Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2012, 04:29   #25
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-I co było... dalej? Widzieliście coś ciekawego w drodze powrotnej na bal?- Roland przetarł dłonią spocone czoło, zupełnie jakby pogoda była parna. Drżał pod dotykiem stópki dziewczęcia na swym udzie której jakoś odgonić... nie zamierzał. Niemniej jakimś cudem opanował się na tyle by mówić składnie. Choć jego głos drżał lekko.-Słyszałem, że twój wybranek...- poprawił się po chwili mówiąc.- narzeczony...- wyraźnie miał problemy ze skupieniem myśli, które działania Marjolaine zapewne rozpraszały- Widzę, że wiele... że... zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania. Stałaś się mniej... stałaś się odważniejsza w pewnych sprawach, mademoiselle.

-Non.. żadnych więcej szczegółów, które mogłyby pomóc tak bardzo jak moja opowieść – odparła Marjolaine, po dłuższej chwili milczenia unosząc od niechcenia powieki i pozbawiając się tych obrazów czystej rozpusty.
Pogłębiła nieco swe nachylenie nad blatem stolika i splatając ze sobą smukłe palce obu dłoni, wsparła na nich podbródek wbijając spojrzenie w mężczyznę. Jej twarz i błękitne oczy zdradzały wielkie zaintrygowanie, gdy trzepocząc rzęsami zapytała ze sporą dozą niewinności -W jakich sprawach, monsieur? I czy to... źle?

-W sprawach... zrobiłaś się rozpustna mademoiselle. I proszę wybaczyć to... jakże niefortunne, acz trafne wyrażenie.- odparł Rolad zerkając nieco poniżej jej oczu, na piersi tak intrygująco podkreślone przez tą pozę.- Naprawdę niechętnie używam tak... mocnych słów, ale... niewątpliwie pasują one do sytuacji.
Uśmiechnął się blado.- Zapewne chevalier d’Eon jest zachwycony tym nieznanym mi dotąd obliczem twej natury.
-Mmm.. nie słyszałam, aby narzekał. A i może po prostu potrzebowałam właściwego mężczyzny do odkrycia we mnie tych pragnień... - odpowiedziała Marjolaine przeistaczając swój mimowolny uśmiech w bardziej dziewczęcy -Moja maman wolała hołdować swym własnym gustom przy poszukiwaniu mi męża. Ja też nie miałam szczęścia do kandydatów. Zawsze albo ważniejszy był mój majątek, albo młode ciało. Albo inne kobiety. Albo pieniądze. Albo hazard. Albo..
W przeuroczym przypływie zakłopotania panienka uciekła wzrokiem w bok, aczkolwiek pod stołem to zmieszanie nijak nie miało swojego odzwierciedlenia. Oui, jej stópka wprawdzie zsunęła się zmysłowo po całej długości nogi Rolanda, ale w taki sam sposób przesunęła się zaraz ku górze, powracając na pieszczone wcześniej miejsce -.. służba i obowiązki.

-Po prostu nie było możliwości bliższego się poznania. A i teraz...- szlachcic nerwowo przełknął ślinę.- Czy twoje zainteresowanie nie powinno być ku jednemu mężczyźnie skierowane?
Dłoń de Foixa delikatnie ujęła stopę Marjolaine, gdy ta zapuściła się w górę. Lecz na tym stanowczość biednego Rolanda się skończyła. Nie wiedząc co zrobić z trzymaną stópką dziewczyny, której czubek nadal dotykał jego uda, nerwowo masował kciukiem kostkę szlachcianki. Bo ani nie wypadało brutalnie odepchnąć jej nóżki, a i puścić … nie zamierzał swej zdobyczy.

-Oh, ależ jest skierowane – zapewniła go gorąco hrabianka.
Przymrużyła oczy jak pod wpływem tego dotyku muszkietera, wprawdzie wstrzymującym ją przed dalszymi wędrówkami, ale sprawiającego odrobinę przyjemności. I mówiła, przeciągając przy tym trochę słowa w swych ustach oraz dodając im nutki zawodu i rozkapryszenia -Ale on jest zbyt zapracowany. Zbyt pochłonięty sprawami najwyższej wagi Francji. Zbyt rozchwytywany przez swoje obowiązki..
-A jakież to obowiązki wobec kraju wstrzymują kawalera D’Eon?- spytał z wyraźnym zdziwieniem w tonie głosu de Foix. I w swym zdziwieniu błąd popełnił, przypadkowo przesuwając dłonią trzymaną stópkę Marjolaine bardziej do siebie. Przez co czuła pod pantofelkiem całkiem nowe, niezbadane dotąd obszary... wybrzuszenia spodni mężczyzny. Także i pieszczota palców na kostce hrabianki stała się mocniejsza. Pocierał ją delikatnie acz energicznie, zapewne nie zdając sobie sprawy ze zmysłowości tej igraszki. Albo w swym zszokowaniu nie zauważając tego.

-Non.. nie miałam na myśli mego narzeczonego, monsieur de Foix – rozkosznie zabrzmiał w ustach Marjolaine ten zwrot do mężczyzny wymawiany powoli i z pietyzmem. Wargi zaś rozciągnęły się w nieco złowieszczym uśmieszku.
Wykorzystała jego nieuwagę i to.. potknięcie skazujące go na dalsze, jeszcze nikczemniejsze z jej strony działania pod stolikiem. Przyjmując jego zaproszenie, bo i tak przecież mogła sobie odczytać ową pomyłkę, stópką musnęła tę płonącą wręcz część spodni muszkietera. Ostrożnie wielce, ale po chwili w wyraźniejszym, łatwo wyczuwalnym rozmasowaniu.
I przez cały czas wpatrywała się w Rolanda nad wyraz spokojnym spojrzeniem, w duchu triumfując sobie cichutko, a także rozmyślając nad pozbyciem się swego gościa.
Ten problem jednak rozwiązał się sam, ku zadowoleniu Marjolaine. Roland jęknął zaskoczony, przez chwilę pozwalając jej na śmiałe ruchy. Po czym odskoczył jak poparzony, odsuwając się od niej i przewracając krzesło, a potem samemu przewracając się o nie.

Nie przejmując się własnym ośmieszeniem, wstał szybko i gwałtownie. I pełnym nerwowego napięcia tonem głosu rzekł.- Przyjmuję panny admirację do mej osoby do wiadomości i... zapewniam, że ona mi pochlebia. Aczkolwiek obawiam się, że pod pewnymi względami odbiegam od... panny potrzeb. Nie mam tak rozbuchanej chuci.- i mówił to z wybrzuszeniem w spodniach wyraźnie sugerującym coś innego.- Jeśli będzie okazja, jestem chętny by omówić ewentualną wspólną... przyszłość. I kwestię... hmmm... nas dwojga razem. Ale przyznaję, że ów narzeczony komplikuje sprawę. To nie po rycersku, wtrącać się w czyiś związek, mademoiselle.

-Czy nic Ci się nie stało, monsieur? - zapytała hrabianka zlękniona. Aż sama zerwała się ze swego miejsca, obeszła stolik i podeszła bliżej mężczyzny, naturalnie w czystej chęci upewnienia się, że wszystko jest dobrze. A także pokazania kolejnego z uroków swej sukni, której jasny kolor nie był przeszkodą przed słońcem swymi promieniami podkreślającym widoczny zarys drobnej sylwetki pod zwiewnym materiałem.
Splotła dłonie za plecami i ze swojej niezbyt majestatycznej wysokości spoglądała na Rolanda, raczej ignorując jego wywód -Sądzę, że powinieneś mnie kiedyś odwiedzić, ale w mniej służbowych i nieprzyjemnych okolicznościach. Mniej.. napiętych. Nie ma powodu, aby do następnego spotkania czekać kolejnych dziesięć miesięcy lub do kolejnej tragedii, prawda?
-Oui, więc może... jutro?- spytał Roland i zamyślił się by rzec po chwili.- Chociaż nie... jutro nie bardzo. Cóż powiesz pani na zaproszenie do mego dworku, za dwa dni?
Potarł podbródek wędrując spojrzeniem po krągłościach Marjolaine.- Oczywiście, zaproszenie tylko dotyczące ciebie pani. Jeśli... zechcesz.
-Z chęcią – rozplotła dłonie i przyklasnęła nimi entuzjastycznie na taką propozycję. Chociaż tak naprawdę to była jej obojętna, dopóki nie miała zobaczyć jakiejś cudnej błyskotki bądź słodkości czekających na nią w posiadłości muszkietera -Narzeczeństwo nie oznacza jeszcze, że muszę spędzać większość mojego czasu w towarzystwie Gilberta. A i jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko naszemu spotkaniu.

Powiedziała to z taką pewnością, jakby ani myślała podejrzewać de Foix'a o jakieś mało szlachetne zamiary względnej kruchutkiej siebie, których chciał się dopuścić na swoim terytorium. Tak samo jak zdawała się nie dostrzegać jego spojrzenia na swym ciele, a całe niedawne zdarzenie przy stoliku odeszło w jej zapomnienie. Wzięła go pod ramię -Odprowadzę Cię, non? Zapewne masz jeszcze wiele pracy przed sobą i tyle innych osób, z którymi musisz porozmawiać.
-To... nie będzie konieczne. Znam drogę powrotną. A i tak zająłem ci zapewne zbyt wiele cennego czasu.- zaprotestował niemrawo Roland. I był to jedyny przejaw jego oporu, bowiem ruszył wraz z hrabianeczką, próbując ochłonąć po niedawnych wstrząsających dla niego wydarzeniach.




***




Jeden problem z głowy, pozostały jeszcze dwa.
Maman potrzebowała tylko odpowiedniej.. zachęty, aby wrócić do rodzinnej posiadłości w Niort. Mogło być nią wszystko. Wysłuchanie wszystkich możliwych plotek krążących po Paryżu, brzydka bądź zbyt upalna pogoda, za bardzo lub za mało naskakujący adoratorzy, lub.. zaskakujące i zupełnie niespodziewane wyczerpanie się zapasów jej ulubionych smakołyków w spiżarni dworku Marjolaine. To też się zdarzało. Za-ska-ku-ją-co.
Ale to nie rodzicielka była teraz źródłem zainteresowania hrabianeczki. O nie, z nią potrafiła sobie radzić i choć jej obecność w domu była drażniąca, to nie była aż tak podejrzana jak drugiego samozwańczego gościa. Oto bowiem myślała, że czas jaki spędziła na rozmowie z muszkieterem wystarczy, aby ten powrócił do siebie bez dalszego nękania jej. Jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Maur nadal „szarogęsił się” w Le Manoir de Dame Chance. Po jej terytorium.

Dlatego teraz Marjolaine się ukrywała.
Bardzo sprytnie i profesjonalnie, wykorzystując do tego wszystko co mogło zasłonić jej pokaźną sylwetkę. Drzwi. Kolumienki. Meble. Donice z roślinami. Zasłony. Przechodząca akurat służba. Ucieszony na jej widok Bertrand.






I to chowanie miało bardzo proste, logiczne wytłumaczenie, choć spotykało się z niemałym zdziwieniem u mijanych służek. Wszak gdyby otwarcie postanowiła towarzyszyć swemu narzeczonemu i osobiście oprowadzać go po swych włościach, to nie dowiedziałaby się co takiego go tutaj trzyma i interesuje. Co gorsza, zwiedzanie pokojów, szczególnie tych wyposażonych w łoża, kanapy i dywany, mogłoby się dla niej skończyć wyjątkowo... stresująco. Czyż zatem istniało rozsądniejsze rozwiązanie niż szpiegowanie swego gościa w celu odkrycia jego niewątpliwe brudnych sekrecików?
Non.

ZatemMarjolaine przemykała korytarzami swego dworku. Była krok w krok tuż za Maurem, ale jeśli oczekiwała poznania jego tajemnic i powodu przebywania tak długo w jej domu, to... zawiodła się bardzo. Wyglądało na to, że mężczyzna faktycznie chciał tylko pooglądać jak mieszka jego narzeczona. Bezczelnie, bo przecież wcześniej nawet nie pytając jej o pozwolenie, otwierał drzwi każdego pokoju i oglądał wnętrze. Nie sprawiał wrażenia jakby czegoś szukał, lub jakby nie daj Boże chciał ukraść jakąś błyskotkę z kolekcji panienki. Jego zachowanie było dość.. niewinne, a przez to wyjątkowo podejrzane. Nie mogła mu się dokładniej przyglądać, ale nawet gdy uraczył swoją osobą sypialnię hrabianki, to nie interesował się zbytnio poszukiwaniem jej sekrecików.. czy też bielizny.
W swojej wędrówce robił tylko jedno, z czym być może wstrzymywałby się idąc z nią – był sobą w każdym szczególe. Nie było dla niej żadnym zdziwieniem, że co ładniejsze służki padały ofiarą jego mało subtelnego flirtu. Nie spodziewała się po nim niczego innego. Tymi działaniami wprowadzał istny popłoch u dziewcząt, które przerażone jego dwuznacznościami i bezpośredniością umykały prędko z rumieńcami na twarzach. Na swoje szczęście, bo inaczej hrabianka mogłaby sobie z nimi poważnie porozmawiać. A to oznaczało powiedzenie Béatrice, aby każdą ladacznicę, która odważyła się odwzajemnić zaloty Maura, wyrzucić z ciepłej posadki w dworku. Wystarczyły jej już jedne pstrokate harpie, nie potrzebowała więcej na swoim terenie.

Ku złośliwej uciesze Marjolaine mężczyzna trafił na jej bezwzględnego Cerbera. Nawet on ze swoimi sztuczkami nie potrafiłby go obłaskawić. Ah, przedstawienie zapowiadało się wyśmienicie.
Droga Béatrice była jedyną znaną jej osobą, która mogła doprowadzić Gilberta do stanu ucieczki z podkulonym ogonem. A byłby to widok, jakiego panieneczka nie darowałaby sobie przepuścić.
Zachichotała sobie w duchu i z ciekawością oraz niecierpliwością, aby zobaczyć doprowadzanego do porządku Maura, zerknęła na nich przez rozchylone drzwi pokoju służącego za schronienie. I uśmiechała się z tego narastającego niebezpiecznie rozbawienia sytuacją.

Ale zaraz..
Uśmiech szybko spełzł z czerwonych usteczek, by mogły się ułożyć w niewielkie, kształtne „o”.
To nie tak...
Początkowa ekscytacja odpłynęła w zapomnienie, a zastąpiła ją.. pustka. Pustka, acz z powoli narastającą bardzo szczególną i silną emocją.
Co..
Z uosobienia psotnej szczęśliwości przeobraziła się w prawie nieruchomą figurę najszczerszego zszokowania. Nawet jej piersi na tych kilka chwil przestały się unosić w oddechu zatrzymanym gwałtownie w płucach.
Co ten Maur mówił, co on robił... ! Początkowo miała wrażenie, że zwyczajnie się przesłyszała, że wyobraźnia zaczęła jej kapryśniej działać i coś... takiego wytworzyła ku jej niezadowoleniu. Ale nie, to się działo naprawdę. Dokładnie słyszała, jak kawaler d'Eon.. jak on.. on.. wyznaje miłość ochmistrzyni Le Manoir de Dame Chance. Jej Beatrice! W swym słówkach wprawdzie wspomniał też o równoczesnym gorącym uczuciu do swej „narzeczonej”, ale dla Marjolaine to nie miało znaczenia. To był dopiero pierwszy zadany panience cios. Swą bolesnością porównywalny do kobiecego uderzenia w policzek, choć naturalnie ona nigdy nie poznała tego uczucia. Dopiero następny miał być uderzeniem prosto w małe serduszko.
Odkryła przerażającą prawdę o ostatniej nocy, o tym, co się wydarzyło pod jej nieobecność. Ukrywali ją przed nią. I Beatrice ze swoim wyniosłym milczeniem, i Gilbert z zamydleniem jej oczu swoim „szarogęszeniem się”. Ale może było lepiej, że nie wiedziała? Że trwała w słodkiej nieświadomości tego, że te męskie usta które ją całowały, które pieściły jej skórę.. że te same usta skradły wczoraj pocałunek z warg ochmistrzyni.
Tego było już zbyt dużo. Chyba nawet jakaś bariera w środku panieneczki rozsypała się właśnie w drobny pył.
Niewiele brakowało, a opuściłaby swoją bezpieczną kryjówkę i wykrzyczała, że nienawidzi tej zdradliwej dwójki i żeby oboje wynosili się z jej domu. Tak, oboje, bowiem w tym zburzeniu dostrzegła w całej sytuacji winę także swojej ochmistrzyni. Było to co najmniej irracjonalne myślenie. Przez tyle lat zajmowania się hrabianką, Beatrice ni przez moment nie poświęciła większego zainteresowania jakiemukolwiek mężczyźnie w kwestii typowo damsko-męskiej, więc obrazy jej pożądliwego rzucania się na Maura pod nieobecność panienki jakie podsuwała Marjolaine wyobraźnia, były w istocie niepojęte. Ale czerwona mgiełka gniewu zaćmiewała jej zdrowy rozsądek.
Jedynie duma wstrzymała ją w miejscu, choć dłonie zaciskała kurczowo na fałdach swej sukni i ząbkami zgrzytała ze złości. W ciszy słuchała jak tamta kobieta gra, jak pokazuje swój aktorski kunszt udając tak nagle niedostępną i wręcz niechętną kawalerowi. Musieli się zmówić wcześniej, dokładnie zaplanować swe działania, bo zaraz po korytarzu zabrzmiały odgłosy butów uderzających o podłogę. Oddalających się. W różnych kierunkach.

A Marjolaine wcale nie miała ochoty iść dalej za Maurem.
Widziała już wystarczająco wiele, aby jej nastawienie do swego „narzeczonego” zmieniło się drastycznie w porównaniu do poranka, a niepokojąca przyjemność płynąca z fantazjowania o nim opuściła jej myśli w przyśpieszonym tempie.

Widziała dość!
Aż jej hrabiowskie, jaśniutkie brwi marszczyły się gniewnie, zaś śliczna twarzyczka malowała się niezbyt czarującym grymasem. Myśli zaś wypełniały się niezbyt przyjaznym inwektywami pod adresem Gilberta. Nie potrzebowała być cichym świadkiem następnego skandalu rozgrywającego się w dworku, bo i jej trzepoczące szaleńczo serduszko mogłoby tego nie zdzierżyć.
Ale mimo to ruszyła za nim cierpiętniczo. I jakże siebie za to nienawidziła.

Niedługo później szła przez ogród niemrawo, smętnie ciągnąć za sobą po trawie tren sukni i ponure spojrzenie zwieszając na swych pantofelkach. Gilbert zaś, jak na złość, kluczył pośród drzew i krzewów nie ułatwiając wcale szpiegowania siebie, aż miała trudność z nadążaniem za nim. Może zwiedzał, może się zgubił pośród tej dziko rosnącej zieleni, a może.. może wcale nie i tylko szukał odpowiedniego zakątka. Zapewne gdzieś w ogrodzie ( jej własnym ogrodzie! ) już zdążył się umówić na schadzkę z którąś ze służek. Albo Beatrice, kiedy akurat nie skupiała się na podsłuchiwaniu ich. Albo co gorsza – z jej maman. Już jeden, nocny incydent przed nią ukryto, zapewne nikt nie miałby skrupułów z milczeniem na temat kolejnego. Któż wiedział, jakie jeszcze ją otaczały brudne sekrety. Cóż, być może wszyscy naokoło, co stawiało ją w wielce niekorzystnej sytuacji całkowitego pośmiewiska.
Aż z tych emocji zaszkliły jej się oczka. Ze złości, oczywiście. Ledwo hamowanej w drobnym ciałku.

Trudno było jej to dalej ukrywać, a przynajmniej przed sobą samą, ale rzeczywiście popadła w jakieś.. dziwaczne, zupełnie spaczone zauroczenie Maurem. Fascynację dalece odbiegającą od przesłodzonych marzeń o ślubie i gromadce dzieci, a jeśli miłość odgrywała jakąkolwiek rolę w tych uczuciach hrabianki do Gilberta, to była ona tylko i wyłącznie wszeteczna.
Nie była aż tak naiwna, aby spodziewać się od niego wierności na czas tego ich fałszywego narzeczeństwa. Miło jednak ją łechtała myśl, że chwilowo to właśnie ona była uosobieniem jego wyuzdanych pragnień, a nie każda pierwsza lepsza kobieta jaką mijał.
Być może znudziły go już te wszystkie jej uniki i kaprysy, przez co postanowił poszukać rozrywki u innej pary piersi, bardziej imponujących dodatkowo. To by wyjaśniało jego poranny, mniejszy niż poprzednich wieczorów zapał do posuwania się w dalej w próbach zdobycia jej ciała.
Może gdyby jej chuć naprawdę była tak rozbuchana jak w opowieści zaprezentowanej muszkieterowi, może gdyby była tak rozpustna jak Szkarłatna Dama, może gdyby wtedy na balu pozwoliła się zaciągnąć do pokoju lub tam w karocy pozwoliła mu na o wiele więcej.. Może.. Może wtedy..

Pogrążona w myślach nawet nie skupiała się już tak na swoich krokach jak na początku tego swoistego śledztwa. Czuła się zbyt przytłoczona, a przede wszystkim zbyt rozdrażniona, co całkowicie rujnowało jej koncentrację. Bądź co bądź była myślami dość daleko i owe odległe miejsce było bardzo ponure, oscylujące pomiędzy jej złością na wszystkich i poddawaniem w wątpliwość swych kobiecych uroków. Powodowało to, że idąc z pretensją zawieszała posępne spojrzenie na deptanej trawie, zamiast spoglądać przed siebie. A powinna, może wtedy to drzewo nie stanęłoby jej tak nagle na drodze, a ona sama wcześniej by je dostrzegła niż na kilka sekund przed zderzeniem. Szczęśliwe zdołała zareagować i nic przykrego nie zdarzyło się jej noskowi, a zaś sam intruz w postaci drzewa został nagrodzony wielce pogardliwym spojrzeniem. A następnie wykorzystany.
Wsunęła się swoim drobnym ciałkiem pomiędzy jego zieloną gęstwinę liści i kryjąc wśród nich rozglądnęła się w poszukiwaniu tego parszywca.






Ale nie widziała go nigdzie. Straciła Maura z oczu.
Zapewne zniknął gdzieś w krzakach, aby z jakąś harpią spełnić swoje dzikie fantazje i dać upust swej chuci. O tak, na pewno właśnie tak było. I na tą myśl Marjolaine aż się cała zacietrzewiła, zaś złość na cały gatunek męski znowu zagotowała błękitną krew w jej żyłach.

Ale nagle pociągnięcie! Za rękę! Niezbyt mocne, na pewno nie bolesne, ale wystarczająco stanowcze, by obrócić ją plecami do drzewa.
A potem szept tuż przy uchu. Drapieżny pomruk przeszywający jej ciało dreszczem..

Mon petit ptaszyno..

Wpadła prosto w pułapkę.
Nienawidziła go.
 
Tyaestyra jest offline