Puszcza
Kapłan w zakrwawionych szatach nie odzyskał przytomności, mimo starań awanturników. Tak jak mogli opatrzyli mu rany, a następnie ponaglani przez Edgara Stocka ruszyli w kierunku Kurtwallen przez prastarą puszczę.
Przed wyruszeniem w dalszą drogę Ivein zerknął jeszcze raz na ślady wilczych łap, lecz nic mu nie mówiły. Równie dobrze człowieka mógł zaatakować jeden samiec, jak i więcej drapieżników.
"Łajno to wszystko. Dziwne to. I jeszcze te obumarłe rośliny. Na psa urok" - uznał zrezygnowany w końcu najemnik i popędził za oddalającymi się wozami.
Mało rozmawiali po drodze. Magnar starannie okrył rannego i nieprzytomnego człowieka derką i od czasu do czasu sprawdzał czy jeszcze dycha.
- Dycha - powtarzał co jakiś kwadrans sprawdzając tętno.
- To dobrze, że dycha - odpowiadał metodycznie jeden z Chłopców.
***
Zjeżdżali właśnie w lesistą dolinę, gdy z bujnych krzaków jeżyny dobiegło ich tradycyjne obwołanie:
- Hola wędrowcy! - głos należał do kobiety.
- A dokąd to podążacie? - Karmelia! - okrzyknął radośnie Edgar.
- Diablico, wyłaź mi stąd! Uczciwych ludzi straszysz.
Uczciwi ludzie powiedli po sobie wzrokiem. Nic jednak nie powiedzieli.
Tymczasem z zarośli wyłoniła się smukła, lekko umorusana na twarzy i, jak ocenił Gotte, powabna dziewczyna o rudych włosach. Zaśmiała się perliście, wskoczyła na wóz Edgara i serdecznie go uściskała. Na plecach miała przewieszony łuk, przy pasie dyndał kołczan ze strzałami.
-
Nie straszę, Panie Wójcie. Z ojcem po lesie polujemy. Ale go trochę zgubiłam. Widzę, żeście gości przywiedli? - No, widzisz przecie. Ale nie czas na krotochwile? Gajowy Liszka też gdzieś tu jest? - zapytał z nadzieją Stock.
- Widzisz tam tego człeka? - wskazał na drugi wóz, na którym spoczywał ranny kapłan.
-
Dopadły go wilki niedawno i poharatały. Jeszcze żyje, ale nie wiem jak długo. Nie zauważyliście z ojcem ani nie słyszeliście czegoś niepokojącego? Znasz tego człeka w ogóle?
Dziewczyna dostrzegłszy rannego zagryzła wargi i lekko zakrzyknęła. Imrak położył palec na ustach, by zachowywała się ciszej.
Dziewczyna paplała jednak w najlepsze.
-
Ojca przecie mówię, zgubiłam w borze. Głuchyście Panie Edgarze? Ale tego człowieka to znam! Łaził parę dni temu po wiosce. Zwał się Adolf Jager, czy podobnie. Gadał z ludźmi, trochę posiedział w karczmie, powęszył po okolicy, a później znikł. Tyleśmy go widzieli. Tyle wimy, że ponoć w służbie Pana Lasów. - Trudno. Przynajmniej co będzie na nagrobku napisać. Kiepsko to widzę. - mruknął zrezygnowany Edgar. -
Jedźmy czem prędzej do sioła, wsiadaj diablico. Wiśta wio!
Znużone konie ruszyły ponownie.
***
Popędzani przez Wójta kompani dotarli do Kurtwallen przed zmierzchem. Sioło, jako ocenił fachowym okiem Otto, liczyło paręnaście domostw i trochę zabudowań gospodarskich. Nad wszystkim górowała kamienna strażnica.
Widać, i dla laików, gołym okiem było, że Edgar wykonał ze swymi podopiecznym kawał solidnej roboty wydzierającej leśnemu matecznikowi skrytemu w cieniu Gór Środkowych każdą piędź ziemi.
Wioska wyglądał na zadbaną i dobrze zarządzaną. Część sadyb wydawała się nawet być nowo odbudowana. Jak potwierdził Stock, był to efekt ostatniej napaści rozbójników "orczego padalca" H'agarhy. Spłonęło wtedy parę chat.
- Kurwisyn zadał nam bobu. Oj zadał... - pomstował Edgar.
Na widok przyjezdnych w towarzystwie Wójta, paru mieszkańców podbiegło do wozów, żeby zaopiekować się rannym, zwierzętami, wreszcie rozpakować sprawunki z Bergsdorfu. Edgar zostawił kapłana pod opieką swej żony i wiekowego dziadka Crystiana.
- Znają się na tym - przekonywał.
Sam zaś zakręcając wąsa poprowadził Malowanych Chłopców ku gospodzie "Pod Baranim Łbem", chcąc ich godnie ugościć.
Mimo późnej pory, na wsi wszyscy chodzili spać z kurami, znalazło się parę misek fasoli z kapustą, trochę skwarek i pieczonej cebuli. Gdy podano krowie mleko zmieszane z miodem nikt zbytnio nie kręcił nosem.
Spanie przygotowano im na stryszku w pobliskiej stajni. Edgar zapewnił jednak, że posiłki spożywać będą w gospodzie.