Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2012, 21:26   #4
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kolejka sunęła bardzo powoli opadając leniwie nad dolnym miastem. Przez szyby z murańskiego aventurino można było teraz podziwiać buchające białą parą fabryki surowców miedziowych, w których produkowano elementy dla stoczni serenissimskiej. Hektor obserwował ten widok z ciekawym acz nieco obojętnym wzrokiem. Poza ich dwójką, bileterem i halflińskim operatorem kawiarki nie było w wagoniku żadnych innych pasażerów. Nie dlatego, że obywatele nadmorskiego miasta nie przemieszczali się między sferami biedy i luksusu. Prawda była taka, że arystokracja posiadała własne okręty powietrzne, a plebs gdy już miał z jakiejś przyczyny okazję wyruszyć na górę, korzystał z długich wiodących w chmury schodów. Wybudowana więc przez ratusz kolejka stanowiła raczej ładną ozdobę niż praktyczny ciąg komunikacyjny. Zarówno Hektorowi jak i Francesce bardzo to odpowiadało tym razem. Dziewczyna milczała po odwiedzinach u doży, a Hektor, który wcześniej tylko na nią czekał, teraz nadrabiał pochłaniając trzecie już chyba panetone bogato okraszone rodzynkami i z pełnymi ustami opowiadał o szczegółach misji pani Liny Belucci na jaką zgodziła się Franceska w zamian za pomoc w uwolnieniu tego małego chłopca. Hektor nie do końca wiedział kim był chłopiec i dlaczego Francesce na nim zależało. Wystarczył mu fakt, że zależało. Miał do tej dziewczyny naprawdę wielki zapas zaufania i skoro chciała coś osiągnąć, a on był w stanie jej pomóc, to pomóc należało. O wyprawie Liny Belucci na początku tylko wspomniał tak o. Pomysł jednak przypadł Francesce do gustu co tym bardziej wprawiło ogra w doskonały nastrój. Wszak tyle czasu się nie widzieli... Teraz jednak tylko jakby nigdy nic opisywał w jaki sposób najlepiej będzie Francesce zgłosić się na wyprawę, oraz jak zacząć wstępne przygotowania. Wraz z kolejnymi ciastami, które wyraźnie mu smakowały bo po każdym oblizywał paluchy i prosił o następne. I ze wszystkiego co robił teraz chyba tylko to najbardziej zwracało uwagę Franceski. Bo tak bardzo jak była nieobecna myślami gdy mówił, ożywiała się i uśmiechała ilekroć wspominał o kolejnym cieście. Ogr od dawna mieszkał w hotelu gildii kaskaderów w Lyoness. A każdy wiedział, że gdzie jak gdzie, ale w alfheimie to najlepiej nie karmią. Mimo to żadne z nich, a w każdym razie Hektor na pewno, nie wpadło na to, że zapach serenissimskiego panetone być może po prostu przywoływał bardzo odległe i niemniej przyjemne wspomnienia.
Ogr przeżuł ostatni kawałek kolejnego ciasta i ocenił dystans jaki im pozostał do przejechania.
- Jeszcze jedno? – spytał halling zanurzając łopatkę w wodzie.
Hektor pokręcił głową i wstał. Kolejka powoli zmierzała do celu. Spojrzał na Franceskę. Do najbystrzejszych nie należał, ale swoje zawsze wiedział. Dziewczyna nadal była myślami w pałacu doży. A on już się wystarczająco nagadał.
- Dooobra… Będzie tego. Chodźmy coś zjeść – powiedział do Franceski gdy w końcu kolejka dotarła do stacyjki. Nie jadł nic od wczorajszego popołudnia i panetone mimo iż pyszne stanowiło zaledwie starter.

