Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2012, 01:57   #13
Cell
 
Cell's Avatar
 
Reputacja: 1 Cell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znany
Ostatnie pociągnięcie nitki, ostatni wrzask bogu ducha winnego wieśniaka i tym sposobem Taliana oficjalnie zakończyła swoją pracę w naprędce utworzonym szpitalu w Ostermark.

Krytycznie spojrzała na swoje zakrwawione ręce. Może powinna była czymś jednak je zabezpieczyć? Ciężko powiedzieć, co siedzi w umorusanych ludziach spędzających większość swojego życia na polu... A zresztą. Elfka wzruszyła ramionami i podeszła do dużego wiadra wypełnionego wodą nie pierwszej świeżości, niechlujnie myjąc w nim ręce. Nie na daremno starała się kilkanaście lat, pracując ciężko nad swoją odpornością. Ile gorączek przemajaczyła, ile wysypek rozdrapała, ile paskudztw zwymiotowała, to było jej. I w nosie ma insze mory.

Co nie szkodzi, oczywiście, żeby dmuchała na zimne. Odkażenie, pierwszorzędna sprawa! Wychodząc z lazaretu, rozejrzała się szybko. Jeden ruch ręki, zręczny chwyt, uśmiech numer 24 w stronę pacjenta... I już była w holu, trzymając małą buteleczkę czystego spirytusu. Uśmiech, który teraz wykwitł na jej ustach nie posiadał numerka, był jak najbardziej szczery. Odkorkowała fiolkę i szybkim haustem wychyliła zawartość.

- Taliana!

Zaskoczona kobieta zakrztusiła się, nie mogąc złapać oddechu. Oczy jej zaszły łzami, a gardło paliło niemiłosiernie. Mocny, cholera. Nie zachodzi się człowieka, krasnoluda czy elfa pijącego gorzałę!

Odwróciła się na pięcie i spojrzała na zbliżającą się do niej medyczkę, odzianą w (swojego czasu) śnieżnobiałe szaty, w rękawicach po łokcie, z podkrążonymi oczami. Włosy miała ciasno spięte, co odkrywało jej spiczasto zakończone uszy. Elfka, która nadzorowała pracę cyrulików przez ostatnie kilka dni, była dla Taliany nadzieją, że jej pobratymcy też mogę liczyć, że znajdą swoje miejsce w Akademii.

Spróbowała wykrztusić powitanie, ale 'środek odkażający' dalej porządnie palił w gardło. Medyczka zdawała się nie zwracać na to uwagi, nie zmieniając zagadkowego wyrazu twarzy. Przenikliwie patrzyła na Talianę głębokimi oczami. Tak, to był elf, który większość swojego życia spędził z dala od ludzi... Porównując je obie, można by pomyśleć, że różni je nie tylko wiek, ale i rasa.

- Poszukują Cię. Masz się zgłosić na spotkanie. Słyszałam... W mieście mówi się, że von Antara znów wysyła "Pogromców" w drogę... I że tym razem wysyła cyrulika w drogę. Ponoć wysyła Ciebie. Czy to prawda?

Taliana, nic nie odpowiedziawszy, utrzymała mocne spojrzenie na elfce. Nie była przekonana, że chce, aby wszyscy słyszeli o ich wyprawie, ale cóż... Plotki pozostaną plotkami.
Medyczka westchnęła i sięgnęła do sakwy, wyjmując małą fiolkę.

- Tak też sądziłam. Masz, bierz, nie mamy tego dużo, ale cokolwiek Ci się należy, wykonałaś kawał dobrej roboty - elfka wcisnęła Talianie fiolkę eliksiru leczniczego - Może to Ci ułatwi drogę. Masz przed sobą szansę, dziewczyno. Nie zmarnuj tego. Men'thala vasaroiei'vasilei!

- Men'thalara
- odruchowo odpowiedziała kobieta, z wdzięcznością zaciskając dłoń na buteleczce. Wierzyła, że w pewnym momencie to właśnie ona uratuje jej albo jej towarzyszom życie.
Otworzyła usta, aby coś dopowiedzieć, lecz gdy uniosła głowę, medyczki już nie było.


***


Pakując swój skromny dobytek, wyczyściła dokładnie cały swój sprzęt cyrulika. Z lubością przejeżdżała wyrobioną dłonią po tępej stronie ostrza piły. Zrobiła również co mogła, aby jak najlepiej przygotować swój sprzęt do walki. Nieudolnie przejechała kilka razy ostrzałką po klindze prostego miecza, który niegdyś służył jej do nauki fechtunku z jej bratem.

Wreszcie związała lekko swoje kruczoczarne włosy i poprawiła troki przy prostym ubraniu. Dziwne, na myśl o wyprawie, o której przed chwilą usłyszeli od von Antary, czuła się... naga bez pancerza. Ale co poradzić?
Do pakunku dołożyła również kilka zwojów pergaminu i rysik z węgla, które wiozła z sobą aż od Marienburga. Zaraza zaiste mogła wydawać się przerażająca, ale Taliana w pokrętny sposób czułą też nutkę ekstazy - a nuż, jeżeli uda jej się przeżyć i doczłapać do Akademii, ma przepuścić TAKĄ szansę, żeby zebrać notatki na temat owej zarazy?

Wlaśnie, przeżyć. Sprawa priorytetowa. Do tego pewnie przydadzą jej się i Pogromcy. Czuła, że może coś zrobić, aby zapobiec ich masowemu wyginięciu. Postanowiła podczas podróży rozejrzeć się za chustami bądź bandażami, które mogliby później wykorzystać do owinięcia ust i nosów, kiedy będą wkraczać na morowy teren.

Zwróciła się szybko w stronę starego, przebarwionego lustra i złapała spojrzenie swoich srebrnych oczu. Spojrzała krytycznym okiem na prostą, dość masywną, ale i równocześnie smukłą sylwetkę. Na twarz zbyt orientalną, coby jednoznacznie określić "piękną".

Przeżyjemy!


***



Maszerowali wspólnie już od blisko godziny. Droga przebiegała sprawnie, acz zaskakująco cicho. Słychać było jedynie pobrzękiwanie broni i potężne stąpanie muła nazwanego Brutal - którego w myślach Taliana i tak nazywała Baleron. Nie zapomniała nadal, jak jeden z jej "towarzyszy" głośno zaproponował owe urokliwe imię podczas walnego głosowania. Dalej nie mogła uwierzyć, że "Baleron" nie został przegłosowany. Co za chichot losu! Przecież i tak biedny zwierzak prędzej czy później zostanie zeżarty przez bestię niewiadomego pochodzenia.

Niespecjalnie zależało jej na utrzymaniu przyjacielskich stosunków z towarzyszami. Nie miała jednak wrogiego nastawienia. Patrząc na ich twarze, przypominała sobie poszczególne rany i urazy, które u nich zaleczyła w szpitalu, ale nie czuła głębszej więzi. Wiedziała, że jest obca.

Z zadowoleniem zauważyła jednak, że w drużynie znajduje się także jeden z jej pobratymców. Zamienili kilka słów, lecz kobieta dalej ni była pewna, czy Moperiolowi bardziej zależy na jej towarzystwie czy na jej wiedzy dotyczącej lecznictwa... Czas pokaże.

Wreszcie zobaczyli wozy, co spowodowało ożywienie wśród towarzyszy. Ale coś... Było nie w porządku... I wcale nie mowa o wozie, który niefortunnie utknął w strumyczku. Taliana zmrużyła elfie oczy, wpatrzona w las. Nie czas jeszcze było na uśmiech ulgi.
- Spójrzcie! Tam w lesie! - krzyknęła.
- Jeźdźcy. - dodał Moperiol - Czterech konnych i sześciu pieszych. Oni...

Jak jeden mąż, Pogromcy rzucili się natychmiast do walki, zostawiając nowych kompanów w tyle. Elfka rozejrzała się szybko dookoła, próbując naprędce podjąć decyzję. Co robić? Zauważyła, że Brutalem (BALERONEM!) zajął się Corvin, intrygujący członek ich jakże ciekawej ekipy. Jej ręka bez namysłu ruszyła do miecza i szarpnęła lekko - klinga wychodziła z pochwy bez problemu. Nagle jej dłoń zatrzymała się, a po chwili schowała broń. Wpadła na o wiele lepszy pomysł niż wojaczka, w której nie mogła się szczycić wielkimi osiągnięciami. Rzuciła się do biegu, pędząc tak szybko, jak tylko mogła, zginając się w pół.

Usłyszała bowiem krzyk łysego:
- Zawracaj, bratku. Ratuj cały majdan! - i zobaczyła też panikę w oczach woźnicy. Wiedziała, co trzeba zrobić.

- Z drogi! Hajda za następny wóz! - krzyknęła do towarzyszy, kryjących się za ostatnim wozem i zwinnie odbiła się od żerdzi, wskakując na miejsce koło woźnicy. Wyrwała mu wodze z ręki z okrzykiem: Daj to, człowieku! Trzeba nam w bezpieczniejsze miejsce.

Ze skupieniem popędziła zwierzęta, z przyzwyczajenia wznosząc okrzyki w eltharin. Jej planem było zawrócić, ocalić tylu i tyle ile się da, odciągnąć wóz z pola bitwy. Powoziła nie od dziś, wiedziała jak się tym zająć z pewnością lepiej od zmrożonego strachem woźnicy. Jeżeli by jej się udało, wróci na pole bitwy, zajmie się ewakuacją ludzi i dobytku, wierząc, że wiara da sobie radę z byle jakim atakiem.

Ba, nawet wierzyć nie musiała. Widziała z jaką wprawą grupa posługiwała się bronią.

- JAZDA! Dalej, dalej!
 

Ostatnio edytowane przez Cell : 12-04-2012 o 02:07.
Cell jest offline