Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2012, 22:57   #131
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon

2 Ches(Marzec)
późne popołudnie/wieczór

Tarin, po pokonaniu dwóch przeciwników magią, zmuszony został do odczekania paru chwil własnymi wytworami destrukcyjnej Sztuki, nim mógł wyjść na ulicę, by tym razem zająć się przeszukiwaniem zabitego gwardzisty, czy i drugiego ze skrytobójców, a może raczej skrytobójczyni. Martwa kobieta wciąż pozostawała niewidzialna nawet po śmierci, jednak potraktowanie jej lodem zostawiło swoje ślady, które Mag mógł łatwo rozpoznać.

Przeszukiwanie strażnika nie przyniosło ciekawych rezultatów. Zbrojny miał przy sobie ledwie kilka srebrników i miedziaków, dwa suchary zawinięte w szmatkę, toporny klucz, trzy kości do gry i kamień. To najbardziej zadziwiło Tarina, jednak w końcu kto tam wie, co inni chowają po kieszeniach.


Ze skrytobójczynią było już nieco trudniej, i musiał działać praktycznie po omacku. Dlatego też, przez przypadek, wsadził raz dłoń w jej krew, zapewne pochodzącą z rany po kwasie. Wzdrygnął się, jednak w końcu już nie takie rzeczy przeżywał. Wyczuł na niej rapier przy pasie, sztylet, chyba bandolier, kusza którą go tak gnębiła gdzieś przepadła... i wtedy też usłyszał odgłosy nadbiegających. Był co prawda niewidzialny, musiał się jednak raczej spieszyć. Zaczął więc coraz bardziej nerwowo obmacywać ciało zabitej kobiety...

- Stój! - Rozległ się krzyk jednego z trzech gwardzistów, wybiegających zza rogu.

Czy oni go widzieli?? Przecież był niewidzialny!.

- Stój złoczyńco, inaczej po tobie! - Dodał drugi, szykując już (znowu cholerną) kuszę. Znajdowali się od niego ledwie o dziesięć kroków, Tarin mógł zdziałać naprawdę wiele. Jednak wybicie gwardzistów chyba raczej nie wchodziło w rachubę. Należało się więc dyskretnie ulotnić, lub wyjaśnić co zaszło. Jednak czy miał ochotę, i czy mu uwierzą?

- To było gdzieś tu! - Mag usłyszał nagle głosy z drugiej strony względem niego, i pojawiło się jeszcze dwóch przedstawicieli prawa Silverymoon, niejako odcinając jemu drogę ucieczki.
- W róg alarmowy nie dmie się bez powodu! - Dodał drugi.














Gryfie Gniazdo

2 Ches(Marzec)
wieczór/noc

"Grupa wschodnia"

Raetar spędzał czas sam, przebywając w izbie z dala już od głośnej, męczącej go zabawy. Ulotnił się w odpowiednim momencie, mając już serdecznie dosyć gościny Kralgara, dzikich wrzasków i tańców barbarzyńców, a przede wszystkim i dosyć wyjątkowo upierdliwej Zinnaelli. Udał się więc do izby, gdzie miał za towarzystwo jedynie głosy w swej głowie. Te z kolei, mimo iż na swój sposób czasem odrobinę męczące, i tak były lepszym towarzystwem niż to, co miał do zaoferowania dzisiejszy dzień.

A zresztą i tak miał w końcu lepsze zajęcia. Kralgar w końcu chciał, by Raetar wyjaśnił jemu, jak funkcjonując magiczne przedmioty, które dostał jako łap...prezenty z Silverymoon. Ignorując więc przytłumione odległością dźwięki, trwającego pijaństwa gospodarzy, zajął się identyfikacją owych przedmiotów.


Najprostszym sposobem było wypróbowanie wszystkiego na sobie, "Samotnik" miał jednak do dyspozycji również i magię, postanowił więc umiejętnie połączyć obie możliwości. Założył więc pierścień i... nic. Nic nie poczuł, nic zauważalnego się nie stało. Wypadało więc posłużyć się Sztuką, dedukcją, i własną osobą, niekoniecznie w tej kolejności. Szybko okazało się, iż pierścień emanuje magią odpychania, a co za tym szło, najprawdopodobniej był przedmiotem ochronnym, wytwarzającym magiczne pole wokół noszącej osoby, co przydawało się w walce. Podobnie Raetar postąpił z amuletem i eliksirami. Pierwszy z nich również zapewniał ochronę, i to nawet przed samą Sztuką, mikstury zaś zapewniały możliwość zionięcia niczym smok.

No tak, przedmioty wyjątkowo przydatne dla wodza barbarzyńców. Tylko, czy aby na pewno zostaną wykorzystane jedynie do walki z Orkami? Raetar tego nie wiedział, i szczerze powiedziawszy miał to gdzieś, Ostroróg z reguły powinien wiedzieć co robi.

....

Rozmyślając o tym i owym, leżący na łożu "Samotnik" z rękami założonymi pod głowę, usłyszał nagle dziwne słowa, dobiegające gdzieś z jego własnej izby.

- Zinnaello, jesteś tam? Odezwij się, czas na kolejny raport.

