Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2012, 19:25   #29
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Kelly & Maura


Trudno było Montagu ocenić całą sytuację. Ślub zamieniony na pogrzeb lorda Hastingsa. Zabity sztućcem. Właściwie zakrawałoby to na jakieś szaleństwo. Lecz szaleństwo, czy nie, stało się wszystko faktem, przy czym hrabia natychmiast zdał sobie sprawę, że podejrzany może być niemal każdy. Fakt bowiem odnalezienia lorda wcale nie oznacza, że właśnie wtedy został zadźgany. On był cały czas przy Doris, ona wraz z nim, ale pozostali ...wystarczy, że któryś spośród nich wyszedł na moment do toalety. Oczywiście na niby … Tyle, że po co ktoś miałby mordować lorda. Cudzoziemcy, jak Amerykanin, którego poznali, niewątpliwie nie miałby żadnego interesu. Najlogiczniejsi wydawali się ci, którym nie pasowało coś związanego ze ślubem Egona. Może ponadto jeszcze służba. Naprawdę jednak było mu przykro, smutno oraz współczuł wszystkim, zwłaszcza rodzinie oraz nowożeńcom. Cóżże jednak dawało się zrobić? Właściwie bardzo niewiele. Jedynie policję wezwać oraz może lekarza oraz pomóc rodzinie. Ponadto tak naprawdę należałoby się natychmiast wyprowadzić. Wyjechać, gdyż podczas takich sytuacji rodzina woli być sama.

Widząc, że Doris zajęła się Isobel, podszedł do swojego przyjaciela.
- Współczuję szczerze, Thor, jeśli mógłbym jakoś pomóc, jeśli masz coś, co powinno być załatwione, liczże na mnie naprawdę szczerze.

Thor wyglądał na bardziej przestraszonego niż pogrążonego w żałobie. Wychylił kieliszek jakiegoś mocnego trunku, który przyniósł ze sobą jeszcze z sali balowej. Głośno przełknął ślinę i chwycił Waltera za ramię. Niemal wbił w przyjaciela szpony.
- Walt …. to straszne - kolejne słowa utkwiły mu w gardle.

- Przecież naprawdę to nie ma sensu - naprawdę Montagu nie wiedział, co powiedzieć. - To jest straszne, zaś wśród nas, lub służby, jest morderca. A może jakiś bandzior się dostał na teren posiadłości - myślał, zas głośno powiedział. - Przyjacielu, szczerze współczuję. to dla każdego dziecka wielka strata. Wiem, co przeżywasz, bo pamiętam polowanie dwa lata temu. Wtedy także ... - Thor był bowiem na tych łowach, kiedy to została zastrzelona narzeczona Waltera przez tajemniczego sprawcę, sam hrabia zaś dostał postrzał. - Czym mogę jakoś pomóc? -uścisnął serdecznie przyjaciela.

- Walt - Thor, tak mocno ściskał kieliszek w dłoni, że aż zbielały mu knykcie - Ja myślę - przełknął ponownie ślinę, jego charakterystyczny nerwowy tik - Myślę, że to moja wina.

- Thor, chyba oszalałeś! - nie dowierzał wstrząśnięty kompletnie Walter. - Co ty mówisz? - Wyobraźnia zarysowała mu kompletnie dziwaczny obraz Thora dźgającego metalową wykałaczką swego ojca. Naprawdę wydawało się to kompletnie bezsensowne. - Jak to twoja?

Emocje Waltera, jakby otrzeźwiły Thora. Przeciągnął dłonią po włosach i odchrząknął.
- Nie, nie … to tylko … Czuję się winny, bo miałem ostatnio złe stosunki z ojcem - kiwnął głową, jakby sam siebie chciał przekonać.

- Jakże mógłbyś przypuszczać. Thor, naprawdę przykre. Współczuję szczerze - starał się pomóc przyjacielowi. - Jednak masz jeszcze rodzinę. Może idź do swojej siostry. Chyba poczuła sie słabo - starał się zwrócić jego myśli na konieczność pomocy. Praktycznie właściwie, żeby skupił sie na czymkolwiek innym.

Thor zaśmiał się, początkowo cicho, aż do rechotu na pełne płuca. Jego zachowanie było czysto histeryczne.
- Isobel, słabo - klepnął Waltera po ramieniu - Walt, jesteś przekomiczny.
- Może jestem - przyznał nie obrażając się. - Ale zerknij do niej. Ponadto pytanie, jak Egon oraz jego narzeczona?

Pytanie zbiło Thora z tropu. No właśnie, jak? Rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł ani brata, ani przyszłej bratowej.
- Huh … dziwne - przeciągnął po twarzy dłonią i przetarł oczy - Chyba lepiej pójdę ich poszukać.

Nie zaproponował mu towarzystwa. Niektóre sprawy załatwiało się lepiej wewnątrz rodziny, bez towarzystwa obcych, nawet przyjaźnie nastawionych osób.
- Jeśli potrzebowałbyś, wiesz, naprawdę, właśnie po to są przyjaciele. Bardziej chyba na gorsze chwile - powiedział nieco nieskładnie.
Kiedy młodszy Hastings odszedł, Walter postanowił odszukać Doris. Rozejrzał się, ale nie widział panny Peel. Nie wątpił jednak, ze ją znajdzie. Przecież mógłby wedle potrzeby, spytać któregoś lokaja...


Doris


Martwy człowiek będzie martwym człowiekiem, czy był Dantem, Szekspirem czy lordem Hastings. Doris po pierwszym spojrzeniu nie patrzyła już w jego stronę, skupiła się na Isobel, dotknięciem ręki poprosiła Waltera, by pomógł obcemu dżentelmenowi zanieść kobietę na kanapę.
- Niech pan ją weźmie pod ramiona, Walter pod nogi... damy radę - odezwała się do obcego mężczyzny. Uniosła głowę, rzucając Walterowi przepraszające spojrzenie.
- Ostatnia osoba, którą posądziłabym o zdolności do omdleń....- szepneła i przygryzła wargę. Cóż, mało ją znała. Może cynizm Isobel był pozą? Pod ironicznym stylem bycia czarnej owieczki Hastingsów kryło się wrażliwe serce?

Nim cokolwiek zdążyli zrobić, znikąd, tuż za plecami Doris pojawił się postawny gentleman i spokojnym głosem zaproponował, że to on się zajmie mała Isobel. No tak, przecież hastingsówna nie była na balu sama. Jej cichy towarzysz był dyskretny jak kot. I jak kot szybki. Błyskawicznie uwolnił Lobo i Waltera od słodkiego ciężaru.
- Musi odpocząć - rzucił na odchodne i zostawił młodych, nic nie podejrzewających ludzi na pastwę prasy.
- Ach - Lobo nie chciał działać zbyt agresywnie, zwrócił cały swój wypracowany czar w stronę damy. Nie czekał aż ktoś ich sobie przedstawi. Nie miał czasu, ani ochoty na pierdoły - No w każdym razie, panna Peel, prawda? Morgan McQueen, do usług.

Oniemiała na moment, gdy kłopot w postaci zemdlonej Isobel dosłownie zdjęto im z rąk. Odprowadziła wzrokiem wynoszącego ją w ramionach mężczyznę, a gdzieś na dnie duszy zakiełkowało dziwne uczucie; czy Isobel coś wiedziała? Czy jej towarzysz bał się, że ocknąwszy się, może im o czymś powiedzieć? Jakoś trudno jej było uwierzyć w rodzinne uczucia dziewczyny...
Tymczasem Walter znikł jej z oczu, a Doris poczuła się zagubiona jak nigdy. Mężczyzna, który proponował wcześniej przeniesienie Is na kanapę, przedstawił się nazwiskiem, którego nie kojarzyła. Może była zbyt oszołomiona? Nie mogła tu być... nie chciała...
- Miło mi - mrukneła lakonicznie, rozglądając się za swoimi butami i szalem trochę nieprzytomnie. Znalazła zapiaszczone buty tam, gdzie je rzuciła i chwyciwszy w dłoń, nie oglądając się za panem Morganem McQueenem Do Usług, ruszyła w poszukiwaniu drinka. Musiała się napić, albo zacząć krzyczeć. To pierwsze było zdecydowanie lepszym pomysłem.

Morgan obserwował oszołomione dziewczę z wyraźną przyjemnością. Ledwo powstrzymywał szeroki uśmiech, nieładnie się tak cieszyć nad trupem. To znaczy, nieładnie się tak cieszyć nad trupem, jeżeli próbujemy udawać, że nie jesteśmy dziennikarzem. Nie spuszczał jej z oka i podążył za nią. Wyglądała, jakby zaraz miało coś w niej pęc. Po prostu musiał być przy niej gdy do tego dojdzie, by dokładnie zebrać i opisać kawałki, jak archeolog. O, albo entomolog, z wielką ostrą szpilką.
Gdy Doris znalazła wreszcie opuszczony bar, nim zdążyła zabrać się za jakikolwiek alkohol, Lobo zanurkował za ladę.
- Coś mocniejszego? - zaproponował głosem, który, z doświadczenia wiedział, że zrywa kobietom majtki.
- Gin. Bez toniku - Usiadła na wysokim stołku i nie przejmując się obecnością mężczyzny, włożyła buciki, a rozcięcie sukni ukazało smukłe udo i resztę nogi, godnej greckiego posągu. Posąg ignorował nutki w głosie Morgana, prawdę mówiąc, poza dłońmi, które podawały jej alkohol, kobieta ignorowała dokładnie całą resztę meżczyzny. Widac mu to nie przeszkadzało. Patrzyła, jak nalewa, z zachłannością spragnionego wędrowca. Wizja udekorowanego szpikulcem trupa uparcie przesłoniła arturiańskich rycerzy, jezioro i złociste, baśniowe światełko latarenki, jakby ich nigdy nie było.

