Ból, szok, zamieszanie i potężne ciosy obudziły Knuta. Żołnierz, choć ranny i otumaniony snem, reagował błyskawicznie. W ciasnym pomieszczeniu pochwycił pierwszą rzecz, jaką miał pod ręką - nie ważne: stołek, świecznik, czy tasak. I walił. Na oślep. Szybko, mocno. Wiedział, że nawet jeśli demon jest niezniszczalny, to szaleńcze razy powstrzymają go przed kolejnymi ciosami. Ataki przynosiły takie same skutki, jak te wieczora wcześniej. Demon rozpływał się przy każdym z nich. Bestia jednak nie miała czasu, by skutecznie skontrować i zaatakować swymi pazurami. Knut szedł ostro do przodu. Natarciem chciał wypchnąć demona przez drzwi - przeleciał przez niego na wylot i sam wypadł na korytarz. Do pokoju wpadło światło z lamp umieszczonych na korytarzu. Demon nie podążył za strilandczykiem. Zniknął. - Felczera! - wydarł się Szłomnik, odrzucając broń i patrząc na poharatany brzuch.
Swym wrzaskiem zbudził wszystkich śpiących w karczmie. O kogoś, kto fachowo mógłby go tu zszyć było trudno. - Do Gerdy, eee... Grety - powiedział - Albo po Berta z więzienia, on umie rany szyć.
Felczer wkrótce się znalazł. Pozostało zawierzyć mu swój los.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań. |