Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-04-2012, 18:55   #11
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Jak mam cię teraz nazywać?
Stojący przy oknie wysoki mężczyzna wzruszył ramionami.
- Może być Vogel. - odparł po chwili. Von Antara parsknął krótko, zrozumiawszy aluzję. - Pod tym imieniem się zaciągnąłem, więc równie dobrze mogę go używać i teraz.
- Spóźniłeś się. - oznajmił szlachcic po kolejnej przerwie.
- Nie da się ukryć. I tak masz szczęście. Byłem na drugim końcu prowincji, właśnie skończył mi się kontrakt i miałem zamiar ruszyć na południe, gdy dotarła do mnie twoja wiadomość. Czy raczej wezwanie.
- Zaiste, szczęśliwy zbieg okoliczności.

Vogel wykrzywił twarz.
- Myślałeś już, że wymazałem dług z pamięci i zleję cię ciepły moczem?
- Powiedzmy, że przyszło mi to do głowy.
- Poniekąd słusznie.
- mężczyzna odwrócił się od okna i wbił spojrzenie w rycerza - Doniósłbyś na mnie, gdybym się nie zjawił?
Von Antara nie odpowiedział, ale wyraz twarzy go zdradził.
- Aha. Interesujące. No, ale jestem.
- Jesteś.
- zgodził się Magnus. - I dobrze. Przydasz się.
Vogel prychnął pogardliwie.
- To, co proponujesz... nie, źle mówię: to, co rozkazujesz, nie ma najmniejszego sensu. Z żadnej strony. Cały ten pierdolnik należałoby otoczyć wojskiem, wypalić do gołej ziemi, zaorać i posypać solą. A nie posyłać w sam środek tego syfu więcej ludzi.
- W ostateczności... - zaczął von Antara, ale mężczyzna mu przerwał.
- To już jest ostateczność. W momencie pojawienia się zarazy stała się ostateczność. Już po pierwszych przypadkach należało całą wiochę puścić z dymem. Klasztor też, dla pewności. A tak chuj wie, ilu ludzi zdążyło tamtędy przejść albo stamtąd uciec. Może będąc zarażonymi.
- Zabić niewinnych ludzi? Kapłanki? Nie będąc nawet pewnym, czy są chorzy?
- Właśnie tak. Bo jak to gówno się rozniesie, dopiero będziesz miał kłopot. Chcesz być odpowiedzialny za nowy Czarny Mór?
- Wysyłam was, żeby tego właśnie uniknąć. Dość o tym, to już postanowione.

Znowu zapadła cisza, dłuższa niż wszystkie poprzednie razem wzięte.
- Zastanawiam się – przerwał ją Vogel – czy gdybym teraz odmówił i zwiał, miałbym większe szanse na przeżycie. I jakoś nie mogę pozbyć się przekonania, że jak najbardziej.

Z resztą najemników, z którymi miał pracować, spotkał się dopiero przed wymarszem z zamku. Na spotkaniu z von Antarą nie był, bo wiedział już, o co chodzi.
Był wysokim mężczyzną, szczupłym do chudości, o twarzy na której piętno odcisnęły trudy życia, walka i pociąg do alkoholu. Ciemne włosy nosił krótko obcięte, na twarzy kilkudniowy zarost. Zimne spojrzenie niebieskich, lekko przekrwionych oczu zdradzało, że tego człowieka nie ruszy już żadna potworność, makabra ani nikczemność, bo większość już widział.
Odziany był w skórzaną kurtkę, na której nosił pancerz łuskowy, miał kuszę przewieszoną przez ramię, miecz, mizerykordię i zasobnik z bełtami u pasa, bryczesy wpuszczone w wysokie jeździeckie buty i poobtłukiwaną tarcza na plecach. Obrazu dopełniał kapelusz z szerokim rondem, przypiętym do główki z prawej strony.

Pierwszy etap podróży, zabita dechami wiocha, która nawet nie zasługiwała na nazwę, wydała się Voglowi ilustracją, a jednocześnie zapowiedzią dalszych jej losów.
Przedstawiciel chłopów, który chyba nie do końca potrafił posługiwać się ludzką mową, gówno widział i wiedział. Zapytany o karawanę, pokazał łapą na południe. Właściwie pytanie było zbędne, bo innej drogi nie było.
Natomiast pytania o konkrety, na przykład Bergmana, odległości, lokalne okrężne drogi i skróty, zagrożenia, mosty i brody, choćby okoliczne wieści, spotykały się z tępym, upartym milczeniem. Vogla świerzbiła ręka, żeby rozciągnąć chama na ziemi, a potem ponowić pytania, tym razem przyciskając mu nóż do gardła i popuszczać krwi za każdą chwilę zwłoki, ale w końcu z rezygnacją pokręcił głową i pierwszy ruszył dalej.

Spotkanie z domniemanymi ludźmi von Antary zakończyło się, nim jeszcze doszło do skutku. Wspaniały prospekt, jaki na nich mieli wkrótce ujawnił również jakąś bandę, która wypadła z lasu i bez dania racji rzuciła się na wozaków.
Vogel miał zamiar pozostać na wzgórzu co najmniej do czasu, gdy obie grupy zwiążą się walką wręcz i już miał to zaproponować reszcie, gdy jeden z krasnoludów, wbrew dopiero co wypowiedzianej przez siebie rozsądnej opinii, poleciał na pałę prosto w stronę strefy walki.
A za nim poleciała reszta.
~ Amatorzy ~ pokręcił głową z dezaprobatą.
Ale skoro szkoda już się stała, równie dobrze mógł pójść w ich ślady, zwłaszcza, że nadarzała się okazja do pozyskania wierzchowca. Miał już dość drałowania. Jako stary kawalerzysta stęsknił sięga końskim grzbietem i korzyściami, jakie przychodziły z posiadania zwierza.
Ruszył szybkim krokiem w dół zbocza, nucąc pod nosem i ładując kuszę. Gdy znalazł się w zasięgu strzałów przeciwnika, biegiem ruszył do ostatniego wozu, kryjąc się za nim. Wychylił się, by oddać strzał w najbliższego nieprzyjaciela, po czym skulony pomknął dalej, do brodu, chowając się za kolejnym wozem i ładując ponownie kuszę.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 11-04-2012, 23:19   #12
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Średniego wzrostu, szczupły, niezbyt szeroki w barach. Całkiem przystojny blondyn o czarującym spojrzeniu niebieskich oczu, z zawadiackim kolczykiem w lewym uchu.
Ubrany był w nieco wytarte podróżne ubranie, przez ramię miał przewieszoną podróżną torbę, a u jego pasa wisiała pochwa ze starym mieczem, który zaczynał rdzewieć z powodu zaniedbania.
Taki właśnie był Corvin.
Po nienagannej dykcji i tym, że miał swoje zdanie na każdy temat poznać można było w nim Reiklandczyka. Ale co u licha, Reiklandczyk robił w Ostlandzie? Wszak na żołnierza nie wyglądał, a przeciętny mieszkaniec południa wolałby zostać w domu niż udać się na dziki wschód.

W przeciwieństwie do reszty "drużyny" po raz pierwszy znalazł się na dziedzińcu "Czarciej Mogiły". A konkretniej to przebywał tam już od kilku dni, od czasu kiedy przywlekli go tu, związanego i zakneblowanego, siepacze von Antary.
Dostał ultimatum. Albo zostanie "sługą" szlachcica albo jego głowa zostanie oddzielona od reszty ciała i zatknięta na pice przy wjazdowej bramie.
Corvin bardzo lubił swoją głowę i nie zamierzał się z nią rozstawać.

Ale gdy usłyszał jakie czekało go zadanie zaczął się zastanawiać.
"- W sumie" - myślał sobie "- zostanie głową na pice nie byłoby takie złe. Szybka śmierć, bezproblemowa... I jeszcze te widoki roztaczające się z blanek!"
Szczerze mówiąc, misja na którą zostali wysłani była wyrokiem śmierci. Corvin rozejrzał się po reszcie zebranych - właściwie to też wyglądali jakby byli z łapanki i ich miny również nie były za wesołe.
Stara zasada której się trzymał Corvin mówiła, by trzymać swoje dupsko jak najdalej od Chaosu, a teraz wyprawiali się do skażonego Chaosem klasztoru. Pięknie.
Przecież posiadanie macek dawało tyle nowych możliwości, kto by nie chciał ich mieć?

Przed wyprawą należało się odpowiednio przygotować. Corvin postanowił wydać swoje ostatnie pieniądze na jakąś broń. Szczerze mówiąc to wychodził z założenia, że o wiele więcej satysfakcji daje pokonanie wroga za pomocą sprytu i słów, niż spuszczenie mu wp%$#dolu, ale skoro miał być ochroniarzem... Bandytów zwykle trudno jest przegadać, bo najpierw strzelają, a potem dobijają rannych zamiast z nimi gadać.
Tak więc wydał swoje pieniądze na łuk i strzały. Niby miał miecz, ale mógł nim co najwyżej komuś pogrozić, bo za cholerę nie potrafił się nim posługiwać. Łukiem niby też nie, ale by strzelić z łuku nie trzeba podchodzić do przeciwnika, prawda?
Prócz tego załatwił muła.
Usłyszał, że najemnicy von Antary zamierzają zrobić zrzutę na jakieś zwierzę, które nosiłoby za nich ich klamoty. Corvin był zdania, że należy żyć w dobrej komitywie z ludźmi od których zależy los twojego tyłka dlatego postanowił użyć swych nieprzeciętnych werbalnych zdolności, by spróbować wynegocjować muła od zarządcy "Czarciej Mogiły".
- Panie, misja zlecona nam przez czcigodnego Magnusa jest niezwykle ważna! Każda chwila się liczy!
- To zbierajcie manatki i wyruszajcie, a nie tracicie czas na zbędne rozmowy.
- Ja właśnie w tej sprawie. Rozumiem, że nie możecie dać nam wszystkim koni, ale przydałby się choć jeden, juczny, by nas odciążyć podczas marszu. Dzięki temu będziemy mogli iść szybciej.
- Nie.
- Od tego zależą ludzkie życia!
- Nie dam wam konia.
- Ale...
- Dostaniecie muła.
- Bardzo dziękuję w imieniu całej naszej kompanii!
- Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech i już miał odejść gdy zarządca położył dłoń na jego ramieniu.
- Nie tak prędko. Po wykonaniu misji będziecie musieli go oddać. Jeśli nie wróci na zamek jego koszt zostanie potrącony z waszego wynagrodzenia, każdemu kto przeżyje po równo. - Corvin zastanawiał się chwilę rozważając wszystkie za i przeciw.
"- W sumie, i tak wyjdzie taniej niż jakbyśmy mieli robić zrzutę... Poza tym jak go coś zabije to najwyżej się po drodze ukradnie nowego..."
- Niech będzie. Przekażę to towarzyszom.
- Nie przekazał. Byli tacy szczęśliwy gdy pokazał im muła, że nie chciał im psuć nastrojów. Nazwali go "Brutal". To imię miało zasiać strach w sercach ich przeciwników!
Jeśli dowiedzą się jak się nazywa to może dadzą im chwilę na ucieczkę, gdy będą tarzać się ze śmiechu.

Ucieszył się widząc ludzi von Antary.
"- Nareszcie! Może trafi się okazja by trochę zarobić!" - przemknęło mu przez myśl. Prawdę mówiąc na zamku wydał wszystko, co do ostatniego miedziaka.
Jednak mina zaraz mu zrzedła gdy tylko usłyszał wystrzały. Od razu zaczął się rozglądać w poszukiwaniu miejsca w którym mógłby się ukryć. Walka nie była jego mocną stroną, wolał pozostawić to reszcie bandy, która właśnie biegła na spotkanie wroga.
Zaczął się ewakuować w stronę nadbrzeżnych krzaków, lecz nim do nich doszedł spostrzegł, że pozostawiono muła bez opieki. Westchnął i zawrócił.
- Chodź, Brutalku, chodź. Nie chcemy przecież by źli ludzie zrobili ci krzywdę... - przemawiał łagodnie do muła, prowadząc go w stronę zarośli. - Napijesz się i odpoczniesz. Pewnie jesteś zmęczony po tylu dniach podróży... Choodź. - Zwierzak był trochę uparty, ale w końcu dał się ruszyć. Dużym minusem prowadzenia muła było to, że stał się strasznie widoczny. Ale do plusów można było zaliczyć to, że w razie czego muł mógł go zasłonić przed ostrzałem, prawda?
No i jeśli któryś z jego nowych towarzyszy zginie będzie mógł sobie przywłaszczyć jego rzeczy które zostawił na grzbiecie zwierzaka.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 12-04-2012, 01:57   #13
 
Cell's Avatar
 
Reputacja: 1 Cell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znanyCell nie jest za bardzo znany
Ostatnie pociągnięcie nitki, ostatni wrzask bogu ducha winnego wieśniaka i tym sposobem Taliana oficjalnie zakończyła swoją pracę w naprędce utworzonym szpitalu w Ostermark.

Krytycznie spojrzała na swoje zakrwawione ręce. Może powinna była czymś jednak je zabezpieczyć? Ciężko powiedzieć, co siedzi w umorusanych ludziach spędzających większość swojego życia na polu... A zresztą. Elfka wzruszyła ramionami i podeszła do dużego wiadra wypełnionego wodą nie pierwszej świeżości, niechlujnie myjąc w nim ręce. Nie na daremno starała się kilkanaście lat, pracując ciężko nad swoją odpornością. Ile gorączek przemajaczyła, ile wysypek rozdrapała, ile paskudztw zwymiotowała, to było jej. I w nosie ma insze mory.

Co nie szkodzi, oczywiście, żeby dmuchała na zimne. Odkażenie, pierwszorzędna sprawa! Wychodząc z lazaretu, rozejrzała się szybko. Jeden ruch ręki, zręczny chwyt, uśmiech numer 24 w stronę pacjenta... I już była w holu, trzymając małą buteleczkę czystego spirytusu. Uśmiech, który teraz wykwitł na jej ustach nie posiadał numerka, był jak najbardziej szczery. Odkorkowała fiolkę i szybkim haustem wychyliła zawartość.

- Taliana!

Zaskoczona kobieta zakrztusiła się, nie mogąc złapać oddechu. Oczy jej zaszły łzami, a gardło paliło niemiłosiernie. Mocny, cholera. Nie zachodzi się człowieka, krasnoluda czy elfa pijącego gorzałę!

Odwróciła się na pięcie i spojrzała na zbliżającą się do niej medyczkę, odzianą w (swojego czasu) śnieżnobiałe szaty, w rękawicach po łokcie, z podkrążonymi oczami. Włosy miała ciasno spięte, co odkrywało jej spiczasto zakończone uszy. Elfka, która nadzorowała pracę cyrulików przez ostatnie kilka dni, była dla Taliany nadzieją, że jej pobratymcy też mogę liczyć, że znajdą swoje miejsce w Akademii.

Spróbowała wykrztusić powitanie, ale 'środek odkażający' dalej porządnie palił w gardło. Medyczka zdawała się nie zwracać na to uwagi, nie zmieniając zagadkowego wyrazu twarzy. Przenikliwie patrzyła na Talianę głębokimi oczami. Tak, to był elf, który większość swojego życia spędził z dala od ludzi... Porównując je obie, można by pomyśleć, że różni je nie tylko wiek, ale i rasa.

- Poszukują Cię. Masz się zgłosić na spotkanie. Słyszałam... W mieście mówi się, że von Antara znów wysyła "Pogromców" w drogę... I że tym razem wysyła cyrulika w drogę. Ponoć wysyła Ciebie. Czy to prawda?

Taliana, nic nie odpowiedziawszy, utrzymała mocne spojrzenie na elfce. Nie była przekonana, że chce, aby wszyscy słyszeli o ich wyprawie, ale cóż... Plotki pozostaną plotkami.
Medyczka westchnęła i sięgnęła do sakwy, wyjmując małą fiolkę.

- Tak też sądziłam. Masz, bierz, nie mamy tego dużo, ale cokolwiek Ci się należy, wykonałaś kawał dobrej roboty - elfka wcisnęła Talianie fiolkę eliksiru leczniczego - Może to Ci ułatwi drogę. Masz przed sobą szansę, dziewczyno. Nie zmarnuj tego. Men'thala vasaroiei'vasilei!

- Men'thalara
- odruchowo odpowiedziała kobieta, z wdzięcznością zaciskając dłoń na buteleczce. Wierzyła, że w pewnym momencie to właśnie ona uratuje jej albo jej towarzyszom życie.
Otworzyła usta, aby coś dopowiedzieć, lecz gdy uniosła głowę, medyczki już nie było.


***


Pakując swój skromny dobytek, wyczyściła dokładnie cały swój sprzęt cyrulika. Z lubością przejeżdżała wyrobioną dłonią po tępej stronie ostrza piły. Zrobiła również co mogła, aby jak najlepiej przygotować swój sprzęt do walki. Nieudolnie przejechała kilka razy ostrzałką po klindze prostego miecza, który niegdyś służył jej do nauki fechtunku z jej bratem.

Wreszcie związała lekko swoje kruczoczarne włosy i poprawiła troki przy prostym ubraniu. Dziwne, na myśl o wyprawie, o której przed chwilą usłyszeli od von Antary, czuła się... naga bez pancerza. Ale co poradzić?
Do pakunku dołożyła również kilka zwojów pergaminu i rysik z węgla, które wiozła z sobą aż od Marienburga. Zaraza zaiste mogła wydawać się przerażająca, ale Taliana w pokrętny sposób czułą też nutkę ekstazy - a nuż, jeżeli uda jej się przeżyć i doczłapać do Akademii, ma przepuścić TAKĄ szansę, żeby zebrać notatki na temat owej zarazy?

Wlaśnie, przeżyć. Sprawa priorytetowa. Do tego pewnie przydadzą jej się i Pogromcy. Czuła, że może coś zrobić, aby zapobiec ich masowemu wyginięciu. Postanowiła podczas podróży rozejrzeć się za chustami bądź bandażami, które mogliby później wykorzystać do owinięcia ust i nosów, kiedy będą wkraczać na morowy teren.

Zwróciła się szybko w stronę starego, przebarwionego lustra i złapała spojrzenie swoich srebrnych oczu. Spojrzała krytycznym okiem na prostą, dość masywną, ale i równocześnie smukłą sylwetkę. Na twarz zbyt orientalną, coby jednoznacznie określić "piękną".

Przeżyjemy!


***



Maszerowali wspólnie już od blisko godziny. Droga przebiegała sprawnie, acz zaskakująco cicho. Słychać było jedynie pobrzękiwanie broni i potężne stąpanie muła nazwanego Brutal - którego w myślach Taliana i tak nazywała Baleron. Nie zapomniała nadal, jak jeden z jej "towarzyszy" głośno zaproponował owe urokliwe imię podczas walnego głosowania. Dalej nie mogła uwierzyć, że "Baleron" nie został przegłosowany. Co za chichot losu! Przecież i tak biedny zwierzak prędzej czy później zostanie zeżarty przez bestię niewiadomego pochodzenia.

Niespecjalnie zależało jej na utrzymaniu przyjacielskich stosunków z towarzyszami. Nie miała jednak wrogiego nastawienia. Patrząc na ich twarze, przypominała sobie poszczególne rany i urazy, które u nich zaleczyła w szpitalu, ale nie czuła głębszej więzi. Wiedziała, że jest obca.

Z zadowoleniem zauważyła jednak, że w drużynie znajduje się także jeden z jej pobratymców. Zamienili kilka słów, lecz kobieta dalej ni była pewna, czy Moperiolowi bardziej zależy na jej towarzystwie czy na jej wiedzy dotyczącej lecznictwa... Czas pokaże.

Wreszcie zobaczyli wozy, co spowodowało ożywienie wśród towarzyszy. Ale coś... Było nie w porządku... I wcale nie mowa o wozie, który niefortunnie utknął w strumyczku. Taliana zmrużyła elfie oczy, wpatrzona w las. Nie czas jeszcze było na uśmiech ulgi.
- Spójrzcie! Tam w lesie! - krzyknęła.
- Jeźdźcy. - dodał Moperiol - Czterech konnych i sześciu pieszych. Oni...

Jak jeden mąż, Pogromcy rzucili się natychmiast do walki, zostawiając nowych kompanów w tyle. Elfka rozejrzała się szybko dookoła, próbując naprędce podjąć decyzję. Co robić? Zauważyła, że Brutalem (BALERONEM!) zajął się Corvin, intrygujący członek ich jakże ciekawej ekipy. Jej ręka bez namysłu ruszyła do miecza i szarpnęła lekko - klinga wychodziła z pochwy bez problemu. Nagle jej dłoń zatrzymała się, a po chwili schowała broń. Wpadła na o wiele lepszy pomysł niż wojaczka, w której nie mogła się szczycić wielkimi osiągnięciami. Rzuciła się do biegu, pędząc tak szybko, jak tylko mogła, zginając się w pół.

Usłyszała bowiem krzyk łysego:
- Zawracaj, bratku. Ratuj cały majdan! - i zobaczyła też panikę w oczach woźnicy. Wiedziała, co trzeba zrobić.

- Z drogi! Hajda za następny wóz! - krzyknęła do towarzyszy, kryjących się za ostatnim wozem i zwinnie odbiła się od żerdzi, wskakując na miejsce koło woźnicy. Wyrwała mu wodze z ręki z okrzykiem: Daj to, człowieku! Trzeba nam w bezpieczniejsze miejsce.

Ze skupieniem popędziła zwierzęta, z przyzwyczajenia wznosząc okrzyki w eltharin. Jej planem było zawrócić, ocalić tylu i tyle ile się da, odciągnąć wóz z pola bitwy. Powoziła nie od dziś, wiedziała jak się tym zająć z pewnością lepiej od zmrożonego strachem woźnicy. Jeżeli by jej się udało, wróci na pole bitwy, zajmie się ewakuacją ludzi i dobytku, wierząc, że wiara da sobie radę z byle jakim atakiem.

Ba, nawet wierzyć nie musiała. Widziała z jaką wprawą grupa posługiwała się bronią.

- JAZDA! Dalej, dalej!
 

Ostatnio edytowane przez Cell : 12-04-2012 o 02:07.
Cell jest offline  
Stary 14-04-2012, 00:35   #14
 
dambibi's Avatar
 
Reputacja: 1 dambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znanydambibi wkrótce będzie znany
-Barman! Jeszcze po kufelku dla każdego!
-Za Karla Franza!
-I za jego wspaniałą armię!


Tego deszczowego wieczora w Talabheim , w karczmie "Spieniony Garniec" swój żołd przepijała grupa żołnierzy , trzeba też dodać że jednym z nich był Lothar Mahler. Trzeba też dodać że miał już mocno "w czubie".

-Pójdę o zakład że nikt z was się nie odważy tego zrobić!
-Żżee tso , sze niby ja się nieodwaszem? Pokasz mi to pisde , zara bedzie zbierał zemby z ziemmi!
- Ej! Ale to przecież porucznik!
-Szczym ryj!

*

...Za niesubordynację , złamanie przysięgi wojskowej i podżeganie do zamieszek , szeregowy Mahler zostaje skazany na śmierć przez powieszenie! Wyrok jest prawomocny i nie można się od niego odwoływać.

*

-Witamy szlachetnego pana von Antarę , co pana tutaj sprowadza?
-Szukam ludzi...
-U nas? Tutaj wszyscy skazani na stryczek , albo jeszcze gorzej...
-Wierzę że niektórzy zasługują na drugą szansę. A ludzie skazani na śmierć nie mają zbyt szerokiego wyboru , albo ja , albo "beret". Mam nadzieję że mogę na pana liczyć?
-Nie ma sprawy , przy drobnej opłacie mogę sprezentować panu takiego gagatka...


Stary szlachcic w akompaniamencie strażnika podszedł z ciekawością do celi w której stał młody , zarośnięty mężczyzna. Zmierzył go chłodnym wzrokiem po czym spytał się:

-co przeskrobał?
-Podobno wypalił w zęby jakiemuś wyższemu rangą , potem w samych butach przeprowadził jednoosobowy szturm na ratusz.
- wytłumaczył klawisz po czym parsknął śmiechem.
Na zmęczonej wiekiem twarzy podstarzałego rycerza również pojawił się lekki grymas uśmiechu.
-To ci czort!
-Dwie marki i jest pana.
-Nie zamierzam się więc targować, umowa stoi.


*

Gdy dotarł do czarciej mogiły było już ciemno , stary szlachcic wezwał go do siebie.

-Teraz służysz mi, i masz wykonywać moje rozkazy. Słuchaj się , a będzie ci wynagrodzone, spróbuj odwalić coś takiego jak poprzednio , a trafisz z powrotem do celi. I masz pod żadnym warunkiem nie tykać alkoholu! Żadnego!
-Tak jest!
-Udaj się do Alberta , on da ci uzbrojenie i pokaże gdzie masz nocleg.
-dziękuje.

Chłopak wyszedł , a stary rycerz wiedział , że powinien dziękować dopiero gdy wróci żywy z wyprawy na którą go wyśle.

*

Wdrożony w oddziały von Antary udał się do miejscowości Ostermak , gdy wchodzili do miasta mijali wielkie truchło niespotykanego stwora , podobno terroryzował miasto i całą okolicę. O miasto stoczyła się również bitwa , która została zwyciężona przez obrońców. Ludzie mówili że ani jedno ani drugie nie udało by się gdyby nie "pogromcy" wynajęci przez von Antarę. Teraz miasto potrzebowało rak do pracy , odbudowy , leczenia rannych. Również Lothar musiał pomagać. Od roboty przy murach wolał pomagać w leczeniu ludzi , moze nie był w tym mistrzem , ale potrafił oczyścić ranę i ją zaszyć - to już sporo.

Minęło kilka dni , i nakazano mu wracać , stawił się przed Czarcią Mogiłą w swoim lekko znoszonym mundurze. Nie był sam , było ich wielu. Również ci których zwano pogromcami bestii. Szykowała się ciężka przeprawa , ale Antara postawił sprawę jasno i trzeba wykonać rozkaz.

Po trzech dniach dotarli do wioski , która wydawała się być wyludniona , po chwili jednak z poszczególnych domów zaczęły wyglądać ludzkie postacie , przy czym jeden z chłopów , prawdopodobnie miejscowy lider wyszedł na przeciw podróżującym. Na lidera to on z całą pewnością nie wyglądał , zamiast zębów w ustach sterczały mu dwa żółtoczarne kołki , zresztą , cała facjata nie wyglądała zbyt ciekawie. Jaka wieś taki lider.

Osobnik ten wskazał jednak stronę w którą udałą się karawana którą mieli eskortować , przyspieszyli wiec marszu i po pewnym czasie faktycznie dostrzegli w oddali dwa wozy przedzierające się przez bród na rzece. Niestety nim zdążyli do nich dotrzeć , z drugiej strony karawana została zaatakowana przez widzianego w Ostermak łowcę czarownic.

Prawdę mówiąc Lothar nie miał nic do powiedzenia po Krasnolud od razu wyrwał się do walki , a za nim wyruszyli pozostali. Na pewno nie będzie się wyłamywał. Gdy usłyszał wystrzały z broni palnej sam wyciągnął rusznicę. Liczył na to że więcej kul zdobędzie z poległych przeciwników , niż ich wystrzeli.
 
dambibi jest offline  
Stary 15-04-2012, 19:41   #15
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Brutal

Trawa miała jakiś dziwny posmak w tym miejscu. Metaliczny. Ktoś tutaj niedawno zginął. Lub może niedługo zginie. Brutal nigdy nie był pewny, czy to faktycznie trawa inaczej smakuje, czyż to tylko jego przeczucia. Po tym jak ostatniego „opiekuna” musiał dźwigać przez trzy dni do zamku, tylko po to aby dowiedzieć się, że od tygodnia nie żyje, wolał być ostrożniejszy w osądach. Do swoich aktualnych „opiekunów” też wolał się nie przyzwyczajać. Patrzył teraz na nich, jak zbiegają w dół zbocza, wrzeszcząc i machając bronią i zastawiał się, czy jak któryś zginie, to znowu każą mu taszczyć trupa. Na szczęście do zamku było w miarę niedaleko, więc przynajmniej nie zdąży mu się zaśmierdzieć na grzbiecie...

Najemnicy

Wszyscy z wyjątkiem Alberta i Corvina, gremialnie ruszyli w dół zbocza, w kierunku ostatniego wozu w kolumnie. Do karawany mieli jednak jeszcze kawałek. Napastnicy byli bliżej i cześć z nich poruszała się konno. Jeźdźcy, z Łowcą Czarownic na czele przejechali wzdłuż karawany, atakujących broniących jej ludzi. Jeden cisnął pochodnie na wóz stojący na środku strumienia i przykrywająca go płachta błyskawicznie stanęła w płomieniach.

Część najemników von Antary czekała z oddaniem strzałów, do znalezienia się pod osłoną wozów, inni strzeli jak tylko znaleźli się w odpowiedniej odległości. W powietrzu świsnęły strzały, bełty i kule. Najwięcej hałasu zdecydowani robił nowy w drużynie Lothar. Tym razem jednak chybił i jego potężna bron nikomu nie zrobiła krzywdy. Vogel też dziś nie miał swojego dnia do kuszy. Podobnie jak strzelający z pobliskich krzaków Albert. Dla niego odległość było dużo większa, poza tym część celów zasłaniały wozy. Ciśnięty przez Gislana nóż, też utkwił gdzieś w trawie, nie czyniąc nikomu krzywdy. Na szczęśnie nie wszyscy mieli pecha.

Popis umiejętności strzeleckich dał Moperiol. Wzięty przez niego na celownik jeździec zdążył oddać strzał z pistoletu, w kierunku ukrytych za wozem ludzi, ale to było ostatnie co w życiu zrobił. Strzała elfa trafił go dokładnie między oczy a grot wyszedł z drugiej strony. Koń zatrzymał się nagle a jeździec zwalił się na ziemie. Drugiego konnego zastrzelił Felix. Ten też wcześniej sam wystrzelił, ale trafiony przez łowcę nagród, spadł z siodła. Noga utkwiła mu w strzemieniu a oszalały koń poniósł gdzieś w stronę lasu, wlokąc nim po ziemi, jak szmatą.

Elise i Hainz uznali, że nie ma sensu się rozdrabniać i wzięli na celownik przewodzącego napastnikom Łowcę. Dokładniej zaś konia, na którym jeździł. Trafili obydwoje. Jedna strzała utkwiła w szyj ogiera, druga trafił go w nogę. Zwierz musiał być jednak szkolony do walki, bo mimo ran nie zrzucił jeźdźca. Eisenherz zdołał zatrzymać wierzchowca i zeskoczyć zręcznie z jego grzbietu. Akurat na czas, aby zmierzyć się z nadciągającym ze wzgórza Mierzwą.

Mierzwa

Kozak dość szybo zorientował się, że jest w swoim ataku na Łowcę Czarownic osamotniony. Początkowo nic sobie z tego nie robił i już w pierwszym ataku zdołał przełamać obronę przeciwnika, zadając mu cięcie w ramię. Rana był niegroźna, ale pierwsza krew był jego. Potem było już gorzej. Mimo, że Łowcę chronił ciężki, stalowy napierśnik to poruszał się bardzo szybko. ~~ Nie dobrze, zaraza, nie dobrze. ~~ myślał gorączko Mierzwa z coraz większym trudem odpierając kolejne ataki. Eisenherz był dobry. Bardzo dobry. Za dobry, dla osamotnionego kozaka. Dmuch tylko cudem uniknął kolejnego sztychu, wobec następnego był bezradny. Łowca ciał go z góry, przez bark, pierś, aż po brzuch. Broczący krwią Mierzwa upadł na kolana, wypuszczając z dłoni szablę a stojący nad nim Łowca uniósł miecz do ostatniego ciosu...

Reszta

Piesi napastnicy dopadli pierwszy z wozów na kilka sekund przed tym, jak do ostatniego dobiegli ludzie von Antary. Załogi wozów stawiły im dzielnie czoła, ale już wcześniej były przetrzebione aktami konnych. Idący im w sukurs najemnicy też w pierwszej kolejności skupili się na jeźdźcach. Jednym wyjątkiem był Gottri, który z toporem zaszarżował na wielkiego wojownika z włócznią. Przeciwnik był prawie dwa razy wyższy od wiekowego krasnoluda, ale szybko znalazł się w defensywie. Włócznia dawała mu przewagę zasięgu, ale brodacz był szybszy i silniejszy. Zajęło mu to chwile czasu, ale w końcu przełamał obronę włócznika i rozsiekał go toporem. Jednak w międzyczasie reszta napastników rozbiła to, co zostało z karawany, zabijając wszystkich jej obrońców poza jednym.

Mniej więcej w tym samym czasie Taliana wskoczyła na kozioł ostatniego wozu w kolumnie, wrzeszcz na prowadzącego go człowieka. Jak się okazało bezpodstawnie, bo z czaszki sterczał mu bełt. Elfka kopniakiem zrzuciła go z ławki, chwyciła lejce i pokrzykując na muły poczęła zawracać. Pozbawieni nagle osłony najemnicy rozpryśli się na boki, klnąc na czym świat stoi. Następny wóz w kolumnie palił się najlepsze, co więcej, stał na środku brodu, więc ciężko było go ominąć i nie dawał żadnej osłony. W dodatku, kiedy ruszyli w kierunku walczących na drugim brzegu zbrojnych, trawiący pakę ogień musiał trafić na coś łatwopalnego i wszystko wybuchło, unosząc pojazd dobry metr w górę a stojących najbliżej ludzi powalając na ziemię.


- Panie szybko! Mamy ją! -

Do Łowcy czarownic podjechał ostatni ocalały jeździec, podając mu rękę, aby mógł wspiąć się na siodło za nim. Eisenherz, zanim wskoczył na konia, nachylił się nad ciężko rannym kozakiem sycząc przez żeby z nienawiści.

- Ona spłonie! Wy też, niedługo po tym! -

Kozak nie mógł się nawet ruszyć. Mógł tylko patrzeć, jak obciążony dwójką jeźdźców koń przesadza strumień i kieruje się na czoło kolumny.


Atakujący przód karawany piesi, obsiedli jak muchy drugi wóz w kolumnie i strzelając batem ruszyli na przód. Podwieziony przez kompana Łowca Czarownic zeskoczył z konia na kozioł i osobiście kierował wozem. Gottri i jedyny ocalały członek karawany musieli skryć się za pierwszym unieruchomionym pojazdem przed ostrzałem z kusz i ciskanymi w powietrzu toporkami.

Reszta najemników brodząc po pachy w wodzie przeprawiła się w końcu przez strumień, na drugi brzeg i ostrzelała uciekający wóz z łuków i kusz. Nawet Lothar zdążył przeładować rusznice i oddał drugi strzał w tej krótkiej potyczce. Z krzaków gdzie skrywał się Albert z Corvinem wystrzelił pocisk magicznej energii. Z uciekającego pojazdu spadły dwie postacie, ale sam wóz i eskortujący go konny pędzili już traktem w stronę lasu.

- Kurwa! -
Zaklął siarciście Gislan
- No. -
Potwierdził cierpko Vogel.

W potyczce zginęło pięciu pieszych i dwóch konnych napastników, jednak pozostała trójka uciekała właśnie z jednym z wozów. Sami najemnicy, nie licząc wykrwawiającego się na trawie Mierzwy, wyszli z potyczki bez szwanku. Z ludzi karawany, przy życiu został jeden, ale zanim zdążyli go zapytać, kto on, rozległ się krzyk.

- NIEEE! -

Głos należał do umierającego człowieka, opartego o koło jednego z wozów. Z piersi sterczały mu dwa bełty a z potwornej rany brzucha na trakt wylewały się wnętrzności.

- Ratujcie ją! Musicie, ją odzyskać, inaczej... Mistrz... Bez niej nie będzie można odprawić... wszystko będzie stracone... bez niej nie da się... Oni wszyscy umrą a potem... Jak to straszenie boli... -

Nie zdołał powiedzieć nic więcej. Usta poruszały się jeszcze bezgłośnie, ale człowiek już nie żył.

- To był Kristian, człowiek czarownika. - odezwał się jedyny ocalały z masakry członek karawany - Ja jestem Kacper Jager a Wy się spóźniliście. -
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 15-04-2012 o 22:10.
malahaj jest offline  
Stary 15-04-2012, 21:42   #16
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Heinz wyjął strzałę z szyi martwego już konia. Zwierzak był silny, lub napakowany jakimiś miksturami wzmacniającymi. Łowca nigdy nie widział żeby zwierze ranne w szyję w ogóle nie zareagowało na fakt nieuchronnej śmierci. Miał z powrotem komplet strzał, licząc tą dodatkową zebraną z truchła, co nie zmieniało faktu że z całej karawany został tylko jeden człowiek, a wóz szlag trafił. I do tego ten nawiedzony łowca czarownic.

Heinz posłał mu na odchodnym jeszcze jedną strzałę. Może trafiła, może nie. Potrząsnął tylko głową, rozglądając się.

Oczy leśnika natrafiły na leżącą w krwi postać.

-Dmuch jest ranny!- krzyknął, wstając z klęczek. Mieli podobno w grupie medyków. O ile dobrze pamiętał, Elsie potrafiła zrobić magiczne napoje leczące. Leo szybko podszedł do niej, chwycił dłonią nad łokciem i palcem wskazał leżącego kamrata.

-Jeśli potrafisz, pomóż mu. Reszta tutaj to trupy.- powiedział, mając nadzieję że to cokolwiek pomoże. Następnie ruszył w stronę człowieka umierającego pod wozem. Wyjęczał coś z pozoru niezrozumiałego, po czym zmarł.

- To był Kristian, człowiek czarownika. - odezwał się jedyny ocalały z masakry członek karawany - Ja jestem Kacper Jager a Wy się spóźniliście.

Heinz nawet nie pamiętał kiedy chwycił mężczyznę za kubrak i oparł go plecami o wóz, dysząc przy tym wściekle. Może zaczął wariować? A może tłumiona złość którą czuł od początku tej potyczki musiała jakoś z niego ulecieć.

Tak czy inaczej w ostatniej chwili powstrzymał się od ciosu oraz oskrażeń. "Spóźniliśmy?! Mieliście na nas czekać!", "To wasza wina, idioci. Dupy wam się paliły od siedzenia, że ruszyliście bez nas?!" albo chociażby klasyczne "Powtórz to jeszcze raz, a stracisz kilka zębów".

Zamiast tego Leo wypuścił tylko powietrze przez nos.

-O kim o mówił?! Kto spłonie?! Mów!- byli we dwóch na jednym koniu. A jeśli Heinz trafił w konia lub w łowcę, nie mogli być zbyt daleko.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 16-04-2012, 18:33   #17
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Trafiła konia łowcy czarownic dokładnie tak jak planowała, ku jej zdumieniu nie wywołało to zamierzonego efektu. Doprawdy niezwykły to musiał być wierzchowiec, niemal żałowała że zabiła go na darmo, co prawda nie sama ale jednak. Za to zupełnie szczerze żałowała, że nie celowała w łowcę. Dobiegła do ostatniego wozu mając nadzieję szybko naprawić swój błąd, niestety nie było jej dane. Osłona zaczęła odjeżdżać. Za następnym wozem również nie mogła się schować zmuszona była więc brnąć dalej omijając płomienie i niestety również częściowo bród. Wybuch zwalił ją z nóg, posyłając na głębszą wodę, tylko cudem udało jej się ochronić cięciwę przed zamoczeniem. Sytuacja robiła się coraz gorsza, obrońcy padli już prawie wszyscy, kozak walczył rozpaczliwie, a ona nie mogła im w żaden sposób pomóc. Nie da się strzelać z łuku w wodzie po pachy! Wraz z resztą uparcie brnęła na drugą stronę. Za późno! Wściekła posłała za odjeżdżającym wozem strzałę, na próżno. Uciekli. Nie próbowała ich gonić, najpierw trzeba było ogarnąć bajzel który łowca zostawił za sobą. Rozległ się rozpaczliwy krzyk. Nie musiała wiedzieć kim lub czym jest „ona”, o której krzyczał umierający by wiedzieć w jak parszywej znaleźli się sytuacji.

„Spóźnili się? Oni się spóźnili?”- krew się niemal w niej zagotowała kiedy usłyszała to oskarżenie, myślała że zaraz wybuchnie jak przed chwilą wóz.
- Gówno prawda!- wrzasnęła na początek całkiem długiej przemowy, w której planowała dokładnie wyłuszczyć Jagerowi kto jest temu wszystkiemu winny. Oczywiście nie dane jej było kontynuować, Leo szybko przypomniał jej, że to zdecydowanie nie jest odpowiednia chwila na gniew. Spojrzała na Heinza i przewróciła oczami, kompletnie nie rozumiejąc dlaczego ubzdurał sobie, że to akurat ona zna się na wszystkim. Nie była odpowiednią osobą do załatwiania wyposażenia tak jak i nie była odpowiednią osobą do ratowania ciężko rannych. Nie miała przy sobie nawet mikstury leczniczej! Rzuciła się do najbliższego trupa i oddarła kawałek jego odzienia, zwinęła odpowiednio i podbiegła do krwawiącego kozaka jednocześnie wrzeszcząc na całe gardło:
-Taliana! Szybko do mnie! Mamy ciężko rannego!- wiedziała że medyczce trochę zajmie przeprawienie się przez bród obok płonącego wozu, więc pociągnęła Leo za rękę do Mierzwy, uklękła i przycisnęła gałgan w miejscu największego krwotoku próbując go zatamować .

- Leo! Weź to przytrzymaj dopóki Taliana nie dojdzie.- ułożyła jego ręce odpowiednio, a sama wstała- Miał eliksir? Może ktoś odda mu swój?- rzuciła do reszty, a potem zupełnie zmieniła temat – Trzeba odciąć muły zanim się usmażą! Pomóżcie mi je przytrzymać żeby nie uciekły.- i już pędziła z zamiarem jak najszybszego uwolnienia obu zwierząt.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 16-04-2012 o 18:54.
Agape jest offline  
Stary 16-04-2012, 19:54   #18
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Mierzwa nie był pechowym człowiekiem. Przynajmniej do tej pory za takiego się nie uważał. Ursun nie rozpieszczał go zbytnio, prawda, lecz który dobry Bóg zważa na maluczkich?
"Wszak to do odważnych świat należy, kozacze, nie zaś do dzieciojebców i ochlapusów", jak mawiał mądrze książę Swarog z dumnego Praag.

Wszystko odmieniło się na tym przeklętym przez plugawych bogów brodzie.

Cios łowcy czarownic dosłownie powalił Dmucha na rozmokłą ziemie. Niemal go nie zobaczył. Niemrawo sparował kolejne uderzenie czarnego, następnego znowu nie zobaczył.
"Magia" - zadał sobie pytanie Kislevita.

Zamiast odpowiedzi zalała go krew i fala bólu.

Jak przez mgłę słyszał słowa łowcy czarownic i jego pachołka, lecz nic sobie z nich nie robił. Jakby były kierowane do kogo innego.

Potem otuliła go ciemność...

Nie na długo jednak jakieś ręce go szarpały. Ktoś coś mówił.

- Butelka jego mać - na twarzy Mierzwy pojawiły się krwawe bąble. - Przy pasie. Przyniesie ratunek.

Bezwiednie począł szukać małej drewnianej butelki. Odszpuntował korek i polał zdrową ręką po głębokiej ranie. Zapiekło, ale natychmiast odczuł ulgę.
Otworzył oczy. Czas przyspieszył.

Dostrzegł towarzyszy i piekło, które rozpętali.

Łapczywie docisnął butelkę do ust i wypił wszystko do dna jednym haustem. Siły przychodziły, choć bał się ruszyć choć ociupinę.

- Będę żył - powtarzał raz po raz. - Będę żył, żeby go zabić. Skurwiela, który mnie poharatał. Biada Ci końską pytą dymany fanatyku. Biada. Zemsta będzie krwawa. Jak z Tobą skończę, to Cię będą obwozić po Rakhovie jak dziwoląga.

Kozak odepchnął pomocne dłonie. Wsparł się na szabli. Z wysiłku splunął krwią na brudnozieloną trawę. Siły jednak wracały z każdym oddechem.

Rozejrzał się po wozach, trupach.

- No tośmy trochę skrewili, moi watażkowie. - sapnął i począł człapać ku ocalałemu wozowi. Magia lecznicza czy nie musiał odpocząć. Na pościg był za słaby.

Zwrócił się do jedynego żywego, Jagera.

- Jaki mieliście plan na taką ewentualność, chłopie? Co Wam Krystian gadał? Co to za komponenta? Gdzie dobrodziej czarownik? Mówże!
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 16-04-2012 o 19:56.
kymil jest offline  
Stary 16-04-2012, 22:11   #19
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- Kurwa - zaklął po raz drugi, oczywiście po ludzku, gdyż w krasnoludzkim języku takiego wyrażenia po prostu nie było.
Znowu, tak jak podczas spotkań z Bestią, nie było czasu na myślenie i snucie planów, wóz albo przewóz. Gislan spojrzał na Mierzwę, ale na szczęście pomoc już była przy nim. Krasnolud zasalutował mu mieczem, a potem truchtem ruszył za oddalającym się wozem. Tak, postronnym ludziom mogło wydawać się to głupim posunięciem, ale nie wielu z nich, tak naprawdę zdawało sobie sprawę z krasnoludzkiej wytrzymałości. Gdy inni padają na pysk, to przedstawiciele górskiego ludu dopiero się rozgrzewają. Była jeszcze jedna przewaga rasy Gislana, a mianowicie wzrok przenikający ciemności. Ludzie w nocy są śmiesznie bezradni, jak kocięta tuż po urodzeniu, ci uciekający gnoje również. Krasnolud wiedział, że zatrzymają się gdzieś na noc, a on zatrzymywać się nie musiał. Obiecał sobie że będzie za nimi lazł, jak pies za swym panem, a gdy się będą tego najmniej spodziewać zaatakuje. Tak, po tym jak zobaczył kislevitę całego we krwi nie miał już złudzeń, bezpośrednia walka była samobójstwem, a on nie zamierzał jeszcze umierać.
 
Komtur jest offline  
Stary 16-04-2012, 22:39   #20
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Biegł ile sił w nogach. Prędko schował się za ostatni z wozów rzucając sobie pod nogi młot. Bruno wyjrzał zza powozu łapiąc oburącz kuszę. Bełt czekał na wystrzelenie. Łowca nagród zmrużył oko i wycelował w jednego z ludzi Łowcy czarownic. Spust zwolnił stalową linkę a ta wypluła śmiercionośny pocisk. Śmiercionośny z zasady, lecz nie tym razem. Bełt świsnął w powietrzu gdzieś daleko od celu, znikając Łowcy z oczu.
-Żesz kurwa twoja mać...- burknął, wrzucając kuszę na wóz, za którym się chował, by następnie schylić się po młot. Kilka dobrych dni odpoczywał po wydarzeniach w Ostermak. Nie praktykował strzelania z kuszy i pewnie zwyczajnie wyszedł nieco z wprawy. Nie przejmował się tym. Nie było czasu ani na zakrzątanie sobie głowy pierdołami, ani tym bardziej na ładowanie kuszy. Sytuacja była dość dramatyczna.

Sytuacja w mgnieniu oka zmieniła się z paskudnej do dramatycznej. Trupy, zabity kozak, ucieczka łowcy czarownic, płonący wóz. Bogowie najwyraźniej nie życzyli sobie, by zaraza została stłamszona. Kiedy Bruno przedostał się na drugi brzeg rzeki było już po wszystkim.
-Żyje...- zauważył, rzucając krótkie spojrzenie na Mierzwę. Dobrze, szkoda by było stracić tak dobrego wojaka. Jagera zignorował. Właściwie nie miał siły na szarpanie tym śmieciem, dość zmęczyło go przeprawianie się przez wodę. W momencie powróciły wspomnienia sprzed kilku dni, jak został wrzucony do rzeki przez ludzi Czarnego proroka. Miał w pamięci kilka krótkich urywków z pamięci.
-Witaj wśród żywych. Przynajmniej nie jestem jedyny, co powrócił z martwych.- poklepał kozaka po ramieniu.

Czasu na rozczulanie się nie było. Rzucił młot na ziemię i podbiegł do płonącego wozu. Chciał wyciągnąć zeń wszystko, co mogło być wartościowe, pod warunkiem, że w ogóle dało się cokolwiek wyciągnąć. Płomienie rozprzestrzeniały się błyskawicznie i samotnie wiele pewnie i tak nie zdziała. Po za tym wóz tkwił w połowie szerokości brodu. Był nie lada przeszkodą dla ostatniego z powozów. Ten orzech trzeba było rozgryźć jak najszybciej.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172