Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2012, 18:39   #2
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Próbował oddychać głęboko i regularnie, ale im bardziej się starał, tym w efekcie gorzej mu wychodziło. Widocznie nie w każdej sytuacji można przybrać na zawołanie iluzję wewnętrznego opanowania i spokoju ducha, korzystając z wachlarza szeroko znanych, "sprawdzonych" trików. Noel westchnął do siebie cicho i z trudem przecisnął się przez stojący w przejściu gęsty tłum snobów. Wystąpił naprzód i gdy jego pole widzenia zwiększyło się wystarczająco, by móc bez przeszkód przeszukać wzrokiem salę, znalazł zarezerwowany w jej rogu stolik dla dwóch osób. Był jeszcze pusty, co nieśmiało podszepnęło mu, że być może będzie mieć jeszcze trochę czasu na ostateczne przygotowanie się do spotkania. To dobrze. Kolejny raz sprawdził niespokojnym ruchem czy pudełeczko tkwi bezpiecznie w prawej kieszeni pożyczonej marynarki i w końcu zajął wybrane miejsce.

Restauracja była koszmarnie droga, ale odznaczała się za to wysoce pożądanym w tych okolicznościach romantycznym klimatem. Dominował delikatny, przyjemny przepych, uzyskany poprzez mnogość motywów kwiatowych oraz różnorodność nieco prowincjonalnych i myśliwskich akcentów - wszechobecnych w tradycyjnych dekoracjach, które ozdabiały każdą wolną przestrzeń. Noel przesunął wzrokiem po niezaprzeczalnie eklektycznym wystroju sali. Wbrew pozorom świetnie to ze sobą współgrało, ale nie wiedział, czy i Jean się spodoba. Pomimo powierzchownej skromności, podświadomie żywił skrytą nadzieję, że będzie prawdziwie oczarowana.




Nie spóźniała się, to on przyszedł za wcześnie. Po trosze z konieczności, a po trosze dla zabicia czasu wdał się z kelnerem w krótką pogawędkę na temat menu i polecanych dań. Zapewne nie uzyskałby od niego wiele konkretnych informacji, gdyby ten nie poszedł po bardziej doświadczonego kolegę, który dysponował znacznie większą wiedzą na temat składu poszczególnych posiłków oraz występujących w nich alergenów. Noel na pewno nie miał w planie na dziś żadnej katastrofy, czy bezzwłocznych interwencji pogotowia. Wzdrygnął się na myśl o Jaenelle odjeżdżającej na noszach po posmakowaniu niewinnie wyglądającej dekoracji ze startych orzechów.

Po skończeniu rozmowy podziękował rozmówcy za doradę, po czym zwrócił uwagę na gwałtowny ruch otwierających się drzwi. Odwrócił się, tak jak za każdym razem ciekaw, czy tym razem ujrzy w nich znajomą sylwetkę.

Jaen. W całej swej okazałości. Zdawało mu się, że wyróżnia się na tle innych ludzi autentycznym, zewnętrznym blaskiem, czy swoistą aureolą bogini, jaką w istocie dla niego była. Zdjęła płaszcz, po czym posłała mu promienny uśmiech, a jej widok rozwiał wszelkie wątpliwości i niepewność z serca Noela.

*

Chłopak powiódł wzrokiem po kelnerze oddalającym się z lwią częścią jego miesięcznej pensji instruktora pływania. Talerze po pysznych, sycących posiłkach też zniknęły bez śladu, zastąpione lakonicznym paragonem i jakże pretensjonalnymi imitacjami młynków, snopków, czy przepiórczych jaj. Kątem oka zauważył, że Jaen wyciera usta. Na początku, po ujrzeniu cennika, nalegała by wyjść, ale w końcu dała się przekonać i została, nie rezygnując wcale z pielęgnowania rosnącej w niej podejrzliwości. Noel jednak nie złamał się i ani słowem nie wspomniał z jakiej okazji się spotkali. Wiedział, że wkrótce będzie musiał, ale każda okazja nie wydawała się być tą odpowiednią. Może "ten moment" czekał dopiero pod Wieżą Eiffle'a po tygodniu spędzonym w Paryżu? Albo na pełnym morzu, po przyjemnościach luksusowego rejsu? Wzdrygnął się. Po katastrofie Isobel wolał nie wchodzić na pokład z nikim bliskim.

Po skończonej kolacji zdecydowali się przespacerować wzdłuż wysokiego, skalistego brzegu morza. Plaża była położona niedaleko restauracji, ale do jej piaszczystej części, znacznie przyjemniejszej i wygodniejszej, prowadziła droga wystarczająco długa, by nie chciało się nią iść. Toteż skierowali się w drugą stronę w kierunku mola.

Słońce do końca jeszcze nie zaszło i Noel rozkoszował się jego ostatnimi promieniami. Powoli chłodniało, zwłaszcza gdy wiatr zaczął mocniej wiać, ale on tego zupełnie nie odczuwał, rozproszony przez sekretne pulsowanie dłoni Jaenelle, ściśniętej w jego własnej. Przystanęli dopiero, gdy doszli do końca pomostu. Zamknął oczy, smakując w ustach słony, irlandzki wiatr, po czym pocałował ją delikatnie w policzek. Słodko zaskoczona, obróciła się do niego z niepewnym uśmiechem.
Już nie ma odwrotu. Przyklęknął.

- Jaenelle… - wyciągnął z kieszeni pudełko, otworzył je. Nie był pewny, czy się rumieni, ale w każdym razie miał nadzieję, że tego nie widać. - Wyjdziesz za mnie?

Bał się spojrzeć w górę. Chwila słabości. Czekał. To był najważniejszy moment w jego życiu, ale trwał za długo. O sekundę. I drugą. Trzecią.

- Och… - przełamała milczenie. Pudełko zaczęło ciążyć, jakby ważyło tonę. - Nie wiem co powiedzieć.

Noel się nie odezwał, skoro nie wiedziała, co powiedzieć.

- Daj mi trochę czasu, dobrze...? - zaczęła niepewnie. - Wiem, pewnie nie takiej reakcji oczekiwałeś… - westchnęła. - Boże, powinnam się domyślić.

Wstał. Faktycznie, zdawała się być w szoku.

- Noel, przecież jesteśmy tacy młodzi… Jeszcze będziemy mieć na to tyle czasu. Przecież jutro dopiero składam papiery do Dublina, nie będziemy przecież wiecznie tkwić w tej dziurze. Całe życie jeszcze przed nami. Muszę też porozmawiać z ojcem…

- Tak, bo jego zdanie nagle zaczęło cię tak bardzo obchodzić… - zaczął odchodzić w kierunku barierki. Sprawnym ruchem przeskoczył i usiadł na niej, tyłem do Jaenelle.

- Weź się nie obrażaj. Daj mi trochę czasu, wracam za trzy dni. Nie wiem co mogę więcej powiedzieć… - westchnęła, rozkładając ręce.

- Wcale się nie obrażam. Wszystko rozumiem, naprawdę.

W rzeczywistości nic nie rozumiał. Jeśli go kochała, nie powinna mieć wątpliwości. Poczuł swojego rodzaju bolesne napięcie, stopniowo narastające. Jakby ktoś próbował przedrzeć się niewidzialnym wiertłem dentystycznym przez jego czaszkę. Było to coś nowego - głowa rzadko go bolała. Widocznie uznała, że teraz jest na to odpowiednia pora.
Ale nie, nie była. Wiatr się nagle wzmógł, a fale jakby przybrały na sile.

- Noel, wracaj stamtąd, jest zbyt niebezpiecznie. Choć, wracajmy do domu. Noel!

Chłopak westchnął i zarzucił nogami, by z powrotem stanąć na podeście, ale poręcz okazała się zbyt śliska. Poczuł, jak wysmykuje mu się z rąk.

Spadł.

***


Cet air qui m'obsède jour et nuit
Cet air n'est pas né d'aujourd'hui
Il vient d'aussi loin que je viens
Traîné par cent mille musiciens



Ale w rzeczywistości wcale nie spadł. Wręcz przeciwnie - leżał bezpiecznie na ciepłej, suchej trawie, a słońce zdawało się wypalać na jego skórze spokój, komfort i zadowolenie. Drobne prądy letniego wiatru ochładzały go, a chmury nad jego głową formowały się w kształty, jakich nawet najbardziej wybujała wyobraźnia nie zdołałaby wyimaginować.

Nie był sam. Czuł przy sobie obecność istot tak znajomych, tak bliskich, a jednocześnie zbyt odległych i nierzeczywistych, by to uczucie mogło być autentyczne. Chciał z nimi porozmawiać, ale dźwięk jego głosu zdawał się omijać mgliste postacie i trafiać jedynie do otaczającego je gąszczu wspaniałych, wysokich drzew i słodkich, owocowych krzewów. Noel nie wątpił, że był w raju.

Przez wiatr, lub może przez sygnały jakiejś wyższej, eterycznej percepcji, do jego uszu docierały słodkie nuty antycznej melodii, za którą, jak wnet sobie uświadomił, tęsknił całe życie. Wdzierała się do jego serca, wwiercała w umysł, docierając zarówno do najmroczniejszych, jak i do najbardziej jasnych i prawych fragmentów jego jaźni. Pojedynczy głos instrumentu, stanowiący jakby najbardziej organiczną tkankę rzeczywistości, spleciony w najbardziej intymne warstwy uniwersum, zdawał się być wygrywany przez sto tysięcy muzyków, a może tylko jednego - Noel nie potrafił się zdecydować. Wiedział jedynie, że musi odnaleźć jego źródło.

- Jaen, chodź… - mruknął ciepło, wyciągając otwartą dłoń w bok i oczekując na znajomy uścisk.

Ale Jaen nie było.

*

- Witajcie, w końcu was odnalazłem…

Noel zaczął się zastanawiać, czy postać, która przed nim widniała, była pewnego rodzaju bogiem, elfem a może odmianą syreny… Jednak to nie miało znaczenia, liczyła się tylko ta melodia. Nie śmiał mu przerywać, ani prosić, by zaczął ją znów wygrywać.

- Jestem Oracle, Boska Wyrocznia… - rozmówca przedstawił się i uśmiechnął. Noelowi nie przyszłoby do głowy kwestionować prawdziwość jego słów, w tym momencie zawierzyłby we wszystko, bez względu na to, co mężczyzna by nie powiedział.

- Jesteście wybrańcami - zaczął lakonicznie. - Tylko wy jesteście w stanie zapobiec Apokalipsie, drugiemu Ragnarokowi, które grozi nie tylko Niebu i Piekle, ale także i waszym światom. Zły duch Arymon przebudził się z wielotysięcznego snu. A raczej, ktoś go uwolnił…

"My? Wybrańcami?" Oracle zdawał się czytać w jego umyśle, bezzwłocznie zaczynając wyjaśniać tę kwestię.

- Już kiedyś z nim walczyliście… - wskazał na nich palcem. - Dawno, dawno temu… Ale z każdym nowym wcieleniem zapominaliście o tym. Czas się obudzić. Musicie się obudzić… inaczej - ptaszek, którego Noel, pochłonięty postacią wyroczni, dopiero teraz dostrzegł, odleciał z jej ramienia w stronę słońca. - Inaczej nastąpi koniec. Świat, jaki znacie, przestanie istnieć. Nie patrzcie na mnie jak na kogoś, kto postradał zmysły.

Noel wcale nie patrzył na niego w ten sposób, nie wiedział jak inni…

- Jakim cudem mogę widzieć? Nie zawsze da się wszystko zobaczyć oczami… Czasem trzeba też czuć sercem. Nie mam za dużo czasu, aby wam wszystko wyjaśnić - zgrabnie ukończył temat. - Za trzy dni przyjdą po was. Przygotujcie się.

Noel zamknął oczy. "Przygotujcie się".

Spróbował zaczerpnąć powietrza, ale zamiast tego zaczął się dusić…

***


I w rzeczywistości się dusił. Lodowata woda obmywała całe jego ciało - od stóp do głów. Wzdrygnął się gwałtownie, dzięki czemu szybko otrzeźwiał. Musi się wydostać. Musi płynąć w górę. Mógłby przysiąść, że przez morską toń widzi rozpaczliwie wyciągniętą w jego kierunku dłoń Jaenelle.

Zaczął wykonywać regularne ruchy rękami, starając się wypłynąć w górę.

Lecz tak szybko zaczął słabnąć...
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 15-04-2012 o 19:20.
Ombrose jest offline