Szłomnik krążył po wiosce, rozglądając się bacznie. Czuł się źle. Świeża rana doskwierała. Świadomość, że w śledztwie nie posunęli się daleko i prawdopodobni zamachowcy wciąż mają przewagę deprymowała. A nade wszystko wnerwiał go nowy, wissenlandzki mundur. Rajtki piły w dupę, ozdóbki jak u cyrkowca, do tego kolor biało-szary - Knut miał wrażenie, że jak gdzieś przysiądzie, to się zaraz uświni. Zatęsknił do swej prostej, zielonej kurtki stirlandzkiego piechura - może biednej, ale jak praktycznej.
Lustrował okolicę za czymś... za kimś podejrzanym. Czyli właściwie za czym? Zamaskowanym jegomościem w czarnym kapturze, skradającym się na palcach ze sztyletem w ręku? Tak z pewnością nie wyglądał zamachowiec. Jak mógł wyglądać? Zachowywać się nerwowo, niecodziennie? Tylko wszyscy zaraz się tu popiją i będą zachowywali niecodziennie. A może powinien wypatrywać kogoś nienaturalnie skupionego, spokojnego, nie biorącego udziału w zabawie?
Wtedy Knut zauważył przygotowane dla elektorki wino. Coś mu się przypomniało. Cholera, że też Berta tu nie było, on by się w tym połapał. Co robić? Odszukał w tłumie Detlefa i zagaił: - Ej, co mówił ten nizioł, co wziął i umarł? Że elektorka, wino i latarnia, nie? Może ktoś chce elektorkę otruć... albo, że zamach będzie w latarni. Rozumisz coś z tego?
Żołnierz rwał się do działania. Nie wiedział, jak działać, ale bardzo nie w smak mu była bezradność.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań. |