”, byłeś tym który nazwał mnie “chłopakiem” tej oto tutaj obecnej Siostry, jest to obraza świętości Sororitas, mnie, mimo, że jestem tylko żołnierzem, wydaje się to niepokojące i warte uwagi.
Sorcane uśmiechnął się tylko złośliwie z iskrą w czarnym jak węgiel oku odsłaniając zęby w drapieżnym uśmiechu.
- Ależ jest... i było wam potrzebne, abyście oboje przestali wtedy na pokładzie zachowywać się jak dwójka rozhisteryzowanych dzieci... poza tym.. nie negowałem niczyjej “winy” z tym “podsłuchem”, nawet swojej.
- Co takiego?... - Trax uniósł brwi przerywając Krukowi - Sposobem na przerwanie kłótni jest obraza honoru i świętości córek Imperatora? - Prychnął wymownie spoglądając na resztę.
- “Im ktoś bardziej stara się być świętszym od Imperatora, ten bardziej przyciąga uwagę Chaosu”. To mądre słowa pokazujące, że ci, którzy nadmiernie przywiązują wagę do świętości, nie mając siły woli źle kończą. - powiedział.
- Nadmiernie przywiązują wagę?... - Trax wpatrywał się w Sorcane’a z mieszaniną niedowierzania i poirytowania.
Oko Kruka rozbłysło prawie wewnętrznym ogniem widząc na twarzy Medyka mieszaninę uczuć. Irytowanie go i wygłaszanie trzęsących światopoglądem gwardzisty słów chyba zaczynało mu się podobać... kolejna oznaka nadmiaru człowieczeństwa.

- Panowie, prośbą gospodarza ściszcie swe aksamitne barytony... - westchnął Arcturus - Możesz to zatrzymać lub zmylić? - zapytał z kolei psionika. Ambrossian skinął głową, przecierając rękawem krew z twarzy. Wpatrywał się w Sorcane’a jakby coś zobaczył, ale po chwili otrząsnął się i spojrzał na sędziego.
- Zrób to. - spokojnie rozkazał adept arbites. Widzący skinął tylko głową i zamknął oczy, żyły wystąpiły mu na czoło. Widząc to sędzia uspokoił się i patrząc na Traxa i Haajve’a kręcił z niedowierzaniem głową.

Zbrojmistrz odpowiedział na spojrzenia pozostałych tylko niewinnym wzruszeniem ramionami. Nie czuł się zbyt dumny z tamtego postępku, jednak w jakiś sposób i Aleenie i Traxowi utarł wtedy nosa... Miał też przeczucie, że jeszcze nie raz będzie trzeba... chlusnąć kubłem wody w twarz komuś w tej drużynie. Niewykluczone że sam Haajve będzie również celem takiego zabiegu.
Jego twarz przybrała szczery wyraz rozbawienia, czego zwyczajnie nie mógł powstrzymać.
Cokolwiek Aleena pomyślała o wypowiedzianych słowach zachowała dla siebie. Nie miała ochoty wtrącać się w dyskusję o rozhisteryzowanych dzieciach, chociaż twierdzenia Haajve były zaiste... interesujące.. Dlatego wciąż milczała spoglądając na scenę spokojnym, nieporuszonym wzrokiem.

- Zatem... lordzie komisarzu? - zadał po chwili ciszy pytanie sędzia Hagendath.

Gregor postanowił podjąć decyzję.
- Zapewnię ci pełen dostęp do informacji, sędzio. Prosiłbym był jednak by twoi podwładni otrzymali odpowiednio przeformułowaną wersję. Podejrzewam że nas cel był w stanie uniknąć imperialnego pościgu tak długo dzięki odpowiednim źródłom informacji w szeregach imperialnych. Nasza główna baza danych znajdowała się na krążowniku. Jeśli posiadacie pojazdy i specjalistów zdolnych wydobyć banki danych z wraku byłoby to wielką pomocą. Prócz tego poszukujemy wszystkich zmian w środowiskach przestępczości zorganizowanej, jak i doniesień o organizacji zwanej Fidelis Libertum.