Raetar wstał z łoża, rozglądając się po pomieszczeniu. Gdy zaś nawoływania powtórzono, szybko zlokalizował ich źródło. Dźwięki dochodziły z torby zostawionej pod stołem, z torby Kapłanki. Mężczyzna wyciągnął z niej po chwili niewielki, okrągły kamień, który przemawiał głosem samego właśnie władcy Silverymoon.

~

Jakby pogaduszek z samym Ostrorogiem było mało, wkrótce rozległo się energiczne walenie w drzwi izby. Okazało się, iż dobijał się niejaki Otikas "Wielu Czarów", tutejszy szaman, przychodzący z polecenia samego Kralgara w sprawie badanych przedmiotów. Jednak jego ciekawski wzrok, lustrujący Raetara z góry na dół, i ponownie z dołu do góry, świadczył dobitnie o tym, iż owy Otikas był i zainteresowany samym dyplomatą z Silverymoon. Nie można było powiedzieć, iż szaman również pozostawał osobą niezauważalną, wziąwszy pod uwagę dziwaczny strój.












W drodze do Silverymoon

2 Ches(Marzec)
późne popołudnie/wieczór

Saebrineth uciekała.

Nie pozostało jej naprawdę nic innego jak dać nogę, jeśli chciała jeszcze dożyć następnego dnia. Sprawy się pokomplikowały, a ze zwykłego zwiadu zrobił się niezły burdel. Jasmir zginęła, a Elfka czuła się odpowiedzialna za śmierć młodej dziewczyny. Co prawda, nie zobowiązała się do pilnowania smarkuli chcącej bawić się w wojaczkę, jednak z drugiej strony, w końcu była w pewien sposób za nią odpowiedzialna. Młódka chciała po prostu zarobić na życie i pewnie pomóc w ten sposób rodzinie, a teraz leżała tam martwa, z przebitym brzuchem i roztrzaskaną głową.

Saebrineth już wcześniej nie cierpiała Orków, teraz zaś ich po prostu nienawidziła.


Wiejąc ile sił przed zielonoskórymi, w końcu ich zgubiła w lesie. Nie byli oni aż tak szybcy jak Elfka, odpuścili więc sobie już ledwie po kilkuset metrach. Wewnętrznie poruszona, choć już nie niepokojona, Łotrzyca udała się na powrót do reszty, do przydzielonego jej oddziału...

Na pytanie dowodzącej Elfki, Veraelyn Sualyr, odpowiedziała zgodnie z prawdą, doprowadzając Tropicielkę do przygryzienia nerwowo wargi. Nikt jednak już nic nie mógł zrobić, na wojaczce (i nie tylko niej) czasem się tak zdarzało. A przynajmniej tak powtarzała sobie Saebrineth, starając się jakoś przekonać do tego wszystkiego samą siebie.

....

Wieczorem padł rozkaz rozbicia nocnego obozu.

Siedziała więc przy ognisku, wpatrując się w jego płomienie, myśli w jej głowie mknęły z kolei z zawrotną szybkością. Cały ten otaczający ją bajzel, oficjalna wojna z Orkami, poruszenie sporej części północnego Faerunu, wszystko to było zdecydowanie nie w jej guście. Ona wszak wolała działać samotnie i jak najmniej rzucając się w oczy, a gdzie tu zaznać spokoju u boku maszerującej do Silverymoon armii, do tego jeszcze w dziczy. Miasta... to był żywioł Elfki. Brakowało jej wygód, miękkiego łoża, balii z ciepłą wodą, porządnej strawy, wina, i masy naiwniaków, dających się złapać na haczyk, który tak umiejętnie zarzucała, wykonując interesujące ją zlecenia. Zdecydowanie nie nadawała się do szeregu, będąc niezależną, jednak jak mus, to mus.

Pojawił się Larsen, trzymając pod pachą jakąś płachtę, a w dłoni flaszkę wina. Jak się po chwili okazało, płachta była w rzeczywistości kocem, który mężczyzna zarzucił jej gentlemeńsko na ramiona, winko z kolei było do wspólnej degustacji.

- Przyszło nam się trzymać razem co? - Spytał ją, lekko się uśmiechając - Niestety, nie mam żadnych pucharów, czy chociażby kubków - Powiedział, podając jej butelkę.

Wiele osób już drzemało, dwójka stała na warcie, a Veraelyn nie było w pobliżu, mogli więc chyba sobie pozwolić na dawkę procentów, zważywszy, iż przy obecnej pogodzie były one wręcz pożądane, rozgrzewając miło od środka...













Srebrny Las

2 Ches(Marzec)
późne popołudnie/wieczór

Po małej przygodzie, związanej z pewną nieco namolną Driadą, nadszedł w końcu czas, gdy Vestigia zakończyła swoją dwugodzinną wartę. Nie widząc zaś większego sensu w bezczynnym siedzeniu, najpierw doglądnęła swego ekwipunku, sprawdzając go chyba już po raz piąty... Elfka bowiem, mimo iż do tchórzliwych nie należała, przejmowała się nadchodzącym dniem. Zresztą nie tylko ona była poddenerwowana nadchodzącą bitwą, spoglądając bowiem po twarzach znajdujących się najbliżej niej osób, wyraźnie mogła zauważyć poruszenie nieznanym.

Koniec końców, zdrzemnęła się, by choć na pewien czas nie rozmyślać o następnym dniu.


Ze snu wyrwało ją dosyć brutalne szarpanie, a gdy otwarła oczy, ujrzała nieznajomą, Elfią gębę. Mężczyzna, praktycznie przy niej leżąc na ziemi, przykładał palec do ust, najwyraźniej czymś poruszony. Vestii, nieco skołowana, rozejrzała się po sporym obozowisku, zauważając, iż wszystkie ogniska zostały zagaszone, a cały, liczny oddział "dzieci lasu", znajdował się w gotowości bojowej, czegoś skrycie wypatrując między drzewami.

Nie tracąc więc czasu, i ona podczołgała się czym prędzej do niewielkiego, naturalnego rowu, skąd mogła ujrzeć owe coś, co zaniepokoiło pozostałych.

Dziwaczny, kilkumetrowy stwór, kroczący między drzewami, za nim kolejny, i kolejny, i następny... było ich naprawdę wiele, coś około dwóch tuzinów. Wędrówki te, były z kolei dosyć dziwaczne. Vestii co prawda jeszcze nigdy podobnych stworzeń nie widziała, wątpliwym jednak było, iż miały coś wspólnego z Orkami, chociaż kto tam wie. Z drugiej jednak strony, takie "wędrówki ludów" mogły oznaczać, iż nawet najbardziej prymitywne osobniki wyczuwały nadchodzącą, przysłowiową burzę, zbierającą się w okolicach Silverymoon.


Elfka obserwowała więc w skupieniu kroczące niedaleko ich pozycji dziwolągi, rozmyślając nad tym i owym. Po kilku minutach było zaś już po wszystkim, dla pewności odczekano jednak jeszcze chwilę. Dopiero wtedy rozpalono na nowo ogniska, a "leśnicy" rozmawiali między sobą ściszonymi głosami, wysnuwając wszelakie możliwe teorie dotyczące miana, i powodów tego niezwykłego, wieczornego korowodu.

- To chyba były Giganty Faerlin - Szepnął pojawiający się obok niej Iriel - Dosyć paskudne osobniki. Chcesz o czymś pogadać? - Spojrzał jej prosto w oczy. Wyczekiwanie następnego dnia było najwyraźniej dosyć denerwujące nie tylko dla Vestigii...










W kierunku Silverymoon

3 Ches(Marzec)
poranek

Druidka, po opuszczeniu gaju znajomego, udała się już prosto w drogę do "Klejnotu Północy". Przybrawszy ponownie postać jaguara, wraz ze swoją tygrysicą przemierzały knieje Wysokiego Lasu, a im bardziej z niego wychodziły, tym odczuwały coraz większy wpływ wciąż jeszcze panującej zimy. W samym lesie było dosyć zielono i znośnie jeśli chodziło o chłód, poza nim jednak wciąż leżał śnieg. Co prawda, wprawne oko mogło stwierdzić, iż nadchodzą już roztopy i wiosna, poza kniejami dominowała jednak przeważająca "szarość", dopiero co budzącej się z zimowego snu natury.

Yasumrae miała do wyboru dwie możliwości. Ruszyć na przełaj, poprzez wszelakie dolinki i pagórki, zarośla, lasy i tym podobne, lub wybrać gościniec, którym mogła dotrzeć do samego Silverymoon. Ponieważ zaś, nie widziało jej się jakoś szczególnie bardzo przedzierania przez (na oko) dwa dni wybojami, postanowiła skorzystać z drogi. W końcu im szybciej dotrze do miasta, tym szybciej pozna panującą tam sytuację, przekaże informacje Astharowi, a potem... potem się zobaczy.


Przemieszczały się więc na północ, kilometr za kilometrem, kwadrans za kwadransem, godzina za godziną... a do Silverymoon wciąż jeszcze pozostawał szmat drogi. Elfce nie przeszkadzała pustka panująca na pokonywanym gościńcu, choć zaczynała ona ją trochę zastanawiać. Normalnie bowiem, powinna już przynajmniej raz trafić na innych podróżnych, a tu nic.

....

Z daleka dało się już słyszeć skrzypienie wozu i trzask bata. Zza kolejnego zakrętu wyłonił się wkrótce czterokołowy pojazd, ciągnięty przez sześć wołów. Wyładowany chyba na trzy metry w górę wszelkimi możliwymi gratami, wśród których znajdowały się nawet meble, chociażby na przykład krzesła. Na wozie zaś, siedział ponaglający zipiące zwierzęta brodacz wraz ze swoją dosyć grubą żoną, a gdzieś w rupieciarni jaką wieźli popiskiwały i śmiały się dzieci.


Obok wozu dreptała również dosyć wychudzona chabeta, niosąca na sobie równie wychudzonego zbrojnego. Jak widać całemu zjawisku najwyraźniej się sieszyło jak najdalej od Silverymoon.












***

Komentarze jutro

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline