Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2012, 18:12   #10
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kobieta musiała być kimś ważnym, w swoich stronach. A choć bard wiedział sporo, to jednakże udzielane przez niego informacje nie rozjaśniały jakoś sytuacji.
Złotousty opowiedział, że ta grupka pojawiła się nad ranem. Jakąś godzinę przed powrotem Wilhelma. Zażądali widzenia z dowódcą, przemawiając poprzez tego z mężczyzn który wyglądał na cywilizowanego.
Robił też pewnie za tłumacza dla kobiety i drugiego ochroniarza.
Cała trójka była wielce zainteresowana tym co się stało w okolicy. Tak przynajmniej twierdził Jasper, który wszak starał się wszystko podsłuchać.

A potem zrobił się raban. Bowiem, gdy kupcy zobaczyli kobietę to wpadli w panikę. Z tego co udało się dowiedzieć bardowi, przewozili towary należące do kobiety. I najwyraźniej ich utrata wpędzała kupców w poważne kłopoty. Paladyn był ciekaw jaka była natura tych towarów, ale i tak wątpił, by udzielono mu prawidłowej wypowiedzi.
Obecnie kupcy płaszczyli się przed kobietą, która przesłuchiwała ich w kwestii smoka.
Wilhelm wątpił, by ich chaotyczne i niespójne tłumaczenia ją zadowoliły. Tym bardziej, że jąkający się ze strachu kupcy coraz bardziej plątali się w zeznaniach.
Co jednakże samego rycerza niespecjalnie martwiło, czy też obchodziło.
Eberhatr Bergstein stał tuż obok i z ironicznym uśmieszkiem dopowiadał do zeznań kupców.
Zaś Wilhelm uznał, że nie ma co tracić czasu. Paladyn nie zamierzał pokornie czekać na posłuchanie u kobiety. Zamiast tego w towarzystwie Jaspera wyruszył w kierunku owej wsi, która była celem ich małej podróży.

Trochę to zajęło, ale dotarli do... Paladyn nie miał pojęcia jak ta wiocha się nazywa. Zresztą jej nazwa pewnie i tak nie była warta zapamiętania.
Ot kolejna zabita dechami dziura gospodarstwach otoczonych prymitywnymi opłotkami


i pokryte strzechą. Oraz bandą przestraszonego chłopstwa. Co specjalnie nie dziwiło rycerza. Uzbrojeni goście w tych stronach zawsze zwiastowali kłopoty. Gdyby nie „Smok” w okolicy, to by paladyna to nie dziwiło. Ale wszak w okolicy panoszył się Smok, nieważne czy prawdziwy czy nie. W takich przypadkach bowiem chłopi zwykle przełamywali strach i zwracali się z prośbą o pomoc do każdego „rycerza” który zawitał do ich zapadłej dziury.
Tym razem jednak miało być inaczej...

-Prowadźcie do sołtysa dobry człowieku.- rzekł na powitanie Wilhelm nie wdając się w szczegóły sprecyzował.- Albo jeszcze lepiej...do kogoś kto zna okoliczne lasy i jaskinie.
- Ja... ja ci panie sołtysem jestem. - Odparł zlękniony. - Kkogś kto zna okolicę, panie?? Tto, to panie...
- Johan. Johan. - Z drugiego końca wioski dochodziło wołanie. Sołtys odwrócił się do wołających. Wilhelm i Jasper również.
Jeden z dwóch mężczyzn utykał mocno.
Sołtysowi lekko drgnęła powieka, gdy się zbliżali.
Wioska nadal była jakby wymarła.
-Co tu się na Zeusa....stało?- wyrwało się zaskoczonemu całą tą sytuacją rycerzowi.
- Co, co??- Sołtys zmieszał się na chwilę. Jego wzrok biegał między rycerzem i bardem a zbliżającymi się. - Nie, nic panie. - Opamiętał się po chwili. - My tu rzadko gości mamy, panie. - Skłamał niezbyt udanie.
Tym czasem dwaj mężczyźni zbliżyli się na tyle, że dostrzegli rycerza i... zaczęli uciekać. Ten utykający nie był zbyt mobilny i gdy kolega go zostawił potknął się i upadł. Podniósł się, ale za chwilę znowu upadł.
Paladyn wyminął sołtysa i ruszył w kierunku utykającego typka. Na tyle prędko, na ile pozwalała mu zbroja.
-Tuś mi gagatku. Ładnie to tak smoczymi rykami straszyć ludzi po nocach?- rzekł chwytając kulawca za koszulę i podsuwając jego twarz pod swe zagniewane oblicze.
- Ja musiałem. - Płaczliwym głosem począł się tłumaczyć. - Kazali mi.
- Panie?? - Sołtys wtrącił się do rozmowy. - Przecież robimy wszystko jak kazaliście.
-Kto kazał?- niemalże warknął wściekle paladyn kierując zimne spojrzenie na oblicze sołtysa.
- Yyyyyyy... - Sołtys nerwowo spoglądał to na paladyna to na trzymanego przezeń człowieka. - … byli, byli …
- ...rycerze... - Wykrztusił ten utykający, którego Wilhelm złapał za koszulę.
-Gdzie są ci rycerze teraz? Jaki znak na tarczy mieli?- spytał spokojnym acz nadal chłodnym tonem głosu.
- Błyszczące mieli zbroje... - Zaczął sołtys.
- … i takie tarcze... - Dodał poturbowany mężczyzna.
- … nie mieli znaków, panie. - Zakończył zdanie sołtys bardzo zlękniony.
-A co wam kazali robić?- spytał Wilhelm i po chwili namysłu dodał.- I ilu ich było?
Tu nastała niezręczna cisza. Sołtys patrzył na tego drugiego. Ten drugi na sołtysa.
-Na palcach pokażcie. Jak zliczyć nie umiecie.- westchnął poirytowany rycerz.
Sołtys zaczął się bacznie przyglądać paladynowi. Widać było jak nerwowo przełyka ślinę. Zaczął ręką rozciągać kołnierz swojej marnej koszuli jakby duszno mu było. Następnie zaczął się swoim dłonią przyglądać. Palce jego drgnęły jakby liczył. Później drugą ręka w ruch poszła. W końcu pokazał dziesięć palców.
Dziesiątka... zimny dreszcz przepłynął rycerzowi po plecach. Dziesięciu to było zbyt wiele, by samotnie się z nimi potykać. Wilhelm przez chwilę zamilkł, nerwowo kalkulując swe szanse w myślach. Po czym spytał.- Co wam kazali robić?
Sołtys znowu nerwowo coś na swoich dłoniach rachować. Znowu dwaj chłopi wymieniali się spojrzeniami.
Wilhelm widział jak po jego twarzy spływają krople potu, chociaż niezbyt gorąco było.
Zapadła głucha cisza, ciągnąca się niemal w nieskończoność... niemal.
Po czterech minutach tego milczenia, paladyn huknął.- Albo zaczniecie gadać, albo porozmawia z wami kat waszego pana!
Wilhelm sam nie był pewien, czy blefuje czy też mówi prawdę. Z jednej strony trochę mu było żal tych kmiotków. Z drugiej jednak strony, nie miał czasu na łagodną perswazję.
- Daruj panie. - Rzucił się na kolana ten, którego rycerz nadal za koszulę trzymał. - Ja mam dzieci i żonę do wykarmienia. - Prawie się popłakał.
- Zamknij się idioto. - Wysyczał sołtys.
-Albo zaczniecie mówić, albo...- zagroził paladyn.-... nie będę miał powodów by nie powiedzieć ludziom von Auritha, którzy wkrótce tu przyjadą, że wy jesteście zamieszani w napady na kupców i całą tą zabawę z fałszywym smokiem. Wolicie mówić im, czy mnie?
-Nasz pan każe nasz wszystkich powywieszać. - Sołtys rzucił się na człowieka, który klęczał przed paladynem. Począł go okładać gołymi pięściami.
