Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2012, 00:25   #12
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Aaron Camfrey
- Cambridge, UK -


Zadziwiające, że po pewnym czasie nawet ulice pełne nieprzytomnych ludzi, nie robiły na nim większego wrażenia. Początkowo liczył jeszcze, że cokolwiek dotknęło tych ludzi, nie rozprzestrzeniło się na całe miasto. Niestety pokonując kolejne metry, stopniowo zaczynał w to wątpić. W którą stronę by nie spojrzał, dostrzegał tylko ciała zastygnięte w przerażającym bezruchu. Zacisnął zęby i parł przed siebie. Nie mógł im pomóc, nawet gdyby chciał. Uparcie wmawiał więc sobie, że wszyscy żyją podobnie jak ta jedna osoba, której stan sprawdził pod mieszkaniem Alice.

Odruchowo przyhamował kiedy dobiegł do East Road. Nawet jednak na głównej drodze próżno było szukać jakiegokolwiek ruchu. Błyskawicznie pokonał jezdnię i zniknął we wnętrzu Grafton East Car Park. Ledwie kilka chwil później stał już przy pożyczonym Audi. Wskoczył do środka i uruchomił silnik. Początkowo tego nie zauważył, ale po przekręceniu kluczyka w stacyjce, włączyło się również radio.

Z głośników popłynęło dziwne buczenie. Dopiero po chwili odezwał się jakiś obcy głos. Z początku ten sam, nie tak dawno słyszany bełkot. Sam uznał to za dziwne, z jakiegoś jednak powodu zaczął wyłapywać poszczególne słowa. Szczególnie końcówka była aż nazbyt wyraźna.

...
Przysłońcie wzrok, zabierzcie dech
Niech węzłów swych użyczy śmierć.


***

- To przyszłość ale odległa. Ten jeden obraz pokazuje to co wydarzy się lada dzień. Kto wie, może to co już się dzieje.

Głos matki wyrwał go z lekkiego odrętwienia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że stoi w pracowni malarki, która leżała nieprzytomna tuż za jego plecami. Brigid natomiast stała tuż obok niego. Wspólnie wpatrywali się w obraz z tajemniczą postacią pośród morza lawy.

Zupełnie tak jak ledwie wczoraj. Zaraz ... Jak to było w ogóle możliwe?

- Aaron, wszystko w porządku? - Matka zwróciła się do niego ze szczerą troską.




Kevin J. McGregor
- Boston, USA -


Tych kilka wolnych godzin przed zachodem słońca poświęcił na zdobycie dodatkowych informacji. Przez cały ten czas prześladowało go to niezbyt przyjemne wrażenie, że coś mu umyka, że pcha się w nieznane. Jako agent nie czuł się zbyt komfortowo w tej sytuacji. Musiał mieć coś od czego mógł zacząć, na czym oprzeć swoje działanie.

Niestety nie mógł korzystać z oficjalnych kanałów. Choć prawdę powiedziawszy wątpił, że znajdzie tam coś wartościowego. Rozsądniej było udać się do najbliższej biblioteki i tak też uczynił. Przez kilka następnych godzin przeglądał wycinki z gazet i notatki dotyczące tego typu mordów. Nie mógł mieć pewności, że trafi w ten sposób na trop Zacharego. Zawsze było to jednak lepsze niż bezczynne siedzenie.

Skończył szybciej niż przypuszczał. Materiału było sporo, ale dla osoby jego pokroju przebrnięcie przez wszystko było kwestią minut, nie miesięcy. Wolną chwilę poświęcił więc jeszcze na zdobycie kilku informacji dotyczących jego najbliższego zadania. Kiedy opuszczał bibliotekę w głowie miał więc setki najrozmaitszych zagadek i mitów oraz legend dotyczących bestii, od której przyjdzie mu uzyskać pomoc ... jeśli tylko wszystko pójdzie zgodnie z planem.


Na szczęście dotarcie do samego monumentu nie przysporzyło mu zbyt wielkich trudności. Spora ilość drzew zapewniała mu dodatkowo przyzwoite schronienie. Kiedy był już niemal pewien, że nie musi martwić się o przechodniów i inne tym podobne przeszkody, skupił się na posągu. Przez moment wodził wzrokiem po jego liniach i załamaniach. Nie wiedział czy to podziw dla kunsztu jego autora, czy najzwyczajniej w świecie zdenerwowanie, ale jego serce z każdą chwilą zaczynało bić szybciej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VB2OcGr8-6w[/MEDIA]

Przygryzł delikatnie palec, wywołując lekki krwawienie. Następnie wyciągnął dłoń i rozmazał krew na ustach sfinksa. Zdawało mu się, że ziemia zadrżała, wykonał więc kilka kroków w tył i zaczął obserwować.

Dopiero wtedy dostrzegł coś nieoczekiwanego. Spod posągu zaczęło coś wypełzać, obierając sobie jego osobę za cel. Nie mógł mieć pewności. Cokolwiek się zbliżało, nadal znajdowało się pod ziemią. Widział więc tylko niewielkie rowki, które wydłużały się w zastraszającym tempie. Wolał nie ryzykować, wyciągnął więc broń.

Dopiero wtedy z ziemi wystrzelił jeden podłużny kształt. Odskoczył, ale doskonale widział z czym ma do czynienia. Jakiś metr od niego wiła się kobra, dumnie prezentująca swe kły. Chwilę potem pojawiła się następna. Ta jednak nawet nie zainteresowała się Kevinem. Zamiast tego węże zaczęły rzucać się na siebie. Stopniowo dołączały do nich następne i następne. Z łatwością naliczył tuzin, ale możliwe, że w górze pyłu, która podniosła się w miejscu ich walki, mogło ukryć się jeszcze kilka.

Dopiero wtedy McGregor poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Chwilę potem z chmury pyłu wyłonił się ogon. Nie ulegało wątpliwości, że należał do węża, z tą tylko różnica, że był znacznie grubszy. Uniósł broń i wycelował. Stopniowo zaczął dostrzegać kolejne szczegóły. To co wiło się ledwie parę kroków przed nim to nie było zwierze, przynajmniej nie pokroju tych, które widzi się na co dzień. Kilkumetrowe ciało grubości jego nogi, kły jadowe niczym sztylety i oczy koloru krwi. Kiedy odbiło się w nich światło księżyca, Kevin poczuł, że serce podchodzi mu do gardła.




James Papageorgiou
- Liverpool, UK -


Po tym jak minął go trzeci patrol policyjny, uznał, że wędrówka z torbą pełną puszek sprayu po chodniku to zdecydowanie zły pomysł. Wolał nie ryzykować, że jakiś funkcjonariusz słusznie uzna, że trafił mu się kolejny wandal. Utrata farb wiązała się ze stratą dniówki i co było być może nawet gorsze, pokrzyżowaniem mu planów. Niemal całą drugą połowę drogi pokonał więc wykorzystując do tego dachy, lub ciemne uliczki, w których pozostawał niewidoczny dla ciekawskich obserwatorów.

Wiedział kto czeka na niego w barze, który wskazał mu Syzyf. Plemiona amazonek znał z kart licznych książek podsuwanych mu przez Zindelo. Kiedy natomiast Hermes postanowił pojawić się w życiu syna. Ten sam cygan opowiedział mu znacznie więcej. O tym jak dziś żyją te wojowniczki. Jak przenikają elity współczesnego społeczeństwa. Początkowo ofiarowując swoje nader urodziwe ciała, by niedługo potem przy użyciu brutalnej siły lub zwykłej manipulacji, przejąć bogactwa swoich partnerów. Pamiętał też, że amazonki o ile tylko miały ku temu możliwość, wykorzystywały boskie dzieci, takie jak on sam, by wzmacniać swoje szeregi znacznie silniejszymi członkiniami.

Wątpił by coś mu groziło. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, żywy był znacznie cenniejszy. Z drugiej jednak strony nigdy wcześniej nie miał styczności z amazonkami. Już sam ten fakt sprawił, że wolał postępować nader ostrożnie. Kiedy więc dotarł na miejsce, nim zabrał się do pracy, poświęcił chwilę na dokładne przyjrzenie się lokalowi. Ostatecznie we wnętrzu panowały niemal zupełne ciemności. W zasadzie jak w każdym innym oknie. Bezpiecznie było więc założyć, że może zabrać się do pracy.


Pracował jak w transie. Zupełnie jakby spłynęło na niego natchnienie. Jedno z tych, które zna się z legend. Prawdziwy uśmiech Muz. Ciekawe tylko których? Czy jedna z nich patronowała sztuce, którą praktykował? Clio? Thalia?

Kiedy jego dłonie przyozdabiały szare mury budynków obliczami boskich piękności, myśli wędrowały pośród złotych pałaców Olimpu. Zupełnie jakby sylwetki bogiń były odwzorowaniem ich prawdziwych postaci.

Uczucie nagle uleciało i James poczuł jak lekko kręci mu się w głowie. Dopiero kiedy wszystko przestało falować, mógł ujrzeć swoje dzieło w pełnej krasie. Nawet on sam był zaskoczony tym co zobaczył. Perfekcyjnie linie, idealnie dopełnione barwami i cieniami. Z każdą sekundą zdawał się coraz bardziej podekscytowany. Tym bardziej kiedy po raz setny wmówił sobie, że to on jest autorem tego arcydzieła.

- Proszę, proszę. Trafił się nam nie lada artysta - kobiecy głos zmusił go do odwrócenia głowy.


Kobieta stojąca tuż przed nim zdawała się idealnie pokrywać, z istotą którą spodziewał się spotkać idąc na to spotkanie. Prawdziwa amazonka. Nawet jej strój znacząco odbiegał od typowego ubioru współczesnej Brytyjki. James miał już coś odpowiedzieć kiedy usłyszał jak kobieta strzela palcami. Niedługo potem w jego szyję wbiło się coś zimnego. Wszystko zaczęło zlewać się w jedną całość, po chwili zmieniając w jedną wielką czarną plamę.

***

Musiał zacisnąć zęby, by zwalczyć irytujący ból głowy. Leżał na trawie, niebo przysłaniały mu liście sięgających wysoko drzew. Podniósł się, sprawdzając jednocześnie szyję. Nie znalazł jednak żadnej rany. W zasadzie tych próżno było również szukać na reszcie jego ciała. Nie licząc stopniowo coraz mniej dokuczliwej migreny, zdawał się być cały i zdrowy.

Kiedy już uznał, że wszystko z nim w porządku, skupił się na otoczeniu. Niestety nic mu z tego nie przyszło. Gdziekolwiek by nie spojrzał, wszędzie widział tylko drzewa. Szczelne rozstawione jedno przy drugim, tworzyły ścianę, która odgradzała go od świata zewnętrznego.

Coś jakby wstrząsnęło całym jego ciałem. Postanowił nie walczyć z instynktem i odskoczyć na bok. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał, tkwiła strzała z łuku. Jednocześnie dostrzegł niewielką tabliczkę z wyrytą strzałką przybitą do znajdującego się nieopodal drzewa.




Erez Skolnik
- Miejsce pobytu nieznane -


Drzwi zamknęły się za nim z hukiem. O dziwo kiedy się obrócił, zdał sobie sprawę, że gdzieś zniknęły. Nie pozostało mu więc nic innego jak zacząć rozglądać po okolicy.


Świat znowu nabrał kolorów i musiał przyznać, że ulżyło mu kiedy dostrzegł tą zmianę. Trudno było jednak stwierdzić, że spodziewał się ujrzeć miejsce, do którego trafił. Fakt, miał dach nad głową, ale po wejściu do byle kamienicy trudno oczekiwać czegoś co bardziej przypomina jakiś stary hangar. Podniszczone, dość przestronne wnętrze. Dopiero na samym końcu dostrzegł, że na zewnątrz panuje dzień. No a przynajmniej na to wskazywał blask, który wdzierał się do środka przez liczne szczeliny.