- Moi podwładni nie dostaną żadnej wersji. Mają wywiązywać się ze swego obowiązku wobec mnie, Marszałka i Boga-Imperatora i to wszystko, co muszą wiedzieć. - z lekkim uśmiechem uspokoił Gregora sędzia - Nikt nie zdoła wydobyć czegokolwiek z krążownika. Wstępne szacowania na podstawie zamazanych nagrań i masy statystycznych danych zebranych przez współpracujących z nami tech-adeptów stwierdzały, że okręt ledwo był jednym kawałkiem opadając, a teraz znajduje się na głębokości przekraczającej dwadzieścia kilometrów. Ciśnienie zmniejszyło go o jakąś połowę. Jeżeli chodzi o przestępczość zorganizowaną, nie mogliście trafić lepiej, jeżeli chodzi o Fidelis Libertum... zasadniczo...

Arcturus wstał i podszedł do cogitatora. Nacisnął odpowiedni przycisk i podniósł niewielki mikrofon, podłączony kablem do aparatury.
- Hypir, jeżeli łaska... znajdźcie i wezwijcie do mnie generała Constantina.
Odwócił się do zgromadzonych.

- Libertum... - syknął Sorcane - Dobrzy ludzie walczący o przegraną sprawę...
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 05-05-2012, 10:53   #220
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Podróż... nie sprawiła Zbrojmistrzowi zbytniej uciążliwości. Siedział po prostu i oddał się modlitwie oraz medytacji pogłębiając swoją świadomość i komunikując się z Duchami Maszyny zamieszkującymi jego ciało. Dzieci Mikro-Wszechsjasza zdołały naprawić już dawno wszystkie wewnętrzne obrażenia. Ucieszyło go to, jednak w medytacji powracał ciągle do decyzji jaką podjął Gregor, a co wykonali. Tak. Załoga Statecznego nie miałaby miłych przeżyć, a zabezpieczenia jakie przedsięwzięli Arbites tylko go w tym utwierdziły.
Kiedy w końcu zatrzymali się w gabinecie Sędziego, Kruk postanowił nie usiąść. Bez pancerza może by metalowe krzesła wytrzymały jego ciężar, wolał jednak tego nie sprawdzać.
- To prawda. Jako gospodarze, macie pierwszeństwo jeżeli chodzi o zadawanie pytań... - powiedział spokojnie - Bo historia tego w czym bierzemy udział, jest obszerna...
Uśmiechnął się półgębkiem lekko zniekształconych przez poparzenia ustami.
- Haajve Sorcane... Ekspert do spraw technologiczno-infiltracyjnych... do usług.
- Nietypowe priorytety jak na anioła śmierci. - cierpko odparował sędzia, przyglądając się Krukowi - Interesuje mnie tak naprawdę wszystko, co miało miejsce odkąd pojawiliście się na orbicie planety i przede wszystkim... co zamierzacie. - oparł się w miarę wygodnie o metalowe krzesło, gestem zachęcając innych do rozgoszczenia się. Psionik podszedł do łóżka i rzucił sędziemu pytające spojrzenie, po skinieniu głowy tego drugiego usiadł na pryczy i zdjął kaptur z łyso ogolonej głowy.
Sorcane wzruszył tylko ramionami.
- Inkwizycja ma to do siebie, że “prosi” w wiadomy sposób. Niestety do tego co potrzebowali pasował profil Zbrojmistrza Kruczej Gwardii... więc oto jestem. Nawet od razu z miejsca przygotowałem się do zadania jakie mi wyznaczono.
Usta Kosmicznego Marine ściągnęły się.
- Niestety na orbicie napotkałem sytuację, w której powinienem się znaleźć w swoim najlepszym pancerzu i połową oręża z mojej zbrojowni, a nie w połatanym płaszczu obitym prawie-że-orkową-blachą z podkopcowym gnatem... ale o tym opowiedzą pozostali.
- Chętnie wysłucham. - odparł mężczyzna, lustrując wzrokiem resztę zebranych.
- Ja sądzę, że powinien odpowiedzieć ten, który wydał te idiotyczne rozkazy... - Wzruszył ramionami Blint.
Gregor westchnął ciężko, ze wszystkich sił starając się nie wybuchnąć wściekłością. Z trudem mu się to udało.