- Zwierciadło pęka w odłamków stos
klątwa nade mną, krzyczy w glos
pani z Shalott..
.- mruknęła Doris.

Morgan przewrócił oczami, poezja.
- Why was I born with such contemporaries? - burknął pod nosem w odpowiedzi i wychylił kieliszek mocnego trunku - Pani tak zawsze? Katuje ludzi rymowankami?
- Nie, tylko podczas pełni księżyca - piła swój drink powoli, krótkimi łykami, pozwalając alkoholowi zapiec w gardle i przywracać czucie.- A pan tak zawsze? Robi miny jak Valentino w “Zamężnej Dziewicy”? Powiedziałam, że klątwa nade mną, bo ten wyjazd miał mi dać nieco spokoju od dziennikarskich hien i całej reszty, a teraz moje nazwisko znajdzie się jeszcze w artykułach na temat morderstwa, nie tylko pseudoromansów... Poza tym, żal mi tego człowieka. Nie znałam go, ale nikt nie ma prawa traktować kogoś drugiego jak ... jak mięso, w które wbija wykałaczkę. To ohydne.
Przymknęła oczy, odstawiając trunek. Miała idealne łuki brwi, twarz prerafaelickiej modelki.
- Może gdyby pani zamiast walczyć i uciekać, wyszła dziennikarskim hienom na przeciw, pani sytuacja nie byłaby taka dramatyczna - mruknął.
- Z gałązką pokoju w dzióbku? - zmrużyła oczy, patrząc na niego dziwnie- Wypisano na mój temat tyle bzdur, że możnaby z tego usypać wieżę wyższą niż Big Ben, szkalowano moją prywatność, imię mego ojca, znalazłam dziennikarza w swoich śmieciach, jednego przebranego za dostawcę mleka, kilku mało nie stratowało mnie na ulicy... ba, jeden bohatersko rzucił się nawet pod samochód Waltera, by zrobić kapitalne ujęcie, które pewnie już jutro będzie w Manchester Guardian...
- popatrzyła na blat baru. Był tam kącik prasowy, w eleganckim koszyczku rumieniły się jak bułeczki świeże numery Timesa, innych angielskich, a nawet zagranicznych gazet. Hastingsowie byli światowcami - ba, dostrzegła nawet najnowszy numer nowojorskiego “Timesa”, uśmiechnęła się dziwnie i podsunęła gazetę Morganowi.- Chyba już nie muszę wychodzić im na przeciw. Wspaniale wyszli na przeciw sami sobie z nową bajką...

Z pierwszej strony patrzyła na nią własna twarz i twarz Waltera Montague


Lobo zerknął na gazetkę i wzruszył ramionami. Skłonność do dramatyzowania, można się było spodziewać po młodej poetce.
- Z ciebie to jest głupiutki ptaszek, jednak - wypił kolejną szklaneczkę jakiegoś pierwszego lepszego alkoholu. Tym razem trafił na coś słodkiego - I co z tego?

- To, że już wolę od dziennikarzy akwizytorów pończoch... przynajmniej kupię jedną czy dwie pary. Jest pan akwizytorem pończoch? Czy kolejnym cholernym reporterem Guardiana? Cicho, niech pan nic nie mówi, plotę dzisiaj głupstwa. Niewazne. Może pan sobie być kim chce. Jutro wyjeżdżam i tyle.- nalała sobie jeszcze jednego drinka i zaczęła pić, tym razem powoli. Nie patrzyła na Morgana. Jej dłoń poruszyła się nerwowo, dziewczyna odwróciła głowę, jakby czegoś szukając.- Nie ma pan papierosa?

Zaśmiał się i użyczył jej swojej papierośnicy.
- Nie sądzę, żeby twoje jutrzejsze plany się powiodły - powiedział, kiedy papieros trafił wreszcie między jej urocze usteczka. Odpalił zapałkę z paznokcia i podał ogień najpierw młodej damie, a potem sam z niego skorzystał. Zaciągnął się głęboko.
- Zobaczymy, hm? - puścił oko do małej Doris i zostawił ją samą przy barze. Postanowił dowiedzieć się więcej o czymś ciekawszym.

Walter szukał jej. Sala główna, korytarz, bar ... Dokładnie, tam stała oparta o obity orzechowym drewnem blat. Uśmiechnął się trochę smutno, bowiem sytuacja niewątpliwie była smutna. Jednocześnie niewątpliwie jednak ucieszył widokiem dziewczyny. Podszedł do niej.
- Udało mi się wreszcie ciebie odszukać - powiedział ciepło.

Odwróciła się, wyciagnęła papieros i rzuciła go na podlogę, a potem po prostu wtuliła się w jego ramiona, nie mysląc juz o dziennikarzach, akwizytorach, szpikulcach, własnej biedzie- o niczym.
- Och Walt...- zamknęła oczy- Zabierz mnie... po prostu zabierz mnie gdzieś stąd...
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 13-04-2012 o 19:30.
Maura jest offline