Erez kątem oka dostrzegł sporą dziurę w pordzewiałych blachach i od razu ruszył w jej stronę. Ostatecznie w środku nie sposób było znaleźć niczego interesującego, kto jednak wie czego mógł spodziewać się na zewnątrz? Był już o krok od wyjścia, kiedy usłyszał miarowe dudnienie. Dźwięk stopniowo zyskiwał na intensywności, po chwili dołączyły do niego nawet delikatne wstrząsy. Skolnik cofnął się o kilka kroków. Ledwie zajął dogodną pozycję, kiedy tuż nad jego głową przeleciał sporej wielkości kawał blachy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=N3nZM0eYPI8[/MEDIA]

Początkowo oślepił go blask światła, które wpadło przez utworzoną lukę. Nim jego oczy zdołały jednak do niego przywyknąć, całe przejście przysłonił jakiś monstrualny kształt. Trochę minęło nim zaczął dostrzegać szczegóły. Kiedy ta jednak minęła, po jego plecach przeszły ciarki. Nie wiedział z czym ma do czynienia, ale cokolwiek to było, mierzyło więcej niż jakikolwiek człowiek, którego widział na oczy. Grubo ponad dwu metrowy, umięśniony do przesady, z ogromnymi kolcami wystającymi z żuchwy w kącikach ust. Czubek pozbawionej włosów głowy zdobił natomiast ogromny róg. Dopiero kiedy przyjrzał się lepiej dostrzegł futro i jeszcze coś ...

Gigant nie był w stanie zmieścić się w szczelinie i Erez zauważył jak jego ramię odchyla się. Zajęło mu chwilę nim zrozumiał, że ten bierze zamach. Rozległ się potworny trzask i do środka hangaru wpadł miecz. Ogromny tasak równie wielki jak jego posiadacz, gruby na dobre trzydzieści centymetrów kawał stali, któremu nadano tą upiorną formę tylko w jednym prostym celu - by zabijać.

Adrenalina robiła swoje i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoniach odbezpieczoną broń.

Wystrzelił...

Pierwsza kula wbiła się w ramię olbrzyma, który nadal wciskał się do środka. Rana zdawał się nie robić na nim jednak większego wrażenia. Kolejny wystrzał i tym razem pocisk zatopił się w szyję potwora. Ich spojrzenia spotkały się i Erez mógł przyrzec, że patrzy w oczy istoty, która z niebywałą obojętnością zareagowała na odniesienie ran zdolnych zabić w zasadzie każdego normalnego człowieka.

Wszystko prysło kiedy olbrzym wydał z siebie przerażający pomruk. Całe jego ciało drgnęło i chwilę później ruszył w stronę mężczyzny. Zamaszyste, pionowe cięcie nie dosięgło jednak celu. Erez uskoczył, upadł na ziemię i z niebywałą gracją przeturlał się, by następnie wykorzystując pęd stanąć na równych nogach. Przez chwilę nawet jego zaskoczyło z jaką łatwością przychodziły mu takie akrobacje, ale to zdecydowanie nie był odpowiedni moment na takie rozważania. Gigant szykował się do zadania drugiego ciosu.

Wtedy jednak do uszu policjanta doszedł znajomy dźwięk. Uniósł głowę i dostrzegł mieszankę jaskrawych barw, która wpadła do środka przez dziurę w dachu. Huma!

Ptak nie czekał ani chwili. Nawet Erez nie był w stanie nadążyć za zwierzęciem, którego szpony zatopiły się w miejscu, gdzie nadal tkwiła jeszcze kula. Chwilę potem dziobem trafiając wprost w oko potwora. Towarzyszył temu skowyt, który wstrząsnął całą konstrukcją.

Nie ulegało jednak wątpliwości, że to jeszcze nie koniec walki.
 
Cas jest offline