- Sądzę że należy zacząć od przedstawienia się. - wyprostował się delikatnie - Gregor Marlathor. Lord komisarz i, z woli inkwizycji, dowódca decyzyjny tej misji. - zajął jedno z krzeseł - W kwestii pytań. Statek na którym byliśmy został zaatakowany przez chaos. Ewakuowaliśmy się, ale musieliśmy zostawić część drużyny. Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś mógłby sprawdzić czy ktoś z nich przeżył, byłbym niezwykle wdzięczny. Następnie rozbiliśmy się, zatonęliśmy, zostaliśmy wyłowieni przez statek na którym nas znaleźliście i opatrzeni przez jego załogę. Następnie obecny tu kapitan Blint, w czasie rozmowy z kapitanem stwierdził że tamten coś ukrywa, i doszedł do logicznej konkluzji iż wydobycie z niego informacji za pomocą pięści jest najlepszym rozwiązaniem. Biorąc pod uwagę zachowanie kapitana okrętu w czasie rozmowy z Blintem doszedłem do wniosku iż zachowanie tajności misji jest niemożliwe jeśli załoga będzie żyć. Podjąłem więc decyzję o jej eliminacji. Rozkaz został wykonany. Jedyną osobą która ciągle żyje z tej załogi jest ten chłopak, który został postrzelony. Co się z nim stało, tak z ciekawości?
- Zabrano go tu do ambulatorium, aby opatrzyć jego rany. Zostanie przesłuchany, mam też pewne plany odnośnie jego przyszłości. - westchnął sędzia, stukając palcem o blat. - Nie mam powodu, by nie wierzyć w tę... relację. Chętnie zobaczę pieczęć inkwizycyjną, ale pewnie jest z resztą waszego wyposażenia... Odnośnie okrętu Astartes, skontaktowano się najpewniej z orbitą w kwestii ustalenia wydarzeń. Nasze patrole przeczesały miejsce zatonięcia, ale biorąc pod uwagę impet uderzenia, nikt nie mógł przeżyć.
Aleena na razie jedynie przysłuchiwała się. Także przez całą drogę nie odezwała się ani słowem, nie tylko z nakazu, ale także z własnej niechęci do rozmowy, jak i do przebywania z innymi członkami tego oddziału, chociaż na to drugie nie mogła wiele poradzić. Czas podróży spędzała na modlitwie, kontakcie wystarczającym jej w stopniu całkowitym.
Imperator wiecznie czuwa...
Nero przeżył i chociaż jego los wciąż był bardzo niepewny, to jednak otrzymał on szansę, o jakiej nie mogliby nawet pomarzyć inni członkowie załogi Statecznego.
Sędzia pozwolił sobie na chwilę milczenia, podczas której skupił wzrok na blacie, wciąż postukując palcami. Ardor zdał sobie sprawę, że psionik siedzący na pryczy wbija w niego wzrok, nie mrugając wcale. Po chwili Arcturus kontynuował.
- Co zatem teraz zamierzacie?
Gregor zawahał się przez moment.
- Jeśli mamy mówić o czymkolwiek więcej, pragnę zauważyć że gdy zostaniecie w to wciągnięci będziecie musieli udzielić wszelkiej niezbędnej pomocy, jak i milczeć całkowicie w tej kwestii. Szpiedzy nieprzyjaciela czają się wszędzie.
- Już zostaliśmy w to wciągnięci. - uśmiechnął się sędzia - Nie mam powodu nie udzielać wam pomocy. Inkwizycja wydaje rozkazy z mocą stanowień i edyktów. Przydzielono mnie do kwestii zbadania katastrofy krążownika uderzeniowego... poprzedniego. Sprawa została zamknięta, ale mnie Primus przydzielił rezerwę, gdy straciliśmy łączność astropatyczną z innymi systemami..
Blint odchrząknął głośno.
- Jeśli pan pozwoli, sir... Wolelibyśmy nie wdawać się w szczegóły. Ta misja została zlecona naszemu oddziałowi i jeśli Triumwirat chciałby, aby brały w niej udział lokalne oddziały, na pewno by je zmobilizował...
Ardor wysłuchał spokojnie wszystkich głosów, wydawało mu się nawet, że wszystko zostało wyjaśnione. Przypomniał sobie jednak o jednej rzeczy, której zapomniał wziąć wcześniej ze statku.
-Możemy na chwilę wrócić do rzeczy osobistych? Wśród przedmiotów znalezionych na statku powinien znajdować się pewien worek. Czy mógłbym go odzyskać?
- Oczywiście. - odparł sędzia, wzruszając ramionami - Moi podwładni nie mają zwyczaju niczego zachowywać, na pewno nie należącego do podwładnych inkwizycji. Co do szczegółów... - sędzia odwrócił się do Sihasa, kącik ust uniósł mu się lekko w rozbawieniu - Dlaczego moi ludzie zastali pana na tamtym statku oporządzonego w kaftan...?
- Cóż... Powiedzmy, że raczej nie podzielali ze mną moich podejrzeń co do załogi i źle zareagowali na to, kiedy chciałem przycisnąć kapitana w celu uzyskania informacji. Radziłbym ich spytać, dlaczego podjęli takie działania... - Wzruszył ramionami.
- Cóż, możecie nie zdradzać mi szczegółów. - wzruszył ramionami - Mogę wtedy zażądać od was inkwizytorskiej pieczęci tu i teraz, zgodnie z literą prawa, na poparcie waszych słów i zatrzymać was wobec jej braku. Mogę też zignorować to i odstawić was do najbliższego portu z waszymi rzeczami. Tego chcecie... kapitanie? - zapytał, koncentrując spojrzenie na gwiazdkach oficerskich Blinta.
Kapitan westchnął.
- Nie zrozumcie mnie źle, sir... Naprawdę nie chcę wchodzić w kompetencję w waszym sektorze, ale po prostu dla dobra misji, wolę nie zdradzać szczegółów. Rozumiem, że to jest wasz teren działania i macie wszelkie prawo wiedzieć, co się dzieje...
Sędzia wstał, przerywając Blintowi.
- Kapitanie, jesteś żołnierzem Gwardii Imperialnej więc być może nie rozumiesz... Nie jestem jakimś lokalnym policjantem Koryntu. Adeptus Arbites zajmują się tropieniem heretyków, zdrajców, rebeliantów i podżegaczy największego kalibru. To nie jest kwestia mojego terenu, tylko mojego obowiązku. Inkwizycja, czy, jak powiedzieliście... “Triumwirat”, zakładam, że to komórka inkwizycji... wyznaczył wam zadanie na tej planecie. Chcę wyłącznie pomóc. Tylko my dwaj słuchamy, co macie do powiedzenia - wskazał na psionika o zdeformowanym obliczu - Jeżeli nie uważacie, że jeden z nas dwóch może zagrażać waszej misji... po prostu to powiedzcie. Jeżeli zaś zagraża, powiedzcie, który ma wyjść. - wyjaśnił, szybszym głosem. Odwrócił się od zebranych i podszedł do szyby. Na zewnątrz, mimo braku sztormu i deszczu, gdzieniegdzie niebo rozbłyskiwało od piorunów ściąganych przez wieże kopca. - Kopiec jest w tej chwili... w złym stanie. Będziecie potrzebowali jakiejś pomocy, nawet, jeżeli nie mojej.
Kapitan miał już coś powiedzieć... Ale w ostatniej chwili przygryzł język za zębami. Musiał być ostrożny.
- Tu nie chodzi o kwestię zaufania sir... Jak zauważył pan jestem żołnierzem i przyjmuję rozkazy. Nie do mnie należy ich kwestionowanie. Dostaliśmy rozkaz, musimy go wypełnić i tyle... Możemy wam zdradzić część naszych celów, ale po prostu nie możemy zagłębiać się w szczegóły... I tyle. Pan ma swoje obowiązki, a my swoje. Musimy znaleźć jakiś złoty środek...
- Dostaliście rozkaz nie zwierzać się Arbites? - Arcturus odwrócił głowę bokiem do Blinta, opierając podbródek na ramieniu.
- Dostaliśmy rozkaz nie zwierzać się nikomu... - Wtrącił.
Sędzia skinął głową. Znowu wpatrywał się w szybę.
- Co zatem proponujecie?
- Zdradzimy część naszych celów, nie aż tak dużo, aby złamać dane nam rozkazy, ale wystarczająco wiele, aby umożliwić wam pomoc. Sądzę, że to najlepsze rozwiązanie - Spojrzał po reszcie zespołu czekając na ich akceptację.
Gregorowi przez moment dosłownie brakło słów. Dosłownie trząsł się z wściekłości.
- Chciałbym zauważyć, kapitanie, iż nie ma żadnego powodu by słuchać cię w jakiejkolwiek kwestii. Zaczynając od faktu, że w kaftanie bezpieczeństwa znalazłeś się głównie z powodu niczym nie uzasadnionych aktów agresji względem zarówno towarzyszy jak i osób postronnych. Co ważniejsze, nie autoryzowanych aktów agresji. Pozwolę sobie również zauważyć że decyzja czy i komu ujawniamy jakie informacje należy do mnie. Nie do ciebie. I nawiasem mówiąc, biorąc pod uwagę to co wiadomo o naszym przeciwniku, można spokojnie założyć że wszelkie informacje przekazane komukolwiek z naszej drużyny natychmiast do niego trafią. Więc jeśli nie planujesz przeszukania liczącego miliardy osób kopca w siedem osób, musimy ujawnić tę niewielką część informacji jaką posiadamy.
Ardor uśmiechnął się pod nosem słysząc, nieco przydługawy, monolog komisarza. Z całą swoją szczerością powiedział:
-Oddychaj komisarzu, spokojnie, nie denerwuj się. kapitan Blint powiedział co myślał i należy to uszanować, a nie wymyślać na poczekaniu przemów o obowiązkach. Pragnę też zauważyć, że nie jesteśmy tutaj sami.- Paladyn ruchem głowy wskazał na sędziego i psionika- Więc kłótnie zostawmy na później.
- Nie przejmujcie się nami... - rzucił Arcturus, odwracając się do grupy i opierając plecami o polimer.
- To nie jest dyskusja na teraz Lordzie Komisarzu. To była moja propozycja, jeśli macie jakąś lepsza - z chęcią ją wysłucham.
- A co z moimi słowami... paladynie? - słychać było donośny szept Ambrossiana, wpatrzonego w Ardora bez uśmiechu - To nie są słowa do zignorowania... przez innych.
-Które słowa konkretnie? Te o zinfiltrowaniu statku przez upadłe anioły, czy te o tym, że któryś z nas jest śledzony?- Ardor postanowił nie ukrywać o czym rozmawiał z sędzią i psionikiem, przed resztą.
- Te, że śledzi was Łowca Z Drugiej Strony.
-Tego nie mogę potwierdzić, ani temu zaprzeczyć. Nie widziałem po prostu żadnych dowodów na to by tak się działo. Owszem statek został zinfiltrowany przez upadłe anioły...- Paladyn nagle zamilkł orientując się w czymś co umykało mu cały czas.- Statek który się rozbił został zinfiltrowany, ale oprócz tego na zupełnie innym statku doszło do pewnych wydarzeń, w których brałem udział ja, oraz hospitalerka. Statek ten został zamknięty w immaterium, a cała kompania szarych rycerzy poległa broniąc go. Czy o taką odpowiedź ci chodziło?
- J... ja... - Ambrossian przez chwilę przypatrywał się rycerzowi, po czym zaczął rozglądać nerwowo po pomieszczeniu zamglonym wzrokiem - Nie wiem. Ale widzę w Osnowie... coś. - szeptał - Jest w miejscu, które nie jest miejscem, gdzie wędrują wasze dusze... Śledzi was, słucha nas w tej chwili! - uniósł głos, chrypnąc, oczyma łypał na chmury za szybą - Nie wiem, czyimi uszami. Nie wiem, co to za byt...
-Jest jakiś sposób by się dowiedzieć?
Psionik skierował spojrzenie na paladyna, milcząc wymownie. Sędzia w milczeniu przypatrywał się to paladynowi, to Ambrossianowi, po czym zapytał z lekkim zaniepokojeniem:
- O czym na Złoty Tron mówicie?
Cicho.. wprost bezszelestnie Sorcane znalazł się przy Ardorze i nachylił się ku niemu, aby szepnąć mu kilka słów.
Ardor usłyszawszy co Sorcane ma mu do powiedzenia, zmarszczył nieco brwi. Razem z informacjami, które zostały mu przed chwilą przekazane był w stanie mniej więcej ograniczyć liczbę tych, którzy mogli być oczyma demona do trzech. Postanowił przekazać swoją wiedzę sędziemu, wierzył, że inny psionik, będzie w stanie pomóc mu znaleźć tą osobę.
-Zostało mi właśnie powiedziane, że obecni tutaj Trax, oraz Aleena zostali zahipnotyzowani przez sługę chaosu, a raczej to oni odnieśli poważne kontuzje w czasie tego. Oprócz tego Boryia jest pewien tego, że zaczyna się kolejna czarna krucjata. Usłyszał to będąc najprawdopodobniej w tej samej hipnozie, nie jestem tego pewien.
- Powiedziałem, że nie wiem czym jest! - skrzywił się psionik. Strużka krwi nagle pociekła mu z nosa, choć zdawał się w ogóle tego faktu nie zauważyć. - Budzi moją odrazę w stopniu, w jakim Zakazane, zakłóca moje zdolności, wiem, że jest świadome... ale nie wiem... nie umiem... - pokręcił głową.
Arcturus usiadł i przeżegnał się zapobiegawczo znakiem Aquili. Sędzia mimo opanowania przejawiał oznaki niepokoju, ale milczał, pozwalając psionikom rozwikłać kwestię zakazanej wiedzy.
-Owszem mówiłeś, jednak ja nawet nie jestem w stanie wyczuć obecności tego... czegoś. Skoro jesteśmy w stanie ograniczyć liczbę potencjalnych “”oczu i uszu”, do trzech, to może odizolowanie ich w odległych od siebie pomieszczeniach pozwoli nam określić, kto jest tymi “oczyma”.
Trax rozejrzał się z niedowierzaniem kręcąc głową - Jeśli można. - Wtrącił jedynie nie mogąc wstać.
- Jestem w stanie zrozumieć podejrzenia wobec mnie, jestem tylko zwykłym człowiekiem, moja wiedza nie obejmuje tak mrocznych i zakazanych spraw aby udzielić jakiejś sensownej opinii. Nie mogę jednak uwierzyć w to, że rzucane są podejrzenia na Adeptus Sororita, Hospitaller której wiarę naprawdę niemal nie sposób podważyć, kiedy obecny tutaj kapitan Blint, już kilkukrotnie niemal pozbawił mnie życia, zagroził naszej misji i jest... Nieobliczalny... - Sam Lord Komisarz został raniony na Albitern walcząc z przeciwnikiem otoczonym jakąś nieczystą aurą... Jedynie ekstremalnie silna dawka leków przeciwbólowych pozwoliła mu zachować świadomość, a rana... Była sama w sobie niestandardowa... Wszyscy możemy być... O czymkolwiek jest tutaj mowa.
Sorcane wzruszył tylko ramionami.
- Wtedy kiedy się nawzajem szamotaliście, nie było widać kto jest agresorem, a kto nie, więc nie możemy w tym wypadku patrzeć na status. Blint... z tego co widziałem cierpi na chorobę umysłową, jednak jego też można “sprawdzić” metodą jaką zaproponował Brat Ardor. W ten sposób można tak naprawdę sprawdzić każdego z nas... o ile to nie nadwątli za nadto sił Obdarzonych.
Medyk skinął głową i wlepiając oczy w Kruka dodał spokojnym wywarzonym tonem - Z tego co pamiętam “Bracie”, byłeś tym który nazwał mnie “chłopakiem” tej oto tutaj obecnej Siostry, jest to obraza świętości Sororitas, mnie, mimo, że jestem tylko żołnierzem, wydaje się to niepokojące i warte uwagi.
Sorcane uśmiechnął się tylko złośliwie z iskrą w czarnym jak węgiel oku odsłaniając zęby w drapieżnym uśmiechu.
- Ależ jest... i było wam potrzebne, abyście oboje przestali wtedy na pokładzie zachowywać się jak dwójka rozhisteryzowanych dzieci... poza tym.. nie negowałem niczyjej “winy” z tym “podsłuchem”, nawet swojej.
- Co takiego?... - Trax uniósł brwi przerywając Krukowi - Sposobem na przerwanie kłótni jest obraza honoru i świętości córek Imperatora? - Prychnął wymownie spoglądając na resztę.
- “Im ktoś bardziej stara się być świętszym od Imperatora, ten bardziej przyciąga uwagę Chaosu”. To mądre słowa pokazujące, że ci, którzy nadmiernie przywiązują wagę do świętości, nie mając siły woli źle kończą. - powiedział.
- Nadmiernie przywiązują wagę?... - Trax wpatrywał się w Sorcane’a z mieszaniną niedowierzania i poirytowania.
Oko Kruka rozbłysło prawie wewnętrznym ogniem widząc na twarzy Medyka mieszaninę uczuć. Irytowanie go i wygłaszanie trzęsących światopoglądem gwardzisty słów chyba zaczynało mu się podobać... kolejna oznaka nadmiaru człowieczeństwa.

- Panowie, prośbą gospodarza ściszcie swe aksamitne barytony... - westchnął Arcturus - Możesz to zatrzymać lub zmylić? - zapytał z kolei psionika. Ambrossian skinął głową, przecierając rękawem krew z twarzy. Wpatrywał się w Sorcane’a jakby coś zobaczył, ale po chwili otrząsnął się i spojrzał na sędziego.
- Zrób to. - spokojnie rozkazał adept arbites. Widzący skinął tylko głową i zamknął oczy, żyły wystąpiły mu na czoło. Widząc to sędzia uspokoił się i patrząc na Traxa i Haajve’a kręcił z niedowierzaniem głową.

Zbrojmistrz odpowiedział na spojrzenia pozostałych tylko niewinnym wzruszeniem ramionami. Nie czuł się zbyt dumny z tamtego postępku, jednak w jakiś sposób i Aleenie i Traxowi utarł wtedy nosa... Miał też przeczucie, że jeszcze nie raz będzie trzeba... chlusnąć kubłem wody w twarz komuś w tej drużynie. Niewykluczone że sam Haajve będzie również celem takiego zabiegu.
Jego twarz przybrała szczery wyraz rozbawienia, czego zwyczajnie nie mógł powstrzymać.
Cokolwiek Aleena pomyślała o wypowiedzianych słowach zachowała dla siebie. Nie miała ochoty wtrącać się w dyskusję o rozhisteryzowanych dzieciach, chociaż twierdzenia Haajve były zaiste... interesujące.. Dlatego wciąż milczała spoglądając na scenę spokojnym, nieporuszonym wzrokiem.

- Zatem... lordzie komisarzu? - zadał po chwili ciszy pytanie sędzia Hagendath.

Gregor postanowił podjąć decyzję.
- Zapewnię ci pełen dostęp do informacji, sędzio. Prosiłbym był jednak by twoi podwładni otrzymali odpowiednio przeformułowaną wersję. Podejrzewam że nas cel był w stanie uniknąć imperialnego pościgu tak długo dzięki odpowiednim źródłom informacji w szeregach imperialnych. Nasza główna baza danych znajdowała się na krążowniku. Jeśli posiadacie pojazdy i specjalistów zdolnych wydobyć banki danych z wraku byłoby to wielką pomocą. Prócz tego poszukujemy wszystkich zmian w środowiskach przestępczości zorganizowanej, jak i doniesień o organizacji zwanej Fidelis Libertum.
- Moi podwładni nie dostaną żadnej wersji. Mają wywiązywać się ze swego obowiązku wobec mnie, Marszałka i Boga-Imperatora i to wszystko, co muszą wiedzieć. - z lekkim uśmiechem uspokoił Gregora sędzia - Nikt nie zdoła wydobyć czegokolwiek z krążownika. Wstępne szacowania na podstawie zamazanych nagrań i masy statystycznych danych zebranych przez współpracujących z nami tech-adeptów stwierdzały, że okręt ledwo był jednym kawałkiem opadając, a teraz znajduje się na głębokości przekraczającej dwadzieścia kilometrów. Ciśnienie zmniejszyło go o jakąś połowę. Jeżeli chodzi o przestępczość zorganizowaną, nie mogliście trafić lepiej, jeżeli chodzi o Fidelis Libertum... zasadniczo...
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172