***

Hektor, ogr o wielkich silnych łapskach i szerokim torsie, jako jedyny na Ilsadorze ze swojej rasy, nie należał do załogi. Zresztą było to widać już na pierwszy rzut oka, bo ubierał się raczej praktycznie niż modnie, a jego koszule i kamizelki były o wiele bardziej znoszone niż najgorsze liberie ogrzych szotowych i stewardów, którzy uwijali się przy pasażerach. To co go wyróżniało jednak najbardziej od tragarzy to zawieszony na szyi skórzany pas charakterystyczny dla ogrzych klanów z gór Wanadii. Jego końce wyposażone były w kieszenie, w których spoczywały dwie stalowe kule podobne, acz przeszło dwa razy większe od tych jakimi grało się na ulicach Akwitanii w bule. Obie spoczywały nieruchomo na potężnej klacie mężczyzny i zdawały się mu w ogóle nie ciążyć. Czy dało się go rozpoznać skądś? Odpowiedź brzmiała, nie. Co dało się natomiast od razu zauważy to fakt, że pani Belucci się nie przedstawił nawet podczas pierwszego spotkania i choć ona nie zwracała się do niego częściej niż do innych członków ekspedycji, to można było czujnym okiem wychwycić, że go dość dobrze zna. Podłoże tej znajomości jednak po odpowiednim wywiedzeniu się nie było w najmniejszym stopniu żadną rewelacją ani pikantnym sekretem. Hektor był po prostu zdolnym kaskaderem biorącym często udział w filmach pani Belucci. Choć po prawdzie wspomnianej pikanterii wcale to nie musiało zaprzeczać. Pytanie zaś co robił wielki i silny kaskader na misji sławnej aktorki zostawiało pewne niedomówienia. Ze względu jednak na obecność bruneta o sycylijskim akcencie na ich temat nikt się jednak nie ważył dyskutować. Resztę zaś zrobiła już monotonia trzech tygodni podróży podczas której nie wydarzyło się nic co mogłoby budzić jakieś podejrzenia.

Ogr przez te wszystkie dni jej trwania nie udzielał się społecznie. Uczęszczał owszem na śniadania, lunche i późne wieczorne obiady, ale nie dało się uświadczyć by wdawał się w towarzyskie rozmowy z załogą, lub innymi pasażerami. Wyjątek stanowili ogrzy stewardzi, z którymi często gawędził w tonie przyprawiającym o więdnięcie uszu osób z lepszego towarzystwa i Franceska Contarini, która jak się okazało jeszcze w większym stopniu niż pani Belucci nie miała nic przeciwko nieco prostej osobowości Hektora. A po jednej z ich przedłużających się do bardzo późna rozmów w restauracji na górnym pokładzie, ogr pierwszy raz nie obudził się na poranne śniadanie.

W głowie już mu naprawdę solidnie szumiało gdy rozlewał do dwóch szklaneczek równe porcje anisety. Równe. To było słowo które chodziło mu po głowie w tym momencie. Nie miał pojęcia jak to się działo, że choć za każdym razem polewał on i robił to… no starczy powiedzieć, że nigdy nie miał problemów z precyzją w tym zakresie, Franceska mimo wszystko zdawała się być tylko lekuchno trącnięta podczas gdy on musiał poważnie wysilać umysł na tym by nie rozlewać trunku. A trunek był zacny bo z halflińskich destylarni spod Serenissimy.
Rozmowy, na których prowadzeniu mijał im zazwyczaj czas dotyczyły na ogół życia jakie udało im się uchwycić po tym jak się widzieli po raz ostatni. Wcześniej w Serenissimie nie było na to za bardzo czasu. Brawurowy wyczyn jakiego dopuścili się w posiadłości możnych tego miasta szybko zaczął przysparzać im nie lada problemu w pozostaniu anonimowym. Hektor nienawykły do rozgłosu szybko zaczynał się robić drażliwy i małomówny więc tak naprawdę dopiero ta podróż stała się okazją do dłuższych rozmów. A że napitek był dobry, a jedzenia w brud na ogół nietowarzyski ogr rozgadywał się przy pięknej blondynce do tego stopnia, że choć płynęli już drugi tydzień nadal niewiele wiedział na temat tego jak Franceska właściwie stała się Franceską Contarini. Ilekroć jednak obiecywał sobie wypytać o wszystko dziewczyna zręcznie wyprowadzała temat rozmowy na poprzednie tory. Ogr więc z coraz bardziej rozwiązanym przez alkohol językiem opowiadał. O swojej pracy, którą bez dwóch zdań bardzo lubił. I o miejscach jakie przyszło mu odwiedzić wraz z ekipą filmową gnomich braci Koehenów. Wreszcie o tym jaka pani Lina Belucci jest i za co ze wszystkich aktorów jakich poznał ceni ją sobie najbardziej. Co lubi. W jakich filmach grała już filmach. I tak dalej. I tak dalej. Nie omieszkał też wspomnieć o incydencie dzięki któremu zaistniał jako aktor i narobił sobie wrogów na elfim dworze Faerenów. Lord Elthar ponoć postarał się by stopa Hektora nie postała w liczących się towarzystwach, co jednak na ogrze nie zrobiło specjalnego wrażenia. Natomiast pani Lina Belucci zaczęła pałać niejaką niechęcią do wszystkich przedstawicieli poetów, bo za takiego lord Elthar uchodził i weny jej jak mówią swojej nie szczędził
Ogr nie pamiętał jak ów wieczór skończył się. Wiedział natomiast, że na długo zapadnie mu w pamięci ból głowy i nudności jakie towarzyszyły mu aż do kolacji dnia następnego, po której Franceska zaprosiła wszystkich na wieczorek poezji.

- Przepraszam - powiedziała gdy tłumił kolejne ziewniecie i zarumieniła się lekko.
Ogr spojrzał na nią pytająco, ale zamiast odpowiedzi otrzymał tylko szklankę swojej ulubionej jęczmiennej whiskey Glengoyne. Choć wysilał później mózgownicę bardzo długo, nie był w stanie dojść do przyczyny takiego zachowania Franceski. Uznał więc to co zazwyczaj w takich sytuacjach nakazuje uznać natura prawdziwego mężczyzny. Machnąć ręką i poczekać. W końcu wyjdzie co i jak.

***

Doki. Hektor wiedział to i owo o dokach. I to każdej ich stronie. I tej gdzie rodziły się handlowe fortuny noworyszy i tej gdzie na tyłach przepompowni kanałowych marły zchorowane i zaszczute dzieciaki. Wiedział, że czas w takich miejscach odmierzają nie zegary, a cumujące okręty, a w tawernach portowych nie należy niczego podpisywać. Nie wiedział tylko, że jakikolwiek port może cuchnąć gorzej niż rybackie redy Serenissimy.
Od strony lądu czuć było silny napływ ciepłego powietrza zatykającego płuca. Na morzu bryza skutecznie niwelowała ten dyskomfort. Tutaj jednak... tu czuć było, że Atlantyda w końcu formalnie wita ich swoim gorącym oddechem.
Minęło dobrych kilka chwil nim potężne płuca ogra przywykły do innej pracy. Obejrzawszy imponującą panoramę miasta starł dłonią pot z czoła i skierował się do Franceski, której bagaże kończyli właśnie pakować hotelowi boye. Nie to, że obawiał się o los dziewczyny, bo kto jak kto, ale ona w takim miejscu bezbłędnie by dała sobie radę. Ale z drugiej strony jego oczy wychwyciły całkiem sporo chciwych spojrzeń w tłumie i widok postawnego ogra przy zamorskiej damie powinien ostudzić niepotrzebne im zapędy autochtonów.
Ruszyli do hotelu. Bule błyszczały jaskrawo w promieniach wstającego jeszcze znad horyzontu słońca.
Wyprawa zapowiadała się wyśmienicie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline