Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2012, 23:44   #18
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Wieczór był taki jak chciała.

Było wino. Było jasne piwo i miód spływający do gardła aksamitną strugą.
Były raki rozpływające się na języku słodkawym posmakiem białego mięsa.
Był Scalor przemykający pomiędzy gośćmi jak zwinna, rzeczna ryba.

Byli nieznani jej adepci wszelkich ras i dyscyplin. Korowód barwnych postaci: nizinnych trolli, filigranowych wietrzniaków, porywczych orków czy przysadzistych krasnoludów. Fechmistrzów i wojowników, bardów i czarodziei. Zakładała się sama ze sobą kogo spośród nich wybierze kapitan Smoczej Tancerki. Bladego jak mleko ksenomantę w szacie ozdobionej haftem przedstawiającym smoczą czaszkę? Gibkiego elfiego fechmistrza? Pyzatego jasnowłosego wojownika, którego nieproporcjonalnie długi łuk, prawie haczył o drewniany sufit tawerny?

Brodatego iluzjonistę, jeśli temu znudzi się spanie pod białym całunem w kostnicy?

Była też jej załoga. Niecała, ale przecież nie spodziewała się wszystkich. Nie każdemu pasowało trzymać się martwego statku i kapitana, który ostatnim zniszczeniem górniczej baty naraził się Therze bardziej niż zwykle. Nie każdemu w końcu pasowała także Pustułka: zbyt młoda, zbyt zapalczywa, zbyt nieprzewidywalna w swoich reakcjach jak na ich gusta. Mówili, że Sargass przez nią zaczął inaczej latać. Szybciej, bardziej agresywnie, bardziej jak łupieżca. Mówili, że na większe cele się porywa i więcej jest skłonny ryzykować. Mówili, że źle mu doradza, że zły ma na niego wpływ. Mówili, że jest zawzięta i przez to zgubi kiedyś siebie i innych.
Nie wszystkich więc się spodziewała i nie wszyscy przyszli pożegnać się z nią.

Ale na tych, z którymi dzieliła teraz pity miód, patrzyła z uśmiechem i prawdziwą sympatią. Kryształy świetlne kładły na ich ogorzałych twarzach chłodny, błękitny poblask, stwarzały wrażenie podwodnego świata pełnego zapachu gotowanych raków, żywicy i potu.

Kulas, który napchał sobie policzki jedzeniem tak bardzo, że wyglądał jak ogarnięta paniką wiewiórka.
Kafka, któremu splątana lina zmiażdżyła niedawno dłoń i teraz próbował nabić na malowniczy, inkrustowany srebrem hak gotowanego raka.
Asset nazywany Ser Serkiem, równie młody, co wpatrzony ślepo w swojego kapitana.
Ślepy o najbystrzejszych oczach, który – jak stwierdziła niedawno Pustułka – naprawdę potrafił po omacku zdjąć z kogoś ubranie i zbroję w niespełna minutę.
Gładki o skórze tak upstrzonej piegami, że zdawały się opalenizną.
Chudy Darggah, który był już w połowie drogi do cichego zaśnięcia pod jedną z ław.
Vern o dużych dłoniach, które uratowały ją kiedyś przez trzystu metrowym upadkiem.
Bolh, który przycupnął ostrożnie na zbyt małym dla niego stołku, ostrożnie ściskał w wielkiej jak bochen dłoni zbyt mały dla niego kufel i robił wszystko, by nie zniszczyć żadnego innego ze zbyt małych dla niego przedmiotów.
Czteropalcy Krass. Śniady Gaspode. Bolin. Derka... Ponad trzydzieści znajomych twarzy. Inni przychodzili, wypijali kolejkę i znikali jak sen złoty. Ci – rozsiedli się wygodnie przy dwóch długich ławach i nie wyglądali jakby mieli zamiar ruszyć się choćby o krok.

Gdy z nimi latała czuła, że płyną na tej samej fali wiatru. Nie było tak samo jak z klanem, ale wystarczająco blisko tego uczucia, żeby mogła być szczęśliwa.
Jeśli zdobędzie własny statek... >Gdy< zdobędzie własny statek – poprawiła się leniwie, odrywając głowę kolejnemu rakowi i wysysając z niej ostry sos - podkradnie ich Sargassowi.
Kogo jeszcze wybrałaby dla siebie? Rozparła się wygodniej na ławie, rozejrzała się raz jeszcze po sali.

- Chcielibyście z nią latać? - spytała się swoich „chłopców”, pokazując raczym ogonem starszą od siebie ludzką kobietę w czerwonej szacie wyszywanej w wijące się płomienie. Stek soczystych bluzgów, którymi zasypywała nieznanego im orka, z łatwością rozchodził się po tawernie.

- A ona to kto? - zainteresował się Derka, szacując jasnowłosą magiczkę wzrokiem.
- Nissa.
- >Ta< Nissa? Podpalaczka?
- Ognista Furiatka?
- Obłąkana Sucz od Porażki Pathasa?
- No, ale rufę to ma niezłą
– zacmokał z uznaniem Ślepy.
- I dziób też niczego sobie.
- A te dwa galiony
... - gest Kulasa nie mógł być już bardziej wymowny. - Ale latać? Nie. Przelecieć? Całkiem, kurwa, chętnie. Mógłbym jej tą rufę tak ślicznie przeorać swoim...
- Spróbujesz? Teraz? Dzisiaj?
- Zanim skończy się miód?
- A spróbuję, co mi tam.
- Postawisz na siebie srebro?
- A postawię, co mi tam
– obiecał, a towarzystwo aż zawyło z uciechy.

Srebro zaczęło przechodzić z rąk do rąk, kończąc w jednej z kieszeni Bolha, który jak zawsze trzymał zakłady. Aune popatrzyła raz jeszcze na wąskie wargi Nissy wyrzucające z siebie nieskończony potok bluzgów i postawiła przeciwko Kulasowi. To zdecydowanie nie były usta do całowania, do sprawiania mężczyźnie przyjemności. Nawet jedzenie nimi musiało wyglądać dziwnie. Wielce niewłaściwie nawet. Im dłużej Pustułka patrzyła na nie, tym bardziej była przekonana, że służą jedynie do świdrowania krzykiem uszu innych Dawców Imion.

Paszcza Grenshara była zupełnie inną kwestią. Ozdobiona złamanym kłem, istniała chyba tylko po to, by gadać o wspaniałości głowy, na której tkwiła. Grenshar był w końcu wspaniałym piratem, władcą nieba i rzek. Grenshar był doskonałym wojownikiem i - nawet jeśli jego bohaterskich czynów jakoś nikt za bardzo przytoczyć nie potrafił - samą swoją obecność na pokładzie jakiegokolwiek statku wyceniał na marne trzysta sztuk złota.

Władczyni Żywiołów i ten masywny, jasnowłosy troll byli jedynymi adeptami, których rozpoznawała po imieniu. I choć sama żadnego z nich nie wzięłaby na swój drakkar, mogła podać kilku kapitanów, którym z przyjemnością podrzuciłaby te dwa, urokliwe zgniłe jajeczka.
Krzykliwą Pożogę i Zwiastun Ruchłego Bankructwa.

Bawiła ją myśl, że mogłaby ich polubić.
Bawiła ją myśl, że mogłaby spróbować wziąć ich na swój statek, wygrać dla siebie, przekonać, zdobyć. Pozyskać do załogi.

Cholernie ciekawa była czy Scalor ma wystarczająco środków i desperacji, żeby w ogóle o nich myśleć.


* * *


Wieczór płynął odmierzany kolejnymi toastami i wspomnieniami. W przeciwległym kącie cicho brzdąkała na lutni blada i zwiewna elfka, Kres z uśmiechem na dziobie odszpuntowywał coraz to nowe beczułki a jego żona klęła jak stary marynarz, próbując nadążyć z przygotowywaniem kolejnych półmisków jedzenia.

Aune to z ciekawością przyglądała się kolejnym rozmówcom Scalora, to spod lekko zmarszczonych brwi obserwowała Grenshara, to z jakąś niecierpliwością zerkała ku wejściowym drzwiom.

Kiedy tylko przykolebał się do nich Hurimm - odruchowo zdając dziewczynie raport z postępów przy rekonstrukcji Mewy i kolejnych dwóch kłótni z Angro - Pustułka szturchnęła trolla w bok i władowała mu się na kolana, robiąc na ławie miejsce krasnoludowi. Bolh jak to Bolh, warknął niezadowolony, ale przesunął ramiona tak, żeby było jej wygodniej. Popatrzył tylko wilkiem - tym charakterystycznym spojrzeniem, jakim czasem właściciel obdarza zasypiającego na nim, bezczelnego kota. I z równie charakterystyczną bezradnością ofiary kociego ataku, zastygł w prawie całkowitym bezruchu. A dziewczyna cmoknęła go w policzek, rozsiadła się wygodnie i zaraz wdała się w kłótnię z Czteropalcym o pościg i starcie z Gryfim Szponem.

- Sterburta! - łysy ork gniewnie potrząsnął nożem, na którego czubku niepewnie zakolebał się gotowany rak.
- Przejście od dołu i bakburta! - Aune przesunęła swojego raka, ilustrując spotkanie dwóch statków.
- Jaka bakburta? Ona wtedy była zawietrzna! Zawietrzna!
- A ścianę pamiętasz? Hurimm zachwycał się złocistym krzemieniem! Powiedz mu!
- To nie było tam. Krzemień był na wschód od
...

Problem z Gryfim Szponem polegał na tym, że nawet teraz - po dobrych kilku tygodniach - nie byli w stanie ustalić jednej, spójnej wersji wydarzeń. Zaczęło się od wspólnego świętowania, skończyło na wyzwaniu, locie, w którym omal nie skasowali obydwu statków i naprawdę koszmarnym kacu kolejnego dnia. Do tego dnia spór o szczegóły tamtej nocy stanowił niezbędny element dobrej zabawy, tak jak każde spotkanie ze Szponem nie mogło się obyć bez pijaństwa i następnych zakładów.

- A nie zaszliśmy przypadkiem Gryfa od pawęży? - wtrącił się Asset, przerywając mrukliwy monolog krasnoluda.

Popatrzyli po sobie. Popatrzyli na niego. Wycelowali w niego raki.

- Bakburty!
- Sterburty!
- Pawęży, zaraza by was jedna!


Kłótnia szybko zbliżyła się niebezpiecznie do walki na noże, ześlizgnęła w zwyczajowe groźby, wyzwiska i wyzwania, które uchodziły płazem tylko dlatego, że padały z ust przyjaciół.

Gdy jednak ponownie uniosła głowę, żeby obejrzeć kolejnego rozmówcę Scalora, po przeciwległej stronie sali zobaczyła brodatego iluzjonistę, machającego do niej ręką.

- Dobra, załoga, kufle w dłoń – zakomenderowała, rzucając nóż Krassowi i wskakując na ławę. - Muszę dokończyć jedną sprawę.

Moment później siadała na stole i uśmiechała się do Awicenny.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline