Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2012, 22:51   #108
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Oddech się rwał, ciało zmuszone do wysiłku protestowało zmęczeniem. Ale strach nie dawał okazji do odpoczynku. Strach sięgał po ukryte na takie chwile zapasy sił. Strach wypełniał adrenaliną krew, pozwalał zapomnieć o bólu i ranach. Strach pchał ciało do przodu.
Strach nie zawsze jest wrogiem.

Uciekająca paladynka i przyzywaczka dobrze zdawały sobie z tego sprawę. Bowiem ten strach sprawiał że gnały na złamanie karku mimo, że miały za sobą męczący dzień.
Tak samo wiedział Viltis osłaniający obie uciekające dziewczyny. I pilnujący ich tyłów. Biegli we trójkę uciekając przed... czymś co mieniło się być kapłanem Lathandera. A przynajmniej za coś takiego się podawało.
Wybrały jedyną drogę jaka wydała się niewidocznej Evelyn sensowna. Czyli ucieczkę przez główne wrota świątyni na ulicę.
Co dalej? Nie wiedziała. Nie myślała o tym.
Na razie instynkt mówił jej by uciec od tej groteskowej kreatury.
Ryk. Głośny i wściekły. Zaklęcie którym zyskały na czasie straciło swą moc. A stwór ruszył w pogoń.
I poruszał się nadnaturalnie szybko. Mimo że był tylko skupiskiem pleśni na mackowatych kończynach pokrytych zadziorami, gnał niczym wiatr.
A wrota nadal były tak strasznie daleko. Nie zdążą! Z każdym krokiem potwór był coraz bliżej. Evelyn zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd. Że przeceniła swoje możliwości i nie doceniła stwora.
Nie zdążą!
Corella zerknęła za siebie. Bestia była coraz bliżej, coraz bardziej. Paladynka zacisnęła dłoń na swym mieczu. Czyżby przegrały? Czyżby to był ich ostatni bój. Przecież wrota już były prawie na wyciągnięcie ręki.
Nie zdążą!
Viltis też to wiedział. Zginą wszyscy, bo choć stwór nie zadał im jeszcze zbyt wielkich obrażeń to wszak dotąd się wydawał bawić ze swymi ofiarami.
Nie zdążą. Zginą wszyscy, albo...

Viltis nagle zawrócił się i rzucił na pędząc bestię. Zacisnął paszczę na jego “szyi”, cios morderczy w przepadku innych stworzeń na tej abominacji, nie zrobił większego wrażenia. No cóż, eidolon nie miał w planach zabicia bestii...wiedział, że sam tego nie zrobi.
Pazury wbiły się gąbczastą tkankę, niektóre trafiły w ślepka wydłubując je z jamek w których były osadzone. Ogon Viltisa owinął się wokół potwora pętając część macek bez względu na ból wbijających się w ogon kolców.
Zginą wszyscy, albo zginie jeden poświęcając się dla reszty. Logika chłodna i prosta. Eidolon wiedział, że dopóki Evelyn żyje on sam jest nieśmiertelny. Dwa magiczne stwory zwarły się w zaciekłym boju.
Przyzywaczka odwróciła się na chwilę, lecz smok skarcił ją -”Uciekaj, nie odwracaj się. Nie marnuj czasu. Musisz przeżyć, za wszelką cenę!

Do uszu kobiet docierały wrzaski dwóch ścierających się ze sobą stworów. Ale drzwi świątyni były już na wyciągnięcie ręki, gdy... usłyszały śmiertelny ryk.-Jeszcze powrócę! By wyrównać rachunki.
Ciało eidolona rozbłysło rozsypując się w błyszczący pył.
Przedarły się przez drzwi i pobiegły pędem w uliczki miasta. Musiały zgubić kapłana. Musiały mu uciec.
Śmierć Viltisa nie mogła pójść na marne. Evelyn musiała przeżyć, by znów go przywołać.
Oddech złapały dopiero, gdy świątynia znikła z ich pola widzenia.
Przyzywaczka spojrzała w zakryte deszczowymi chmurami niebo, z którego siąpiło odkąd tu przybyły. Nadchodził zmrok, a wraz z nim na ulice wyjdą nieumarli.
Gdy złapały oddech, Corella znów to poczuła. Głód szarpiący jej wnętrzności. Głód niezaspokojony. Głód krwi.

Sekundy potrafią mijać bardzo wolno. Zwłaszcza gdy w pobliżu roi się od truposzy. Okazało się bowiem, że miasto wypełzło im na powitanie. Czy więc racja była po stronie owego tajemniczego krasnoluda?

Dziesiątki nieumarłych, w różnym stanie rozkładu dobijało się do głównej bramy garnizonu. Ich martwe pięści uderzały jednostajnie o drewno.
Leonidas nie chciał nawet rozmyślać o tym, co by z nim zrobiły gdyby nie ochronna magia.
No i gdzie do licha jest ta lina?! Czemu się oni tak grzebią? A jeśli... im coś już się stało?
I wtedy zauważył ją. Dziesięcioletnią dziewczynkę. Aniołka o blond włosach, za życia.
Obecnie martwą i gnijącą.
Ona patrzyła się wprost na niego.


Pot zrosił czoło Leonidasa. Ta mała nieumarła patrzyła wprost na niego! Czy go widziała?
Nie mogła go widzieć, to niemożliwe. Zaklęcie jeszcze powinno działać.
Ale ona patrzyła się wprost na niego. Uśmiechała się szyderczo swymi gnijącymi ustami. Widziała. Musiała widzieć.
Lina!

Zaklinacz drżącymi dłońmi chwycił ją mocno i uniósł się w powietrze wciągany przez resztę członków drużyny. Zerknął za siebie, ale już jej nie zobaczył. W tłumie nieumarłych jedna mała dziewczynka mogła się bez problemu ukryć.
Na razie spoglądał z murów na dziedziniec garnizonu. Były na nim ślady walki, łącznie z gigantycznym truchłem martwego przerośniętego żuka. W porównaniu do do tego co działo się po zewnętrznej stronie bramy, było tu cicho i spokojnie. Zupełnie jakby parodie życia dobijające do garnizonu były jedynym przejawem aktywności w okolicy.
Czy więc ów krasnolud miał rację? Czy nikt, nie przeżył?
Więc gdzież podziały się trupy? Czemu zwłoki olbrzymiego insekta były jedynym trupem. Co z resztą?
-Idziemy.-rzekła krótko Grimma i ruszyła wzdłuż murów w kierunku schodków. Musieli się pospieszyć i przeszukać to miejsce zanim nieumarli sforsują wrota. Musieli znaleźć żywych zanim zombie się przebiją.
Musieli znaleźć ocalałych i schronienie. Bo walka tej nocy jeszcze nie miała się skończyć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-04-2012 o 23:02. Powód: poprawki
abishai jest offline