Strzelanina ustała nagle. Wróg nie odpowiadał ogniem, na kule “amerykańskich chłopców”. Wycofali się, przyczaili... zginęli?
W to ostatnie Yametsu nie wierzył. Niemal instynktownie czuł, że oni tam gdzieś są. Czekają na następną okazję. Może są mniej liczni, może gorzej uzbrojeni. Ale znają dżunglę i mają czas.
I wiedzą już o ich obecności. Wybiorą więc kolejny dogodny moment i dokończą dzieło.
Parszywie się ta misja zaczęła.
Opatrzywszy White’a, Yametsu czuwał przy nim z bronią gotową do strzału. Próbował znaleźć cel dla swego garanda, ale nie mógł.
Kątem oka zerkał na martwego dowódcę. Wszystko się ładnie sypało jak domek z kart.
Jedno było pewne. Tu nie mogli zostać.
Więc gdy Collins przejął dowodzenie i inicjatywę, Yametsu tylko skinął głową na potwierdzenie.
Padł rozkaz, rozsądny rozkaz w dodatku... należało więc go wykonać.
Skulony "Tongue" ruszył w kierunku z którego przyszli. Ostrożnie i cicho, starając się trzymać nisko głowę i broń w gotowości wypatrywał potencjalnego zagrożenia.
Zapewne mógł zginąć pierwszy. Ale cóż. Taka jest wojna.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
Ostatnio edytowane przez abishai : 19-04-2012 o 19:51.
Powód: poprawki
|