Paladyn odepchnął sołtysa od klęczącego biedaka i dodał spokojnie.- Ja ze swej strony jednak wieszać was nie zamierzam. I to co powiecie, zachowam dla siebie.
- Pan nasz kazał nam. - Ciągle zasłaniając się przed razami sołtysa załkał.
-Graf von Blut?- upewnił się rycerz i potarł czoło w irytacji. Nie żeby taki obrót sprawy go dziwił. Ot, chciwość potrafi zasłonić niejeden rozum. Spojrzał w kierunku barda.- A ty morda w kubeł. Jak komukolwiek piśniesz słowo o tym, co tu usłyszałeś... pociągnę na powrozie przez pół hrabstwa. Zrozumiano?
Bard stał z szeroko rozdziawioną mordą. Pierwszy raz w życiu nie wiedział co ma powiedzieć. Patrzył się tylko tempo na rycerza i dwóch chłopów tak jakby to co przed chwilą usłyszał nie docierało do niego.
-Mówcie więc co wam kazał, wszystko... jakbyście przed ołtarzem Temidy stanęli.- zwrócił się do chłopstwa, póki co nie przejmując się szokiem barda.
- Gniew pana naszego na głowy pościągasz. - Zajęczał żałośnie sołtys. - Opamiętaj się Hans.
- Smoka udawać pan kazali. - Zaczął opowiadać ten nazwany Hansem. - Ryczeć. Trzody kraść.
- Dzieci masz. - Sołtys nadal stanął się wpłynąć na kompana. - Żonę...
- Sam zajadałeś się tymi baranami, Günter. - Odparł chłop sołtysowi, a później zwrócił się do paladyna. - Opowiadać po okolicy mieliśmy, że nas smok nachodzi. Że kradnie nam trzody.
- Nie prawda.... - Wycedził przez zaciśnięte zęby bard. - To nie może być prawda. - Patrzył cały czas na Wilhelma. - Nie może być.
-I ukrywać w się w jaskini?- spytał szlachcic przysłuchując się wypowiedziom chłopów.-Kto jeszcze jest zamieszany w ten proceder?
Kmieć przytaknął w odpowiedzi na pierwsze pytanie. Później rzucił się do nóg zeusowego rycerza i zaczął łkać.
- Nie wiem panie. Zbrojni. Nie wiem kto to.
- Ci w lśniących zbrojach. - Odezwał się sołtys. - Przyszli. Postraszyli. Kazali smoka udawać. Graf kazał.
- Nie prawda... nie prawda... - Powtarzała bard kręcąc głową.
-No dobrze. Wkrótce przybędą tu rycerze i kupcy, którzy wystrychnęliście na głupków. Więc cicho i przy nich bądźcie. A jakby się pytali, to dalej łżyjcie o smoku. Ale komedyi z dalszym bestii udawaniem już nie odstawiajcie. Bo i prawdziwego smoka w końcu tymi rykami ściągniecie.- rzekł rycerz zastanawiając się nad sytuacją i pocierając podstawę nosami palcami. Sytuacja bowiem pokomplikowała się niesamowicie.
Bard nadal jak zahipnotyzowany powtarzał te dwa słowa “nie prawda”. Chłopi pokiwali głową na znak, że się zgadzają, chociaż widać było, że bardzo się boją.
Paladyn ściągnął pancerną rękawicę i otwartą dłonią spoliczkował Jaspera licząc, że wyrwie w ten sposób biedaka z osłupienia.-No, no... robota czeka, nie czas na gadanie do siebie.
Pucołowaty mężczyzna chwyciła się za policzek pokryty starannie wypielęgnowanym zarostem Skóra pod równo przystrzyżoną brodą zaczerwieniła się.
-Już? Skończyłeś już? Nie czas teraz na rozpaczanie.- spytał spokojnym tonem paladyn.- Problem jest do rozwiązania.
Bard nic nie odrzekł tylko powłócząc nogami poczłapał za rycerzem.

Wilhelmowi pozostało w tej chwili jedno. Łgać. Wszak prawda nikomu by nie pomogła.
Mogła tylko rozpętać sąsiedzką wojenkę, albo coś gorszego. Wilhelm do tego dopuścić nie mógł. Pozostało tylko jedno, dalej grać wyznaczoną rolę pogromcy smoków, by rozwiązać ten problem.
Wilhelm nawet wiedział jak to uczynić. Wpierw jednak musiał mieć swobodę działania. I być pewien, że nikt nie odkryje prawdy.
Trzeba było więc odprawić stąd wszystkich. I Bergsteina, i kupców i tajemniczą kobietę z jej ochroniarzami.
Nie powinno to być trudne, wszak był pogromcą smoków, któremu raczkujący bohaterowie tylko by przeszkadzali. Trzeba było ich zebrać w jednym miejscu i z pomocą długiego języka Jaspera nakreślić wielkość własnej sylwetki.
Musieli mu uwierzyć, musieli mu zaufać że rozwiąże problem. I musieli być pewni, że łatwiej mu będzie, gdy oni wrócą.... skądkolwiek przybyli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline