Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2012, 09:30   #90
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Nie o grzechy mnie pytaj
co zostało we mnie
Ile szczerości tego co już było dawno
ile uśmiechów wcześniejszych od myśli
niewinności jak długowłosego jamnika
albumu z wierszem "kto bibułę buchnie niech mu łapa spadnie"
snu od bólu głowy
liścia wiązu co drapie
serce widzącego bez okularów
barwy której się uczyłem jak muzyki
kamienia wystrzelonego z procy który nie doleciał jaszcze do ziemi
modlitwy szumiącej jak ogień
siostry przy rodzinnym stole jak niebieska ostróżka
pokazującej mi język po drugiej stronie lampy
słów wciąż czujnych by nie uśpić krzywdy
sumienia tak wiernego jak anioł i zwierzę
i tego niewidomego - co dalej
Twardowski Jan, Co zostało we mnie






WSZYSCY




To, co działo się w wielkiej sali już dawno przekroczyło granicę koszmaru. Zburzyło ją jednym szaleńczym wydarzeniem.

Trójka ludzi, zabłąkanych w opuszczone przez Boga miejsca, zagubionych w swoich własnych lękach i pokusach, zabłąkanych w pragnieniach życia, stojących nad krawędzią szaleństwa, musiała jakoś przetrwać to, co się działo na ich oczach.

Teresa pełzała w stronę porodu. Czuła zapach krwi, czuła lepkość podłogi na której spoczywały jej ręce i kolana. Chciała ujrzeć twarz. Chciała ujrzeć twarz rodzącej. I ujrzała. A potem wrzasnęła szaleńczo, a wrzask ten pozostał bez echa. Bo w miejscu, w którym teraz się znajdowała wszyscy krzyczeli.


Hirek nie dał rady. Nie wytrzymał. Wybiegł z „sali porodowej” ścigany przez własne koszmary. Pędził na oślep korytarzem ślizgając się na jakiś organicznych szczątkach, których wcześniej tutaj nie było. Gnał przez ciemność, przez mgłę, przez dziwaczne opary, byle dalej od koszmaru, z jakim przyszło mu się spotkać.


Patryk zawierzył słowom wyimaginowanego księdza z cali. Kawałkiem szkła otworzył sobie ciało, ofiarując ból i cierpienie. Liczył na cud. Ale przecież w głębi duszy zawsze wiedział, że coś takiego nie istnieje. Istniał tylko ból i gorąca krew spływająca z rany, brudząca ciało.

Grzesiek próbował kijem sforsować miękką, organiczną ścianę, ale szybko okazało się, że nie ma na to szans. Że z jakąkolwiek siłą by nie uderzał, to ściana się nie podda. Nie otworzy przed nimi ponownie. Słabł, tracił siły, a przed oczami latały mu mroczki. Dał sobie spokój, kiedy kij trzasnął mu w rękach, a jakaś drzazga wbiła mu się w dłoń.

Wanda próbowała powstrzymać atak Basi. Przemawiała do niej łagodnie, próbowała oderwać uwagę młodej Zielińskiej od tego, co działo się wokół nich. Od wrzasków, od zarastającej ściany, od krwi, od bólu poranionych stóp.

Kropla krwi Patryka spłynęła na brudny beton. Uderzyła rozchlapując się na podłodze.

Grzmot i podmuch, niczym fali uderzeniowej, przetoczył się po sali – gdzie krwawił Grzesiek i skulona w pobliżu łóżka porodowego wyła obłąkańczo Teresa. Przetoczyła się po korytarzu, po którym uciekał Hieronim oraz przez miejsce, gdzie Wandzia pomagała Basi, a Grzesiek próbowała sforsować nieustępliwą ścianę.

Wszyscy poczuli ból, a kiedy otworzyli oczy z wrzaskiem, zobaczyli mniej lub bardziej znajome ściany i łóżka.

Wszyscy, poza jedną osobą.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wtariNLBlAw&feature=related[/MEDIA]





PATRYK GAWRON



Obudził się w celi z krzykiem siadając na pryczy. Przez małe, zakratowane okienko do środka wpadał szarawy brzask świtu. Noc skończyła się.
Patryk spojrzał na dłoń i zamarł z bijącym sercem.
Na dłoni widział paskudną, zrośniętą bliznę. Długą, siną szramę, ułożoną dokładnie, jak cięcie, które zadał sobie rozbitą butelką.
Blizna promieniowała boleśnie na całą rękę. Czy mu się tylko wydawało, czy palce miał mniej sprawne, niż wcześniej.

Ból i cierpienie

Przypomniał sobie słowa księdza z celi.

Poświęcenie

Patryk siedział na pryczy i wpatrywał się w swoją rękę. Długo, z całkowitą pustką w głowie. Stracił poczucie czasu, ale nic sobie z tego nie robił.

W takim stanie zastali go policjanci, mający za zadanie przygotować więźnia do zabrania z aresztu na kolejne przesłuchanie. Jako, że nie mogli nawiązać z nim żadnego kontaktu, posłali po odpowiednich specjalistów.

Po godzinie bezskutecznej próby porozmawiania z więźniem psycholog policyjny pokręcił głową.

- On nie symuluje – poinformował policjantów. – Musimy zabrać go na badania.




HIERONIM BUŁKA



Obudził się z wrzaskiem w swojej własnej pościeli śmierdzącej potem i strachem.
Przez chwilę krzyczał jeszcze szaleńczo, machając rękami, ale w końcu uspokoił swoje rozszalałe serce.

Spojrzał na budzik. Pokazywał piątą trzydzieści rano. Za jakiś czas i tak musiałby wstać i przygotować do wyjścia do pracy. Przez chwilę prawie szaleńczo zaśmiał się z tego, jak dziwacznie wypada ta myśl w konfrontacji z koszmarem.

Ale wiedział, że nie był to zwykły sen. Był tego pewien. Może dlatego, że koszmar był zbyt wyraźny, zbyt realistyczny, zbyt wiarygodny i szalony, idealnie uzupełniający wcześniejsze omamy, jakich Hieronim doświadczył.
A może dlatego, że bose stopy miał poranione, pokryte żwirem i kawałkami szkła.

Rany nie były duże, ale i tak wymagały dezynfekcji i jakiegoś opatrunku.

Co z tego, kiedy Hieronim nie za bardzo wiedział, co ma teraz zrobić.

Przeskakiwał z chęci podniesienia słuchawki i zadzwonienia do innych uczestników tego snu, a chęcią powrotu do łóżka, przykryciu głowy kołdrą i zapomnieniu o wszystkim, co mu się przytrafiło.

Bał się. Bał się potwornie. Jak nigdy do tej pory.




WANDA JAWORSKA



Dusiła się. Obudziła się z koszmaru czując, że się dusi, jakby część cierpienia Basi w jakiś sposób udzieliło się i jej.
A wtedy zorientowała się, że znajduje się w swoim łóżku, a jej twarz zasłania poduszka.

Matka! – to była jej pierwsza myśl. – Matka ją dusi poduszką!

Ale po chwili do przerażonego umysłu dotarł fakt, że to ona zwyczajnie leży na brzuchu, z buzią wciśniętą w poduszkę. Poderwała się z jękiem.

Przez zasłony do pokoju wlewały się pierwsze promienie szarówki. Spojrzała na cyferblat budzika. Zadzwoni za piętnaście minut. Dzisiaj w końcu jest poniedziałek i musi jechać do pracy.

Do pracy?

To wydawało się jej jeszcze większym szaleństwem, niż ten dziwnie realistyczny koszmar, którego doświadczyła przed chwilą.

Wstała z łóżka i natychmiast z sykiem do niego wróciła.

Podłoga była lodowato zimna i lepka.




GRZEGORZ WICHROWICZ



Grzesiek wyrwał się ze snu w miejscu, w którym położył się na spoczynek. Nie krzyczał, nie wrzeszczał, nie panikował, – chociaż intensywność doświadczonych koszmarów wymykała się jakimkolwiek próbek klasyfikacji i zrozumienia.

Przez chwilę siedział w tracącej ciepło pościeli przyglądając się otoczeniu w bladym blasku poranka. Wsłuchiwał w odgłosy dochodzące z mieszkania i zza okna. Zwyczajne, rozpoznawalne, zrozumiałe. Próbował w ten sposób, poprzez muzykę rzeczywistości, poukładać sobie w głowie szczegóły snu.
I wtedy poczuł, że coś ciepłego spływa mu po dłoni, w której trzymał kij w tym obłąkańczym koszmarze.

Zmartwiał czując, że za chwilę zwymiotuje z przerażenia.

Dłoń była zraniona i krwawiła. A z miękkiego ciała wystawała paskudna drzazga. Drzazga z badyla, którym Grzegorz próbował sforsować „żywą” ścianę.

W tym samym momencie, kiedy pomyślał o koszmarze, na jego oczach kawałek drewna zmienił się w coś przypominającego dym lub smużki czarnej mgły i rozpłynął w nicości. Jednak ranka pozostała.


Zaczynał się kolejny dzień.

Grzesiek wiedział już, że zostały mu jedynie dwa dni, a siły, które chcą go dopaść, dopadną go niezależnie od tego, gdzie i jak się skryje. Jego, a potem – miał pewność że tak się stanie – kolejnych jego przyjaciół.

Tylko dlaczego?

Jego artystyczna dusza wiedziała, że właśnie w tym „dlaczego” skrywa się klucz do ocalenia.

Inaczej po kolei skończą jak Andrzej czy Czarek.

Nie miał sił, lecz musiał je jakoś znaleźć. Zrobić coś, co ocali jego i przyjaciół. Teraz, kiedy jego życie zaczynało się jakoś układać, nie miał zamiaru go stracić.




TERESA BUŁKA – CICHA



Teresa rzadko krzyczała ze strachu. Była na to zbyt opanowana. Zbyt silna.

Teraz jednak, kiedy ujrzała twarz rodzącej kobiety, wrzeszczała przeraźliwie. Aż do ochrypnięcia.

Spojrzała bowiem w zwierciadło. Rodząca kobieta miała jej twarz i jej ciało, a dziecko, które mężczyzna wyciągał z jej wnętrza ...

Antek.....

Dziecko miało twarz jej synka. Z drobnymi szczegółami. Zęby rekina i czarne, jak kałuże zastygłej krwi oczy.


Obudziła się w skrzydle więziennym szpitala, krzycząc i wrzeszcząc bez opamiętania.

Nawet nie zarejestrowała faktu, kiedy do sali wbiegli pielęgniarze i zrobili jej zastrzyk.

Odpłynęła w kolejny sen. Tym razem pozbawiony majaków.




BARBARA ZIELIŃSKA



Podłączone do kroplówki i aparatury medycznej ciało Basi leżało w szpitalnym łóżku. Jej głowę pokrywała gruba i czysta warstwa bandażu, a lewa ręka zawieszona była na prowizorycznym wyciągu.

Basia widziała swoją własną twarz. Pustą, pozbawioną wyrazu i bladą. Stała w szpitalnej sali obok własnego lóżka. Wiedziała, że nie jest najlepiej, kiedy z jej pokoju wywieziono inna ofiarę jakiegoś wypadku. W dużym pośpiechu. Ranna osoba już nie wróciła do pokoju. Pielęgniarka przyniosła nową pościel, prześcieliła lóżko, które czekało na kolejny przypadek. Potem chwile w milczeniu zakręciła się przy Basi, poprawiając rurki i igły wystające z jej ciała i wyszła.

Matka pojawiła się w pokoju kilka godzin później. Zapłakana, usiadła koło jej łóżka ujmując dłoń córki w swoją. Mówiła coś, ale Basia nie słyszała ani jednego słowa. Zorientowała się, że nie słyszy dźwięków. Widzi jedynie obraz szpitalnej sali. Zamglony i niewyraźny, jak przez mgłę lub w starym telewizorze.

- To nie może skończyć się w ten sposób – usłyszała czyjś głos obok siebie.

Odwróciła się zszokowana, bo poznała głos.

- Andrzej – wyszeptała.

- Oni już płacą cenę – powiedział Andrzej Czuba.

Wyglądał normalnie. Nie miał na sobie ani ran, ani kolczastego drutu.

- Płacą cenę, której nie wiedzieli, że muszą zapłacić.

Chciała o coś zapytać, ale Andrzej położył palec na ustach.

- Za wszystko trzeba płacić, Ziółko.

Zamknęła na moment oczy.

- Oni nie pozwolą ci umrzeć w ten sposób.

Zaczął blaknąć.

- Nie w ten sposób, Basiu – dodał. – Najpierw będziesz musiała poczuć strach, poczuć ból, a łańcuchy Kata rozerwą twoja ciało na strzępy.

Głos Andrzeja stał się inny. Zimny, okrutny, obcy.

- Ale to nie jest najgorsze, Ziółko. Najgorsze jest to, co zrobią naszej duszy.

Zniknął.

- Nie daj im się.

Ostatni szept wybrzmiał prawie niesłyszalnie. A widmo Basi zostało samo w pokoju z matką.
 
Armiel jest offline