Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-04-2012, 19:15   #11
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Stał jak wryty, wpatrując się w lewitujące sylwetki rodziców. Miał je przed oczami jeszcze chwilę po ich zniknięciu. Był przekonany, że go słyszą- chciał coś powiedzieć, w głowie miał jednak chaos, z którego nie potrafił wysterylizować konkretnej myśli. Rodzice zniknęli, czar prysnął.
Nie był pewien, czy jest to sen, wizja zesłana na niego przez Ard, czy może coś na podobieństwo podróży w czasie. Próbował przypomnieć sobie, jak skończyło się ich spotkanie, jednak wspomnienia, do pewnego momentu przejrzyste, ostatecznie rozmywały się.

Rozejrzał się. Nikt chyba nie zauważył tego, co on, gapie skupili się na tonącym samochodzie. On jednak na nowo skupił się na świecącym szlaku. Nie łudził się, że mógłby pomóc rodzicom wydostać się z auta, poszedł więc śladem tajemniczej świetlistej linii.


Szary, wyprany z kolorów świat był nad wyraz przygnębiający i niespodziewanie... inny. Z jednej strony znajomy, ale z drugiej, zmieniony w swych fundamentalnych założeniach, co sprawiało, że Erez czuł się bardzo nieswojo. Do tego ciągle przewijał mu się przed oczami widok samochodu i rodziców, jak żywcem wyciągniętych z fotografii, które po nich zostały. To miejsce całym sobą starało się nie zwracać niczyjej uwagi. Nawet ludzie wyglądali jak zombie- nie zwracali uwagi na Ereza, po prostu szli przed siebie. Szarzy, zwykli, zupełnie, jakby zostali wycięci z jednego szablonu.
To była przeszłość. Coś, co istnieje, lecz już dawno straciło właściwą wartość. Coś, na czym nie powinno się skupiać, ponieważ nie podlega żadnym ingerencjom. A jednak, coś tu musiało być, skoro bogini przysłała go właśnie tutaj. Sam wypadek miał raczej formę informacyjną, mężczyzna stawiał więc, że prawdziwy cel znajduje się na końcu świetlistego szlaku.

W trakcie trwającego już niecałą godzinę marszu doszedł do wniosku, że tutaj nie pasuje, nie jest częścią tego świata, tylko gościem, może nawet intruzem. Ludzie nie tylko nie zwracali na niego uwagi, ale w ogóle nie dostrzegali jego obecności. Nie reagowali na jego wypowiedzi; wchodzili na niego, obijali barkami i szli dalej, bez słowa, gestu, czy nawet zerknięcia. Zupełnie, jakby był podmuchem wiatru, którego, mimo iż jest wyraźnie odczuwalny, na próżno wypatrywać.

Prawie każda podróż wymaga postojów, również ta. Przerwa wymuszona została nie tyle przez napotkanie drzwi, lecz osoby pod nimi siedzącej. Starzec o ziemistej cerze, który wybudził Ereza, zdawał się na coś czekać. Lub na kogoś.

- Proszę pana, słyszy mnie pan? Już pana widziałem, tam...- wskazał ręką za siebie.- Obudził mnie pan, jak spałem na ławce, pamięta pan?
- Pan, pan, pan. Mama cię nie nauczyła, że co za dużo to nie zdrowo? - Staruszek zaprezentował mu swe poważnie podniszczone uzębienie w krzywym uśmiechu. - W czym mogę pomóc? I zanim znowu zaczniesz powtarzać się jak potłuczony, żaden ze mnie pan, Sirius jestem.
- Sirius, jest taka sprawa... Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale jesteś jedyną osobą, która zdaje się mnie widzieć. Może potrafisz mi powiedzieć, co tu się dzieje, gdzie i kiedy ja właściwie jestem? I kim wyjątkowym ty jesteś, skoro jako jedyny mnie widziesz?
- Nie dziw się ludziom, nie mogą dostrzec czegoś co w istocie nie należy do tego miejsca. Ostatecznie kiedy to wszystko się wydarzyło, byłeś daleko stąd i byłeś bardzo, bardzo mały. Ja natomiast widzę więcej niż tylko ciebie, pamiętaj, że jest też to świecidełko - wyprostował wychudzony palec i wskazał nim nić, za którą podążał Erez. - To magia, wiesz? Piękna rzecz... i prosta, chcesz to cię nauczę.
- Jaka magia, czym dokładnie jest ta nić? Naucz mnie. Proszę.
- Tak, magia. Sam nie znam jej sekretów, ale ty wiesz już wystarczająco. Zostaje mi pokazać ci jak głęboko sięgnąć, by wydobyć ją z twego wnętrza - podniósł się z ziemi i chwycił dłoń Ereza, następnie przykładając ją do swojej klatki piersiowej. - Teraz zamknij oczy i skup się. Wszystko okrywa koc upleciony z nici Losu. Ta błyskotka, za którą podążałeś to jedna z nich. Drzemie w tobie moc, by zapleść kolejną na jej podobieństwo - Skolnik poczuł jak mężczyzna robi krok w tył i otworzył oczy. Ku jego zdziwieniu między czubkami palców, a brzuchem starca rozciągała się kolejna świetlista wstęga. Nieco cieńsza, poprzerywana, ale podobieństwo było łatwo dostrzegalne. - To czar zwany Nicią Ariadny. Mówiłem, piękne i proste.
- Nić Ariadny?- Erez od razu skojarzył nazwę z mitologią Grecką, którą pobieżnie poznał.- Nić Losu? Ale co ona właściwie wskazuje, to znaczy, co może wskazywać taka luźna nić?- pytając wskazał wolną ręką świetlistą wstęgę leżącą na drodze. Drugą zaś próbował strząsnąć świetlistą pajęczynę łączącą go ze starcem.

Wystarczył jeden ruch, a światło najzwyczajniej w świecie uległo rozproszeniu. Kiedy jednak Sirius położył palec wskazujący w miejscu, w którym poprzednio rozciągała się wstęga, można było dostrzec, że nadal łączy ich praktycznie niewidoczny kawałek materiału.

- Ta jedna pozwala ci znaleźć mnie, nieważne jak wielka dzieliłaby nas odległość. Jeśli jednak takie jest twe życzenie, po prostu zapleć nową, w taki sam sposób, w jaki utworzyłeś tą tutaj. Pamiętaj tylko, że Los to kapryśna potęga. Nie sposób więc połączyć się z więcej niż jedną osobą, miejscem, bądź rzeczą - ponownie uraczył go niezbyt przyjemnym uśmiechem. - Jak to jest poznać swój pierwszy czar?
- To dość... nietypowe- uśmiechnąć się niepewnie.- Ale wiesz co, Siriusie? Nadal nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie. Kim jesteś?- Zadając to pytanie wyciągnął dłoń w jego kierunku próbując ponownie upleść gęstą nić.

Zadziwiające, ale za drugim razem wszystko było dziecinnie łatwe. Wystarczył krótki dotyk i nowa nić znalazła się w miejscu starej. Pojęcie wszystkiego zajmowało mu kilka chwil. Musiał tylko uwierzyć, ale w tych okolicznościach to zdawało się być coraz łatwiejsze.

- Znasz moje imię, nie? No to jak nie wiesz kim jestem? - Postukał się kciukiem w okolicy mostka. - Sirius. Skleroza w tak młodym wieku to prawdziwa tragedia.
- A poczucie humoru w tak podeszłym to ogromna zaleta- skwitował Erez ze śmiechem.- Przecież wiesz, o co pytam. Nie jesteś zwykłym człowiekiem- wiesz coś o magii, no i widzisz mnie, co zważając na okoliczności też nie jest normalne. I coś mi się zdaje, że doskonale wiesz, kim jestem. A więc, kim jesteś? Sługą bogów? Dzieckiem jednego z nich, jak ja?

Odpowiedział mu drażniący uszy rechot. Staruszek zgarbił się, objął brzuch i podrygiwał tak jeszcze przez moment w histerii. Przerwał dopiero kiedy zabrakło mu powietrza. Wtedy kaszlnął jeszcze kilkukrotnie, przetarł łzy i spojrzał na Ereza.

- Doprawdy chłopcze, dawno nikt nie nazwał mnie dzieckiem. Nie, nie jestem taki jak ty. Nie służę również bogom, służę ludziom. Już od bardzo, bardzo dawna. Choć oni zdają się już o mnie nie pamiętać.
- Wiesz może, dlaczego się tu znalazłem? Ard chciała, żebym zobaczył ich wypadek, o to chodziło?
- Może o to. Może o coś więcej. Trafiła ci się matka, która słynie z tego, że robi co chce i kiedy chce - wzruszył ramionami. - Powiedz mi jednak. Czyż nie jest to moment, który zdefiniował całe twe życie? Jak czujesz się teraz kiedy znajdując się w nim wstępujesz w zupełnie nowe? Takie, w którym posiadasz matkę, a kto wie, może i ojca, w którym dzierżysz moce znane wcześniej tylko z bajek.
- To jest...- mężczyzna zamilkł, próbując zidentyfikować swoje prawdziwe uczucia.- Niezwykłe, fakt, ale i na swój sposób... bolesne. Dopiero w wieku 18 lat dowiedziałem się, że moi prawdziwi rodzice nie żyją. Pogodziłem się z tym, odsunąłem w głąb siebie, żyłem dalej. A teraz... To jak rozdrapywanie ran. Okazuje się, że ich śmierć była kłamstwem, a przynajmniej śmierć matki. Nie mogłem od małego dorastać jako syn bogini? Wiem, Ard powiedziała, że to dla mojego dobra. Pewnie miała rację, ale jednak nie mogę powiedzieć, żebym nie miał do niej żalu, tak trochę... Zaraz... Tak w ogóle, to boginią czego jest Ard?
- Nie kłamstwem chłopcze, matka nigdy by cię nie okłamała. To była tajemnica i wierz mi bądź nie, ale dotrzymanie jej również dla niej nie było proste. Jesteśmy w stanie wojny. Ard to bogini, która nagradza godnych i symbolizuje uśmiech losu. Jednego i drugiego postanowiła dać ci w nadmiarze. Otrzymałeś życie prawdziwe, bezpieczne. Przyszedł jednak czas, kiedy twoje dziedzictwo upomniało się o ciebie. Jedyne co mogła ci w tej sytuacji ofiarować to prawda.
- Tak, pewnie masz rację... Ale... To nie jest dla mnie łatwe do zaakceptowania, zrozum.- Zamilkł, w porę uprzytomniwszy sobie, że tłumaczenie się komukolwiek poza Ard w tej sprawie nie jest potrzebne.- Co teraz? Gdzie prowadzi ta nić?- ponownie wskazał na świetlisty ślad, dzięki któremu trafił aż tutaj.
- Sam chciałbym wiedzieć. To dzieło twojej matki. Tylko ona wie gdzie prowadzi i tylko ty możesz podążać jej śladem - ponaglił go ruchem ręki. - Byle szybko, jeszcze stracisz okazję i przyjdzie ci spędzić resztę swoich dni w towarzystwie byle starca.
- Nie byle starca- uśmiechnął się.- Dzięki za pomoc, Siriusie. Mam nieodparte wrażenie, że jeszcze się kiedyś spotkamy.
- Powodzenia Erez - mężczyzna puścił mu oko i klepnął lekko w plecy, popychając w kierunku drzwi.


Świat stał się jakby mniej szary- kolory powróciły, w niewielkim stopniu, ale jednak. Skolnik Ostatni raz zerknął na starca i chwycił pewnie klamkę.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 16-04-2012, 00:25   #12
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Aaron Camfrey
- Cambridge, UK -


Zadziwiające, że po pewnym czasie nawet ulice pełne nieprzytomnych ludzi, nie robiły na nim większego wrażenia. Początkowo liczył jeszcze, że cokolwiek dotknęło tych ludzi, nie rozprzestrzeniło się na całe miasto. Niestety pokonując kolejne metry, stopniowo zaczynał w to wątpić. W którą stronę by nie spojrzał, dostrzegał tylko ciała zastygnięte w przerażającym bezruchu. Zacisnął zęby i parł przed siebie. Nie mógł im pomóc, nawet gdyby chciał. Uparcie wmawiał więc sobie, że wszyscy żyją podobnie jak ta jedna osoba, której stan sprawdził pod mieszkaniem Alice.

Odruchowo przyhamował kiedy dobiegł do East Road. Nawet jednak na głównej drodze próżno było szukać jakiegokolwiek ruchu. Błyskawicznie pokonał jezdnię i zniknął we wnętrzu Grafton East Car Park. Ledwie kilka chwil później stał już przy pożyczonym Audi. Wskoczył do środka i uruchomił silnik. Początkowo tego nie zauważył, ale po przekręceniu kluczyka w stacyjce, włączyło się również radio.

Z głośników popłynęło dziwne buczenie. Dopiero po chwili odezwał się jakiś obcy głos. Z początku ten sam, nie tak dawno słyszany bełkot. Sam uznał to za dziwne, z jakiegoś jednak powodu zaczął wyłapywać poszczególne słowa. Szczególnie końcówka była aż nazbyt wyraźna.

...
Przysłońcie wzrok, zabierzcie dech
Niech węzłów swych użyczy śmierć.


***

- To przyszłość ale odległa. Ten jeden obraz pokazuje to co wydarzy się lada dzień. Kto wie, może to co już się dzieje.

Głos matki wyrwał go z lekkiego odrętwienia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że stoi w pracowni malarki, która leżała nieprzytomna tuż za jego plecami. Brigid natomiast stała tuż obok niego. Wspólnie wpatrywali się w obraz z tajemniczą postacią pośród morza lawy.

Zupełnie tak jak ledwie wczoraj. Zaraz ... Jak to było w ogóle możliwe?

- Aaron, wszystko w porządku? - Matka zwróciła się do niego ze szczerą troską.




Kevin J. McGregor
- Boston, USA -


Tych kilka wolnych godzin przed zachodem słońca poświęcił na zdobycie dodatkowych informacji. Przez cały ten czas prześladowało go to niezbyt przyjemne wrażenie, że coś mu umyka, że pcha się w nieznane. Jako agent nie czuł się zbyt komfortowo w tej sytuacji. Musiał mieć coś od czego mógł zacząć, na czym oprzeć swoje działanie.

Niestety nie mógł korzystać z oficjalnych kanałów. Choć prawdę powiedziawszy wątpił, że znajdzie tam coś wartościowego. Rozsądniej było udać się do najbliższej biblioteki i tak też uczynił. Przez kilka następnych godzin przeglądał wycinki z gazet i notatki dotyczące tego typu mordów. Nie mógł mieć pewności, że trafi w ten sposób na trop Zacharego. Zawsze było to jednak lepsze niż bezczynne siedzenie.

Skończył szybciej niż przypuszczał. Materiału było sporo, ale dla osoby jego pokroju przebrnięcie przez wszystko było kwestią minut, nie miesięcy. Wolną chwilę poświęcił więc jeszcze na zdobycie kilku informacji dotyczących jego najbliższego zadania. Kiedy opuszczał bibliotekę w głowie miał więc setki najrozmaitszych zagadek i mitów oraz legend dotyczących bestii, od której przyjdzie mu uzyskać pomoc ... jeśli tylko wszystko pójdzie zgodnie z planem.


Na szczęście dotarcie do samego monumentu nie przysporzyło mu zbyt wielkich trudności. Spora ilość drzew zapewniała mu dodatkowo przyzwoite schronienie. Kiedy był już niemal pewien, że nie musi martwić się o przechodniów i inne tym podobne przeszkody, skupił się na posągu. Przez moment wodził wzrokiem po jego liniach i załamaniach. Nie wiedział czy to podziw dla kunsztu jego autora, czy najzwyczajniej w świecie zdenerwowanie, ale jego serce z każdą chwilą zaczynało bić szybciej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VB2OcGr8-6w[/MEDIA]

Przygryzł delikatnie palec, wywołując lekki krwawienie. Następnie wyciągnął dłoń i rozmazał krew na ustach sfinksa. Zdawało mu się, że ziemia zadrżała, wykonał więc kilka kroków w tył i zaczął obserwować.

Dopiero wtedy dostrzegł coś nieoczekiwanego. Spod posągu zaczęło coś wypełzać, obierając sobie jego osobę za cel. Nie mógł mieć pewności. Cokolwiek się zbliżało, nadal znajdowało się pod ziemią. Widział więc tylko niewielkie rowki, które wydłużały się w zastraszającym tempie. Wolał nie ryzykować, wyciągnął więc broń.

Dopiero wtedy z ziemi wystrzelił jeden podłużny kształt. Odskoczył, ale doskonale widział z czym ma do czynienia. Jakiś metr od niego wiła się kobra, dumnie prezentująca swe kły. Chwilę potem pojawiła się następna. Ta jednak nawet nie zainteresowała się Kevinem. Zamiast tego węże zaczęły rzucać się na siebie. Stopniowo dołączały do nich następne i następne. Z łatwością naliczył tuzin, ale możliwe, że w górze pyłu, która podniosła się w miejscu ich walki, mogło ukryć się jeszcze kilka.

Dopiero wtedy McGregor poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Chwilę potem z chmury pyłu wyłonił się ogon. Nie ulegało wątpliwości, że należał do węża, z tą tylko różnica, że był znacznie grubszy. Uniósł broń i wycelował. Stopniowo zaczął dostrzegać kolejne szczegóły. To co wiło się ledwie parę kroków przed nim to nie było zwierze, przynajmniej nie pokroju tych, które widzi się na co dzień. Kilkumetrowe ciało grubości jego nogi, kły jadowe niczym sztylety i oczy koloru krwi. Kiedy odbiło się w nich światło księżyca, Kevin poczuł, że serce podchodzi mu do gardła.




James Papageorgiou
- Liverpool, UK -


Po tym jak minął go trzeci patrol policyjny, uznał, że wędrówka z torbą pełną puszek sprayu po chodniku to zdecydowanie zły pomysł. Wolał nie ryzykować, że jakiś funkcjonariusz słusznie uzna, że trafił mu się kolejny wandal. Utrata farb wiązała się ze stratą dniówki i co było być może nawet gorsze, pokrzyżowaniem mu planów. Niemal całą drugą połowę drogi pokonał więc wykorzystując do tego dachy, lub ciemne uliczki, w których pozostawał niewidoczny dla ciekawskich obserwatorów.

Wiedział kto czeka na niego w barze, który wskazał mu Syzyf. Plemiona amazonek znał z kart licznych książek podsuwanych mu przez Zindelo. Kiedy natomiast Hermes postanowił pojawić się w życiu syna. Ten sam cygan opowiedział mu znacznie więcej. O tym jak dziś żyją te wojowniczki. Jak przenikają elity współczesnego społeczeństwa. Początkowo ofiarowując swoje nader urodziwe ciała, by niedługo potem przy użyciu brutalnej siły lub zwykłej manipulacji, przejąć bogactwa swoich partnerów. Pamiętał też, że amazonki o ile tylko miały ku temu możliwość, wykorzystywały boskie dzieci, takie jak on sam, by wzmacniać swoje szeregi znacznie silniejszymi członkiniami.

Wątpił by coś mu groziło. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, żywy był znacznie cenniejszy. Z drugiej jednak strony nigdy wcześniej nie miał styczności z amazonkami. Już sam ten fakt sprawił, że wolał postępować nader ostrożnie. Kiedy więc dotarł na miejsce, nim zabrał się do pracy, poświęcił chwilę na dokładne przyjrzenie się lokalowi. Ostatecznie we wnętrzu panowały niemal zupełne ciemności. W zasadzie jak w każdym innym oknie. Bezpiecznie było więc założyć, że może zabrać się do pracy.


Pracował jak w transie. Zupełnie jakby spłynęło na niego natchnienie. Jedno z tych, które zna się z legend. Prawdziwy uśmiech Muz. Ciekawe tylko których? Czy jedna z nich patronowała sztuce, którą praktykował? Clio? Thalia?

Kiedy jego dłonie przyozdabiały szare mury budynków obliczami boskich piękności, myśli wędrowały pośród złotych pałaców Olimpu. Zupełnie jakby sylwetki bogiń były odwzorowaniem ich prawdziwych postaci.

Uczucie nagle uleciało i James poczuł jak lekko kręci mu się w głowie. Dopiero kiedy wszystko przestało falować, mógł ujrzeć swoje dzieło w pełnej krasie. Nawet on sam był zaskoczony tym co zobaczył. Perfekcyjnie linie, idealnie dopełnione barwami i cieniami. Z każdą sekundą zdawał się coraz bardziej podekscytowany. Tym bardziej kiedy po raz setny wmówił sobie, że to on jest autorem tego arcydzieła.

- Proszę, proszę. Trafił się nam nie lada artysta - kobiecy głos zmusił go do odwrócenia głowy.


Kobieta stojąca tuż przed nim zdawała się idealnie pokrywać, z istotą którą spodziewał się spotkać idąc na to spotkanie. Prawdziwa amazonka. Nawet jej strój znacząco odbiegał od typowego ubioru współczesnej Brytyjki. James miał już coś odpowiedzieć kiedy usłyszał jak kobieta strzela palcami. Niedługo potem w jego szyję wbiło się coś zimnego. Wszystko zaczęło zlewać się w jedną całość, po chwili zmieniając w jedną wielką czarną plamę.

***

Musiał zacisnąć zęby, by zwalczyć irytujący ból głowy. Leżał na trawie, niebo przysłaniały mu liście sięgających wysoko drzew. Podniósł się, sprawdzając jednocześnie szyję. Nie znalazł jednak żadnej rany. W zasadzie tych próżno było również szukać na reszcie jego ciała. Nie licząc stopniowo coraz mniej dokuczliwej migreny, zdawał się być cały i zdrowy.

Kiedy już uznał, że wszystko z nim w porządku, skupił się na otoczeniu. Niestety nic mu z tego nie przyszło. Gdziekolwiek by nie spojrzał, wszędzie widział tylko drzewa. Szczelne rozstawione jedno przy drugim, tworzyły ścianę, która odgradzała go od świata zewnętrznego.

Coś jakby wstrząsnęło całym jego ciałem. Postanowił nie walczyć z instynktem i odskoczyć na bok. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał, tkwiła strzała z łuku. Jednocześnie dostrzegł niewielką tabliczkę z wyrytą strzałką przybitą do znajdującego się nieopodal drzewa.




Erez Skolnik
- Miejsce pobytu nieznane -


Drzwi zamknęły się za nim z hukiem. O dziwo kiedy się obrócił, zdał sobie sprawę, że gdzieś zniknęły. Nie pozostało mu więc nic innego jak zacząć rozglądać po okolicy.


Świat znowu nabrał kolorów i musiał przyznać, że ulżyło mu kiedy dostrzegł tą zmianę. Trudno było jednak stwierdzić, że spodziewał się ujrzeć miejsce, do którego trafił. Fakt, miał dach nad głową, ale po wejściu do byle kamienicy trudno oczekiwać czegoś co bardziej przypomina jakiś stary hangar. Podniszczone, dość przestronne wnętrze. Dopiero na samym końcu dostrzegł, że na zewnątrz panuje dzień. No a przynajmniej na to wskazywał blask, który wdzierał się do środka przez liczne szczeliny.

Erez kątem oka dostrzegł sporą dziurę w pordzewiałych blachach i od razu ruszył w jej stronę. Ostatecznie w środku nie sposób było znaleźć niczego interesującego, kto jednak wie czego mógł spodziewać się na zewnątrz? Był już o krok od wyjścia, kiedy usłyszał miarowe dudnienie. Dźwięk stopniowo zyskiwał na intensywności, po chwili dołączyły do niego nawet delikatne wstrząsy. Skolnik cofnął się o kilka kroków. Ledwie zajął dogodną pozycję, kiedy tuż nad jego głową przeleciał sporej wielkości kawał blachy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=N3nZM0eYPI8[/MEDIA]

Początkowo oślepił go blask światła, które wpadło przez utworzoną lukę. Nim jego oczy zdołały jednak do niego przywyknąć, całe przejście przysłonił jakiś monstrualny kształt. Trochę minęło nim zaczął dostrzegać szczegóły. Kiedy ta jednak minęła, po jego plecach przeszły ciarki. Nie wiedział z czym ma do czynienia, ale cokolwiek to było, mierzyło więcej niż jakikolwiek człowiek, którego widział na oczy. Grubo ponad dwu metrowy, umięśniony do przesady, z ogromnymi kolcami wystającymi z żuchwy w kącikach ust. Czubek pozbawionej włosów głowy zdobił natomiast ogromny róg. Dopiero kiedy przyjrzał się lepiej dostrzegł futro i jeszcze coś ...

Gigant nie był w stanie zmieścić się w szczelinie i Erez zauważył jak jego ramię odchyla się. Zajęło mu chwilę nim zrozumiał, że ten bierze zamach. Rozległ się potworny trzask i do środka hangaru wpadł miecz. Ogromny tasak równie wielki jak jego posiadacz, gruby na dobre trzydzieści centymetrów kawał stali, któremu nadano tą upiorną formę tylko w jednym prostym celu - by zabijać.

Adrenalina robiła swoje i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoniach odbezpieczoną broń.

Wystrzelił...

Pierwsza kula wbiła się w ramię olbrzyma, który nadal wciskał się do środka. Rana zdawał się nie robić na nim jednak większego wrażenia. Kolejny wystrzał i tym razem pocisk zatopił się w szyję potwora. Ich spojrzenia spotkały się i Erez mógł przyrzec, że patrzy w oczy istoty, która z niebywałą obojętnością zareagowała na odniesienie ran zdolnych zabić w zasadzie każdego normalnego człowieka.

Wszystko prysło kiedy olbrzym wydał z siebie przerażający pomruk. Całe jego ciało drgnęło i chwilę później ruszył w stronę mężczyzny. Zamaszyste, pionowe cięcie nie dosięgło jednak celu. Erez uskoczył, upadł na ziemię i z niebywałą gracją przeturlał się, by następnie wykorzystując pęd stanąć na równych nogach. Przez chwilę nawet jego zaskoczyło z jaką łatwością przychodziły mu takie akrobacje, ale to zdecydowanie nie był odpowiedni moment na takie rozważania. Gigant szykował się do zadania drugiego ciosu.

Wtedy jednak do uszu policjanta doszedł znajomy dźwięk. Uniósł głowę i dostrzegł mieszankę jaskrawych barw, która wpadła do środka przez dziurę w dachu. Huma!

Ptak nie czekał ani chwili. Nawet Erez nie był w stanie nadążyć za zwierzęciem, którego szpony zatopiły się w miejscu, gdzie nadal tkwiła jeszcze kula. Chwilę potem dziobem trafiając wprost w oko potwora. Towarzyszył temu skowyt, który wstrząsnął całą konstrukcją.

Nie ulegało jednak wątpliwości, że to jeszcze nie koniec walki.
 
Cas jest offline  
Stary 17-04-2012, 12:21   #13
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Nie raz i nie dwa w swoim życiu przyszło mu czuwać. Liczne obserwacje, zasadzki i proste wyczekiwania na informację. Wybrał ten rodzaj kariery, który nie raz zmusił go do zmuszania siebie do pozostania na nogach, do zachowania pełnej uwagi. Wiedział, gdy nadchodził kryzys. Gdy późno w nocy człowiek marzył jedynie o tym, aby przytulić swoją głowę do poduszki. Gdy mijały kolejne dni bez snu, a oczy same się kleiły. Wiedział, że czasami ciężko było utrzymać się w doskonałej formie. Na całe szczęście był boskim potomkiem. Ichor, ta boska cząstka w nim, zdecydowanie pomagała. Wytrzymywał znacznie więcej niż jego koledzy, kilka dni bez snu, było dla niego, tym czym dla zwykłego człowieka kilkanaście godzin pozbawienia snu. Zawsze jednak pozostawała ta ludzka chęć odpoczynku.

Zwalczył ją w sobie, siedząc w niewygodnej pozycji, ukryty w krzakach. Obserwował okolicę oczekując, aż ruch przycichnie, aż wszyscy "turyści" wrócą do domu. W końcu doczekał się ... opuścił swoją kryjówkę i ruszył obudzić sfinksa ... czy było to mądre czy nie ... cóż miał się o tym przekonać.
----------------------------------------------------------------------------------

Znalazł się oko w oko z bestią. Ogromny wąż ... Kobra. Kevin nerwowo ścisnął swój pistolet. Czegoś takiego się nie spodziewał. Czy był to strażnik pozostawiony przez Bogów, aby nikt nie budził tych stworzeń? Czy może jakiś inny mechanizm obronny. Cóż wyglądało jednak na to, że czekała go walka. Krwiste ślepia gada sprawiły, że po jego plecach przebiegł zimny dreszcz.

Automatycznie cofnął się o parę kroków, obserwując potwora. Gdy ten skupił na nim swój wzrok potomek Ozyrysa gwizdnął przeciągle.

-Będziesz świetnie wyglądał jako moje nowe buty - powiedział do gada, uśmiechając się lekko. Następnie zaczął wygrywać jedną nogą motyw z "We Will Rock You" Queenu, pomagając sobie gwizdem. Miał nadzieję, że stworzenie przypomina choć trochę swojego mniejszego kuzyna. Kobry miały nie najlepszy słuch, wyczuwały jednak drgania ziemi. Może uda mu się skupić na sobie uwagę potwora i jakoś to wykorzystać.

Po chwili zorientował się jednak, że jego ruchy nie robią na wężu żadnego znaczenia. Zatrzymał się chwilę przed tym nim wąż rzucił się do ataku. Wycelował swój pistolet w oko bestii i nacisnął na spust, mówiąc zimno:

-Żryj ołów, przerośnięta bestio -

Huk wystrzału wstrząsnął okolicą. Kula trafiła w łeb Kobry. Jej ciałem szarpnęło konwulsyjne, co spowodowało wzbicie się w powietrze tumanów kurzu, które oślepiły na chwilę McGregora.

Jego oczy dosłownie po krótkiej chwili przyzwyczaiły się do panujących warunków, gdy dostrzegł cielsko węża było jednak za późno na reakcję. Chociaż rzucił się w bok, unikając kłów ze śmiercionośną trucizną, nie zdołał jednak uniknąć ogona. Cios trafił go w brzuch, posyłając dobry metr do tyłu. Agent jakimś cudem zdołał jednak ustać na nogach. Wiedział, że wylądowanie na plecach, mogłoby oznaczać szybkie zakończenie walki ... niewesołe zakończenie.

Kevin cofnął się, chcąc znaleźć się dalej od bestii. Jednocześnie oddał kolejny strzał, tym razem jednak chybiając. Wąż odwrócił się w jego stronę. Dopiero teraz policjant mógł dostrzec, że jego poprzedni strzał dosięgnął swojego celu. Wąż mocno krwawił, część jego czaszki była osłonięta, a pusty oczodół wywoływał nieprzyjemne wrażenie. Bestia nie atakowała. Wysunęła cielsko do góry, aby po chwili zakopać się w ziemi. Przez sekundę Kevin widział, ślady poruszające się w jego stronę, potem i one zniknęły.

Heros nie zamierzał czekać na rozwój wydarzeń. Domyślił się, że potwór będzie chciał wyskoczyć z ziemi i zaskoczyć go. Rzucił się sprintem w stronę monumentu, chcąc wspiąć się na niego i tym samym uzyskać przewagę nad potworem. Nie dosięgnął jeszcze posągu, gdy usłyszał i jednocześnie poczuł, że wąż wyskoczył z ziemi. Nie odwracając się przyspieszył kroku. Słyszał jak wąż, za nim rzuca się w jego stronę. Jego nadzwyczaj wyczulone zmysły, ostrzegły go przed uderzeniem. Skręcił całym ciałem, schodząc z drogi atakującego stworzenia.

Jego uszu dobiegł głośny trzask gdy bestia, uderzyła głową w postument, na chwilę tracąc orientację. On jednak nie czekał, sprawnym ruchem znalazł się na szczycie posągu. Wiedział jednak, że to nie koniec. Monument dawał złudną nadzieję i przewagę, gdyż ogromny wąż, mógł spokojnie go na nim dosięgnąć ... musiał działać jak najszybciej. W jego głowie pojawiały się kolejne scenariusze, w tym jeden ... cóż może niezbyt ostrożny, ale dający szansę na szybkie zakończenie.

Kevin odetchnął głęboko wypuszczając powietrze. Szybkim krokiem znalazł się na końcu posągu, aby zaraz ruszyć sprintem, w stronę jego głowy i węża. Tuż przed głową, odbił się pierwszy raz, pozwalając aby lewa noga znalazła się jako pierwsza na szczytowym punktu posągu. Nie czekał, odbił się z niej w stronę węża, jednocześnie puszczając pistolet, który wylądował na trawie.

Lot był doskonały, udało mu się trafić w szyję bestii, niedaleko łba. Niestety śliska skóra, spowodowała, że zaczął się ześlizgiwać. Desperacko próbował polepszyć, chwyt. Tymczasem wąż, zaczął wić się i wierzgać, niczym dziki mustang próbujący zrzucić jeźdźca. Kevin z trudem podciągnął się bliżej głowy, gdzie mógł znaleźć lepszy chwyt. Nie zważał na kolejne uderzenia czaszką bestii. Adrenalina pompowała w nim jak szalona, jego serce biło jak młot pneumatyczny. Jeżeli spadnie, może zginąć ... wiedział, że musi się utrzymać. W końcu zdołał znaleźć miejsce, w którym mógł puścić jedną rękę ...

Nie pomyślał o tym nawet, a pistolet już był w jego prawej dłoni. Wylot lufy znalazł się przy czaszce bestii.

-Au revoir - powiedział głośno i pociągnął za spust. Raz za razem cmentarzem pogrążonym w nocnych ciemnościach wstrząsały wystrzały. Jeden, drugi, trzeci ... trzynasty ... a potem zapadła cisza.

Ogromne cielsko bestii upadło na ziemię, Kevin obserwował, jak szybko zmienia się w czarny piach i rozsypuje. Odetchnął głęboko i cały czas działając na podwyższonych obrotach, zmienił magazynek w swoim pistolecie.

Dopiero teraz zaczął rozglądać się po okolicy, dochodząc powoli do siebie ... co go jeszcze miało tu czekać?
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 19-04-2012, 11:54   #14
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Kevin J. McGregor
- Boston, USA -


Czas płynął, on zaś po prostu stał, nadal wpatrując się w piach, w który zmieniła się martwa kobra. Powoli zaczął sobie uświadamiać co tak naprawdę miał na myśli Ozyrys, kiedy opowiadał mu o trwającej wojnie. Te wszystkie, momentami już wręcz męczące, ostrzeżenia. Do tej pory nawet rozbijanie oddanych tytanom sekt, mimo wszystko bardziej przypominało pracę agenta. Ta bestia to był już zupełnie inny wymiar. Powoli zaczynało do niego docierać ku jakim wyzwaniom rzuca go jego dziedzictwo. Niezbyt przyjemnie uczucie. Zacisnął zęby i odsunął niechciane myśli na dalszy plan. Aktualnie miał ważniejsze sprawy na głowie.

Chwili spokoju, która zapanowała po tym jak ucichły strzały nie dane było trwać zbyt długo. Wyraźny trzask od razu zwrócił uwagę Kevina. Niedługo potem kolejne i kolejne. Zaczął rozglądać się po okolicy spodziewając kolejnego ataku, ten jednak nie nadszedł. Dopiero wtedy przypomniał sobie o stojącym za jego plecami monumencie. Odwrócił się, tylko po to by zdać sobie sprawę, że po sfinksie nie ma śladu. Olbrzymi kawałek kamienia najzwyczajniej w świecie zniknął, pozostawiając po sobie tylko masywny podest.

Dopiero po chwili dostrzegł wyłaniającą się zza niego bestię. Wpierw bujną grzywę, związaną w grube warkocze. Niedługo potem zaś tułów i potężne skrzydła, które rozpostarły się niemal w tym samym momencie kiedy je dostrzegł. Przypomniał sobie wszystko co przeczytał ledwie kilka godzin wcześniej. Hybryda człowieka oraz lwa i w istocie to drugie było szczególnie wyraźne. Z każdym krokiem Kevin mógł przysiąc, że widzi łowcę skradającą się ku swej ofierze. Nie patrzył na niego, ale z całą pewnością czuł jego obecność. Sfinks zatrzymał się jakiś metr od McGregora i postanowił zaprezentować się w całej okazałości.


Widok był bardziej niż niesamowity. Majestat bestii zmąciło jednak uczucie zagrożenia. Syn Ozyrysa już miał unieść broń, wtedy też przypomniał sobie ostrzeżenie Bastet i ostatecznie zrezygnował. Wolał nie prowokować bestii. Ta jeszcze przez moment wpatrywała się w osobę odpowiedzialną za jej przebudzenie i dopiero wtedy przemówiła.

- Nosisz na sobie znajomą woń. W twym wnętrzu kryje się jednak coś obcego - brzmiał specyficznie. Zupełnie jakby w tym samym momencie każde słowo wypowiadał cały tłum, a nie tylko jedna istota. - Interesujące, choć nieistotne. Jesteś gotów?

Kevin nadal trochę oszołomiony zdobył się tylko na oszczędne skinięcie głową. Z reakcji sfinksa można było jednak wywnioskować, że to wszystko czego potrzebował.

- Dobrze więc. Oto zagadka ...

Przed wiekami żył egipski kupiec. Bogaty ponad wyobrażenie i znany w całym świecie. Bogowie pobłogosławili go czwórką synów, on zaś uczynił z nich kupców na swe podobieństwo i wysłał w cztery różne strony świata.
Pierwszego na północ, gdzie za morzem odnalazł Stary Ląd.
Drugiego na zachód, by szukał bogactw pośród ludów pustyni.
Trzeciego na południe, ku Czarnemu Lądowi.
Czwartego zaś na wschód, w poszukiwaniach sekretów Dalekiego Wschodu.

Minęło wiele lat i przyszedł czas, gdy wszyscy jego synowie zmarli. Życzeniem ojca było więc, by pochować ich ciała w Egipcie. Choć całe swe życie spędzili daleko od domu i przyjęli innych bogów, nie odmówiono im należnego pochówku w rodzinnym grobowcu.
Zrozpaczony ojciec chciał do nich dołączyć. Jednak gdy przybył do świątyni, by prosić o podobną posługę, kapłani zmuszeni byli mu odmówić.

Dlaczego?
 
Cas jest offline  
Stary 19-04-2012, 22:23   #15
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Chłopak rozejrzał się wkoło nie potrafiąc ukryć swojego zdumienia. Znajdował się na powrót w mieszkaniu, co lepsze, wszystko wyglądało jakby było w normie. Zupełnie, jakby cofnął się w czasie lub to co widział było dopiero przyszłymi wydarzeniami. Aaron przyklęknął na podłogę chwytając się za głowę. Spokój, tylko spokój i racjonalne myślenie pozwoli mu ogarnąć sytuację. Rozejrzał się raz jeszcze chcąc się upewnić, czy to co widzi, jest realne. Uszczypnął się nawet lekko w rękę. Nic. Normalna rzeczywistość, która nie powinna mieć już miejsca. Czując na sobie zaniepokojone spojrzenie matki zamknął na chwilę oczy, po czym wyrecytował, spokojnym i opanowanym już głosem:

„Przysłońcie wzrok, zabierzcie dech
Niech węzłów swych użyczy śmierć.”

Nabrał oddechu i przyglądając się uważnie twarzy rozmówczyni, zapytał:
- Co mi odpowiesz? – Jednocześnie podniósł się powoli z ziemi.
Brigid zmrużyła oczy wpatrując się w Aarona. Zdał sobie sprawę, że zrobił na niej wrażenie.
- Gdzie to usłyszałeś? Co się dzieje? - Kobieta cofnęła się od niego o krok. W jej oczach aż nazbyt wyraźnie można było dostrzec dwa tańczące płomienie. W zasadzie w całym pokoju temperatura zdawała się rosnąć z każdą chwilą.
To nie może wróżyć niczego dobrego, skoro nawet bogini została poruszona, zwykłym, prostym cytatem.
- Widziałem przyszłość- zaczął powoli, podchodząc do okna, otwierając je na oścież. Oparł się o parapet. - Nie wiem jak to jest możliwe. Po tym jak opuścisz pokój, rozmawiałem z dziewczyną – poczuł nagłą potrzebę nawiązania kolejnego kontaktu wzrokowego. Jeśli coś się ma wydarzyć, chce być na to przygotowanym. - Okazało się, że te cztery dzieła, zostały wywołane przez audycję w radiu, Alice wysłuchała jej i nagle opanował ją ogień inspiracji. Chcąc to sprawdzić, włączyłem tą stację. Wtedy nagle ogarnęła mnie ciemność, strach i niesamowity ból. Gdy się obudziłem, jej już nie było – zrobił przerwę na dłuższy oddech. Teraz przechodzi do najgorszej części. Czegoś, co zrobiło na nim jako studencie medycyny, największe wrażenie. Oblizał nerwowo usta, po czym kontynuował.
- Całe miasto było nieprzytomne… – zabrzmiało to cholernie dramatycznie, nie miał jednak na to wpływu. Przymknął na chwilę oczy, przypominając sobie ten krajobraz pełen ciał. Lekko się wzdrygnął, po czym dokończył:
- Ruszyłem do budynku w którym znajduje się placówka radia. Wtedy wróciłem tutaj.-
- Przyszłość? - Wszystko wróciło do normy, łącznie z tym blaskiem w jej oczach. - Zdajesz sobie sprawę, że to niemożliwe? Podróże w czasie to sztuka, której nie byłbyś w stanie pojąć, choćbyś i poświęcił jej całe swoje życie. Nawet dla nas to tak naprawdę niemożliwe. Te słowa, które wcześniej wypowiedziałeś to fragment starego celtyckiego zaklęcia. Służy związaniu ofiary z miejscem, przedmiotem, przy odpowiednich umiejętnościach nawet konkretnym momentem w czasie. To nie wróży niczego dobrego.

- Brigid, co mogę Ci powiedzieć? Nie wiem, może to była wizja, przeczucie, które skrystalizowało się w postaci pewnego rodzaju snu? - mówiąc to Aaron podszedł do komputera w celu pokazaniu ostatnio odwiedzanej strony. Czując ukłucia niepokoju, wklepał adres strony. Jego oczom ukazał się błąd związany z brakiem takowej witryny. Podczas gdy on walczył z laptopem klnąc z cicha, Brigid sprawdzała stan malarki.
Widząc bezsens swoich walk, poderwał się i doskoczył do radia. Nastawiając je na wcześnie odsłuchaną stację, odezwał się do mamy. Czuł ogarniające go zwątpienie? Czy on wariował, może to wszystko wymysł jego mózgu?

- Nie wiem jak to jest możliwe – zaczął, drżącym głosem. Czyżby coś było z nim nie tak? - Przed chwilą ta strona tu była. Radio nazywa się V.I.D, czy Ci to coś mówi? – złapał się za głowę. Miał mętlik w głowie, nie był pewien, co w tym momencie jest rzeczywistością. Może to co właśnie się dzieje, to urojenie, które doświadcza siedząc w samochodzie? - Motywami przewodnimi witryny były: wężo podobna istota, na kształt smoka. Do tego kruk oraz kocioł – przerwał próbując sobie przypomnieć resztę. A może dawał czas głowie na ubzduranie sobie kolejnych nierzeczywistych wspomnień, w końcu nigdy nie miał problemów z pamięcią. Ba! Po spotkaniu z Brigid, niczego nie zapominał. Niezależnie od sytuacji, czy czasu jakim poświęcał na studiowanie materiału. Kontynuował niepewnie. Najbardziej zaskakujący znak.
- Również był tam twój krzyż. Lecz był on przecięty na pół... Brigid, zaczynam się gubić – wyraził na głos to, co właśnie czuł. Matka zdała sobie chyba sprawę ze stanu duchowego podopiecznego, bowiem podeszła do niego i chwytając go za ramiona, potrząsnęła nim. Jak na jego gust, za lekko. Potrzebował czegoś mocniejszego. Ciekawe czy Alice ma alkohol w domu? Pobrzmiewające trzaski, które słyszał w tle, jedynie go dobijały.

- Ktokolwiek rzucił na ciebie ten czar, nieumyślnie związał nim również mnie i Alice. Fakt, że wszyscy tu teraz jesteśmy oznacza, że tylko ty jesteś w stanie je przełamać. Zapomnij o tym co robiłeś poprzednio. Do tej pory powinieneś już wiedzieć, że to do niczego nie prowadzi. Teraz spójrz mi w oczy i obym nie dostrzegła choćby cienia strachu. Jesteś gotów chłopcze?
Aaron zawahał się. Znał odpowiedź, nie wyobrażał sobie, aby mógł udzielić innej. Nie mógł jednak wątpić, kiedy taka istota pokłada w nim wiarę.
- Tak matko, jestem gotów. Co mam robić? Jak mam go przełamać?
- Skoncentruj się - położyła dłoń na jego głowie. - Wsłuchaj się dobrze w me słowa i zapamiętaj dźwięk mego głosu. Minie sporo czasu nim ponownie się zobaczymy. Niech choć tyle ci o mnie przypomina – Gdy ostatnie słowa rozeszły się po pokoju, od postaci kobiety zaczęły wydobywać się płomienie, które powoli wypełzły na powierzchnię. Otuliły ich obojgu. Camfrey nie czuł jednak nieznośnego gorąca, czy palącego żaru. Wszystkie zmartwienia, troski i wahania odpłynęły w niebyt, jakby spalone przez płomień. Wszystkie emocje jakie teraz odczuwał, to spokój i miłość płynącą od mamy. Wiedział, że jest to jedynie chwila, która zaraz minie. Lecz chciał zapamiętać ten moment na jak najdłużej. Miał wrażenie, że zbyt szybko się taka sytuacja nie powtórzy.

- Wyślę cię do odległego miejsca, gdzie czas jest symbolem wszelkiego zła, gdzie to zło nosi imię Zrvan. Tam znajdziesz odpowiedź na swe pytania, sposób na zdjęcie tej klątwy i jeśli los się do ciebie uśmiechnie, wsławisz się czynami, które uczynią mnie dumną.

Brigid zbliżyła się i złożyła pocałunek na czole Aarona.
- Do szybkiego zobaczenia.

Nagle ogarnęła go niesamowicie intensywne światło. Patrzenie w kierunku Słońca nie mogło się z nim równać. Blask nie był jednakże oślepiający, Chłopak bez problemu miał oczy otwarte, jasność go nie raziła. Kiedy zwątpił co ma robić dalej i zaczął się obracać lub miał takie wrażenie, że wykonuje jakikolwiek ruch, ujrzał niewielki ciemny punkt. Ten zaczął błyskawicznie rosnąć. Nie minęła chwila, gdy ujrzał pierwsze szczegóły. Zupełnie jakby się teleportował, a przynajmniej tak to wyglądało na filmach sci-fi, pojawił się przed gigantycznymi drzwiami. Wyraźny, arabski styl. Po chwili uzmysłowił sobie, że mają one znamienny wpływ z architektury Marokańskiej. Co ciekawe jednak, drzwi były wolno stojące, jedynie one, bez żadnej zabudowy. Aaron obszedł je dookoła, lecz tak jak się spodziewał, były identyczne z obu stron, nawet po dokładniejszych oględzinach. Gdy spojrzał w dół na swoje stopy, wyglądało jakoby chodził po niewidzialnej powierzchni – świetle w którym się początkowo znajdował. O tak, jeśli wyjdzie z tego cało, wybierze się do psychologa.



Ta cała sceneria i przeszłe wydarzenia powodowały, że na nowo zaczął czuć się niczym wariat o zajebiście dużej wyobraźni, a mama powtarzała aby nie oglądał tyle bajek. Śmiejąc się z własnego, kiepskiego dowcipu, podszedł do drzwi i obejrzał je dokładnie. Kto wie, może mu się to kiedyś przyda. Pewnym był, że jeśli kiedykolwiek jeszcze spotka podobnie wyglądające, zniszczy je. Biorąc dwa głębokie hausty powietrza, uregulował oddech. Następnie podszedł do drzwi i pchnął oba skrzydła…
 

Ostatnio edytowane przez necron1501 : 20-04-2012 o 12:47.
necron1501 jest offline  
Stary 20-04-2012, 12:27   #16
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
James zerwał się natychmiast na równe nogi i nieznacznie ślizgając się na trawie, ruszył biegiem w kierunku wskazywanym przez strzałkę. Następnych strzał nie było widać, tak samo jak strzelca. Syn Hermesa nie tracił czasu na wypatrywanie tajemniczego łucznika, wiedział, że przechodzi teraz rodzaj testu i chciał go przejść po swojemu. Czyli przebiec.

Strzałka wskazywała wąską ścieżkę wijącą się miedzy drzewami. Podejrzane, ale James nie miał innego wyjścia, dlatego też pędził nią na złamanie karku. Cały czas biegł szybkim sprintem i coraz bardziej przekonywał się, że znalazł na dziwnych torze przeszkód. Pierwszą, równoważnię wiszącą nad dołem wypełnionym ostrymi palami ominął w sposób nieprzewidziany przez jej twórców – jednym potężnym susem. Skok był udany, lądowanie już nie, James wykonał prostu przewrót przez bark i przetoczył się do przodu tylko nieznacznie tracąc szybkość. Akrobacja, raz, że pozwoliła uniknąć bolesnej kontuzji, dwa, sprawiła, że włócznia rzucona w kierunku młodzieńca przeleciała sporo nad jego głową.

Następnym utrudnieniem był odcinek ścieżki pokryty grubymi korzeniami starych drzew, teren nierówny i z pewnością niebezpieczny dla niewprawnych biegaczy. James wybił się wysoko i chwycił za wiszącą nisko gałąź drzewa. Impet skoku wystarczył, aby wyrzucić ciało do przodu, puścić poprzednią gałąź i złapać następną. Przez chwilę James z wprawą gibbona przemieszczał się z gałęzi na gałąź. Na ziemię wrócił dopiero, kiedy ból w barkach stał się nieznośny, na szczęście, pokryty korzeniami odcinek trasy już się kończył.
Kolejna przeszkoda byłaby banalna, gdyby nie nadwyrężone ręce Jamesa. Po obu stronach ścieżki gęste krzewy, na oko niemożliwe do przejścia. Samą ścieżkę blokowała wysoka na dwa i pół metra ściana, wykonana z nieheblowanego drewna. Nie było innego wyjścia, aby iść dalej, Syn Hermesa musiał się wspinać. James rozpędził się i skoczył na ścianę, od razu chwytając dłońmi jej górną krawędź. Nogami odbił się od ściany, a impet tego uderzenia pozwolił mu stosunkowo łatwo wywindować się w górę. Zakończenie akrobacji było już banalne.

Po zeskoczeniu ze ściany, James wylądował na lekko ugiętych nogach i z trudem zmusił się do zwiększenia tempa. Pełne drzazg dłonie bolały niemiłosiernie, ramiona odmawiały już posłuszeństwa, a na dodatek z pośpiechu o mało nie skręcił kostki podczas lądowania. Jednakże James nie zamierzał się poddawać, zamiast tego przyśpieszył. Mogło skończyć się fatalnie, gdyby nie spostrzegł w porę, że ścieżka nieznacznie zmieniła swój kolor i fakturę. Kiedy przyprószona ziemią deska pękała, James już znajdował się w powietrzu. Syn Hermesa przekręcił swoje ciało, odbił się od pnia najbliższego drzewa, po czym szczupakiem zanurkował w kierunku ścieżki. Wybił się na tyle daleko, że spadł już za zamaskowanym deską dołem. Nie tracił czasu na zaglądanie w głąb jamy i wyobrażanie sobie jak marnie by skończył, gdyby spadł na naostrzone pale.

Teraz wymęczony James biegł nieco wolniej i dzięki temu zdołał usłyszeć cichy szmer wody. Po chwili stał już nad przecinającą las rzeką. Woda płynęła przez dość głęboki i szeroki jar, którego nawet James nie zdołałby przeskoczyć. Na szczęście nad jarem rosły olbrzymie, stare drzewa z których konarów zwisały niebezpieczne cienkie liny. Chyba nie było innego sposobu na pokonanie tej rozpadliny, a fatalny stan dłoni Jamesa wykluczał dłuższą wspinaczkę po drzewach. Młodzieniec rozpędził się, złapał za pierwszą linę, rozhuśtał i przeskoczył na następną. Kilka lin potem znajdował się już na drugim brzegu, sycząc z bólu i ciesząc, że jak na razie nie odniósł żadnej bardziej trwałej kontuzji. Nie trwonił więcej czasu, tylko biegiem ruszył dalej ścieżką.

Tym razem natknął się na ludzi. Dwie zabójczo urodziwe kobiety, których wspaniałe ciała zasłaniał niestety rynsztunek bojowy. Uzbrojone we włócznie, wydawały się być raczej groźnymi przeciwnikami. James niewiele myśląc sięgnął do kieszeni i wyciągnął nieco zmiętą czekoladę, którą kupił kilka godzin wcześniej.
- Przybywam w pokoju składając pokłon waszej urodzie - młodzieniec głęboko się skłonił - Wybaczcie, że nie mam niczego, aby was uhonorować. Przyjmijcie zatem te słodycz, która nie może się z pewnością równać ze słodyczą waszych ust - zakończył, z trudem przypominając sobie napuszone zwroty z Homera.
Sympatyczna twarz syna Hermesa zdawała się roztaczać nieokreślony urok, który kompletnie rozbroił jedną z amazonek. Druga zachowała przytomność umysłu i rzuciła się w kierunku Jamesa. Jednakże poruszała się na tyle niezgrabnie, że ten zdołał ją z łatwością wyminąć.
- Jak masz na imię? – James zapytał, ale odpowiedzią był wyłącznie drugi cios, który nawet nie musnął zwinnego Greka. W dodatku druga amazonka ruszyła w sukurs Jamesowi próbując rozbroić swoją agresywną koleżankę.
- Uciekaj! - Wrzasnęła kiedy tylko zdołała przygwoździć swoją towarzyszkę do ziemi.
- Jestem James. Dziękuję! - James krzyknął, po czym pobiegł dalej.

Pułapki robiły się coraz trudniejsze. Syn Hermsa biegnąc ścieżką nadepnął na jakąś płytę, która zapewne zwolniła bardzo skomplikowany mechanizm. Po chwili ponad ścieżką przeleciała z morderczą szybkością włócznia, której James uniknął tylko dzięki swojemu nadludzkiemu refleksowi. Szybki ślizg na kolonach pod drzewcem lecącej broni, szkoda, że był w tak dobrych spodniach, następnie nagły wyprost i już James biegł ścieżką w kierunku domu widocznego przez przerzedzający się las.

Po chwili widział już w całej okazałości dość dużą posiadłość stojącą na rozległej leśnej polanie.


James nie miał jednak czasu na podziwianie architektury, ponieważ niemalże w tej samej chwili został zauważony przez jedną z osób pełniących straż wokół domostwa. Krótki, chrapliwy okrzyk bojowy i już pięć amazonek z włóczniami zmierzało w kierunku syna Hermesa.

James rozpędził się. To była już ostatnia prosta, tam w domu wszystko się w końcu wyjaśni. Zebrał w sobie wszystkie siły i ruszył niczym na skrzydłach wiatru. Amazonki nie miały szans go zatrzymał. Pierwsze dwie po prostu wyminął, trzy następne próbowały go otoczyć, ale syn Hermesa był szybki jak wicher i tak samo trudny do zatrzymania. Z rozpędu wskoczył na jedną z amazonek, odbił się od jej ramienia, z niezwykła gracją wylądował na trawie i nawet odrobinę nie zwalniając ruszył w stronę domostwa. Teraz wyraźnie widział, że szklany drzwi łączące taras z mieszkaniem są zapraszająco otwarte. Zapewne pułapka, ale i tak nie był już w stanie biec dalej.

Syn Hermesa wykorzystując ostatnie siły spiął się i wbiegł do środka domu.
Moment po pokonaniu progu poczuł jakby niesamowitą lekkość w całym obolałym ciele. Ku swemu zdziwieniu zauważył, że unosi się w powietrzu. Jeszcze przez moment ruszał nogami i rękami jakby kontynuując mechanicznie poprzednie ruchy, ale w końcu do Jamesa doszło, że to bez sensu. W tym dziwnym stanie nieważkości nie był w stanie ruszyć się choćby o krok.
 
pppp jest offline  
Stary 20-04-2012, 19:59   #17
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Kevin zmierzył istotę wzrokiem. Cóż musiał przyznać, że mniej więcej takiego widoku spodziewał się, kiedy usłyszał, że przyjdzie spotkać mu się ze sfinksem. Istota miała w sobie jakieś królewskie rysy. Jednocześnie agent zdawał sobie sprawę, że mogła być śmiertelnie niebezpieczna. Musiał powstrzymywać się, aby instynkt nie wziął nad nim góry. Oddanie strzałów do niego, mogłoby być bardzo głupim pomysłem ... możliwe również, że ostatnim jaki przyszłoby mu wykonać.

-Nie wiem … trudniejszej zagadki nie mogłeś wymyślić, ale spróbujmy odpowiedzieć - Kevin chwilę się zastanowił, niestety w obecnej sytuacji, żadne sprytne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy, postanowił strzelić. Użyć pierwszej odpowiedzi jaka przyszła mu do głowy, jaka znajdowała się na końcu języka.

-Cóż, może kapłani odmówili mu pochówku wspólnie z synami, dlatego, że oni wyznawali innych bogów i kupiec, nie mógłby jako prawowierny wyznawca zostać z nimi pochowany, w grobowcu, który nie był już “poświęcony” bogom - odpowiedź nawet mu wydawała się naciągana, ale cóż ... musiał jakoś zacząć. Zwłaszcza, że w obecności istoty czuł się nieswojo. Żarty jakie rzucał były w tej chwili elementem strategii obronny. Zamienić całą tą niewesołą sytuację w żart.

Sfinks powiódł wzrokiem po okolicy, Kevinowi nie poświęcając nawet chwili. Jedynie wypowiedziane słowa, wskazywały, że w ogóle usłyszał odpowiedź.

- Dwie próby boski synu, dwie próby.

-Ta zagadka, nie ma większego sensu - powiedział Kevin, chociaż wiedział, że na istocie nie zrobi to najmniejszego wrażenia.

-Ojciec żył, jak mógł zostać pochowany za życia ze swymi martwymi synami? Kapłani mogli mu odmówić dlatego, że musieliby go zabić … żywy nie może do nich dołączyć - wypowiedział te słowa, po części ze złości, po części wyrzucając z siebie wyrzut, dotyczący jak mu się wydawało logiczności zagadki zadanej przez tą istotę.

Odpowiedział mu przeciągły pomruk. Bestia dłuższą chwilę przyglądała mu się w całkowitym bezruchu.

- Nie możesz pochować kogoś kto nadal żyje - sfinks skłonił się, następnie wskoczył na podest, na którym do niedawna tkwił jako posąg. - Jesteś godny. Masz więc prawo do trzech pytań. Nim je zadasz, musisz wiedzieć, że istnieje ograniczenie co do sekretów, które mogę ci zdradzić. Nie mogę mówić o bogach i tytanach. Podobnie o świecie pod i ponad nami. Każde inne nie pozostanie jednak bez odpowiedzi.

Na twarzy Kevina pojawił się uśmiech. Zaryzykował i odniósł sukces. To było ważne. Teraz musiał przejść przez część zadawania pytań, aby dowiedzieć się jak najwięcej o swoim przeciwniku. Zadecydował, że zacznie od pewnego standardu. Nie podobało mu się ograniczenie ilości pytań. Kto je wprowadził i jaka siła przestrzegała pilnowania tych zasad? Wiedział jednak, że te rozważania nie miały najmniejszego sensu. Przybył tutaj, rzucając się w niebezpieczną sytuację z jasno określonym celem. A teraz miał go na wyciągnięcie ręki.

-Kim jest Zachary, ten który zabił moją siostrę - słowa wypowiadał wolno, jakby zastanawiając się nad każdą częścią wypowiedzianego zdania. W wypowiedzianym zdaniu nie było żadnych emocji. Trzymał je na wodzy. Ktoś stojący z boku, mógłby pewnie równo dobrze przysiąc, że Kevin pyta tą istotę o pogodę na 4 lipca.

- Istota zwana Zacharym dawno już odeszła. Chcesz wiedzieć kim jest ten którego szukasz? Oto twa odpowiedź. Jest przeklętą, umęczoną ludzką duszą, zamkniętą w celi zbudowanej z ciał jego ofiar. Nawet my nie wiemy dlaczego tak uparcie trzyma się tej potwornej egzystencji, podczas gdy błogosławieństwo śmierci jest na jedno jego skinienie. Wiemy tylko, że tak długo jak chce stąpać po ziemi, jego głód nigdy nie zostanie zaspokojony i gdziekolwiek nie podąży, w ślad za nim podążać będzie zniszczenie. -

Przez plecy Kevina przebiegł dreszcz. Spodziewał się, że Zachary … istota tak nazwana, nie będzie najłatwiejszą zwierzyną. Jednakże odpowiedź sfinksa, była … ciężka. Jednocześnie nawet tutaj pojawiało się niewypowiedziane wprost stwierdzenie: potwór. Kolejny powód, aby go dopaść … o ile pokonanie go jest możliwe … musiał jednak wierzyć, że tak jest. W innym wypadku wiele pracy poszłoby na marne. Los nie mógłby być tak złośliwy. Każdy miał jakiś słaby punkt ... należało go tylko poznać.

-Jak mogę go znaleźć ? - zapytał bez ogródek Kevin. Musiał istnieć jakiś sposób, a w takim razie sfinks musiał go znać … i się nim podzielić ...

- Za tydzień licząc od dnia dzisiejszego, jedenaście minut po północy. Jeśli taka twa wola, odnajdziesz go wewnątrz Muzeum Brytyjskiego.

Kevin patrzył na sfinksa, a w jego głowie pojawiało się setki myśli. Miał czas i miejsce, gdzie będzie mógł odnaleźć Zachary’ego. Otrzymał parę ciekawych informacji. Ta wyprawa okazała się bardzo owocna, chociaż była dopiero początkiem wszystkiego. A mu pozostało jeszcze ostatnie pytanie. Od początku tej rozmowy, wiedział co chce osiągnąć. I należało teraz je wyrazić słowami

-W jaki sposób, mogę go pokonać ? -

- Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Nie ma i nigdy nie było drugiego takiego jak on. Istnieją jednak rytuały, którym nie mogą oprzeć się nawet bogowie. Kiedy ich ofiarą padają duszę zbyt słabe, zostają pozostawione rozerwane na strzępy, zdeformowane i skazane na wieczne cierpienie. Niestety ich sekretu nie mogę ci zdradzić.

Sfinks zmienił pozycję. Przednie łapy wyprostowane i wyciągnięte przed siebie, złożone skrzydła, wygięty grzbiet i głowa uniesiona ku górze. Dopiero po chwili Kevin skojarzył, że wygląda dokładnie tak jak tysiące innych rzeźb przedstawiających te mityczne bestie.

- Życzymy ci szczęścia śmiertelniku. Będzie ci potrzebne.

Piach, który pozostawiła po sobie kobra zaczął powoli się unosić, by chwilę później zacząć zbierać wokół sfinksa. Kiedy już cały zawisł w powietrzu otaczającym tą tajemniczą istotę, zaczął wirować. Stopniowo coraz szybciej, zyskując jednocześnie na rozmiarach. Stał tak w bezruchu patrząc jak po chwili cały monument pokrywa szczelna zasłona. Wtedy zupełnie niespodziewanie wszystko ustało i drobinki wystrzeliły w każdym możliwym kierunku. Odruchowo zasłonił twarz. Kiedy zaś uznał, że jest już bezpiecznie, opuścił rękę. Jedynym co dostrzegł był jednak tylko monument. Zadziwiające, ale nigdzie nie było nawet śladu po którejkolwiek z bestii. Zupełnie jakby absolutnie nic się nie wydarzyło.

-Wolę liczyć na swoje umiejętności, niż szczęście ... ale dziękuję - powiedział w stronę pomnika, po czym odwrócił się na pięcie ruszając w stronę miejsca, w którym pozostawił swój samochód. Godzina była późna, ale on musiał skontaktować się ze swoim ojcem ... albo Bastet.

Budynek, w którym rano spotkał się z Ozyrysem był opuszczony. Cóż McGregor podejrzewał, że tak może się stać. Ochroniarz poinformował go, że wyższe piętra są o tej godzinie zamknięte, a pana Ausere nie ma w biurze. Na te rewelacje pracownik NCIS odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Zignorował prośby o podanie nazwiska, nie miało to najmniejszego sensu. Skontaktuje się z ojcem jutro, wątpił aby ten ochroniarz był mu w stanie pomóc.

Pozostawało jeszcze jedno miejsce, które znał w Bostonie, ale klub, w którym rano spotkał się z Bastet również był zajęty. Cóż widać wszystko szło zgodnie ze wzorem jego szczęścia. Chyba nie mógł spodziewać się niczego innego. Godzina była późna i chociaż nie miałby problemów, z utrzymaniem się na nogach postanowił udać się do motelu. Innym razem gdy zajdzie taka konieczność urządzi sobie kilka białych nocy pod rząd.

Praca na całym świecie nauczyła go, że trzeba korzystać, z tych małych przyjemności.

Na nocleg wybrał mały motel, jakich wiele znaczyło krajobraz Stanów Zjednoczonych. Nikt nie przejmował się tam sprawdzaniem dokumentów gości, na „słowo honoru” wierzyli we wszystkie zapisywane dane. I chociaż Kevin nie ukrywał się, nie tak naprawdę, to nie chciał również być widoczny w każdej bazie danych. Zwykli policjanci mieli utrudnione odnalezienie go, jego koledzy nie do końca … wiedział, że gdyby zapragnął również oni, nie mogliby go znaleźć, ale nie było sensu nie teraz.

Zapłacił za pokój gotówką podpisując się jako L. Smith było to nazwisko przykrywka z misji w Afganistanie, od czasu do czasu używał go, w takich miejscach. Brzmiało całkiem przyjemnie i z tego powodu lubił je.

Gdy znalazł się w pokoju włączył znajdujące się tam radio. Takty „Nessun Dorma” wypełniły cały pokój.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nKW3fdUiIkM&feature=fvst[/MEDIA]


Używając internetu, wysłał krótką wiadomość do swojego ojca. „Spotkajmy się”.

Następnie popijając piwo, dał się ponieść muzyce i wspomnieniom. Czuł się samotnie … wiedział, że istnieje życie po życiu i jego siostrze było z pewnością dane, jeżeli Ozyrys dotrzyma słowa, to będzie miała lepiej niż za życia. Jednakże on … stracił jakiś swój punkt stabilizacji. Zdał sobie sprawę, że w ojczyźnie trzymają go pewne wspomnienia i zobowiązania, mógł jednak rzucić całe swoje życie.

Miłość zabija obowiązek. Nie wiedział, kto to powiedział, ale wiedział, że była to prawda … z całej rodziny jego matki, z jego ziemskiej rodziny … pozostał tylko on, aby kroczyć dalej.

Podniósł się ze swojego fotela, gasząc wszystko i odkładając pustą butelkę na stolik. Przed snem powtórzył zasłyszane kiedyś hasło: „Marche ou creve” … i taki miał plan ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 21-04-2012, 17:35   #18
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Kevin J. McGregor
- Boston, USA


Z każdym łykiem piwa, z każdą kolejną myślą, z każdym kolejnym wspomnieniem i z każdym kolejnym taktem piosenki, która nadal rozbrzmiewała w jego głowie ...
... zasypiał.

Jego ciało jeszcze przez długi czas mogło nie poczuć zmęczenia. Umysł domagał się jednak chwili odpoczynku. W tak krótkim czasie wydarzyło się tak wiele, wszystko co zobaczył, z czym przyszło mu walczyć. Wkroczył w brutalny świat, w którym nawet chcąc uzyskać byle informacje, zmuszony był rzucić na szalę swoje życie. Tak, umysł zdecydowanie miał prawo domagać się chwili spokoju.

Sen przyszedł szybko. O dziwo z darami, których nie sposób było się spodziewać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Gvg0cURfBnE[/MEDIA]

Znowu przyszło mu wędrować pośród ciemności. Tym razem wszystko było jednak inne. W udziale nie przypadła mu już tylko rola obserwatora. Mógł się rozejrzeć i szybko skorzystał z tego przywileju. Niemal od razu dostrzegł usypaną ścieżkę, która prowadziła ku płynącej w oddali rzece. Wytężył wzrok i wtedy zauważył, że na brzegu stoi jakaś postać odziana w czerń.

Od razu rozpoczął swą mozolną wędrówkę. Z początku chciał biec, ale coś go ograniczało. Powietrze było tak gęste, że czuł jakby znalazł się pod wodą. Zmuszony walczyć o każdy metr, był mocno zdyszany gdy dotarł do tajemniczego cienia.


Dziwne. Wyglądała zupełnie jakby wyrastała z ziemi, niczym drzewo stojące ledwie obok niej. Czarny płaszcz wieńczyło coś co od razu przywodziło na myśl grube korzenie. Kevin zdumiony przyglądał się przez dłuższy moment. W końcu zdecydował się jednak podejść bliżej. Krok po kroku, zbliżał się do tajemniczej istoty, choć zdawało się to umykać jej uwadze.

Dopiero kiedy wyciągnął rękę, by położyć ją na jej ramieniu, ta raptownie odwróciła głowę.

- Witaj.

Nie mógł dostrzec twarzy. Kaptur odkrywał jedynie jej usta. Głos był jednak wszystkim czego potrzebował. Doskonale wiedział kto stoi dosłownie w zasięgu jego ręki.

Linda!




James Papageorgiou
- Miejsce pobytu nieznane -


Amazonki potrzebowały tylko chwili by na powrót otoczyć Jamesa. Tym razem lewitując w powietrzu, był całkowicie bezradny. Mógł tylko liczyć, że wycelowane w niego groty włóczni, nie ruszą się ani o cal. To doprawdy byłoby dość bolesne. Kobiety stały tak jeszcze przez moment, dopiero wtedy Papageorgiou poczuł, że zaczyna opadać. Postarały się jednak by nie miał ani odrobiny swobody, o ucieczce nie było mowy. Mimowolnie ruszył więc wraz z nimi.

Wnętrze posiadłości zdecydowanie robiło wrażenie. Wszechobecna biel, uzupełniona gdzieniegdzie drewnianymi akcentami. Liczne kolumny i antyczne dzieła sztuki. Luksus i przepych były tak wszechobecne, że wręcz przytłaczające. Ulga przyszła kiedy wreszcie wkroczyli do pokoju nieco kontrastującego z resztą.


Kiedy minęli dwie masywne kolumny, szczelny kordon amazonek zaczął się rozstępować. Dopiero wtedy dostrzegł spory stół ustawiony na środku sali. Na nim zaś kilka waz ozdobionych wyraźnie greckimi motywami. Krzesło stojące zaraz obok zajmowała jakaś kobieta. Pochylona nad jednym z naczyń, zdawała się je czyścić. Kiedy tylko skończyła wszystkie wojowniczki uklękły. James chwilę później również do nich dołączył, choć nie obyło się bez bolesnego uderzenia drzewcem włóczni wymierzonego w kolana.

Kobieta niespiesznie wstała i obróciła się w ich kierunku. Dopiero wtedy syn Hermesa dostrzegł znajome rysy. Już wcześniej ją spotkał. Na chwilę przed tym jak stracił przytomność pod barem Crimson Letter. Nawet pomimo licznych blizn pokrywających jej ciało, trudno było nie zachwycić się jej urodą. W jej oczach czaiło się jednak coś tajemniczego. Jakaś niesamowita siła, która zmusiła Jamesa do opuszczenia głowy, w momencie kiedy ich spojrzenia się spotkały.

- Zdajesz sobie sprawę jak wielkim jesteś rozczarowaniem?

Nie zdążył nawet podnieść głowy i spróbować jakoś odpowiedzieć, kiedy poczuł piekielne uderzenie. Zasłonił się spodziewając kolejnego ataku, ten na szczęście nie nadszedł. Dopiero kiedy ponownie otworzył oczy zrozumiał jak druzgocący był ten atak. Nie dość, że wszystko stopniowo przykrywała krwawa kurtyna, to jeszcze rozcięty łuk brwiowy zaczął puchnąć, skutecznie ograniczając jego pole widzenia.

- Chciałabym zobaczyć jego minę kiedy rzucę mu twoją głowę pod nogi.

Poczuł jak serce w jego piersi zaczyna walić jak oszalałe. Co gorsza miało ku temu powód. Nawet mogąc polegać tylko na jednym zdrowym oku, bez problemów dostrzegł ostrze, które pojawiło się w dłoni kobiety. Pozbawiony jakiegokolwiek sposobu na ucieczkę, mógł tylko patrzeć ...

- Matko! Stój!

Wszyscy obecni, łącznie z Jamesem, odwrócili wzrok. Nie miał pewności, ale mógłby przysiąc, że widzi wojowniczkę, która ledwie chwilę temu pomogła mu w trakcie przeprawy przez las. Amazonka potrzebowała tylko chwili, by znaleźć się przy uzbrojonej w miecz przywódczyni.

- Błagam, nie działaj pochopnie. Przecież możemy jeszcze jakoś go wykorzystać.

Papageorgiou mógł tylko przyglądać się rozmowie. Na jego szczęście córka zdawała się nieco złagodzić rządzę krwi matki. Obie przez chwilę spoglądały to na siebie, to na Jamesa. W końcu jedna z nich zdecydowała się przerwać ciszę.

- Tak, tak. Być może masz rację - przerażająco chłodnym spojrzeniem badała jeszcze przez chwilę syna Hermesa, po czym wydała krótkie polecenie. - Do lochu z nim.

Reakcja była natychmiastowa. Amazonki poderwały go z ziemi i zaprowadziły do piwnic. Zakręcone schody prowadziły jak się okazało do całkiem rozbudowanych podziemi. James pomimo słabego światła i przykrytego opuchlizną oku, bez problemu dostrzegł wędrujące w każdym kierunku korytarze, które to natomiast prowadziły do sporej ilości rozwidleń. Znajdująca się nad nimi posiadłość była ogromna, ale z całą pewnością nie dorównywała rozmiarom tym katakumbom.

Wojowniczki prowadziły go przez dłuższą chwilę, upewniając się, że wydostanie się z tego labiryntu nie będzie zbyt prostym zadaniem. Dopiero wtedy wtrąciły go do celi. Brak jakichkolwiek okien i źródeł światła sprawiały, że panowały w nim niemal całkowite ciemności. Kiedy zaś drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, stan ten tylko znacznie się pogorszył.




Aaron Camfrey
- Miejsce pobytu nieznane -

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fj46AKhuiWw[/MEDIA]

Początkowo wrota nawet nie drgnęły. Wykonał krok w tył i raz jeszcze zbadał je uważnym spojrzeniem. Dopiero wtedy postanowił ponownie spróbować. Ułożył obie dłonie na klamce i zaparł się wykorzystując całe swoje ciało. Nadal bez rezultatu. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że to jedyna droga. Najzwyczajniej w świecie musiał więc je otworzyć. Zamknął oczy i poczuł jak krew zaczyna szybciej krążyć w jego żyłach. Zupełnie jakby wraz z nią po jego ciele rozchodziła się jakaś niesamowita siła. Znał to uczucie, wiedział więc co oznacza. Wydał z siebie dziki okrzyk i szarpnął gwałtownie. Rozległ się donośny zgrzyt i Aaron uświadomił sobie, że drzwi wreszcie ustępują. Krok po kroku, odciągał je coraz dalej i dalej. Dopiero kiedy skończył mógł podziwiać efekty swojej pracy. Jakkolwiek absurdalnie by się to nie wydało, skrzydło które uchylił miało dobry metr grubości.

Podziwiał je jeszcze prze moment, po czym zagłębił się w kryjące się za nim ciemności. Te szybko przerodziły się jednak w półmrok, by chwilę potem ukazać mu szczegóły miejsca, w którym się znalazł.


Nie miał pojęcia gdzie właściwie trafił. Tym bardziej co miał tu zrobić. Niespecjalnie jednak o to dbał. W chwili obecnej po prostu zachwycał się tym niesamowitym widokiem. Znalazł się bowiem wewnątrz jakiejś tajemniczej sfery. Zewsząd otaczały go pokrywające jej ściany okręgi i tajemnicze symbole. Wszystko w ciągłym, miarowym ruchu. Z jakiegoś powodu od razu skojarzył to z jakąś formą zegara.

Niestety za nic nie mógł znaleźć wyjścia. Nawet to którym się tu dostał gdzieś zniknęło. Najzwyczajniej w świecie został uwięziony wewnątrz tajemniczej bańki. Powoli zaczynał się denerwować, ale wtedy za jego plecami rozległ się jakiś szelest.

Odwrócił głowę, nim jednak dostrzegł cokolwiek interesującego, poczuł metaliczny smak krwi w ustach. Cios drewnianym kijem, który spadł niczym grom na jego szczękę sprawił, że stracił równowagę i upadł. Dopiero wtedy dostrzegł niewielkiego, łysego i zgarbionego staruszka, który o dziwo górował nad nim uzbrojony zaledwie w kawałek gałęzi.

- Kim jesteś, że naruszasz spokój mej domeny?

Aaron początkowo zignorował mężczyznę. No może nie zignorował, irlandzka duma po prostu wyraźnie buntowała się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Zaczął więc się podnosić, ale wtedy dostrzegł, że w miejscu kija pojawiła się włócznia, której grot niemal dotykał jego krtani.

- Nie każ mi się powtarzać.
 
Cas jest offline  
Stary 21-04-2012, 21:25   #19
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Huma przybyła mu z pomocą w najbardziej odpowiednim momencie. Dodatkowo pozbawiła monstrum oka, co, swoją drogą, nie stanowiło przyjemnego widoku, dawało jednak Erezowi przewagę. A przynajmniej, tak mu się wydawało. W chwilowym zamieszaniu chciał powalić oponenta przestrzeliwując mu kolano. Pierwszy strzał nie był celny, a na drugi zabrakło czasu. Gigant doskoczyło niego i chwycił wolną ręką, przyciskając do swojego masywnego cielska. Przez moment mierzyli się wzajemnie wzrokiem. Skolnik zacisnął zęby przeczuwając śmierć, ta jednak nie nastąpiła. Przez moment twarz giganta nie wyrażała nic.

- Błagaj – przemówił w końcu gardłowym głosem, chwilę potem wybuchając donośnym śmiechem.
- Kogo mam błagać? Kim jesteś?- Erez chciał kupić sobie trochę czasu, więc przedłużenie rozmowy, i prawdopodobnie, własnej egzekucji, było mu na rękę. Wziął głęboki wdech, i przy okazji sprawdził, czy jest w stanie użyć broni. Szerokie przedramię giganta nie zblokowało mu łokcia, co jak najbardziej podpadało pod szczęście. Strzał z tej pozycji nie był łatwy, a kula mogła rykoszetować po bogowie wiedzą jak twardych kościach monstrum i nawet trafić strzelca.
- Kogo? - Wnętrzem znowu wstrząsnął śmiech bestii. - Pies Yazata chce znać me imię? Niech i tak będzie.
Gigant wykonał obszerny zamach mieczem, chwilę potem unosząc go w górę. Erez czuł jak napina się praktycznie każdy mięsień w jego ciele - niezbyt przyjemne uczucie dla kogoś w jego położeniu. Dodatkowo nagły ścisk zmusił go do przełożenia strzału o kilka kolejnych sekund. Tymczasem, potwór przemówił.

- Wiedz, że tym który wyśle cię na spotkanie swych przodków jest wielki Kasra. Demon pola bitew, zguba bogów, największy zabójca pośród niezliczonych zastępów Ahrimana.

Autoprezentacja brzmiała bardzo pompatycznie i mogła robić wrażenie, jednak to Erez postawił kropkę na końcu wypowiedzi giganta. Huk wystrzału przeszył całą halę, odbijając się echem. Kasra wyraźnie osłabł i mężczyzna mógł z łatwością wyswobodzić się z jego chwytu. Gdy cofnął się kilka kroków, oponent opadł ciężko na prawe kolano, podpierając się jednocześnie na miecz. Druga ręka przyciskała krwawiącą ranę w boku, nieco poniżej miejsca, gdzie u ludzi znajduje się serce. Demon czy nie demon- krwawił i odczuwał ból, a to znaczyło, że można z nim skutecznie walczyć konwencjonalnymi sposobami. Jeśli będzie jeszcze taka potrzeba.

- K... Kim jesteś człowieku? - Wyraźnie nawet mówienie sprawiało monstrum ogromną trudność.
- Sam powiedziałeś, psem Yazata- rzucił złośliwie mężczyzna. Po chwili jednak uznał, że skoro demon był na tyle uprzejmy, żeby wyjawić mu swoje imię, to należy mu się szczera odpowiedź.
- Jestem Erez Skolnik, syn szanownej Ard.- Mimo iż nie miał tak imponujących przydomków jak Kasra, poczuł dumę przedstawiając się w ten sposób.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę?- spytał. Chciał odwlec ewentualną egzekucję możliwie najdalej, dając sobie czas do namysłu. Nie zabijał pochopnie, nawet kogoś, kto zwie się demonem. Nikt nie powinien.

Gigant przez chwilę mierzył Ereza swym jedynym zdrowym okiem. Dopiero wtedy odchylił się do tyłu i przysiadł, czemu towarzyszył lekki wstrząs całej konstrukcji.

- Ard powiadasz? Nic dziwnego, że szczęście ci sprzyja - mówił już znacznie wyraźniej niż poprzednio. Podniósł jeszcze głowę, by upewnić się, że Huma nie szykuje się do ataku i wrócił do Skolnika.

- Po twojej minie wnioskuję, że pierwszy raz widzisz istotę mego pokroju. Zdradzę ci więc, że jestem jednym z Deev. Wojownikiem wielkiego Ahrimana, najpotężniejszej sługi wszechmocnego Tytana imieniem Zrvan. Ty i ja, można by rzecz, że powołano nas do życia, byśmy pozabijali się nawzajem ku uciesze tych, którzy widzą w nas tylko pionki na szachownicy - nachylił się nieco do przodu i pociągnął nosem. - Dlatego też czujemy tych, w których żyłach gotuje się ichor i muszę przyznać, że śmierdzisz jak niewielu wcześniej.

- Czyli powinienem Cię zabić? A co, jeśli tego nie zrobię. Będziesz mnie ścigał?- Teraz, mimo monstrualnej postawy, demon wydawał się być... ludzki. W jego oczach nie było nienawiści ani żądzy mordu. Poza tym, był w pełni świadomy swojej roli w ogólnym konflikcie. Nie był fanatykiem, tylko żołnierzem- robił to, co mu kazano, do czego został stworzony. Może i Erez powinien tak postąpić? Zakończyć tę sprawę kilkoma strzałami w głowę? A może właśnie nie? Może powinien okazać łaskę i zrozumienie? Z zwyczajnego myślenia “jakie rozwiązanie będzie najlepsze dla ogółu” zaczął się przestawiać na “jakie rozwiązanie zadowoli Ard”, a że swoją matkę poznał niedawno, nie był w stanie dokładnie tego określić. Czego miał się nauczyć w tym miejscu? Zabijać wroga, czy starać się go zrozumieć i przebaczyć?

- Zabić? Zaufaj mi chłopcze, wielu lepszych próbowało przed tobą - potwór podniósł się z ziemi i wykonał kilka zamachów swoim absurdalnie wielkim mieczem. Wszystkie zadane mu rany były wyraźnie dostrzegalne, na próżno było jednak szukać jakiegokolwiek krwawienia, czy oznak bólu. - Tak długo jak twój wróg oddycha, jest coś co możesz zrobić lepiej.

Chwilę potem wbił ostrze głęboko w ziemię. Wyraźnie nie szykował się do ataku.

- Masz potencjał, to nie ulega wątpliwości i kto wie, może to właśnie ciebie miałem odnaleźć pośród tego chaosu. Dla istot twego pokroju jesteśmy tylko dzikimi bestiami, ale wielu pośród nas obdarzyło śmiertelników darem wiedzy. Podobny mam zamiar ofiarować tobie.

Sięgnął ręką za plecy. Po chwili w jego ręku pojawił się sztylet. Przynajmniej tak wyglądał kiedy dzierżył go olbrzym. To samo ostrze rzucone pod stopy Eraza przypominało bardziej sporych rozmiarów miecz.


- Najpierw jednak udowodnij, że jesteś godzien. Podnieś broń i zmierzmy się jak prawdziwi wojownicy. Niczym przed wiekami Rustam i wielu z mych braci. Ten komu przypadnie pierwsza krew, weźmie w ręce los swej ofiary - wyrwał swój miecz z ziemi i przyjął pozycję. - Co odpowiesz?

Erez bez wahania schował pistolet do kabury, odczekał jednak chwilę nim podniósł ostrze.

- Muszę Cię przeprosić, w pierwszej chwili źle Cię oceniłem.- Zdawał sobie sprawę z tego, jak absurdalne mogą wydawać się takie przeprosiny, jednak gigant zrobił na nim duże wrażenie. Zdecydowanie nie był “dziką bestią”, raczej honorowym wojownikiem stojącym po drugiej stronie barykady. Wydawało się, że określenie “demon” tyczy się tylko i wyłącznie jego wyglądu.
Skupił się na długim i prostym mieczu. Z jednej strony, bardziej spodziewał się bułatu lub innej azjatyckiej szabli, z drugiej, żeby mieć szansę sparowania ciosu giganta potrzebował właśnie takiej boni. Zamachnął się, nieco ciążyła mu w dłoni. Nie przywykł do stalowej broni białej, jednak nie mógł odmówić pojedynku.

- Zaczynajmy- rzekł, stając w pozycji obronnej, ściskając oburącz niekoniecznie do tego przygotowaną rękojeść. Zaparł się mocno o ziemię i czekał na cios giganta. Jego atak miałaby niewielkie szanse zranienia doświadczonego demona, postanowił więc szukać swojej szansy w kontrataku.
Pierwszy potężny cios nie pozwolił mu niestety na skorzystanie z obranej strategii- wiedział, że nie zdołałby go poprawnie sparować, musiał ratować się przewrotem w tył. W samą porę, żeby zorientować się, że jest w samym kącie rozległego pomieszczenia, oraz żeby zasłonić się przed kolejnym mocarnym cięciem. Gdy stal uderzyła w stal, jego dłonie zadrżały i zdrętwiały na moment, on sam zaś odbił się bezwładnie od blaszanej ściany. Szybko doszedł jednak do siebie i zorientował się, w jak niekorzystnej sytuacji się znajduje. Musiał zdobyć nieco pola walki, a mógł to zrobić na dwa sposoby- albo czekać na cięcie i spróbować zanurkować pod ostrzem, co było bardzo ryzykowne, albo samemu zaatakować i siłą przedrzeć się w pobliże środka hali. Normalnie nie liczyłby na powodzenie drugiego wariantu, jednak poczuł w sobie coś dziwnego. Jakąś świeżość, która nie tyle zregenerowała jego siły, co je zwiększyła. Czy to adrenalina, czy kolejny z darów od boskiej matki, teraz źródło tego uczucia było nieistotne. Miał szansę zaatakować i postanowił z niej skorzystać. Knykcie pobielały od mocnego chwytu, mięśnie ramion napięły się biorąc zamach, łydki wystrzeliły postać w kierunku oponenta. Demon, dostrzegając jego intencje, ustawił co prawda blok, nie spodziewał się jednak takiej siły uderzenia, przez co uderzenie wytrąciło go z równowagi. Potężna sylwetka przetoczyła się na bok i zatrzymała klęcząc. Erez postanowił jednak nie spoczywać na laurach, w końcu walczyli do pierwszej krwi. Postanowił bezlitośnie wykorzystać swoją przewagę i, przekonany o własnej wartości, bezzwłocznie skoczył w kierunku Kasry. Wygiął całe ciało, żeby nadać siły pchnięciu z powietrza i uderzył jeszcze nim wylądował. Ostrze prześlizgnęło się po ramieniu demona, nie zdołało się jednak w nie zagłębić- tu wyszedł brak doświadczenia w walce bronią białą i wybujała fantazja. Lądowanie Skolnika było niezgrabne, co bezlitośnie wykorzystał demon, wstając i jednocześnie uderzając Izraelczyka pięścią w brzuch. Cios przypominał bardziej zderzenie z samochodem, a Erez nie miał żadnej sposobności, żeby owe uderzenie w jakikolwiek sposób zablokować. Wylądował na posadzce jakieś dwa metry dalej, próbując złapać stracony dech. Żebra pulsowały niewyobrażalnym bólem, prawdopodobnie złamane, a i odruchowo napinane podczas oddychania mięśnie brzucha piekły dając upust swojemu niezadowoleniu. Kasra wstał i podszedł do niego z mieczem w ręku. Teraz wszystko zależało od niego- walczyli do pierwszej krwi, nie było jednak powiedziane, że nie może być to krew z odciętej głowy. Skolnik był zdany na jego łaskę i w związku z tym, chciał przyszykować się na najgorsze. Ale czy można przygotować się na własną śmierć? Czy w całej historii świata znalazł się człowiek, który stojąc w obliczu śmierci powiedział „Jestem gotów”? Wątpliwe.
Donośny śmiech demona wprawił Ereza w zakłopotanie. Nie sądził, żeby ten ponownie miał przejść do kpin i wywyższania się ponad śmiertelników, z czego więc się śmiał? Gdy tak przyglądał się jego sylwetce, próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie, dostrzegł niewielką smużkę krwi na jego lewym ramieniu- tam, gdzie uprzednio zaatakował. Powoli zaczynało do niego dochodzić, co to oznacza.

- Naprawdę masz potencjał człowieku - miecz wbił ledwie centymetry od nogi Ereza, po czym przykląkł na prawe kolano. - Składam swój żywot w twych rękach.
- Najpierw usiądź. W mordę, ale ty masz cios... - Erez położył się na ziemi i odłożył miecz na bok, żeby nie zrobić sobie jeszcze większej krzywdy.
- Mówiłeś o darze wiedzy. Chcę posiąść tę wiedzę. I nie musisz się spieszyć, mam czas.
- Powiedz mi najpierw o konflikcie między bogami a Deevami- dodał po chwili zastanowienia.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 24-04-2012, 08:31   #20
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Erez Skolnik
- Miejsce pobytu nieznane -


- Niebywałe. Ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia - Kasra przez moment wpatrywał się w Ereza z wyrazem szczerego niedowierzania malującym się na jego zmasakrowanej twarzy.

Gigant klęczał nieprzerwanie, pomimo odniesionych ran nadal zdawał się w pełni zdolny do walki. Emanował jednak spokojem, który pozwalał wierzyć, że nikomu, a szczególnie Erezowi nie grozi z jego rąk żadna krzywda.

- Dobrze zatem. Nadstaw uszu synu Ard, oto historia inna niż wszystkie, które słyszałeś do tej pory ...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HUi6yDZiAlE[/MEDIA]

Na świecie istnieją istoty wędrujące po nim od zarania dziejów. Z ich perspektywy ten zmieniał się tak często, że równie dobrze wystarczyłby tylko jeden powiew wiatru, by po raz kolejny zakwestionować jego obecny porządek.
Wpierw nadeszła era tytanów. Potężnych ponad miarę, o zdawałoby się nieograniczonej potędze. Ich czas skończył się jednak wraz z nadejściem bogów, którzy uwięzili ich w lochu wbitym niczym ostrze miecza w sam środek podziemnego świata.
Tym samym rozpoczęła się ich era. Lecz ta nietrwała długo. Pozbawieni wspólnego wroga zaczęli walczyć między sobą. Z czasem zaczynając rozumieć, że w istocie krzywdy nie czynią sobie, lecz wszystkiemu co ich otacza. Obawiając się konsekwencji swych działań skryli się w lśniących pałacach, odcinając się od spraw śmiertelnego świata.
Tak oto nadszedł czas ludzi.
Ten zaś dobiegł końca wraz z oswobodzeniem się tytanów. W dzisiejszym świecie pełnym nieustannych zagrożeń, gdzie na nowo rozgorzała wojna, a ziemia drży w posadach kiedy wszechmocne istoty ścierają się w walce, przyszła pora na jeszcze jedną - erę bohaterów ...

... jednym z tych, którzy tego pamiętnego dnia wyrwali się z podziemi był Zrvan, będący w istocie czystą esencją czasu. Po jego prawicy stąpa zaś Ahriman, awatar uosabiający wszystko co w domenie swego pana mroczne, wyniszczające i pełne chaosu.
Tak, tytani podobnie jak bogowie wykorzystują tego typu twory. Choć gdzie ci drudzy kryją się w nich przed wpływami Losu. Pierwsi stanowią żyjącą formę pierwotnych potęg. Ziemia, Powietrze, Ogień, Woda, Światło i wiele innych. Dlatego te awatary są uosobieniem jednej z oblicz domeny swych panów. Mrok może być osiągnięty poprzez przykrycie wszystkiego szczelną, bezkresną zasłoną, lecz również pozbawiając wszystkich zmysłu wzroku, skazując ich na życie w ciemnościach.
Jakkolwiek okrutne mogłoby się to nie wydawać, nawet chcąc śmierci wszelkiego życia na świecie, tytani nie są w istocie źli. Choć z punktu widzenia istot śmiertelnych mogą za takie uchodzić. To po prostu siły rządzące się swymi własnymi prawami. Ludzie są dla nich ledwie irytującymi insektami, niemalże umykającymi ich uwadze ...

... pośród sług Angra Mainyu wyróżnić można pierwiastek męski, który uosabiając deevy i żeński pod postacią druji. Ich imię w starej mowie znaczy „Zrodzeni ze Światła”. W dzisiejszej „Fałszywi Bogowie”. Nadal jednak równie potężne i wierne swemu mrocznemu panu. W ich szeregach zaś siedmioro najpotężniejszych, bowiem siedem to liczba święta. Jest zatem Aesma Daeva, Aka Manah, Indra, Nanghaithya, Saurva, Tawrich i Zarich.
Odrzuceni przez tych, których niegdyś chronili, zmienili się w źródło ich koszmarów. Jak jednak bywało od zarania dziejów, zawsze w krok za cieniem, podążają bohaterowie szukający jego zguby. Boskie dzieci kreujące dziś swą legendę, są tylko jednymi z wielu, którzy już zapisali się na kartach historii.



Pośród irańskich stepów nie ma zaś zdolnej dorównać tej o bohaterskim Rustamie. Synu Zala wychowanego pośród górskich szczytów przez mitycznego Simurga. Niezrównany wojownik, którego głowę zdobił hełm z czaszki potężnego Sephida zwanego Białym. Los chciał jednak, że spryt nie należał do jego licznych zalet. Za sprawą intrygi uknutej przez tytanów Rustam zgładził własnego syna, by niedługo potem pozbawić życia innego boskiego syna - Esfandyara. Niemniej jednak po dziś dzień jest uważany za jednego z największych bohaterów ...

... niezależnie jednak od tego w imię których panów przelewa się krew w tej wojnie. Gdzieś umknął fakt, że koniec końców wszyscy walczymy tu ze swymi braćmi i siostrami. W końcu czerpiemy moc z tego samego źródła. Ichor - pierwiastek nieśmiertelności, który wypełnia ciała tytanów i bogów. Z tego też powodu jest również częścią zarówno boskich dzieci, jak i istot zrodzonych z woli wyswobodzonych z otchłani potęg. To właśnie dzięki niemu możliwe jest dokonywanie wszystkich tych niespotykanych czynów. Sięgając głęboko wewnątrz siebie i czerpiąc z jego źródła, można jednym skinieniem przywoływać burze zdolne zniszczyć całe miasta, siłą mięśni poruszać ciała niebieskie, czy wreszcie dostąpić prawdziwej nieśmiertelności.
Jednocześnie to potęga, która przyciąga do siebie wszystkich jego posiadaczy. Wielcy herosi zawsze zdają się być w samym centrum wydarzeń. Prędzej czy później na swej drodze spotykając bestie, które Los czasem nawet bez ich wiedzy ściąga ku tym bohaterom.


***

Kasra wziął większy wdech kiedy wreszcie skończył, jeszcze przez moment wpatrywał się w Eraza po czym podniósł rękę. O dziwo rany po kuli nie było. Tak naprawdę jedynym widocznym efektem ich poprzedniej walki był brak oka.

- Oto co może uczynić ichor, nawet dla tych którzy nie mogą choćby śnić o jego pełnej potędze. Wyczuwam w tobie podobną moc, skup się i pozwól jej wypełnić twoje rany, odbudować złamane kości.

Erez początkowo patrzył na niego nieco zdezorientowany. Postanowił jednak choćby spróbować. Skoro jeszcze przed chwilą starzec uczył go korzystać z magii, dlaczego gigant rodem z hollywoodzkich produkcji nie mógł dokonać czegoś podobnego. Zaczął raz za razem powtarzać słowa Kasry. O dziwo zadziwiająco podobne do tych, które wypowiedział Sirius. Sięgnął więc do swego wnętrza i w istocie coś poczuł. Z każdą chwilą ból w klatce piersiowej ustępował, szybko zmieniając się z piekielnego w co najwyżej dokuczliwy. Wtedy przyszło zmęczenie i choć częściowo wyleczony Erez poczuł jakby coś dosłownie wyssało z niego siły życiowe.

- Jesteś jeszcze zbyt słaby - gigant posłał mu dość zawiedzione spojrzenie. Kto wie, może spodziewał się istoty, dla której taki wyczyn nie byłby żadnym wyzwaniem.

Nastąpiła chwila milczenia, w której obaj mierzyli się uważnym wzrokiem. Pierwszym który zdecydował się ją przerwać był deev.

- Erezie, synu Ard, wiedz że ja Kasra, jestem od dziś twym przewodnikiem. Ból i krew przypieczętowała naszą umowę, zatem i ona znaczyć będzie nadejście jej końca. Odebrałeś jedno z mych oczu. Będę nosił tą ranę z dumą, do czasu kiedy ktoś nie ofiaruje mi kolejnego, bym mógł zastąpić nim to, które utraciłem. Wtedy też na nowo odzyskam wolność. Z mych ust nikt nie dowie się na jakich warunkach zawarliśmy nasz pakt, tobie radzę uczynić podobnie.

Poderwał się z ziemi i wyciągnął do tej pory wbity w nią miecz. Przez chwili wyglądał jak rozjuszona bestia. Skolnik niezbyt rozumiał co się dzieje, kiedy obserwował miotającego się jak oszalały Kasrę. Dopiero wtedy wydał z siebie przeraźliwy ryk i wszystko ustało. Minął moment nim skończył taksować spojrzeniem nadal leżącego policjanta. Ten chciał już coś odpowiedzieć, ale nim w ogóle otworzył usta deev zaczął się zmieniać. Jego ciało stawało się coraz mniejsze, chwilę potem również kręgosłup zaczął się jakby łamać, w zasadzie podobnie jak wszystkie kości. Z początku wyglądało to niezbyt przyjemnie, ale o dziwo Kasra nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Zupełnie jakby ta makabryczna przemiana w ogóle nie sprawiała mu bólu.


Wszystko nie trwało długo, kiedy zaś dobiegło końca Erez ze zdziwieniem patrzył na stojącego przed nim jednookiego pitbulla. Podobnie jak w swej prawdziwej formie umięśniony do przesady, nawet teraz sprawiał wrażenie niebywale groźnego. Efekt ten spotęgowało kłapnięcie potężnych szczęk. Kasra przeciągnął się i przez chwilę przeskakiwał z nogi na nogę. Na koniec dość niezgrabnie przeszedł się jeszcze po hangarze. Wyraźnie nie mógł przyzwyczaić się do swojej nowej formy.

Wtedy mężczyzna poczuł coś za swoimi plecami. Obrócił się powoli i wtedy dostrzegł kolejne drzwi!
 

Ostatnio edytowane przez Cas : 25-04-2012 o 11:25. Powód: Formatowanie tekstu
Cas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172