Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2012, 19:41   #15
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Brutal

Trawa miała jakiś dziwny posmak w tym miejscu. Metaliczny. Ktoś tutaj niedawno zginął. Lub może niedługo zginie. Brutal nigdy nie był pewny, czy to faktycznie trawa inaczej smakuje, czyż to tylko jego przeczucia. Po tym jak ostatniego „opiekuna” musiał dźwigać przez trzy dni do zamku, tylko po to aby dowiedzieć się, że od tygodnia nie żyje, wolał być ostrożniejszy w osądach. Do swoich aktualnych „opiekunów” też wolał się nie przyzwyczajać. Patrzył teraz na nich, jak zbiegają w dół zbocza, wrzeszcząc i machając bronią i zastawiał się, czy jak któryś zginie, to znowu każą mu taszczyć trupa. Na szczęście do zamku było w miarę niedaleko, więc przynajmniej nie zdąży mu się zaśmierdzieć na grzbiecie...

Najemnicy

Wszyscy z wyjątkiem Alberta i Corvina, gremialnie ruszyli w dół zbocza, w kierunku ostatniego wozu w kolumnie. Do karawany mieli jednak jeszcze kawałek. Napastnicy byli bliżej i cześć z nich poruszała się konno. Jeźdźcy, z Łowcą Czarownic na czele przejechali wzdłuż karawany, atakujących broniących jej ludzi. Jeden cisnął pochodnie na wóz stojący na środku strumienia i przykrywająca go płachta błyskawicznie stanęła w płomieniach.

Część najemników von Antary czekała z oddaniem strzałów, do znalezienia się pod osłoną wozów, inni strzeli jak tylko znaleźli się w odpowiedniej odległości. W powietrzu świsnęły strzały, bełty i kule. Najwięcej hałasu zdecydowani robił nowy w drużynie Lothar. Tym razem jednak chybił i jego potężna bron nikomu nie zrobiła krzywdy. Vogel też dziś nie miał swojego dnia do kuszy. Podobnie jak strzelający z pobliskich krzaków Albert. Dla niego odległość było dużo większa, poza tym część celów zasłaniały wozy. Ciśnięty przez Gislana nóż, też utkwił gdzieś w trawie, nie czyniąc nikomu krzywdy. Na szczęśnie nie wszyscy mieli pecha.

Popis umiejętności strzeleckich dał Moperiol. Wzięty przez niego na celownik jeździec zdążył oddać strzał z pistoletu, w kierunku ukrytych za wozem ludzi, ale to było ostatnie co w życiu zrobił. Strzała elfa trafił go dokładnie między oczy a grot wyszedł z drugiej strony. Koń zatrzymał się nagle a jeździec zwalił się na ziemie. Drugiego konnego zastrzelił Felix. Ten też wcześniej sam wystrzelił, ale trafiony przez łowcę nagród, spadł z siodła. Noga utkwiła mu w strzemieniu a oszalały koń poniósł gdzieś w stronę lasu, wlokąc nim po ziemi, jak szmatą.

Elise i Hainz uznali, że nie ma sensu się rozdrabniać i wzięli na celownik przewodzącego napastnikom Łowcę. Dokładniej zaś konia, na którym jeździł. Trafili obydwoje. Jedna strzała utkwiła w szyj ogiera, druga trafił go w nogę. Zwierz musiał być jednak szkolony do walki, bo mimo ran nie zrzucił jeźdźca. Eisenherz zdołał zatrzymać wierzchowca i zeskoczyć zręcznie z jego grzbietu. Akurat na czas, aby zmierzyć się z nadciągającym ze wzgórza Mierzwą.

Mierzwa

Kozak dość szybo zorientował się, że jest w swoim ataku na Łowcę Czarownic osamotniony. Początkowo nic sobie z tego nie robił i już w pierwszym ataku zdołał przełamać obronę przeciwnika, zadając mu cięcie w ramię. Rana był niegroźna, ale pierwsza krew był jego. Potem było już gorzej. Mimo, że Łowcę chronił ciężki, stalowy napierśnik to poruszał się bardzo szybko. ~~ Nie dobrze, zaraza, nie dobrze. ~~ myślał gorączko Mierzwa z coraz większym trudem odpierając kolejne ataki. Eisenherz był dobry. Bardzo dobry. Za dobry, dla osamotnionego kozaka. Dmuch tylko cudem uniknął kolejnego sztychu, wobec następnego był bezradny. Łowca ciał go z góry, przez bark, pierś, aż po brzuch. Broczący krwią Mierzwa upadł na kolana, wypuszczając z dłoni szablę a stojący nad nim Łowca uniósł miecz do ostatniego ciosu...

Reszta

Piesi napastnicy dopadli pierwszy z wozów na kilka sekund przed tym, jak do ostatniego dobiegli ludzie von Antary. Załogi wozów stawiły im dzielnie czoła, ale już wcześniej były przetrzebione aktami konnych. Idący im w sukurs najemnicy też w pierwszej kolejności skupili się na jeźdźcach. Jednym wyjątkiem był Gottri, który z toporem zaszarżował na wielkiego wojownika z włócznią. Przeciwnik był prawie dwa razy wyższy od wiekowego krasnoluda, ale szybko znalazł się w defensywie. Włócznia dawała mu przewagę zasięgu, ale brodacz był szybszy i silniejszy. Zajęło mu to chwile czasu, ale w końcu przełamał obronę włócznika i rozsiekał go toporem. Jednak w międzyczasie reszta napastników rozbiła to, co zostało z karawany, zabijając wszystkich jej obrońców poza jednym.

Mniej więcej w tym samym czasie Taliana wskoczyła na kozioł ostatniego wozu w kolumnie, wrzeszcz na prowadzącego go człowieka. Jak się okazało bezpodstawnie, bo z czaszki sterczał mu bełt. Elfka kopniakiem zrzuciła go z ławki, chwyciła lejce i pokrzykując na muły poczęła zawracać. Pozbawieni nagle osłony najemnicy rozpryśli się na boki, klnąc na czym świat stoi. Następny wóz w kolumnie palił się najlepsze, co więcej, stał na środku brodu, więc ciężko było go ominąć i nie dawał żadnej osłony. W dodatku, kiedy ruszyli w kierunku walczących na drugim brzegu zbrojnych, trawiący pakę ogień musiał trafić na coś łatwopalnego i wszystko wybuchło, unosząc pojazd dobry metr w górę a stojących najbliżej ludzi powalając na ziemię.


- Panie szybko! Mamy ją! -

Do Łowcy czarownic podjechał ostatni ocalały jeździec, podając mu rękę, aby mógł wspiąć się na siodło za nim. Eisenherz, zanim wskoczył na konia, nachylił się nad ciężko rannym kozakiem sycząc przez żeby z nienawiści.

- Ona spłonie! Wy też, niedługo po tym! -

Kozak nie mógł się nawet ruszyć. Mógł tylko patrzeć, jak obciążony dwójką jeźdźców koń przesadza strumień i kieruje się na czoło kolumny.


Atakujący przód karawany piesi, obsiedli jak muchy drugi wóz w kolumnie i strzelając batem ruszyli na przód. Podwieziony przez kompana Łowca Czarownic zeskoczył z konia na kozioł i osobiście kierował wozem. Gottri i jedyny ocalały członek karawany musieli skryć się za pierwszym unieruchomionym pojazdem przed ostrzałem z kusz i ciskanymi w powietrzu toporkami.

Reszta najemników brodząc po pachy w wodzie przeprawiła się w końcu przez strumień, na drugi brzeg i ostrzelała uciekający wóz z łuków i kusz. Nawet Lothar zdążył przeładować rusznice i oddał drugi strzał w tej krótkiej potyczce. Z krzaków gdzie skrywał się Albert z Corvinem wystrzelił pocisk magicznej energii. Z uciekającego pojazdu spadły dwie postacie, ale sam wóz i eskortujący go konny pędzili już traktem w stronę lasu.

- Kurwa! -
Zaklął siarciście Gislan
- No. -
Potwierdził cierpko Vogel.

W potyczce zginęło pięciu pieszych i dwóch konnych napastników, jednak pozostała trójka uciekała właśnie z jednym z wozów. Sami najemnicy, nie licząc wykrwawiającego się na trawie Mierzwy, wyszli z potyczki bez szwanku. Z ludzi karawany, przy życiu został jeden, ale zanim zdążyli go zapytać, kto on, rozległ się krzyk.

- NIEEE! -

Głos należał do umierającego człowieka, opartego o koło jednego z wozów. Z piersi sterczały mu dwa bełty a z potwornej rany brzucha na trakt wylewały się wnętrzności.

- Ratujcie ją! Musicie, ją odzyskać, inaczej... Mistrz... Bez niej nie będzie można odprawić... wszystko będzie stracone... bez niej nie da się... Oni wszyscy umrą a potem... Jak to straszenie boli... -

Nie zdołał powiedzieć nic więcej. Usta poruszały się jeszcze bezgłośnie, ale człowiek już nie żył.

- To był Kristian, człowiek czarownika. - odezwał się jedyny ocalały z masakry członek karawany - Ja jestem Kacper Jager a Wy się spóźniliście. -
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 15-04-2012 o 22:10.
malahaj jest offline