Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2012, 23:58   #109
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Co mówiła mała? Że Grigori myśli zna...? Dobre sobie! Pesarkhal raczej w to wątpił. Jednak, jesli już... Wioskowy magik mógł mieć dostęp do najbardziej podstawowych czarów wykrywających myśli. Je caliszyta znał. Stolica Ziemii Trzech Rzek miała tylu magów, że niepodobnym było żyć w jej wysokich sferach bez ubezpieczenia się przed podstawowym arsenałem magików. Bo słabego czarnoksiężnika wynająć mógł praktycznie każdy pasza...

Ergo, Grigori mógł ewentualnie mieć dostęp do czaru wykrycia myśli. Rzadko działał, a jak działał - to wykrywał tylko świadome, powierzchowne myśli. Ot, trza było pilnować, o czym się myśli - i tyle.

Było to bardziej uciążliwe aniżeli trudne – tubylcy nie śpieszyli się zbytnio. Zanim doszli do skarpy, Pesarkhal zdążył zerknąć na nich przez lunetę i indagować Yagara o ich deformacje.

***
- Bahadur - odpowiedział głośno, płynnie wykonując niski ukłon - Z załogi „Gryfa“, którego wiatry przygnały do wybrzeża. Do waszej dyspozycji.
Ani na chwilę - nawet w najniższym punkcie ukłonu - nie stracił z oczu człowieka z wyspy. Zależało mu, żeby zauważyć jego reakcję na nazwę statku – a nuż zdradzi się czymś? Jakimś drgnięciem oznaczającym, że nazwa mu nieobojętna? To by oznaczało, że „Gryf” tu już był... a caliszyta nie uważał się za proroka, ale... dziewczynka, karawela, dziwaczny atak magiczny, niemoc kapitana... i wreszcie – ojczysta wyspa Papuszy? To było zbyt wiele, żeby zrzucić to na typowy zbieg okoliczności.

Pozostałej siódemki nie miał zamiaru prezentować. Gdzieś w podświadomości czaił się przecież zabobonny lęk – i wiara, że magicznie nie można nikogo przekląć, zabić na odległość... jeśli nie zna się jego imienia, nie?

Mężczyzna spojrzała na caliszytę i chwilę milczał. Jego twarz pozostała kamienna, czy raczej można by rzec tępa. Dyplomata jednak nie oceniał tak szybko i powierzchownie ludzi.
- Wy obce - zagadał w końcu tubylec - Czego tu chceta?
Dwaj zdeformowani ludzie za nim cały czas uważnie obserwowali resztę ekipy zwiadowczej.
- Grzmi, sztorm idzie. Źle płynąć w taką pogodę – odpowiedział prosto Bahadur – To zacumować chcemy. A jak zacumować, to dowiedzieć się, gdzie nas wiatry przygnały. I zapasy uzupełnić. Ale my nie złodzieje, grabić nie będziemy.
To było... dziwne. Papusza – jako żywo – była normalną dziewczynką. Czyżby kazirodztwo, a „zła krew” oznaczała pierwotnie domieszkę krwi spoza wyspy? Ale dość o tym – Pesarkhal zganił się i wyparł to z myśli. A raczej, co mogło być nawet bardziej prawdopodobne, ten człowiek udawał tłumoka...
- To wy burze sprowadzić - burknął mężczyzna - Tak jak wszystko co złe przybywa z daleka. Nie macie tu czego szukać. Nic tu po was. Lepiej se stąd zabierajta. Im szybciej tym lepiej.
- Burzy nie przywlekliśmy za sobą. Jak byliśmy dalej, to jej za nami nie było – odpowiedział prosto, wzruszając ramionami – I jesteście pewni? Następny statek z nadmiarem medykamentów to za lata przypłynąć może... – Bahadur udał, że się zastanawia.
Oczywiście, nie miał pojęcia, jak stoją z zapasem medykamentów... ale tubylcy – zdeformowani, powykrzywiani – wyglądali, jakby bardzo ich potrzebowali. Więc w razie czego – gdyby obiecał coś zbyt pochopnie – powinno dać się targować przez trzy-cztery dni i odpłynąć chwilę później. I tak przecież na tej wyspie nikt zostać by nie chciał... a wiecznie na Gwiazdę Południa i ozdrowienie kapitana czekać nie mogli.
- Nie kłam, śniady - ryknął mężczyzna - Burza to wasza sprawka. Odpłyńta stąd! Nic od was nie chcemy i nie potrzebujemy.
Bahadur westchnął i powoli – żeby nie dało się tego wziąć za groźbę – wydobył mapę, którą otrzymał od Atuara.
- Wskażecie, gdzie jest ta wyspa? – powiedział – Nie chcę, by wiatry znów nas na nią zagnały.
Mężczyzna wybuchnął szyderczym śmiechem, a po chwili dołączyli do niego dwaj zdeformowani ochroniarze. Śmiech dudnił pośród kamienistej plaży zasnutej mgłą. Bahadur i reszta grupy zwiadowczej usłyszał, że ze skarpy także dochodzi do nich salwy śmiechu.
- Co z was za żeglarze, jak nie wieta gdzie jesteście. Zabierajta se stąd, tak będzie lepiej dla was będzie.
- Żeglarze we mgle – odparł Bahadur – Dziwię się, że jeszcze takich nie widzieliście – dodał obojętnym tonem.
Mówił cicho i spokojnie, choć ktoś bardzo spostrzegawczy mógłby zobaczyć w jego oczach płomyki gniewu.
- I tam, skąd pochodzę, odwdzięcza się imieniem, kiedy ktoś się przedstawia – żachnął się. Bardziej na pokaz, niż normalnie. Chciał się dowiedzieć, czy to Grigori – bo jeśli tak, to byłby doskonałym zakładnikiem. Jeśli nie... cóż, musiał pograć trochę dłużej.
A strzelić w nich z armaty zawsze mogli. Ba!, łatwiej, jeśli byliby już poza zasięgiem tubylców.
- Musimy przeczekać sztorm – podjął później – Rozumiem, że nam nie ufacie. Ale ciąży na mnie odpowiedzialność za załogę. Moją załogę – powiedział wyraźniej, patrząc ich przywódcy w oczy. Niezbyt wierzył w jego szczerość... ale nie odniósł też wrażenia, by ów chciał mieć na rękach ich krew – Nie mogę ich narażać. Jeśli powiecie nam, gdzie zawędrowaliśmy, i dostarczycie na brzeg zapasy wody pitnej, to natychmiast po ustaniu sztormu wciągniemy je na szalupę oraz odpłyniemy.
Przywódca tubylców słuchał słów Bahadura z nienaturalnym wręcz spokojem. Jego twarz nie zdradzała żadnego grymasu, czy też miny. Cały czas jedno i to samo spojrzenie i jedna i ta sama mina. Caliszyta zastanawiał się, czy jakiś rodzaj magii, rasowej zdolność, czy kolejna deformacja spowodowana kazirodztwem.
- Mówiłem już, że wasze kłopoty nie są naszymi kłopotami. Odpłyńcie stąd, a nie będzieta mieć kolejnych. Nie ma dalej co po próżnicy gadać.
- Nie są – przyznał śniady mężczyzna – Ale szybciej się ich pozbędziemy, to szybciej odpłyniemy. Tego chyba chcecie?
Cudnie. Zaraz powinno dojść do gróźb... cóż, może tak i lepiej.
- Nie chcemy was tu - powtórzył głośniej mężczyzna - Tyle. Ostatni raz wam radzę, odpłyńta stąd. Wasze dusze i tak są już stracone.
Przywódca tubylców splunął pod nogi Bahadura i zrobił dłonią jakiś dziwny znak w powietrzu. Stojący za nim mężczyźni warknęli tylko groźni i wraz ze swym przywódcą zaczęli iść w kierunku skarpy, gdzie stała reszta powitalnej grupy.

Wyglądało na to, że tubylca uznał rozmowę za definitywnie zakończoną. Słowa Ragara o przesądności miejscowych tylko się potwierdziły. Widać nie mieli szczęści i trafili na bardzo niegościnną wyspę.
- Niech sobie idą... - mruknął Bahadur, patrząc na plecy odchodzących – Zasłużyli na gorszy los, ale szkoda na nich marnować armaty. Poradzę bosmanowi, by odpływać, gdy tylko sztorm przejdzie – wzruszył ramionami.
Bolało go tylko, że nie mógł zadać pytań o dziewczynkę... ale ona była smagła. Zupełnie inaczej niż ludzie z wyspy. Domieszka innej krwi? Może, nawet prawdopodobne... ale to by oznaczało, że „coś”, co w niej siedziało, przybyło na wyspę z zewnątrz. A wówczas i mieszkańcy niczego o niej nie wiedzieli.

Tyle, że to – bahadurowym zdaniem przynajmniej – nie było warte ryzyka. Wcześniej myślał, że tubylcy nie będą w stanie im nic zrobić... teraz nie był tego już taki pewien. Rozumiałby, gdyby zechcieli powitać ich z włóczniami. Tyle, że tego nie zrobili. Ale za to nie okazali ani odrobiny strachu... zupełnie tak, jakby przypływające okręty nie mogły im niczego zrobić. A przypływać musiały - „tak jak wszystko, co złe, przypływa z daleka...”. Zresztą, nawet gdyby był to pierwszy kontakt... to nadal było źle.

I nie chodziło tu o brak widocznych emocji. Pesarkhal gotów był uwierzyć, że z jakichś względów mieli ograniczoną mimikę... ale to nadal nie tłumaczyło tego, że całe spotkanie wyglądało, jakby przerabiali je dziesiątki razy. Poszło im bardzo sprawnie, żaden nie dał żadnej oznaki lęku... a wreszcie wszyscy pozwolili sobie na szyderczy śmiech. W obliczu dwunastu uzbrojonych mężczyzn. Uzbrojonych – ani chybi – lepiej niż ktokolwiek w tej bandzie.

To zresztą aż prosiło się o sprawdzenie.
- Yagarze, jeśli jest taka możliwość, chciałbym, byś spróbował wyczuć na nich magię - zastopował, zastanowił się i dodał - Na wyspie też. Jeśli możesz wyczuć jakąś wielką emanację...
A reszcie wydał polecenie zbierania się do odpłynięcia.
 
Velg jest offline