Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2012, 00:53   #5
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Dziennik

4 Brauzeit 2522 KI
Drużyna zbiera się w Czarciej Mogile, dowiaduje się o swoim nowym zadaniu i wyrusz w drogę.

7 Brauzeit 2522 KI

Drużyna dociera do Gladbach bez problemów. Na miejscu okazuje się, że karawana już wyruszyła. Doganiają ją po godzinie, w czasie przeprawy przez strumień. Akurat na czas, aby być świadkami ataku na wozy. Napastnikami dowodzi znajomy coponiektórym Łowca Czarownic.

Atak udaje się odeprzeć, ale Łowca wraz z ocalałymi ludźmi ucieka wozem z cennym ładunkiem. Dwa z pozostałych trzech pojazdów zostają zniszczone. Drużynie udaje się uratować trzeci i kilka mułów pociągowych. Pakują na niego ładunek (Nafta. Dużo nafty) z pozostałych pojazdów i podejmują pościg.

Łowce wraz z wozem i posiłkami udaje się odnaleźć na leśnej polanie, gdzie szykuje się do spalenia na stosie domniemanej czarownicy, która stanowi ładunek wozu. Po naradzie drużyna decyduje się na atak. Walka jest trudna, ale ostatecznie udaje się odbić wóz, wraz z ładunkiem. Ginie znaczna część ludzi Łowcy czarownic, ale los jego samego pozostaje nieznany. Po stronie drużyny nie ma ofiar śmiertelnych, jest jednak sporo rannych.

Bohaterowie zapoznaj się tez z Różą, dziewczyną przetrzymywaną na wozie, oskarżaną przez Łowce o czary. Stanowi ona jednocześnie ich zadanie, gdyż czarodziej Bergman zlecił im (przynajmniej tak przekazał im jego sługa, umierając przy wozie) dostarczenie jej i ładunku z pozostałych wozów, do klasztoru.

Po opatrzeniu rannych i przeszukaniu pobojowiska, drużyna rusza dalej. Niestety przy wozach znajdą zwłoki Corwina, pierwszej ofiary tej wyprawy w ich szeregach. Został zabity przez tajemniczego łucznika.

Docierają do rozdroża, gdzie trzeba wybrać którym szlakiem chcą dotrzeć do klasztoru - lądowym, czy rzecznym. Ostatecznie decydują się na ten pierwszy. Rezygnują tez z postoju w Munchien, chcąc nadrobić czas stracony na walkę z ludźmi Łowcy Czarownic. Obóz rozbijają na szlaku, przed nastaniem nocy.

W nocy następuję atak na obóz. Każdy z członków drużyny budzi się w samym środku bitwy, w której biorą udział najdziwniejsze stwory, rodem z sennych koszmarów. Wielu uważa, że to iluzja, sprawka jakieś magii, jednak ranny, które odnoszą są jak najbardziej realne. Co grosza, widzą, jak porywany jest wóz z dziewczyną na pokładzie.

Ostatecznie udaje im się wyrwać z bitwy i podążyć za wozem, który utknął na szklaku. Tu mają okazje spotkać wielkiego wilkołaka, który broni dostępu do pojazdu. Walka kończy się, gdy wszyscy nagle tracą przytomność. Po przebudzeniu stwierdzają, że wszyscy są całkowicie głusi, w pobliżu nie ma wilkołaka ale nie ma również dziewczyny w klatce. Pobojowisko pełne jest wilczych i goblinich zwłok. Te ostatnie wydają się nienaturalnie silne, gdyż posługują się bronią, której „normalny” goblin nie byłby wstanie nawet unieść.

Trzech tropicieli rusza śladem dziewczyny i wilkołaka. Reszta udaję się zwinąć, to co zostało z obozu. Ku zaskoczeniu wszystkich, mimo, że nie udało się wytropić Róży, ta sama wróciła do klatki. Tropiciele odkryli tez zgraje goblinów obozującą niedaleko miejsca, gdzie drużyna miał własne obozowisko. Decydują się wyruszyć od razu w kierunku następnej wioski, nie czekając na nastanie dnia.

8 Brauzeit 2522 KI

Przez całą drogę drużynie towarzyszą otaczające ich ze wszystkich stron hordy goblinów. Zieloni okrążają ich, przemieszczają się wokół kolumny, prowokują bohaterów, ale nie atakują. W końcu udaje im się dotrzeć do Wideł, kolejnej wioski na ich szlaku. Chłopi jednak nie przyjmują ich miło. Brama do ufortyfikowanej osady pozostaje dla nich zamknięta. Po wymianie zdań wychodzi do nich stara kapłanka i proponuje układ. W zamian za możliwość przeczekania w wiosce nawały goblinów i uleczenie ich ran, chce aby drużyna odbiła porwane przed gobliny dzieci chłopów.

Ostatecznie tylko Mierzwa i Albert decydują się przyjąć ofertę kapłanki. Reszta najemników, wraz z wozami zostaje przed bramą, gdzie zostaje prawie do razu zaatakowana przez gobliny. Z pomocą chłopów, którzy dołączają do nich przed palisadą, udaje im się przetrwać te walkę, ale w trakcie walki giną Felix i Tiliana. W tkacie potyczki zużyto tez znaczną cześć nafty przewożonej na wozach. Po zakończeniu walki, decydują się od razu ruszyć dalej. Kozak i czarodziej mają dołączyć do nich później.
Pod wieczór docierają do zniszczonej stanicy mytnika, gdzie decydują się rozbić obóz. Na horyzoncie widza łunę palącej się wioski.

Tymczasem Albert z Mierzwą, wchodzą do wioski. Tam dowiadują się, że w pobliże obozowiska goblinów prowadzi stary tunel, którym ostatecznie decydują się przejść. Razem z nimi rusza stara kapłanka i kilka kobiet z wioski. Mężczyźni poszli walczyć z goblinami przed bramą. Udaje im się odnaleźć obóz wroga a w nim zaginione dzieci i czarnoksiężnika będącego akurat w trakcie plugawego rytuału, w którym dzieci miały być złożone w ofierze.
Używając podstępu i magii decydują się na atak w czasie które udaje im się odbić dzieci i uśmiercić czarnoksiężnika. Niestety sami padają nieprzytomni od ciężkich ran poniesionych w boju ze znacznie liczniejszym przeciwnikiem.

9 Brauzeit 2522 KI

Główna grupa wyrusza z rana w dalsza drogę traktem. Odłączają się od nich Gottri i Lothar, tłumacząc, że udają się sprawdzić trasę przed nimi. Podróż przebiega w miarę spokojnie i pod wieczór docierają do „Karpika”, zajadu prowadzonego przez mistrza kuchni Roberto. Tu decydują się zostać na noc.
Roberto informuje ich, ze ich towarzysze odwiedzili go już wcześniej i uprzedzony o ich przybyciu przygotował dla nich ucztę. Najemnicy, choć nieufni decydują się zostać na wieczerzy a ta faktycznie prezentuje się wyśmienicie. Zwiad, w wykonaniu Leo i Moperiola nie przynosi większych rewelacji i ostateczni, po uczcie wszyscy rozlokowują się na teranie zajadu, do spoczynku.

Albert i Mierzwa budzą się dopiero następnego dnia. Okazuje się, że zostali opatrzni i ukryci w jakimś zagajniku. Razem z nimi jest dziewczynka, jedna z tych, którą uratowali. Tutaj też znajduje ich Gustaw i Gigant, dwójka awanturników wysłanych im jako wsparcie przez von Antare. Przynoszą nie najlepsze wieści. Widły są spalone a w zgliszczach obóz rozłożył znany wszystkim Łowca Czarownic. Pomimo początkowej nieufności decydują się działać razem.

Noc

Albert, Mierzwa wraz dwójką nowych towarzyszy decydują się na próbę kradzieży wierzchowców z obozu Łowcy Czarownic. Ostatecznie udaje im się tego dokonać, ale w czasie walki, Hanka, dziewczynka, która opiekowała się rannymi Albertem i kozakiem, zostaje raniona zatrutym ostrzem, jednego ze sług Łowcy. Dziecko jest przytomne i za jej przewodnictwem udaje im się przeprawić przez czerwone bagna. Nad ranem docierają do Błot, następnego przystanku w ich podróży.

Tym czasem Błędnym Ogniku jednocześnie zdarzyło się kilak rzeczy. Wartujący Vogel i Leo zobaczyli zbliżanych się do karczmy przedstawicieli lokalnego folkloru. Ci jednak nie atakowali zabudować a jakby czekali na coś... Śpiący w karczmie Moperiol, Bruno i Elise zostali obudzeni przez szczekani psa, w którym rozpoznali głos Sponga, ulubieńca Gottriego. Natomiast pilnujący wozu z czarownicą Gislan znalazł w spożywanej kiełbasie ludzki ząb...

Doszło do starcia z właścicielem lokalu, który okazał się mutantem i czcicielem chaosu. Uczta, jak niektórzy podejrzewali przyrządzona była z ich towarzyszy. Roberto ostateczni zaszył się w swym lokalu a reszta ekipy nie chciał go szukać, ograniczając się do podpalanie zajazdu. Niestety szalony kucharz okłamał ich po podpaleniu, byli zmuszani dobić wybiegającego z płomieni Gottriego... Roberto poinformuj ich tez, ze bestii otaczające karczmę, czekaj na swoją ofiarę, czyli jednego z nich. Niespodziewanie Leo postanowił poświęcić się dla drużyny i wybiegł z zajazdu, stwory zaś pognały za nim. Reszta dojechał w kierunku Błot, nie niepokojona przez potwory.

10 Brauzeit 2522 KI

Nastego obydwie grupy spotkały się w Błotach. Wioska był zniszczona i tym razem jasne było, że przyczyną był napad jakieś bandy z okolicznych lasów. Ponieważ ludzie i zwierzęta były zmęczone a nie mieli szansy za dnia dotrzeć do klasztoru, który był nasennym, ostatnim już przystankiem w podróży, zdecydowali się rozłożyć obóz w zniszczonej świątyni, która była jedynym budynki, który ocalał w wiosce. Tam tez odnaleźli ukrywającego się w podziemiach budowli Adelberta Brownhooda, który z musu musiał przyłączyć się do kompani.

Wydarzenia w czasie drogi i ranka owego dnia, jasno też dały do zrozumienia, że stało się to, czego obawiali, od samego początku. Wśród nich byli zarażenia. Vogel i Elise...

Dzień upłynął spokojnie, dopiero noc przyniosła kolejne relacje. Świątyni, którą obrali za obozowisko otoczyły wilki. Pojawił się też sam wilkołak. Co więcej, postanowił ich „odwiedzić” i postawić sprawę jasno: albo oddadzą mu dziewczyna, ale czeka ich śmierć. Najemnicy mieli nieco inne zdanie w tej materii i wywiązała się walka. Walka, która bez wątpienia skończył by się rzezią, gdyby nie interwencja Róży, która przerwała wszystko. Potem przyszedł czas na rozmowy i jak to była w opowieściach, wiele się wyjaśniło...

Cytat:
- Ja? Jestem uzdrowicielką. - odpowiedziała kozakowi Róża. - Zawsze nią byłam. A przynajmniej tak mi się do niedawna wydawało. Jest we mnie jednak coś jeszcze. Rogaty Czarodziej, o którym mówicie, tak mi powiedział. Leczyłam ludzi, chodząc z wioski do wioski i czułam, że po to właśnie się urodziłam. Aż do dnia, kiedy znalazł mnie ten Łowca. Złapał i zamkną w klatce, jak zwierza. Zadawał dziwne pytania i w ogóle nie słuchał moich odpowiedzi, w kółko powtarzając to samo. Mówił, że zada mi ból, aby mnie oczyścić. I dotrzymał słowa... A potem znów przyszedł Rogaty Czarodziej. Najpierw chciał rozmawiać z Łowcą, nie wiem, słyszałam tylko krzyki. Potem mnie uwolnili. On i mój brat. I wtedy powiedział nam wszystko. O zarazie, o złych czarownikach, którzy ją stworzyli i o tym, jak można ją zniszczyć. A śmierć? Cóż ona znaczy? On, ten Łowca prawie mnie zabił. Spaliłby mnie na stosie, wiem to. Nie wiem tylko dlaczego... Ludzie, których uratowałam od śmierci, mówili o mnie straszne rzeczy... On i tak mnie znajdzie. -
- Po moim trupie! - warknął wilkołak, ale Róża nawet tego nie zauważyła.
- A jak nie ten, to inny, taki sam jak on. Skoro tak musi być, to może nadać temu jakiś sens? Sprawić, aby było w tym jakieś dobro... -

Dziewczyna skończył mówić, usiadła i schowała twarz w dłoniach. Dla odmiany odezwał się jej brat, odpowiadając na pytania Alberta.

- Kiedy wyrwaliśmy ją z rąk tego psychopaty, była praktycznie martwa. Nie było sposobu, aby ją uratować, nawet magia waszego czarodzieja, nie była wystarczająca. Oprócz jednego. Była silna, zawsze była. Wiedziałem, że Ulryk ją przyjmie... On, Bergaman też wiedział.

- To nie jest takie proste , stać się jednym z nas, czarowniku. Tylko najsilniejsi przechodzą próbę. I nie chodzi tu tylko o siłę ciała. Inni po prostu umierają. Dlatego właśnie wybrałem jego. - tu wskazał, na Gislana - Czułem, że jest odpowiedni i nie myliłem się. Jego słowa o tym świadczą. Inni tego nie przeżyją, a przynajmniej nie teraz... -

- Bergaman mówił nam o czarach, złej magii, ale nie jestem magikiem i niewiele z tego zrozumiałem. Z tego co udało mi się pojąc, wiem tyle, że do stworzenia zarazy, zostały użyte ofiary w wilczego ludu. Dużo ofiar... Zaraza przenosi się prze rany i kontakt z zarażonym, ale czarnoksiężnicy, mogą wywołać zarazę w dowolnym miejscu, na które skierują swą moc. Von Antara wysłał żołnierzy, którzy wymordują wszystkich i spalą wszystko, ale i tak, gdy wrócą sami będą już zarażani, albo choroba wybuchnie w tuzinie innych miejsc. O ile im się uda... Bergman mówił, że to co, się tu dzieje, to tylko przygrywka. Że Mroczni chcą użyć tego w całym Imperium, ale aby mieć tak wielką moc, potrzeba im czegoś, czego jeszcze nie mają i to coś jest, albo ma coś wspólnego z tym cholernym klasztorem. Dlatego tak bardzo chcą to zdobyć. -

- Bergman opowiedział mi o samym rytuale, który może odwrócić zaklęcia czarnoksiężników i sprawić, aby stały się bezużyteczne w przyszłości, ale nie wiele z tego zrozumiałem. Ponoć sporządził swoje zapiski na ten temat i zostawił je najwyższej kapłance w klasztorze. Ja zrozumiałem tylko tyle, że potrzeba jest do tego osoba, która otrzymała dar, ale nie uległa jeszcze przemianie. Potrzebna też ponoć sporo oliwy, lub innej łatwo palnej substancji, aby można stworzyć szybko, dużo ognia, który też jest ponoć potrzebny. Same czary nie wymagają żadnej ofiary, ale likantrop musi być w czasie nich świadomy i w kulminacyjnym momencie wyrzec się swego daru. Dla was to nic nie znaczy, ale ja wiem, że to oznacza śmierć. W historii mej rasy, zdarzyło się kilku, którzy to uczynili i wszyscy zginęli w straszliwych męczarniach... Nie pozwolę, aby i ją to spotkało! -

Gdy Albert mówił o swych snach i wizjach, wilkołak patrzył na niego, jak na szaleńca. Po chwili jednak jakby zrozumiał na swój sposób, znacznie jego słów.

- Naprawdę myślisz, że dotarlibyście tak dlatego, gdyby nie On? Cały czas był blisko, krążył wokół was, obserwował, starając się chronić, przed zła magią tamtych. Walczyłeś kiedyś z czarnoksiężnikiem magiku? Ja nigdy, ale Bergman ponoć tak i możesz mi wierzyć lub nie, ale widziałem strach w jego oczach, kiedy mówił o tych, którzy zebrali się tutaj. Tak, to tutaj, to nie sprawka jednego szaleńca. Podobno jest ich kilku a przynajmniej było. Kiedy jego moc słabła, albo musiał uciekać przed złymi, na was spadały kłopoty. Jak tam, w obozowisku, pamiętacie. Gdyby nie ja i moje wilki, już by was nie było...

- Bergman mówił, że cała nadzieja w tym, że źli skoczą sobie nawzajem do gardeł, spragnieni potęgi tylko dla siebie. Ponoć, to u niech normlane. Tak tez się stało. Z tej walki zwycięska wyszła Ona. Nie wiem kim, ani czym Ona jest, poza tym, że to kobieta. Potężna i zła. Czarodziej uznał, ze musi ja zaatakować, kiedy była zmęczona walką z innymi złymi, inaczej, później nie zdoła jej powstrzymać, ale zawiódł... -

Wilkołak skończył mówić i podszedł do wciąż skulonej na ziemi Roży, okrywając ją swym i tak mocno zniszczonym płaszczem. Potem wstał i spojrzał na Gislana.

- Jeśli oddacie mi siostrę, to przyciągam na Ulryka, że ja i moi bracie, którzy mi jeszcze zostali będziemy was chronić w czasie drogi do klasztoru, za cenę swego życia ochraniać wasze, aż bezpieczni przekroczycie jego bramy, lub sami zdecydujecie odejść. Taka jest moja przysięga, w imię Pana Wilków! Potem jednak odejdziemy a wy będziecie czynić, co uznacie za słuszne... -
Ostatecznie Gislan przyjął ofertę wilkołaka, przy większym lub mniejszym poparciu reszty drużyny. Wyruszyć mieli następnego ranka.

11 Brauzeit 2522 KI

Wyruszyli z samego rana. Przywitał ich martwy, przegniły las. Róża odeszła, wraz ze swym bratem, ale wilkołak z watahą towarzyszyli im w czasie podróży. Nikt ich nie atakował. Po drodze znaleźli polanę pełną ciął zwierzoludzi, mutantów i innych stworzeń. Wszystkie zginęły w ten sam sposób - rozerwane od środka, przez „coś”, co potem odeszło głębiej w las. Nie zatrzymując się ruszyli dalej. Do wioski okalającej klasztorne mury, dotarli pod wieczór.

Drogę do klasztoru zastępował im minotaur a centralny plan wioski, pokrywała dziwna substancja. Próba przekradnięcia się obok stwora i dostania na mury klasztoru nie powiodła się i najemnicy musieli stoczyć walkę z potworem. Ostatecznie udało im się go pokonać, ale ciężko ranny Bruno wyłączony został z dalszej drogi.

Po walce wprowadzono wóz za zewnętrzne mury klasztoru i zamknięto bramę. Część grupy ruszyła na zwiad, inni zostali przy wazach. Wszyscy zostali zaatakowani przez ohydne bestie i musieli sobie wywalczyć drogę do samego klasztoru i już w środku, na sam jego szczyt, gdzie zabarykadowali się ostatni ocaleli obrońcy, wraz z kapłanki i matką przełożona. Walka była ciężka i kosztowała ich rozbity wóz, i śmierć Gustawa i Brownhooda.

Gdy udało im się w końcu dotrzeć, do „kielicha” wieńczącego klasztorne budowle i mogli odetchnąć, matka przełożona opowiedziała im o przeszłych wydarzeniach.

Cytat:
- Gdy to się zaczęło, ludzie myśleli, że nasza Pani zesłała im swoje błogosławieństwo, za obronę klasztoru. Ranni zdrowieli z dnia na dzień, ludzie stawali się silni jak tury, starcy odzyskiwali młodość a ledwo co dorastające wyrostki, miały siłę dorosłych mężczyzn. Dopiero po kilku dniach okazywało się, jaką cenę muszą za to zapłacić... Na początku to były pojedyncze przypadki, potem było ich coraz więcej. Z czasem nie było domu, w którym nie było zarażonego, albo i całych rodzin. Robiłyśmy co tylko się dało, jednak wszystkie nasze starania nic nie dawały. Co najwyżej opóźniały nieuniknione. Na początku chorych kładłyśmy w szpitalu. Kiedy tam skończyło się miejsce, w klasztorze. Potem była nas za mało, aby zajmować się wszystkimi. Moje siostry same też ulegały zarazie... Nikt nie wie jak się rozprzestrzenia, może dosięgnąć każdego i wszędzie.

- Pierwsze monstra „wylęgły” się po tygodniu. Omal nie zabiły jednej z nas. Nie sposób było je zabić. Tylko ogień przynosił im śmierć, ale trzeba było go ciągle podsycać, bo same monstra nie chciały się palić. Z czasem było ich coraz więcej, aż nie dało się wyjść poza mury. W kocu zebraliśmy wszystkich jeszcze nie zarażonych za murami. Wydało się, ze jesteśmy bezpieczni, bo potwory nie atakowały a klasztor zawsze chroniony był łaską mojej Pani.

- Wtedy jednak zdarzyło się kolejne nieszczęście. Źródło, które widzicie, zawsze było sercem klasztoru. Ta woda była przesycona mocą Pani Miłosierdzia. Wystarczyło napić się choć trochę, aby uzyskać jej łaski. Teraz jednak wyschło. Od kilku dni, ze skały nie pociekła nawet kropla a woda, która była w sadzawce zaczęła wysychać. W miarę, jak zostawało jej coraz mniej, stwory podchodziły coraz bliżej. Wojownicy chcieli bronić się na murach, ale z czasem zostało nas tak mało, że nie miał kto na nich stać a potwory zaczęły wylęgać się również wewnątrz. Zamknęliśmy się w klasztorze, ale i to nic nie dało. Wody było coraz mniej a potworów coraz więcej. W końcu uciekliśmy tutaj i zabarykadowaliśmy wejścia. I to jednak na nic. W takim tempie jak obecnie, zanim wzejdzie słonce, woda wyschnie a wtedy po nas przyjdą... -
Albert miał okazje zaznajomić się z notatkami mistrza Bergmana. W miedzy czasie potworności zalegające w klasztornych budynkach opuściły je, kierując się do studni na środku wiski. Z niej zaś buchnęła ku niebu kolumna zgniłego, złowrogiego światła.

Chcąc wykorzystać szanse, wszyscy zeszli na niższe pietra w poszukiwaniu ekwipunku i ładunku z rozbitego wozu. Tam tez zastała ich Ona. Kobieta, która część z nich poznał już wcześniej, w Widłach, jako starą kapłankę, okazała się potężnym czarnoksiężnikiem, odpowiedzialnym za całe zło, które spadło na te krainę. Dała im jasny wybór. Albo oddadzą jej matkę przełożoną, która okazała się być jej siostrą i będą mogli odejść żywi, albo zginą. Mimo demonstracji potęgi, jak dysponował starucha, zdecydowali się zostać i bronić w klasztorze, pokładając nadziej w rytuale, który miał odprawić Albert. Gdy tylko ten się zaczął, nadeszły potwory...
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 02-05-2013 o 19:02.
malahaj jest offline